Dodany: 24.09.2022 00:52|Autor: Marioosh
Polski Maigret: żytnia zamiast calvadosu
„– Ja także uważam, że Simenon jest świetny” [1] – powiedział do żony kapitan Doliński z Wydziału Służby Kryminalnej Komendy Miejskiej w Szczecinie. A skoro tak, to rzeczony oficer pod wieloma względami przypomina komisarza Maigreta: jest tak samo zwalisty, z nagrzanego biura lubi obserwować holowniki na Odrze, lubi napić się piwa w czasie pracy, niechętnie podchodzi do samochodów, zdarza mu się wpadać w stany przygnębienia i zniechęcenia, otacza się zespołem sprawnie działających milicjantów, ma troskliwą i doradzającą żonę, lubi spacery i dobre jedzenie – o ile jednak francuski odpowiednik delektuje się wykwintnymi potrawami popijanymi calvadosem, o tyle kapitanowi do szczęścia wystarczy golonka z ziemniakami i kapustą popita Extra Żytnią. I tylko palenia nasz bohater nie toleruje – każdego, kto w jego biurze wyciąga „Sporty”, gromi wzrokiem, a po odprawach spowitych dymem boli go głowa. Szkoda tylko, że jego relacja z podwładnymi nie jest taka, jak w Paryżu, czyli wymagająca, ale też partnerska, czasem niemal ojcowska; tutaj jest aż do bólu hierarchiczna, sztywna, służbista i sztuczna; jego relacja z podejrzanymi też pozbawiona jest tej tak charakterystycznej dla Maigreta empatii.
A sama historia jest dość ciekawa, choć już samo śledztwo jest przedstawione bez jakichś większych komplikacji: po niemal dwóch tygodniach od wyjścia z domu rodzina zgłasza zaginięcie Stefanii Pawelec, trudniącej się dzierganiem swetrów i drobnym handelkiem. Wkrótce, podczas delektowania się w bufecie flaczkami i eksportowym, szczecińskim „Baltic Beer”, dopada kapitana Dolińskiego informacja, że zaginiona została znaleziona martwa na dawnym cmentarzu w dzielnicy dość odległej od jej miejsca zamieszkania; zwłoki zostały tam prawdopodobnie przywiezione na sankach. Doliński zza biurka nadzoruje śledztwo, a jego podwładni, sierżant Antosiak i plutonowy Adamek, penetrują Szczecin, docierają do środowiska marynarzy i tam trafiają na właściwy trop. A żeby oddać cesarzowi, co cesarskie, a „Labiryntowi”, co labiryntowe, pojawia się mikroskopijny motyw agenturalno-szpiegowski, na szczęście niemający żadnego wpływu na fabułę – wszystko sprowadza się więc do schematu: morderstwo, śledztwo, wina, kara.
Jest to więc dość zgrabny kryminałek stylizujący się na śledztwa komisarza Maigreta; niestety, nie jest wolny od obowiązkowej propagandy: dowiadujemy się więc, jak kapitan Doliński poznał swoją żonę – otóż oboje wstąpili do Pierwszej Polskiej Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki formującej się w 1943 roku w Sielcach nad Oką; kto wie, może poznali tam przyszłego generała, który za 46 lat zostanie prezydentem Polski? Tam między nimi zaiskrzyło, ale musieli się rozdzielić: ona poszła do szkoły podoficerskiej, a on przeszedł cały szlak szlak bojowy pierwszej armii, od Lenino do Kołobrzegu. No i dobrze – tylko co to ma wspólnego z fabułą książki? Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że prawdopodobnie bez tej wstawki książka nie mogłaby się ukazać, więc przymykam na nią oko; tak samo jak przymykam na porównanie dwóch milicjantów, jakiego dokonuje sam Doliński: plutonowy Adamek „z rzutkością, z inicjatywą, z pomyślunkiem. Taki, jakim powinien być funkcjonariusz służby śledczej”, a z drugiej strony sierżant Antosiak, „dobry pracownik, sumienny i uważny, lecz inicjatywy brakowało mu kompletnie” [2] – i ciekawe, który w milicji zrobi karierę, a który na wieki ugrzęźnie na jednym stanowisku. Mimo wszystko uważam, że jest to dość przyzwoita książka, ma ciekawie zarysowane postacie, jest solidnie i rzetelnie umiejscowiona, atmosfera portowego Szczecina jest oddana wiarygodnie; na jedną podróż pociągiem nadaje się więc w sam raz.
[1] Czesław Czerniawski, „Jak tylko wróci z morza”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1976, str. 43.
[2] Tamże, str. 162.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.