Dodany: 11.04.2022 22:40|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Trochę prawdy, ale jednak nie cała


Zaraz po przeczytaniu „Amerykańskiej choroby” Snydera, dobitnego pół-eseju, pół-reportażu na motywach autobiograficznych, ukazującego mankamenty amerykańskiego systemu opieki zdrowotnej, przypomniałam sobie, że mam w bibliotecznym schowku jeszcze jedną książkę, poruszającą z grubsza ten sam problem (przynajmniej tak sugerował polski podtytuł: „Od lekarki do pacjentki: Cała prawda o służbie zdrowia”). Wypożyczyłam ją więc przy najbliższej okazji, od razu odkrywając – na co wcześniej nie zwróciłam uwagi – że ów polski podtytuł tak się ma do oryginalnego, jak zdanie powtórzone jakieś osiem razy przez uczestników gry w „głuchy telefon”. W oryginale brzmi on bowiem „My Journey from Death to Recovery and the Redemptive Power of Hope”, czyli, w przekładzie a vista, „Moja droga od śmierci do wyzdrowienia i zbawcza moc nadziei”. Nie sugerując, że w środku czytelnik znajdzie „całą prawdę o małych bogach, którzy w krytycznych momentach decydują o naszym życiu” [1], jest on tym samym znacznie mniej chwytliwy, więc rozumiem, że ze względów marketingowych go zmieniono, jednak moim zdaniem aż takie ingerowanie w oryginalną wymowę jest niedopuszczalne. Swoją drogą, w polskim przekładzie ginie - bez winy tłumacza czy zespołu redakcyjnego - niejednoznaczność głównej części tytułu. Słowo "shock" znaczy bowiem i "szok" (w znaczeniu: zaskoczenie, oszołomienie, wstrząśnięcie), i "wstrząs" (stan zagrożenia życia, wywołany np. urazem, krwotokiem, zakażeniem itd., zwykle leczony na oddziale intensywnej terapii, co właśnie przydarzyło się autorce).

Niemniej jednak fraza „od lekarki do pacjentki” nie zawiera w sobie ani krztyny fałszu. Autorka, akurat kończąca szkolenie specjalizacyjne, przygotowywała się równocześnie do dwóch ważnych wydarzeń w życiu – egzaminu specjalizacyjnego i urodzenia pierwszego dziecka – cały czas pracując na wysokich obrotach: do siódmego miesiąca ciąży co czwartą noc dyżurowała na oddziale intensywnej terapii. Właśnie miała zamiar trochę zwolnić, zapisując się na kurs robienia na drutach. I nagle, w zupełnie zwyczajny dzień – wolny od pracy, przeznaczony na załatwianie drobnych spraw – bez żadnego ostrzeżenia zaatakował ją ból i obezwładniająca słabość. W ciągu kilku godzin młoda, zdrowa kobieta, nie odczuwająca żadnych dolegliwości poza tak częstym w ciąży puchnięciem nóg, straciła dziecko i znalazła się w stanie krytycznym, przeżywając doświadczenie śmierci klinicznej: „Unosiłam się w powietrzu do góry nogami. Jakaś siła zasysała mnie ku górze. Widziałam sfrustrowanego anestezjologa, który usiłował wykonać wkłucie dożylne, kiedy mój stan dramatycznie się pogorszył. Widziałam otaczający mnie sprzęt monitorujący czynności życiowe i zespół położniczy (…). Widziałam siebie leżącą na stole”[2]. Przez wiele następnych dni praktycznie żaden jej narząd nie funkcjonował poprawnie. Wlewano w nią litry płynów i krwi, robiono punkcje, zakładano dreny. Przyczyną tego dramatu okazał się guz wątroby – niezłośliwy w sensie onkologicznym, ale pełny naczyń krwionośnych; prawdopodobnie znajdował się tam od lat i rozrósł się pod wpływem hormonów, po czym nagle pękł, doprowadzając do krwotoku i wstrząsu. Drugi, podobny, nadal tkwił w wątrobie niczym bomba zegarowa. Rozważano nawet przeszczep, ostatecznie skończyło się „tylko” kilkoma zabiegami operacyjnymi, które też zresztą nie przywróciły jej pełni zdrowia, ale przynajmniej umożliwiły jej powrót do pracy i spełnienie marzeń o macierzyństwie.

Podczas swojej szpitalnej odysei dr Awdish – patrząc z pozycji pacjentki, a nie lekarki – poczyniła pewne spostrzeżenia i wnioski, które na zawsze zmieniły jej podejście do leczenia. Zdała sobie mianowicie sprawę, że personel medyczny – nie tylko lekarze, choć oni szczególnie, ale dotyczy to i całej reszty – w trakcie swojego szkolenia nie zostaje wystarczająco przygotowany do skutecznego i nietraumatycznego komunikowania się z pacjentem. Oczywiście, nawet najlepsze przygotowanie niekoniecznie zdoła zapobiec sytuacji, kiedy lekarze ratujący komuś życie krzykną pod wpływem stresu: „Ludzie! Ona nam schodzi!”[3], i o to pewnie ów ktoś żalu mieć nie będzie, ale kiedy usłyszy podczas obchodu lekarskiego komentarz: „Próbowała nam umrzeć na stole” [4], może się poczuć cokolwiek nieprzyjemnie. Podobnie jak wtedy, gdy odczuwając ból trudny do zniesienia, zostanie posądzony o uzależnienie od leków, bo „domaga się większych dawek niż większość pacjentów”[5]. Albo, gdy daremnie próbuje wytłumaczyć, że czuje się gorzej, niż poprzednio, a w odpowiedzi słyszy: „może jest pani tylko niespokojna?”[6], „nie wiem, dlaczego tym razem leki miałyby zadziałać inaczej”[7].
Awdish upatruje przyczyn oschłości i arbitralności personelu medycznego raczej właśnie w nieodpowiednim szkoleniu – podczas którego przyszli i początkujący lekarze wielokrotnie słyszą, że nie powinni się angażować emocjonalnie w sprawy pacjentów, bo pogarsza to racjonalny ogląd sytuacji, i że nie mogą pacjentom wierzyć bez zastrzeżeń, bo część z nich po prostu nie potrafi trafnie ocenić swoich dolegliwości, inni znów celowo wprowadzają lekarza w błąd – niż w niedoskonałościach systemu, wskutek których lekarz ma o wiele mniej czasu, niż powinien, na rozmowę z pacjentem czy też na wymianę informacji z kolegą przejmującym dyżur, a pielęgniarka przeciążona obowiązkami zapomina znaczenia słowa „pielęgnować”. O tych niedoskonałościach wprawdzie także wspomina, ale znacznie bardziej zdawkowo. A przecież nawet najlepiej przeszkolony personel niekoniecznie będzie zdolny do efektywnej komunikacji, gdy mu się postawi wymóg „przerabiania” jak największej liczby jak najbardziej opłacalnych pacjentów w jak najkrótszym czasie, i jeszcze odpowiedniego zaksięgowania „wykonanych świadczeń”. W systemie, który traktuje człowieka jak towar, nie można się spodziewać niczego innego, jak tylko tego, że dla lekarza będzie się jedynie „Bólem Brzucha z Obumarłym Płodem”[8]… „Całej prawdy o służbie zdrowia” zatem tu nie znajdziemy, w innych książkach zresztą też nie, bo wszak w każdym kraju działają różne uwarunkowania – odmienne systemy szkolenia, odmienne zasady organizacji pomocy medycznej i jej finansowania, ba, nawet odmienne tradycje kulturowe, kształtujące relacje lekarz:pacjent, więc co jest prawdą w odniesieniu do USA, może być tylko półprawdą lub zupełną nieprawdą w Polsce, Brazylii czy Finlandii.

Niemniej jednak przemyślenia dr Awdish są bardzo cenne. Szkoda tylko, że toną w morzu słów, momentami zbytnio nacechowanych egzaltacją; gdyby z całej opowieści wyeliminować wszystkie powtórzenia, nieistotne szczegóły i drobiazgowe analizy odczuć autorki w każdym momencie choroby – co, jak mi się zdaje, miało pewnie pełnić funkcję autoterapeutyczną, pozwalając, jak to mówią psycholodzy, przepracować traumę – robiłaby paradoksalnie o wiele większe wrażenie.

[1] Rana Awdish, „W szoku: Od lekarki do pacjentki: Cała prawda o służbie zdrowia”, przeł. Rafał Śmietana, wyd. Znak Literanova, 2018, z okładki.
[2] Tamże, s. 41.
[3] Tamże, s. 40.
[4] Tamże, s. 53.
[5] Tamże, s. 159.
[6] Tamże, s. 252.
[7] Tamże, s. 256.
[8] Tamże, s. 38.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 282
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: