Dodany: 06.04.2022 10:03|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Prowincjonalny Brudny Harry przeciw małomiasteczkowym układom


Recenzja oficjalna PWN

Recenzent: dot59

Biorąc pod uwagę liczbę powieści kryminalnych, jakie ukazały się w Polsce w ciągu ostatniego ćwierćwiecza (i nie licząc nawet wznowień klasyki typu Agathy Christie czy też peerelowskich kryminałów milicyjnych), coraz trudniej natrafić na taką, w której nic nam się nie wyda wtórne, a jeśli nie wtórne, to bardzo podobne do czegoś, co się już wcześniej przeczytało. Zdrowy rozsądek podpowiada, że to zjawisko normalne – w końcu i motywy zbrodni, i wiarygodne sposoby jej popełnienia są raczej zbiorami skończonymi, a jeżeli nawet od czasu do czasu da się coś do nich dorzucić, to prędzej jakiś wariant tego, co już było, niż element całkowicie nowy. Wymyślenie detektywa/śledczego, jakiego jeszcze nie było, też nie może przychodzić autorom bez trudu, bo… właściwie wszystko już było. Starsze panie rozwiązujące zagadki kryminalne w przerwach między dzierganiem kolejnych robótek, postrzelone i roztargnione niewiasty w średnim wieku, którym zdarzają się same dziwne rzeczy, rezolutne nastolatki, z nudów angażujące się w tropienie niebezpiecznych osobników, ciekawscy dziennikarze, samozwańczy szeryfowie z kamienną pięścią i takimże wyrazem twarzy, sfrustrowane rozwódki, z trudem ogarniające dom i rodzicielskie obowiązki, rozwodnicy, próbujący odzyskać zaufanie dzieci, policyjne młode wilki stanu wolnego, zakochujące się w podejrzanej albo w dziennikarce, która im bruździ w śledztwie, smutni wdowcy marzący tylko o emeryturze… Przewlekle chorzy, niepełnosprawni, neurotycy, nałogowcy płci obojga. Miłośnicy muzyki poważnej i metalu, motoryzacji i pieszych spacerów, kulinarnych wykwintów i fast foodów. Pedanci i bałaganiarze, eleganci i abnegaci, ekstrawertycy i introwertycy. Z konieczności więc konstrukcja fabuły takiej powieści musi opierać się na kliszach, w których autor czy autorka musi jeszcze coś przemalować, dokleić do nich jakieś oryginalne elementy, połączyć je w sposób nieszablonowy, by czytelnik nie miał non stop wrażenia déjà vu. Czy udało się to Robertowi Ostaszewskiemu, autorowi powieści „Zginę bez ciebie” – pierwszej części cyklu z podkomisarzem Konradem Rowickim w roli głównej?

Akcja rozgrywa się w czerwcu roku 2012 w Ciechanowie – i za to pierwszy plus dla autora: nie stolica, nie siedziba tego czy innego województwa, ale też nie fikcyjna miejscowość, tylko konkretne miasto powiatowe, jeszcze w literaturze nie wyeksploatowane, a ukazane na tyle dokładnie, by można było znaleźć na mapie opisywane punkty. Główny bohater zostaje wysłany na miejsce samobójstwa maturzystki, córki wiceprezydenta miasta. Przyczyna śmierci jest nader oczywista, brak śladów wskazujących na udział osób trzecich, i właściwie na tym powinno się skończyć. Rowicki jednak ma przeczucie, że w tej sprawie jest jakieś drugie dno i próbuje się nieco więcej dowiedzieć o Jowicie Dudek i jej otoczeniu. A kiedy wkrótce po podjęciu czynności śledczych otrzymuje odgórne polecenie zamknięcia sprawy, jest już prawie pewien, że ma czego szukać. Wkrótce dowiaduje się, że to nie pierwszy taki incydent: parę miesięcy wcześniej dokonała próby samobójczej dziewczyna z tego samego liceum – i tę odratowano – a oprócz niej skutecznie targnęły się na życie dwie uczennice z innych szkół. Razem cztery nastolatki o takim samym typie urody. W żadnym z przypadków nie było wątpliwości co do samobójstwa, w żadnym specjalnie nie drążono motywów – ale czy na pewno nic ofiar nie łączyło? I dlaczego władzom tak zależy, żeby wyciszyć temat? Z chwilą znalezienia odpowiedzi na pierwsze z tych pytań rozwiązanie okaże się stosunkowo proste, zaś odpowiedź na drugie… jeszcze prostsza, tak bardzo, że aż trudno w nią uwierzyć. A nagrody za ich uzyskanie nie należy się spodziewać…

Co jeszcze, prócz oryginalnego pomysłu na lokalizację, jest mocną stroną tej powieści? Na pewno poprawność językowa; nic tak nie odstrasza czytelnika, jak kiepski warsztat pisarski autora i niedbalstwo ekipy redakcyjnej. Tu wszystko zostało zrobione porządnie, i choć pewna manieryczność wypowiedzi bohatera-narratora (policyjny żargon przeplatający się z artystycznymi środkami wyrazu, jak ironiczne porównania – „tynk łuszczył się jak makijaż podstarzałej kobiety nieciężkich obyczajów”[1] – czy nadawanie rzeczom własnych nazw: samochód mitsubishi jest „miśkiem” [2], a damskie buty na szpilce „szpilotami” [3]) może czasem irytować, to równocześnie nie daje zapomnieć o jego literackich ciągotach i mocnej indywidualności. W końcu nie tak często się trafia kryminalny, który przed wstąpieniem do policji skończył polonistykę… Konrad jest ewidentnie trochę zarozumiały, trochę cyniczny i sarkastyczny, a jego stosunek do kobiet z początku wydaje się z lekka oburzający, lecz w miarę, jak go poznajemy (do czego przyczyniają się interludia, będące fragmentami jego autoterapeutycznych zapisków, w których opowiada swoją przeszłość, stawiając się w roli narratora zewnętrznego), zaczynamy rozumieć, że te niemiłe cechy jego osobowości to pancerz, którym okrył się w obawie przed przeżyciem kolejnych dramatów, i z którego wynurza się częściowo jedynie w obecności babki Felicji. Koleżanka denatki, przesłuchiwana jako świadek, zauważa: „wyglądasz jak Brudny Harry”[4], i rzeczywiście – podkomisarz Rowicki, celowo czy mimowolnie, stawia się w roli takiego twardego gliny (zwłaszcza, gdy węszy wśród miejscowego półświatka kryminalnego, rozpatrując ewentualny udział w sprawie niejakiego Karaczana), mającego większe niż inni, choć samozwańcze prawo do naprawiania rzeczywistości. Powiedzmy tak: może nie jest to bohater, z którym czytelnik się od razu zżyje, ale jest w stanie go zaakceptować i zrozumieć.

Większość pozostałych postaci – z wyjątkiem babki Felicji i Pauliny, może jeszcze technika Kozieja – jest ukazana w mniej lub bardziej krzywym zwierciadle. „Głównodowodzący, czyli młodszy inspektor Krystian Gajowniczek”[5] to niemalże klon komendanta Patty z cyklu Donny Leon z komisarzem Brunettim; dialog w mieszkaniu podejrzanego Karaczana kupiłby na pniu niejeden reżyser komedii kryminalnej; nawet zebrana w domu żałoby familia Dudków budzi raczej uśmieszek ironii, niż współczucie (zwłaszcza siostra wiceprezydenta, sprawiająca wrażenie, że w całej sprawie ze śmiercią bratanicy obszedł ją najbardziej aspekt materialny: „A pan tak może zabierać sobie te telefony? To przecież pieniądze kosztuje”[6]). To może drażnić zwłaszcza czytelników, którzy w kryminale oczekują powagi – trzeba jednak pamiętać, że to Konrad przedstawia nam środowisko, w którym działa, a te przerysowania i kąśliwe epitety to element jego postrzegania świata.

Wątek czysto kryminalny jest stosunkowo skromnie nakreślony, bo z chwilą, gdy Konrad zaczyna prowadzić prywatne śledztwo, akcja coraz mocniej grawituje w stronę thrillera. Samo rozwiązanie opiera się na dość mocno już wyeksploatowanym motywie Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. Wydaje mi się to trochę przesadzone – taki serialowy chwyt. Nie poraża oryginalnością także drugi ważny motyw – układów rządzących małomiasteczkową społecznością Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu

Poruszony w interludiach wątek depresji – prawdziwej, ciężkiej depresji, odbierającej człowiekowi chęć do życia i wpływającej destrukcyjnie na całe jego otoczenie – jest bez wątpienia ważny ze względów poznawczych, podnosząc wiedzę czytelnika o tej chorobie, wciąż jeszcze przez wielu ludzi lekceważonej, traktowanej jako wymysł czy pretekst do nicnierobienia. Tu przyczepiłabym się jedynie do „depresjoholika” [5], terminu w sposób oczywisty skonstruowanego na wzór „alkoholika” czy „pracoholika”, co sugeruje uzależnienie. Ale przecież Konrad nie był „uzależniony od depresji” podczas choroby Marii – wręcz przeciwnie, oddałby wiele za to, by móc żonę wyleczyć szybko i trwale – ani nie jest obecnie, choć czasem sam doświadcza czegoś w rodzaju stanów depresyjnych. Nie jest też raczej uzależnieniem studiowanie historii tamtego dramatu i rozpamiętywanie ewentualnych błędów, bo trudno powiedzieć, że bohater robi to obsesyjnie; owszem, wraca do zapisków, momentami traktując je jako „pokutę”[8], ale z jego relacji nie wynika wcale, by zaburzało to jego normalne funkcjonowanie.

Nie jest zła ta powieść, i choć pewnie nie pozostanie w pamięci zbyt długo, a z bohaterem nie będzie się tak łatwo zaprzyjaźnić, jak z Nastią Kamieńską czy Gunnarem Barbarottim, to następną część przeczytam bez szczególnego oporu.

[1] Robert Ostaszewski, „Zginę bez ciebie”, wyd. Harde, 2022, s. 258.
[2] Tamże, s. 47 i in.
[3] Tamże, s. 195, 313.
[4] Tamże, s. 157.
[5] Tamże, s. 17.
[6] Tamże, s. 60.
[7] Tamże, s. 42 i in.
[8] Tamże, s. 136.

Ocena recenzenta: 3,5/6









(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 426
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: