Dodany: 21.04.2022 19:15|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Świat, w którym każdy trafia na swojego kota


Był sobie człowiek. Był sobie kot. Gdy się spotkali, kot wniósł w życie człowieka, a człowiek w życie kota tyle wartości, że stali się sobie bliscy i dla siebie ważni. To scenariusz realizujący się wszędzie, gdzie występują koty domowe, od tysięcy (!) lat i tak typowy, że można by go właściwie nazwać nieśmiertelną kliszą. Mimo swej pospolitości (czy może właśnie z jej powodu?) wciąż bywa eksploatowany w literaturze na wszystkie możliwe sposoby. Jako autentyczny dokument i jako czysta fikcja. Z ludzkim bohaterem płci męskiej lub żeńskiej; dzieckiem lub dorosłym; niewychodzącym z domu lub obieżyświatem będącym wciąż w drodze; zapracowanym lub bezrobotnym. Z kotką lub kocurem; maleńkim kociątkiem albo kocim staruszkiem; subtelnym kanapowcem albo weteranem ulicznych bojów; przyniesionym przez przyjaciela, znalezionym na ulicy lub przybłąkanym… Czytałam podobnych historii kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt, ale jeszcze nigdy nie natrafiłam na taką, która wyjściowo nie była książką, tylko… filmem animowanym, którego scenariusz z pomocą innego autora stał się następnie mangą, a dopiero potem, przy współudziale jeszcze innego autora – powieścią. Trochę się bałam tej komiksowości, ale ponieważ „Ona i jej kot” ukazała się w Serii z Żurawiem, z której każda pozycja, jaką czytałam, była przynajmniej dobra, postanowiłam zaryzykować i wkroczyłam w świat, w którym każdy człowiek (a w każdym razie każda bohaterka) trafia na swojego kota.

Miyu, sekretarka w szkole artystycznej, ma problemy z komunikacją międzyludzką: nie umie ubrać własnych uczuć w słowa, nie radzi sobie też z rozpoznaniem, co czują inni. „Łatwiej mi pracować z papierami niż z ludźmi”[1], wyznaje. Ale ponieważ nie bardzo się da żyć bez ludzi, stara się dobierać takie towarzystwo, które ją uwolni od konieczności mówienia: i jej przyjaciółka, i chłopak – a w każdym razie ktoś, kogo ona uważa za swojego chłopaka – gadają za dwoje, więc ona może tylko słuchać i milczeć. To jest dobre, ale tylko do czasu, bo kiedy Nobu zaczyna się od niej oddalać, nie starcza jej siły, by zadać mu decydujące pytanie. I wtedy w jej życiu pojawia się Chobi – mały biały kociak, wyrzucony na deszcz w kartonowym pudle. Miyu zabiera go do domu, a ten fakt staje się początkiem bliskości, innej, niż ta, która łączyła ją z Nobu i z Tamaki, bo niewymagającej wyrażania uczuć za pomocą słów…
Reina jest studentką tej samej szkoły, w której pracuje Miyu. Nie potrafi pogodzić świadomości swoich uzdolnień plastycznych z dążeniem do niezależności, a to sprawia, że zamiast pracować nad techniką, pogrąża się w marazmie i przegapia termin oddania prac na konkurs, który mógłby być jej szansą na wybicie się z rzeszy anonimowych młodych artystów. I w dodatku staje się obiektem napastowania seksualnego ze strony szefa firmy, w której odbywa staż. Gdyby nie słabowita i niedosłysząca kotka Mimi, która rezyduje w krzakach obok jej domu i pozwala się karmić, Reina pewnie nie odkryłaby, że pomagając zwierzęciu w potrzebie, można pomóc i sobie…
Aoi z przyjaciółką zajmują się amatorsko tworzeniem mang. Kiedy zyskują sposobność wypłynięcia ze swoją twórczością na szersze wody, Mari nagle traci wenę. Aoi rzuca pod jej adresem kilka słów z gatunku takich, które wypowiada się bezmyślnie, nie zastanawiając się nad tym, że poprzez nie życzy się komuś czegoś złego. I akurat takie życzenie w tym przypadku się spełnia. Aoi obwinia się o śmierć przyjaciółki, choć nie ma to racjonalnego uzasadnienia. Popada w przygnębienie, panicznie boi się wyjść z domu, przestaje o siebie dbać. Akurat wtedy jej rodzice przynoszą do domu małą kotkę imieniem Kukki. Gdy ta się gubi, dziewczyna po raz pierwszy od ponad roku pokonuje swój lęk i rusza na poszukiwanie zwierzaka…
Shino na życzenie męża rzuciła ambitną pracę, by zająć się schorowanymi teściami. Zanim jeszcze się zestarzała w tym kieracie, mąż odszedł do innej. Została sama i coraz częściej się zastanawia: "Jaki w ogóle sens miało to moje życie?"[2]. Ale nagle pojawia się w jej domu dwóch nowych gości: stary kocur Kuro, uliczny wyga, który nigdy dotąd nie zaufał człowiekowi, i bratanek Ryõta, dręczony poczuciem winy i wstydu, że nie potrafił znieść presji stosowanej wobec pracowników firmy, w której pracę załatwił mu ojciec. I jeden, i drugi czegoś się przy okazji uczy, a na jednego z nich czeka dodatkowa niespodzianka…

Te cztery historyjki, powiązane nie tylko motywem spotkania człowieka i kota, ale też subtelnymi nitkami relacji pomiędzy bohaterami ludzkimi i/lub zwierzęcymi, napisane są równie prostym językiem, jak proste mają fabuły. „Prostym” nie znaczy w tym wypadku: pospolitym, banalnym, ubogim, lecz raczej: docierającym bezpośrednio do serca i umysłu czytelnika, bez względu na to, czy ma on lat siedemnaście, czy siedemdziesiąt siedem (oczywiście, jeżeli wierzy w to, że zwierzę potrafi czuć tak jak każdy z nas. Ten, kto nie wierzy, i tak podobnej książki nie weźmie do ręki). Uczłowieczenie kotów poprzez ubranie ich myśli i odczuć w słowa (dokładnie rzecz biorąc, nie tylko kotów, bo w opowieści pojawia się jeszcze pies John, którego mowę koty rozumieją – lecz on jest tutaj istotą jakby z innego wymiaru, spełniającą pewną rolę nadrzędną. Nie przepadam za metafizyką w literaturze innej niż fantasy, ale na przykład u Murakamiego mnie ona w jakiś dziwny sposób nie razi. I tu też nie) jest oczywiście tylko zabiegiem literackim, przy którego zastosowaniu nie tracą one niczego ze swoich instynktownych kocich zachowań i są tak samo autentyczne, jak ludzie stający na ich drodze.

Ktoś mógłby powiedzieć, że te opowiastki o wzajemnym niesieniu sobie dobra, kończące się jeśli nie dosłownym, to przynajmniej domniemanym happy endem, w których w dodatku koci narratorzy postawieni są na równi z ludzkimi, to tani chwyt, mający autorom zaskarbić łaski wzruszonego czytelnika, klasyczny przykład grania na emocjach. Owszem, ale czy granie na emocjach jest czymś złym? Czy nie robi tego przynajmniej połowa światowej klasyki: chociażby „Anna Karenina”, „Wichrowe Wzgórza”, „Nędznicy”? Co prawda powieść przerobiona z mangi zapewne nigdy do tej klasyki nie trafi – wcale zresztą do takiej roli nie pretendując – natomiast na pewno czegoś czytelnika nauczy: że opiekowanie się zwierzęciem wyzwala w człowieku pozytywne odruchy, czasem takie, jakich istnienia sam by u siebie nie podejrzewał; że pomagając komuś słabszemu, łatwiej uwierzyć we własne siły; że nawet, jeśli czyjeś wcześniejsze życie całe było do bani, nie znaczy to, że nie czeka go jeszcze coś dobrego; że miłość czy przyjaźń nie zawsze przychodzi wtedy, gdy aktywnie poszukujemy bliskości, lecz czasem w momencie, gdy się niczego nie spodziewamy.

Prawie każdy od czasu do czasu potrzebuje takiej literatury, a ponieważ „Ona i jej kot” nie tylko krzepi serce, ale robi jeszcze więcej dobrego, subtelnie przypominając nam o istnieniu zwierząt, liczących na naszą pomoc – łatwo ją pokochać.

[1] Makoto Shinkai, Naruki Nagakawa, "Ona i jej kot", przeł. Dariusz Latoś, wyd. WUJ, 2022, s. 7.
[2] Tamże, s. 136.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 382
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: