Dodany: 11.08.2022 11:17|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Nawet w XXI wieku niełatwo być kobietą


Jak to, ile kosztuje żona? Człowiekowi wychowanemu w kręgu kultury zachodniej – nawet w Europie Środkowej, w stosunku do takiej na przykład Francji czy Szwecji wciąż jeszcze pełniącej rolę zaścianka – takie pytanie wydaje się absurdalne i niestosowne. Bo przecież przed ołtarzem albo przed obliczem urzędnika państwowego staje się z miłości, albo przynajmniej z przekonania, że we dwoje łatwiej iść przez życie. I jeśli coś się płaci, to co najwyżej za formalności papierkowe towarzyszące zaślubinom i za następującą po nich imprezę (której wszak urządzać nie trzeba, nawet, gdyby rodzina miała się obrazić) – ale nie za żonę!

A jednak nawet w naszym postępowym świecie małżeństwo bywa rodzajem transakcji, zawieranej może nie całkiem za plecami państwa młodych, ale zawsze z jakimś elementem presji, bo dzięki związkowi, powiedzmy, Daisy i Toma, firmy X i Y połączą się w XY United, dając rodzicom młodej pary ekstra zyski, a zaślubiny Marie-Françoise i Jean-Jacquesa zapobiegną rozcieńczeniu błękitnej krwi i popadnięciu w ruinę zabytkowej posiadłości… To też coś za coś. Ale przy tym przynajmniej nie łamie się praw człowieka, bo jeśli młodzi ludzie będący elementem tej transakcji uznają ją za nieakceptowalną, to po prostu powiedzą „nie”, może czasowo popadając w niełaskę rodziny, ale na pewno nie skazując się na nędzę, bezdomność czy śmierć.

Są jednak miejsca na świecie – i o nich głównie, choć nie wyłącznie, opowiada Violetta Rymszewicz – gdzie kobieta kompletnie nie ma głosu w kwestii wyboru partnera życiowego. Zostaje po prostu sprzedana za odpowiednią kwotę, tak, jak sprzedaje się krowę czy klacz. I tak, jak krowa czy klacz, staje się czyjąś własnością. Jeśli po jakimś czasie nabywcy czy nabywcom (bo często rodzice małżonka roszczą sobie do niej większe prawa, niż on sam) wyda się, że nie jest warta zapłaconej ceny (jako, że na przykład nie była – albo małżonkowi wydało się, że nie była – dziewicą. Albo zaszła w ciążę, a gdy okazało się, że spodziewane dziecko nie będzie jedynej właściwej płci, czyli męskiej, odmówiła poddaniu się aborcji), będzie szykanowana i maltretowana. Jeśli mężowi przydarzy się umrzeć, losem żony dysponować będzie jego rodzina, która – w zależności od lokalnego zwyczaju – może zechcieć ją zmusić do spłonięcia na stosie ze zwłokami męża, do „oczyszczenia” za pomocą gwałtu zbiorowego (tak… nie przesłyszeliśmy się! Owszem, nawet w mało cywilizowanych krajach prawo tych rzeczy zakazuje, ale czy naprawdę wierzymy, że prawo wszędzie jest egzekwowane bez wyjątków?), albo tylko do poślubienia innego mężczyzny, może też zrobić z niej niewolnicę, funkcjonującą na zasadach gorszych, niż płatna pomoc domowa, albo wyrzucić ją z domu bez grosza, co w przypadku osoby niewykształconej i niewykwalifikowanej zawodowo z reguły skazuje ofiarę na żebraninę lub prostytucję. Podawane przez autorkę przykłady nie są pogłoskami przekazywanymi na zasadzie „jedna pani drugiej pani”; te wszystkie kobiety mają (lub miały, bo dla części z nich próba uwolnienia się od przymusu skończyła się tragicznie) imiona i nazwiska, potwierdzone w oficjalnych źródłach.

Podobnie, jak i inne – tym razem reprezentujące bliższe nam części świata – które już nie tradycja, tylko przymus ekonomiczny skłonił do wystawienia swoich atutów na sprzedaż za pośrednictwem międzynarodowych agencji matrymonialnych. Prosty rachunek: ona daje ”swoją młodość, urodę i gotowość do wyjścia za mąż za nieznanego mężczyznę w zamian za spokojne, dostatnie życie na mitycznym Zachodzie”[1]. A bilans – cóż, może raz na jakiś czas w miarę udany związek (podobno jedna z pań, opisana w brytyjskim „The Guardian”, „planowała udoskonalić swój angielski i wrócić do zawodu księgowej” i zdradziła dziennikarzowi, że „jest szczęśliwą mężatką”[2], ale częściej obustronna porażka, przymusowa koegzystencja dwojga obcych ludzi, niemających wspólnego języka nie tylko metaforycznie, ale i dosłownie (bo młode kobiety decydujące się na taki krok najczęściej nie znają angielskiego ani japońskiego, a taki pan kupujący sobie „żonę z katalogu” [3] nie będzie się przecież uczył ukraińskiego czy bułgarskiego…), w której to sytuacji zawsze on ma przewagę i na ogół z niej korzysta.

I tak samo, jak te, które, zawierając związek małżeński bez najmniejszego przymusu, nie podejrzewały, że po krótszym lub dłuższym czasie staną się ofiarami przemocy: fizycznej, psychicznej, ekonomicznej. A gdy spróbują odejść, zostaną, jak to się trywialnie mówi, puszczone w skarpetkach. O ile nie skatowane lub zabite, bo niejeden taki psychopata nie zniesie myśli, że ktoś mógłby przejąć jego „własność”.

Ze zrozumiałych względów czytelnika płci żeńskiej najbardziej poruszą – tak jak i mnie – właśnie te rozdziały, w których pokazany jest dramat kobiet traktowanych przedmiotowo, czasami wręcz bestialsko. Ale nie tylko temu tematowi poświęca autorka uwagę – jest też mowa o mężczyznach, którzy, zamiast w małżeństwie, realizują się w „związkach” z silikonowymi atrapami kobiet (bo te pozostają wiecznie piękne, „nie mają gorszych dni. Spełniają marzenia o kobiecie uległej, posłusznej, zniewolonej, milczącej i zawsze zgadzającej się z sądami i opiniami męża”[4]), oraz o innych, przekonanych, że są zbyt brzydcy, zbyt biedni i zbyt nieciekawi, by zasłużyć na uwagę kobiet, i dlatego ich nienawidzą.

To nie jest lektura, którą da się połknąć jednym tchem – niektóre jej partie zawierają sceny tak przykre i szokujące, że ich czytanie aż boli; trzeba wtedy książkę odłożyć, odetchnąć, pomyśleć. Bo skłania ona do myślenia niemal od pierwszej do ostatniej strony.
Jak my, ludzie Zachodu, powinniśmy reagować na te – w naszym odczuciu potworne i barbarzyńskie – zwyczaje odległych kulturowo społeczności w postaci gwałcenia wdów, zmuszania młodych mężatek do aborcji żeńskich płodów czy okaleczania lub zabijania dziewcząt, które nie zgodzą się wyjść za mąż za narzuconego kandydata? (Zauważmy, że przymusowe narzucanie naszego prawa i naszej religii nie pomogło, czego dowodem fakt, że po paru wiekach europejskiej kolonizacji Afrykanie czy Hindusi nadal te tradycje w najlepsze kultywują).
Czy powinniśmy się w ogóle ich czepiać, zważywszy, że i w naszych jakże cywilizowanych krajach przemoc wobec kobiet osiąga wcale niemałe rozmiary?
Czy rzeczywiście liczba ludzi nieumiejących stworzyć trwałego, harmonijnego związku uczuciowego – i, co za tym idzie, stabilnej, jeśli nie kochającej się, to przynajmniej lubiącej się nawzajem rodziny – tak drastycznie rośnie i dlaczego?
Czy może zawsze tylu ich było, tylko my o tym nie wiedzieliśmy, bo przecież jeszcze pokolenie naszych dziadków, wierne przestrodze: „nie mów nikomu, co się dzieje w domu”, nieskłonne było do publicznego wyznawania swoich problemów i tylko od czasu do czasu kwestia jakiejś terroryzowanej żony, bitych dzieci, męża spędzającego czas z obcymi kobietami pojawiała się jako motyw literacki (a więc – mógł sobie powiedzieć czytelnik – wcale nie wiadomo, czy nie wymyślony)?

Rolą literatury faktu jest między innymi ukazywanie zjawisk świata otaczającego i prowokowanie pytań. „Ile kosztuje żona?” doskonale wypełnia to zadanie.

[1] Violetta Rymszewicz, „Ile kosztuje żona?”, wyd. Znak Koncept, 2022, s. 60.
[2] Tamże, s. 60.
[3] Tamże, s. 77.
[4] Tamże, s. 29.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 519
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: