Dodany: 07.11.2022 22:12|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

2 osoby polecają ten tekst.

Czepliwy Czytelnik doznaje szoku z powodu palm w samych bokserkach (i nie tylko)


Czytając na przemian kilka lektur niebeletrystycznych, Czepliwy Czytelnik zwykle odczuwa potrzebę zrobienia sobie przerwy na coś całkiem lekkiego. Tym razem przypomniało mu się, że ma na pożyczkowej półce thriller medyczny Narkoza (Artymicz Rafał) , którego właściciel co prawda uprzedzał, że nie jest to literatura najwyższych lotów, ale przecież dla rozrywki czyta się nie tylko arcydzieła, a w tym akurat gatunku nawet w przypadku najlepszych autorów można mówić raczej o utworach dobrych, niż wybitnych. Autor, podobnie jak Robin Cook, Tess Gerritsen czy Michael Palmer, jest z zawodu lekarzem, więc nawet, gdyby intryga kryminalna nie okazała się szczególnie wymyślna, można było liczyć przynajmniej na dobrze ukazane tło i dopracowanie kwestii merytorycznych. Zwykle przed czytaniem debiutanckich okazów polskiej prozy Cz. Cz. zagląda na konkurencyjny portal, żeby sprawdzić, czy nie ma tam za wielu podejrzanie entuzjastycznych opinii, ale tym razem nie chciało mu się tylko po to włączać komputera. A chyba należało…

Ale przejdźmy do meritum sprawy, czyli do krótkiego wprowadzenia w treść. Główny bohater, Artur, jest lekarzem anestezjologiem, który po rozpadzie najpoważniejszego związku w swoim życiu przeniósł się z Wrocławia do Poznania. Pracuje tam już od paru ładnych lat, zdążył wyrobić sobie renomę dobrego fachowca i ułożyć życie towarzyskie, ale trwałej relacji uczuciowej jakoś nie udaje mu się nawiązać. I nagle otrzymuje niespodziewaną propozycję powrotu na stare śmieci, w dodatku w towarzystwie najlepszej przyjaciółki Moniki, do której niebawem dołączy narzeczony Krzysiek. Zaraz też dowiaduje się, że spotka tam swojego byłego partnera, z którym będzie się musiał w miarę regularnie widywać na gruncie zawodowym. Ale nie ma odwrotu: skoro zgodził się na wypełnienie zadania – bo ma to być właśnie zadanie, a nie zwykła zmiana pracy – to musi jakoś z Mariuszem koegzystować. Nie przychodzi mu to łatwo, bo nie należy do ludzi, którzy bez trudu wybaczają innym, zwłaszcza, jeśli przez to ucierpiała ich ambicja. A jednak nadejdzie taki moment, gdy zacznie się zastanawiać, co jest dla niego najważniejsze, i podejmie decyzję, jakiej nikt by się po nim nie spodziewał… a cóż dopiero całego ciągu zdarzeń, który z tego wyniknie!

Brzmi to enigmatycznie, trzeba więc w tym miejscu wyjaśnić – czego czytelnik także dowiaduje się na początku, nie jest to więc przedwczesne zdradzenie zaskakujących elementów fabuły – że Artur, Monika i Krzysiek są nie tylko lekarzami, ale także współpracownikami służb specjalnych, i zostają skierowani do tego konkretnego szpitala (gdzie Monika obejmuje posadę dyrektora medycznego, a następnie obu panom powierza nieco mniej eksponowane stanowiska, bez żadnego konkursu, ot, tak, z własnego mianowania), by namierzyć grupę prowadzącą nielegalne usługi transplantacyjne. Ponieważ szajka ma powiązania zagraniczne, a kierujący nią mają, powiedzmy ogólnie, duże możliwości, aczkolwiek nie w każdym aspekcie większe, niż mocodawcy dzielnej trójki, w pewnym momencie zaczynają się dziać sceny rodem niemalże z przygód Jamesa Bonda czy innego Bourne’a. Troje spośród czworga głównych bohaterów znajduje się w różnych punktach czasowych w stanie poważnego zagrożenia życia, w akcję angażują się wywiady i policja co najmniej dwóch państw, a to tylko krótkie przedstawienie tego, z czym czytelnik będzie miał do czynienia. Przy czym ten wątek sensacyjny nie jest wcale najobszerniejszy, bo co najmniej tyle samo miejsca zajmuje skomplikowane życie uczuciowe Artura, a wcale niemało – obrazki z życia pozazawodowego lekarzy (dość przerażające, przynajmniej moim zdaniem; generalnie składa się ono z włóczenia się po modnych klubach lub spotykania w czyimś mieszkaniu i picia na umór, przerywanego banalnymi rozmówkami. Oraz, w przypadku singli, polowania na zdobycz, mogącą dostarczyć cielesnych przyjemności. Cóż, amerykańscy bohaterowie nawet kiepskich thrillerów medycznych sięgają jednak na ogół po ciut ambitniejsze rozrywki, niż – na szczęście fikcyjna – elita wrocławskiej medycyny …). Tego, na co w gruncie rzeczy Cz.Cz. najbardziej liczył, czyli realistycznego rzutu oka na realia służby zdrowia, jest jak na lekarstwo; ledwie kilka scen rozgrywa się w szpitalu, a połowa z nich to, ujmijmy to ogólnie, tarcia interpersonalne, spowodowane zresztą bardzo obcesowym zachowaniem Artura i Moniki wobec nowych podwładnych. Ale trzeba przyznać, że detale medyczne są oddane dość wiernie, z małymi wyjątkami: nawet w potocznym języku medycznym nie używa się pojęcia „szok”[59] (czy krwotoczny, czy jakikolwiek inny) – tylko i wyłącznie „wstrząs” – ani „wnętrzności” („obrazy z wnętrznościami klatki piersiowej i brzucha” [60]), tylko „narządy wewnętrzne” albo w skrócie „narządy”.

Pomijając samą konstrukcję fabuły, którą od biedy dałoby się zdzierżyć, bo podobne nieprawdopodobieństwa mają na sumieniu wszyscy poczytni klasycy gatunku, Cz. Cz. wypatrzył minusów, co się zowie:
- kreacja postaci: jedyną, do której ewentualnie można poczuć trochę sympatii, jest Krzysiek, właściwie nieodgrywający w powieści większej roli i stanowiący tylko tło dla Moniki. A i ona, i Artur są osobami, jakich nie chciałoby się spotkać w realnym życiu: oboje są zarozumiali, przemądrzali, złośliwi (szczególnie on), traktują z góry wszystkich, którzy nie należą do ich towarzystwa, afiszują się z kosztownymi ciuchami, perfumami, galanterią, Artur przy tym, choć musi być trochę po trzydziestce (studia kończy się w wieku 25 lat, do tego dochodzi roczny staż podyplomowy, 6 lat specjalizacji, w jego przypadku jeszcze roczne stypendium zagraniczne – wychodzi najmniej 33), zachowuje się jak siódmoklasista: podsłuchuje cudze rozmowy, po czym wyskakuje zza węgła, dając podsłuchanym do zrozumienia, co o nich myśli, celowo obraża ludzi mało wyrafinowanymi odzywkami, swojego byłego straszy, że zdradzi tajemnicę jego orientacji…
- nieprzemyślane nazewnictwo: wśród postaci odgrywających istotne role w fabule występuje Korczyński, Karpiński, Kawiorski, Kalicki oraz Kubacki (i jego córka, ale tej przynajmniej nie można z nikim pomylić, w odróżnieniu od pięciu panów, nazywanych na przemian po imieniu i po nazwisku: „Korczyński przebudził się i zobaczył, że Łukasz siedzi przy stole przed laptopem. Kawiorski jak zawsze nie pozwolił…” [85]);
- nadużywanie podmiotów zastępczych: zdarza się, że dobrze już znana postać, czasem nawet ta, z której punktu widzenia przedstawiana jest dana scena, zostaje określona – zamiast imieniem czy choćby właśnie nazwiskiem – terminem: „kobieta/mężczyzna”, „chirurg/anestezjolog/informatyk”, „doktor X”, albo cechą powierzchowności: „Korczyński stał na balkonie (…). Po chwili dołączył do niego przystojny, nieco niższy od niego szatyn. Mężczyzna podsunął mu paczkę papierosów [tu jeszcze mamy dodatkowo konflikt podmiotów – bo który mężczyzna podsunął któremu? – przyp. Cz.Cz.] – Młody, dzięki, ale oduczam się palenia na imprezach. – Krzysiek Tomakowski, chłopak Moniki, a jednocześnie przyjaciel Artura [na poprzednich 20 stronach jeden i drugi fakt został wspomniany co najmniej trzy razy – Cz.Cz.], wyciągnął jednego i sam odpalił”[45]; „Laura również podniosła się z miejsca. Oboje skierowali się do windy. Brunetka wcisnęła czwórkę na panelu”[348];
- brak wyczucia proporcji między detalami/ wypowiedziami potrzebnymi dla stworzenia klimatu czy naświetlenia tła pewnych sytuacji, a zupełnie zbędnymi (np. to, że „Artur wyszedł w skórzanej kurtce z gabinetu dyrektorki”[405], mogłoby mieć znaczenie tylko wtedy, gdyby wszedł tam w innym ubraniu), czego skutkiem są nadmiernie rozbudowane opisy sytuacji oraz dialogi;
- nieporadne opisy postaci: „…stanął przystojny brunet. Ubrany w czarne skórzane buty marki Versace, idealnie doprasowane granatowe spodnie i koszulę o nieco jaśniejszym odcieniu z białym kołnierzem i mankietami od rękawów [jakby koszula mogła mieć mankiety także w innym miejscu… - przyp. Cz.Cz.] ozdobionymi srebrnymi spinkami, czarny pasek oraz niebieską marynarkę z wyraźnym wcięciem w talii. Elegancko, szykownie, ale jednocześnie wygodnie”[25].
A ze strony zarówno autora, jak i wydawcy – trochę za dużo niewyłapanych przez korektę błędów, np.:
- gramatycznych: „Mariusz (…) zerkał w stronę Artura. Oboje nie widzieli się od absolutorium (…)”[21]; „Łukasz spojrzał się na Monikę i Artura”[137]; „Wiatr mocno zawiał, kiedy wsiadał do samochodu”[220];
- stylistycznych: „Sala konferencyjna znajdowała się na drugim piętrze budynku A i miała kształt prostokąta, na środku którego znajdował się jajowaty stół”[28]; „(…) pełnił pan powierzone obowiązki, Zgodzi się pan jednak, że były one kontynuacją pańskiego poprzednika i tymczasowe rozwiązanie”[69]; „Na siedzeniu pasażera leżała lista zakupów. Pomyślała, że jak pojedzie do sklepu, to (…)”[337]; „Obiad w charakterze stypy odbył się w mieszkaniu Moniki i Krzyśka. Zaproszeni byli jej ojciec, Łukasz oraz (…)”[434]; „autorka opisujących te sprawy tekstów, a raczej autorki, bo oprócz Pauliny także Magda je pisała, wskazywały (…)”[558]; „na hamaku rozwieszonym między dwiema palmami w samych bokserkach leżał Mariusz”[559];
- frazeologicznych: „wziął dwa łyki kawy”[20];
- słownikowych: „kierowała działem kulturowym”[38];
- rzeczowych: ta sama postać w dwóch różnych miejscach nosi dwa różne imiona („minister sprawiedliwości Zygmunt Źdźbło”[483], „ministra sprawiedliwości Zenona Źdźbły”[558]),
- ortograficznych: w prawie wszystkich nazwach lokali gastronomiczno-rozrywkowych tylko pierwszy człon pisany jest dużą literą („weszli do Pijalni wódki”[290], „o spotkaniu w Różowej panterze”[335].

Cz. Cz. uznał, że sam wątek gejowski, uświadamiający społeczeństwu, iż ludzie innej orientacji żyją i kochają dokładnie tak samo, jak heteroseksualna większość, to za mało, by zrównoważyć niedostatki. Ocenił więc powieść tak, jak zwykle ocenia lektury podobnej jakości. Po czym zajrzał na jej stronę w konkurencyjnym portalu i zobaczył ze zdumieniem, że tam oceniono ją na średnio 8,2 (w przeliczeniu na skalę biblionetkową wychodzi 4,92, w zaokrągleniu 5; to więcej, niż ma „Gra w klasy”, „Nocny pociąg do Lizbony”, czy „Pani Bovary” na przykład), a wśród 71 wystawionych ocen 52 plasują się powyżej 7 (nasze 4,2, w zaokrągleniu 4). I teraz się zastanawia, czy na pewno użytkownicy tamtego portalu czytali tę samą książkę? A może uhonorowali te palmy w bokserkach?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 234
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: