Dodany: 01.04.2022 14:50|Autor: pawelw

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

DRZEWA W LITERATURZE - konkurs nr 257


Przedstawiam konkurs numer 257, który przygotowałem i poprowadzę ja.


DRZEWA W LITERATURZE

Drzewa na ziemi pojawiły się jakieś 370 milionów lat temu. W literaturze trochę później. :) Rozróżnia się jakieś 60-80 tysięcy gatunków. Tu też literatura przegrywa.
Z tej masy wybrałem tylko 30 gatunków drzew, każdy zilustrowany fragmentem.

Drzew jest 30, czyli do zdobycia jest 60 punktów, po jednym za autora i tytuł. Odpowiedzi proszę wysyłać na mojego mejla (...) lub biblioNETkową prywatną wiadomością. Czas na odgadywanie jest do czwartku 14 kwietnia, do 23:59.


Fragmenty pochodzą ze znanych i lubianych książek. Może nie wszystkie dadzą się rozpoznać na pierwszy rzut oka, ale zanim sięgniecie po radykalne środki, spróbujcie wydedukować odpowiedź. Przy dokładnym wczytaniu się we fragmenty na pewno znajdziecie jakieś tropy, a satysfakcja z samodzielnego dojścia do rozwiązania jest znacznie większa. A w razie problemów pytajcie. Na forum też, bo chociaż prawie wszystko czytałem, to nie wszystko dobrze pamiętam.




1. Dąb (Quercus robus)

Niegdyś, w szarej wieków oddali, świątynia tam stała, zamek jej strzegł.
W świątyni bogini Aleksota była czczona, zamku bronili, zajadli wojownicy w skóry odziani, z toporem w garści a fanatyzmem w sercu.
Dziś z zamku zostały zaledwie ślady okopów i wałów, zmurszała baszta pod siecią chmielu, studnia bezdenna, wyschła, kurhan, pod który złożono obrońców, i legendy. A po świątyni na polance zostały dwa głazy pokryte jakimiś znakami z wyżłobieniem w środku — i [D.].
Minęły wieki, zginęli Krzyżacy–apostołowie, ucichł i, pogasły święte ognie, mijały rządy, ludzie, szły wojny po wojnach, ruiny po ruinach, zmieniały się prawa i obyczaje — [D.] stał.
Stał wśród polanki, obok świętych kamieni, dęby–wnuki z daleka otaczały go kołem, olbrzymi, dotąd krzepki, w koronie z zielonych liści, potężne konary niby ramiona wyciągał w górę, jak Kriwe i Kriwejte, i wyzywał, zda się, do walki żywioły, i mówił:
„Nie wy, ludzie, rzuciliście mnie tu i nie wy, wichry i burze, stąd weźmiecie. Osadził mnie tu Bóg i zostanę, zostanę, zostanę”.
Osłaniał sobą polanę, kamienie, ruiny zamczyska…
Czasem cichy słuchał wieści, co mu niosła rzeka, czasem z basztą wspominał stare boje i majestatycznie szumiał, to znów, gdy ludzie doń przychodzili, po konarach jego szło potężne tchnienie: „Witajcie, witajcie! jedna ziemia nas zrodziła i hodowała. Korzeniami ją w uścisk objąłem, a wy ramionami i duszą! Kto nas stąd wyrwie, kto!”
Tylko co jesień [D.] wspominał bohaterów, co pomarli, sławę, co minęła, ogień, co zagasł, i żalem zdjęty, rozdzierał szaty i płakał. Ludzie obcy mówili: „dąb traci liście”; Żmujdzini szeptali: „[D.] opłakuje stare czasy”.
I przez długie miesiące olbrzym stał oszroniony, ponury i milczał w ciężkiej żałobie, aż litowała się nad nim bogini, której kamieni pilnował tyle wieków, i odwiedzała go.
Wstępowała na ofiarne głazy, wstrząsała konary, pieściła gałązki, budziła, a spod jej rąk i z białych szat leciały po polanie ciepłe tchnienia i jasne promyki, i kwiaty.
A [D.] strząsał żal z siebie i jak bohater podnosił głowę, a tu rzeka witała go, a tam stara baszta znowu.
Takie baśnie chodziły z ust do ust po zaściankach i wsiach i tymi baśniami usypiała matka [M.], gdy z pieluch wyrósł.


2. drzewo kamforowe (Cinnamomum camphora)

- To był taki deszcz, którego prawie nie widać. Nie wiadomo, czy pada, czy nie. Taka pogoda utrzymywała się od rana. Leżałam w szpitalu i patrzyłam przez okno na szare zachmurzone niebo. Za oknem rosło wielkie drzewo kamforowe. Był początek listopada, więc połowa liści już opadła i poprzez gałęzie widać było niebo. Lubisz oglądać drzewa?
- Nie wiem - powiedziałem. - Nigdy tego nie robiłem. Prawdę mówiąc, nie rozróżniam nawet podstawowych gatunków drzew.
- A ja uwielbiam. Nawet teraz często siadam pod jakimś drzewem, dotykam jego pnia i przyglądam się konarom. Mogę tak spędzić nawet kilka godzin. Tamto drzewo w szpitalnym ogrodzie oglądałam całymi dniami. W końcu nauczyłam się go na pamięć. Znasz może jakiegoś maniaka, który umie na pamięć rozkład jazdy pociągów? Ze mną było podobnie.
Na tym drzewie często siadały ptaki. Były wśród nich wróble, dzierzby, szpaki. I inne, których nazw nie znałam. Czasami przylatywały też gołębie. Siadały na gałęziach, odpoczywały chwilę, po czym znów odlatywały. Ptaki są bardzo czułe na deszcz. Wiedziałeś o tym?
- Nie wiedziałem.
- Nie siadają na drzewie, kiedy pada deszcz, a kiedy przestanie, śpiewają głośniej niż zwykle. Zupełnie jakby się cieszyły. Może dlatego, że po deszczu z ziemi wychodzą robaki? A może po prostu nie lubią deszczu i cieszą się, gdy przestaje padać? W każdym razie, patrząc na to drzewo, zawsze wiedziałam, jaka jest pogoda. Jeśli nie było ptaków, padał deszcz, kiedy wracały ze śpiewem, było już po deszczu.
- Długo leżałaś w szpitalu?
- Tak, miesiąc czy coś koło tego. Czekałam na bardzo trudną operację serca. Rodzina w zasadzie pogodziła się już z moją śmiercią. To dziwne, prawda? Teraz ja tryskam zdrowiem, a oni wszyscy zginęli.
Szła chwilę w milczeniu. Ja również. Myślałem o jej sercu, o drzewie kamforowym i o ptakach.
- Tego dnia ptaki były wyjątkowo zajęte. Deszcz raz padał, raz nie padał, a one zależnie od tego to przysiadały na drzewie, to znów odlatywały. Było już bardzo chłodno, taki pierwszy powiew zimy, w sali włączono ogrzewanie, więc bez przerwy musiałam wycierać zamgloną szybę. Wstawałam z łóżka, wycierałam szybę ręcznikiem i kładłam się z powrotem. Prawdę mówiąc, nie wolno było mi wstawać, ale nie mogłam się obejść bez tego drzewa, ptaków i deszczowego nieba. Gdy się dłużej przebywa w szpitalu, takie rzeczy nabierają ogromnego znaczenia. Leżałeś kiedyś w szpitalu?
- Nie, nigdy - odparłem. Na ogół cieszę się końskim zdrowiem.
- No i pomyślałam sobie wtedy tak: jaki ten świat jest niezwykły! Na świecie rośnie tyle milionów, miliardów drzew - kamforowych i innych - świeci słońce, pada deszcz, a miliardy ptaków to siadają na ich gałęziach, to znowu wzbijają się w powietrze. Wyobraziłam sobie te wszystkie drzewa i ptaki i zrobiło mi się bardzo smutno.
- Dlaczego?
- Pewnie dlatego, że chociaż na świecie jest tyle drzew i ptaków, mogłam oglądać tylko to jedno drzewo kamforowe i jeden deszcz i wcale ich nie rozumiałam. I czułam, że nigdy ich nie zrozumiem. Zestarzeję się i umrę, nie rozumiejąc nawet tego jednego drzewa i jednego deszczu. Zrobiło mi się tak smutno, że rozpłakałam się w samotności. Tak bardzo chciałam, żeby ktoś mnie wtedy przytulił. Ale nikogo przy mnie nie było. Byłam zupełnie sama i długo jeszcze płakałam.
Potem zrobiło się ciemno i nie mogłam zobaczyć ptaków. Dlatego nie wiedziałam, czy deszcz jeszcze padał, czy nie. Tego dnia zginęła cała moja rodzina. Dowiedziałam się o tym znacznie później.


3. baobab (Adansonia digitata)

Następnie kazał K. wziąć konia i wyprawił go po zabitą sztukę, sam zaś począł oglądać starannie olbrzymi pień baobabu, obchodzić go naokoło i stukać kolbą w chropowatą korę.
– Co robisz? – zapytała N..
On zaś odrzekł:
– Patrz, co za ogrom. Piętnastu ludzi wziąwszy się za ręce nie objęłoby tego drzewa, które pamięta może czasy faraonów. Ale pień w dolnej części jest spróchniały i pusty. Widzisz ten otwór, przez który łatwo się dostać do środka. Można by tam urządzić jakby wielką izbę, w której wszyscy moglibyśmy zamieszkać. Przyszło mi to do głowy, gdym zobaczył M. między gałęziami, a potem podchodząc zebry ciągle już o tym myślałem.



4. jarzębina (Sorbus aucuparia)

Wieczorem wtargnął do salonu mocny zapach kwitnącej jarzębiny. Pod sufitem łopotały skrzydła ptaków polujących na pająki, a [M. M.] spotkała na dywanie wielką niebezpieczną mrówkę. Teraz dopiero spostrzegli, że wpłynęli do lasu.
Poruszenie w rodzinie było ogromne. Zapomnieli o lęku przed [E.] i zebrali się na skraju podłogi, rozmawiając i gestykulując.
Przycumowali dom do dużej jarzębiny. [T. M.] przy¬wiązał linę do swojej laski, po czym wbił laskę prosto w dach spiżami.
(...)
[M.] zadarł głowę i przyglądał się wielkiej jarzębinie.
Roje owadów brzęczały wokół jej białych kwiatów, a pień tworzył rozwidlenie w sam raz odpowiednie na miejsce do spania, jeśli się było niewielkiego wzrostu.
- Będę nocował na drzewie! - powiedział nagle.


5. brzoza (Betula pendula)

Nagle rozległ się huk. Jak jedna potężna salwa ze wszystkich strzelb świata, przejmująco zimny. Zadrżała ziemia, zakołysały się niebiosa, błękitne płomienie zawisły jak mgła nad osadą i lasem. Potem wszystko ucichło. Tylko szum i szmer jak w czasie ulewy przechodził ponad lasami.
Wielka brzoza, rosnąca z boku na południowy wschód od starej komnaty, stała od wieków. Największa brzoza, jaką kiedykolwiek widziano. Mówiono, że gdyby brzoza doznała jakiejś krzywdy, byłby to zły omen dla rodu [B.].
Stało się to teraz. W brzozę trafił piorun. Ścięty wierzchołek runął w dół. I stał na ziemi niby nowe, okazałe drzewo. Spod gałęzi starej brzozy wydostał się człowiek, [D.]. Przyzwyczajeniem jego było chronić się od deszczu pod starą brzozą. Siedział tam i śnił. Obudził go piorun. Po raz pierwszy od długiego czasu zasnął, aż naraz zbudził go piorun. Sen i uderzenie pioruna ocuciły go.
Przetarł oczy, przyjrzał się nowej brzozie przed sobą i rozmyślał o swoim śnie. Prawdopodobnie działo się tak z człowiekiem, gdy postradał zmysły. Wtedy widziało się takie nieprawdopodobne rzeczy, jak na przykład wielkie drzewa wyrastające z ziemi w przeciągu jednej minuty. Zebrał odwagę i zbliżył się do nowej brzozy. Chwycił za gałęzie i powąchał świeże listowie. Doprawdy! Przejęty tym, że mógł chwytać rękami gałęzie i czuć zapach liści, cofnął się i wlepił w brzozę przerażone oczy.
Odszedłszy kawałek zauważył, że stara brzoza nie wyglądała tak jak dawniej. Zbadał uważniej jej wierzchołek, po czym przeniósł wzrok na podstawę cudownego drzewa i dostrzegł dwa czarne ślady wypalone przez piorun. Zrozumiał, co się stało. Nie postradał więc zmysłów, skoro widział, dotykał i wąchał drzewo, które właściwie nie istniało. Ale piorun uderzył tuż obok niego i uszkodził najstarszą brzozę. Tak! Bóg chciał przemówić do niego i aż nadto wyraźnie objawił mu swoje zamiary.
Deszcz przestał w końcu padać, a [D.] stał ciągle jeszcze na tym samym miejscu. Był przemoczony aż do samej skóry, ale nie zdawał sobie z tego sprawy. Patrzał w stronę doliny, jak gdyby widział ją po raz pierwszy w życiu. Nawet teraz na jawie zachował tak żywe wspomnienie swego sennego widzenia, że oczekiwał niemal jego powtórzenia. Ale tylko szum, jak tęskne echo, dochodził do niego sponad leśnych wzgórz - pośród śmiertelnej niemal ciszy, jaka zapanowała po burzy. Czarna warstwa chmur rozdzieliła się z wolna na zachodzie. Słońce zdążające ku wieczorowi przecisnęło się przez szczelinę, śląc długie cienie od zachodniej grani gór wskroś zamilkłej wsi. Ostatnimi promieniami złociło wierzchołki najwyższych drzew, a na wschodzie oświetlało jeszcze dalekie stoki wzgórz. Ciemne i jasne pasma światłocieni odcinały się ostro od siebie, sprawiając złudzenie nieskończonej dali i nadając osiedlu dziwny i nieziemski wygląd. Na tle ponurych, ciemnych chmur na południu widniała tęcza, rozpięta szerokim, mieniącym się łukiem ponad lasami.
Oczy [D.], od dawna już ślepe na wszystko, co się dokoła niego działo, wchłaniały całą pełnią spojrzenia ten niezwykły obraz. Kiedy zaś zwrócił twarz ku zachodzącemu słońcu i wpatrywał się w złociście rozświetloną szczelinę chmur, zdawało mu się, że patrzy przez bramę raju niebieskiego.
Padał cichy deszcz. Od czasu do czasu z oddali dochodził odgłos grzmotu.


6. daktylowiec (Phoenix dactylifera)

[J.] przeszła przez pokój stając u jego boku, spojrzała na lewo w stronę fasady budynku, tam gdzie gapił się [Y.]. Zobaczyła dwadzieścia drzew palmowych rosnących w rzędzie, a pod nimi wymiecioną do czysta gołą ziemię. Tarczowy parkan odgradzał je od drogi, którą przechodzili ludzie w burnusach. Pomiędzy sobą a ludźmi [J.] wyłowiła ledwo uchwytne migotanie w powietrzu — od tarczy domowej — i zaczęła studiować tłum przechodniów zastanawiając się, dlaczego tak zainteresowali [Y.]. Pojawiła się prawidłowość i [J.] aż przycisnęła dłoń do policzka: spojrzenia, jakimi przechodnie mierzyli drzewa palmowe! Zobaczyła w nich zawiść, trochę nienawiści...a nawet uczucie nadziei. Wszyscy wlepiali w owe drzewa oczy z tym samym wyrazem.
— Wiesz, co oni myślą? — zapytał [Y.].
— Uprawiasz czytanie w myślach?
— W ich myślach — powiedział. — Oni spoglądają na te drzewa i myślą: „Tam jest nas stu". To właśnie myślą.
Obróciła ku niemu zaintrygowaną twarz.
— Dlaczego?
— To są daktylowce — powiedział. — Jedna palma daktylowa potrzebuje czterdzieści litrów wody dziennie. A człowiek zaledwie osiem. Przeto palma równa się pięciu ludziom. Tam jest dwadzieścia palm — stu ludzi.
— Lecz niektórzy z tych ludzi spoglądają na drzewa z nadzieją.
— Oni mają jedynie nadzieję, że spadnie trochę daktyli, tyle że to nie sezon.


7. jawor (Acer pseudoplatanus)

Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły,
I coś tam klaszcze za borem.
Pewnie mnie czeka mój [F.] miły,
Pod umówionem jaworem.

Nie będę sobie warkocz trefiła,
Tylko włos zwiążę splątany;
Bo bym się bardziej jeszcze spóźniła,
A mój tam tęskni kochany.
Wezmę z koszykiem maliny moje,

I tę plecionkę różowę:
Maliny będziem jedli oboje;
Wieniec mu włożę na głowę.
Prowadź mię teraz, miłości śmiała!

Gdybyś mi skrzydła przypięła!
Żebym najprędzej bór przeleciała,
Potem [F.] ścisnęła!
Oto już jawor… Nie masz miłego!


8. kasztan (Castanea sativa)

Z początku [X.] był czymś w rodzaju młodego patriarchy, który dawał wskazówki, jak obsiewać pole, udzielał rad w sprawach wychowywania dzieci czy hodowli zwierząt i pracował razem ze wszystkimi, nawet fizycznie, dla dobra całej gminy. Ponieważ jego dom od. początku był najlepszy we wsi, inne domy urządzono na jego obraz i podobieństwo. Był tam przestronny i dobrze oświetlony salon, jadalnia, która wyglądała jak terasa z kwiatami w jaskrawych barwach, dwie sypialnie, patio z olbrzymim kasztanem pośrodku, dobrze utrzymany ogród warzywny i zagroda, gdzie w pokojowej koegzystencji żyły kozy, świnie i kury. Jedynymi zwierzętami, których hodowla była zabroniona w domu i w całej wsi, były koguty trenowane do walki.
(...)
W czwartek [X.] znowu zjawił się w warsztacie ze zbolałą twarzą. ,,Maszyna czasu zepsuła się - oświadczył łkając - a [U.] i [A.] są tak daleko!" [A2.] skarcił go łagodnie jak dziecko, a on słuchał potulnie. Spędził sześć godzin oglądając dokładnie różne przedmioty, próbując znaleźć jakąś różnicę między ich wyglądem dzisiejszym i wczorajszym, jakąś zmianę, która świadczyłaby o biegu czasu. Całą noc przeleżał na łóżku nie zmrużywszy oka, wzywając [P. A.], [M.], wszystkich zmarłych, żeby przyszli podzielić jego troskę. Ale nikt nie przyszedł. W piątek rano wstał wcześniej od innych domowników, by w dalszym ciągu śledzić zmiany w przyrodzie, póki nie można było mieć najmniejszych wątpliwości, że nadal jest poniedziałek. Wtedy wyrwał futrynę z drzwi i z całą furią swojej niepospolitej siły zaczął niszczyć aparaty alchemiczne, gabinet dagerotypii, warsztat złotniczy, póki ich nie rozbił na proszek, krzycząc jak opętany w jakimś piskliwym i płynnym, ale zupełnie niezrozumiałym języku. Zamierzał rozprawić się z resztą domu, kiedy [A2.] wezwał na pomoc sąsiadów. Trzeba było dziesięciu mężczyzn, by go obalić, czternastu, żeby go związać, dwudziestu, żeby zaciągnąć do kasztana na dziedzińcu, gdzie pozostawiono go przywiązanego, szczekającego w obcym języku, toczącego zieloną pianę z ust. Kiedy przyjechała [U.] z [A.], nadal był przywiązany za ręce i nogi do pnia kasztana, przemoczony deszczem i w stanie zupełnej nieświadomości. Przemawiały do niego, ale ich nie poznał i odpowiedział coś niezrozumiałego. [U.] rozwiązała mu ręce i kostki u nóg, pokaleczone od ucisku lin, i pozostawiła go przywiązanego do drzewa tylko w pasie. Później zbudowano daszek z liści palmowych, żeby go chronił przed słońcem i deszczem.


9. modrzew (Larix decidua)

Dobrze znał [S.] ten kawałek lasu przed swoją leśniczówką. Wystarczyło mu tylko rzucić okiem przez szybę w oknie, aby dostrzec, jak świt pobiela korony wysokich sosen. Potem mógł zamknąć oczy i widział pnie trzydziestoletnich sosen, pokręconych, z suchymi gałęziami przy ziemi, gdyż las ten posadzono na gruntach porolnych i nie potrafił się on sam oczyścić od dołu z suchych gałęzi. Deski z takich sosen byłyby poskręcane, pełne sęków, drewno nadawało się jedynie na papierówkę. Ale rosło tam dużo dzikich i słodkich malin, [S.] lubił zbierać te maliny wraz z [M.], trzymając dziecko na lewym ręku. Nie, to nie był prawdziwy las albo bór sosnowy, ot, nowy oddział na gruntach wydartych [H. S.]. Prawdziwy las zaczynał się trochę dalej, przeogromna i przepastna kraina buków, jesionów, dębów i świerków, które osłaniały ziemię przed słońcem, tak że nie ośmieliła się pod nimi wyrosnąć nawet trawka. Kto wie, czy to nie wśród owych potężnych świerków, w ich wiecznym mroku, tkwiły najważniejsze siły lasu. Świerków [S.] nie lubił, najweselsze i najmilsze były dla niego modrzewie, lecz właśnie one nie chciały rosnąć na jego uprawach. Dlaczego? I czy teraz, po podpisaniu fałszywego świadectwa, przyjmą się w przyszłym roku nowe sadzonki modrzewia, pokryją się delikatną, jasną zielenią cienkich i miękkich igieł? [S.] lubił modrzewie (jeśli było coś w lesie, co naprawdę choć trochę lubił), a dlaczego - nie wiedział. Raz czy dwa zdarzyło mu się nawet, że pogłaskał szarobrunatną, głęboko spękaną korowinę starego modrzewia, trochę radując się, że drewno, które kryje w sobie gruby pień, jest tak trudne w obróbce i odporne na działanie kwasów i zasad, twarde jak żelazo, a soki, które w nim krążyły, nazwano żywicą wenecką, której poszukiwali malarze i ceramicy. Modrzew przypominał mu samego siebie. On, [S.], też był twardy, odporny na kłopoty i choroby. Zamiast [M.] uprawiał ogródek, niańczył dziecko, gotował obiady i zmywał naczynia, robił śniadania i kolacje, chodził do sklepu po zakupy. Tak więc ze wszystkich drzew lubił jedynie modrzewie, a przecież to właśnie modrzewie usychały na jego uprawach. Czy naprawdę powinien ulec tym wariackim radom, aby wziąć do lasu [M.] i na uprawie wsadzić członek w jej pochwę, wypełnić [M.] nasieniem? Nie, [M.] nigdy nie zgodzi się na coś takiego, gdyż jak to mówiono, posiada głębokie i tajemne życie wewnętrzne. “Ech, gdyby tak jeszcze można było urodzić dziecko za [M.]" - pomyślał, dziwiąc się, że natura tak wyraźnie między kobietę i mężczyznę podzieliła zadania. Modrzew też miał kwiaty rozdzielnopłciowe, wiatropylne, ale na tej samej rosnące gałązce. Czy nie gniewał się na niego las, ponieważ za [M.] gotował i zmywał naczynia, wszędzie ją wyprowadzał za rękę i gotów był za nią nawet urodzić?


10. klon (Acer platanoides)

Prawdziwie, pogoda zrobiła sie czysta, mroźna, możno by do lasu jechać: Odziewaj sie Ziutek, mówie, brzózkę przywiezieni, na śniadanie wrócim.
Chomont biore i niosę do chlewa, do Siwki. Założywszy, wiodę j o na gumno Michałowe, do woża, woż mamy spoiny, u Michała stoi. Zakładam duge w użwy i hołobli, zasuponiam kleszczy, lejcam, piłe spod okapu biore, piłe też mamy jedne, tatowe, i jade na droge. Tu, czekawszy na Ziutka, woź skracam, ściągam rozwore na piersze dziurę. A jade wozem gołym, bez gnojawek i spodówki. Ziutek wychodzi, w Handzinym półkożuszku i drewniakach, sznurkiem przewiązany, w mojej czapie z uszami. Ołatka je. Na co drzewo z lasu wozić, jak pod chato rośnie, mówi i pokazuje rąko klona, ot, smurgiel jeden, ołatki jego ciągajo i wykręca sie od drogi.
No no, zasrańcu, klona ty sie nie czepiaj, mowie, siadaj. Bierz lejcy! Daje lejcy smurglowi, niech bawi sie kierowaniem, małe strasznie lubio lejcy, zaraz rozsiada sie na rozworce, furmanuje. Ja na tyliku siedze, plecami do konia i patrze sobie na chate, jak zostaje sie za nami. Klon nad chato sie rozcapierzył, wielki, teraz sie prześwieca bo bez liści, ale wiosno, jak zazielenić j e to dom przykrywa gałęziami niby czapo, okna zatula, aż w izbach ciemnieje. A w odziomku pogrubiał, że rękami sie jego i nie obejmie, i rośnie, co rok grubszy, podwalinę od dołu wysadzona. Tego klona ni masz prawa tknąć, zasrańcu, choćby palić słomo przyszło, mówie, on mój brat!
Brat, cieszy sie smurgiel, lejcami trzęsie, tatów brat?
Tłómacze: tego dnia, co ja urodził sie, babka urwali gałonzke ze swojego klona, tego co u Mazurów przy stodole, i wsadzili koło węgła. Nu i przyjoł sie, i rośnie ze mno. A jakby Nie Daj Boże kto jego ścioł, to i mnie podetnie! I mówie chłopcowi, że on też ma brata, ten klonik za stodoło, to jego rówieśnik. Dziwi sie: To wszystkie drzewa przy domach, to braty?
Prawie wszystkie. I w lesie też nie możno ścinać: nie wiadomo kogo sie ścina.
To jakby drzewow nie ścinać, ludzi nie umieralib?
Nie umieralib.
To czemu ścinaj o?
A czym ma j o zimo w piecach palić? Gotować, grzać trzeba, trzeba i ścinać i to nie grzech. Ale bez potrzeby drzewo ściąć abo pokaleczyć, o, grzech straszny!


11. świerk (Picea glauca)

Minęła druga zima podróży, przyszła druga wiosna. Dotąd wszystkie drzewa ogrodu przechodziły przemiany, posłuszne sztucznemu słońcu: kiedy przygrzewało mocniej, okrywały się liśćmi, zakwitały, gdy poczynało słabnąć - jesieniały w najpiękniejszych barwach. Jeden tylko świerk kanadyjski nad potokiem nie odmieniał wyglądu, otulony w czerń swego igliwia. W ziemię, z której czerpał soki odżywcze, botanicy wstrzykiwali specjalne hormony i preparaty, ale on trwał nieruchomy, posępny, obojętny, jakby przejrzał ich naiwną grę i nie chcąc być częścią fałszywego mirażu, zamarł w wiecznym śnie. I oto pewnego ranka całą Geę przebiegła elektryzująca wieść: czarny świerk uwierzył w wiosnę i przez noc wypuścił zielone łapki…
Wielką gromadą zebraliśmy się w ogrodzie. Nikt nic nie mówił. Wszyscy, co biegli tu pośpiesznie, pędzeni niepojętym uczuciem, przystawali, patrzeli w milczeniu na przebudzone drzewo i jeden po drugim cicho wycofywali się z kręgu. Wreszcie zostało tylko kilka osób; ktoś chciał uszczknąć jasnozieloną kitę, żeby ją rozgnieść na dłoni i wetchnąć żywiczną woń, ale ktoś drugi skarcił go surowo. Na koniec znalazłem się sam. Usiadłem pod drzewem, opierając głowę na rękach. W naiwną radość, jaką sprawił mi widok drzewa, wmieszał się głuchy żal.


12. sosna (Pinus sylvestris)

 Tuż obok stóp [J.] było szerokie, suche zawalisko, otwór w postaci leja, zwróconego wierzchołkiem na dół. W głębi ziemi, pod nim były niegdyś galerye kopalni. Warstwy skał piaskowca i łupku gliniastego, wskutek »wyrabowania« budynku, podtrzymującego piętro, zarwały się od własnego ciężaru i, spadając, odłamami swymi napełniły puste przestrzenie pokładów węgla. Gleba zewnętrzna zsunęła się w przepaść wraz z murawą, krzewami i utworzyła dół, głębokości dwudziestu metrów.
 W miejscu rozdarcia widać było pręgi piachu siwe i jasno-żółte. Naokół stały karłowate, nędzne sosny.
 Jedna z nich rosła na samym brzegu zawaliska. Oberwana ziemia ściągnęła w głębinę prawy jej korzeń, a lewy został na twardym gruncie. Tak ją dzieje kopalni rozdarły na dwoje. Pień jej stał jedną połową swoją w górze, a drugą szedł wraz z zawaliskiem, niby istota ludzka, którą na pal wbito. Tamten, z bryłami ziemi w dół ściągnięty, prężył się, jak członki na torturach. Wszczepione w glebę pazury górne trzymały się z całej siły.
[J.] zsunął się w zawalisko, żeby go nikt nie widział. Rzucił się na wznak. Pod sobą, w głębi ziemi słyszał od czasu do czasu huk wystrzałów dynamitu i prochu. W górze widział obłoki, sunące po niebie lazurowem.
 - Obłoki, jasne, święte, zaczerwienione obłoki...
 Tuż nad jego głową stała sosna rozdarta.
 Widział z głębi swojego dołu jej pień rozszarpany, który ociekał krwawemi kroplami żywicy. Patrzał w to rozdarcie długo, bez przerwy.
 Widział każde włókno, każde ścięgno kory rozerwane i cierpiące. Słyszał dokoła siebie płacz samotny, jedyny, płacz przed obliczem Boga.
 Nie wiedział tylko, kto płacze…


13. buk (Fagus sylvatica)

potem [T.] poczuł, że po twarzy chodzi mu mały pająk. Oprócz tego zdrętwiał mu kark. Uniósł dłoń i ostrożnie zrzucił pająka z policzka. Poranne słońce świeciło mu prosto w oczy. Świat wokół był złocisty i zielony.
- Śniłeś - dobiegł gdzieś z góry młody kobiecy głos. Głos ów był łagodny i [T.] usłyszał w nim dziwny akcent, a nad głową szelest bukowych liści.
- Tak - odparł, zwracając się do siedzącej na drzewie nieznajomej - śniłem.
- Ja także miałam sen zeszłej nocy. W moim śnie uniosłam wzrok i ujrzałam cały las. Między drzewami wędrowało coś wielkiego. Zbliżało się coraz bardziej i bardziej, i zrozumiałam, co to jest. - Umilkła gwałtownie.
- I co to było? - spytał [T.].
- Wszystko - odparła. - To był Pan. Gdy byłam bardzo młoda, ktoś - może wiewiórka, bo one są strasznie gadatliwe, albo sroka, czy może zimorodek, jakaś istota powiedziała mi, że do Pana należy cały las. To znaczy, nie należy w sensie „należy". Nigdy nie sprzedałby lasu komuś innemu, nie otoczył go murem ani...
- Ani nie ściął drzew - podpowiedział usłużnie [T.]. Odpowiedziała mu cisza. Zastanawiał się, gdzie zniknęła dziewczyna. - Halo? - zawołał. - Halo!
Liście nad jego głową zaszeleściły cicho.
- Nie powinieneś mówić takich rzeczy.
- Przepraszam. - [T.] nie do końca wiedział, za co właściwie przeprasza. - Ale mówiłaś, że las należy do Pana.
- Oczywiście, że tak - odparł głos. - Nietrudno jest być właścicielem czegoś albo nawet wszystkiego. Wystarczy wiedzieć, że to twoje, i być gotowym z tego zrezygnować. W ten właśnie sposób Pan stał się właścicielem lasu. W moim śnie przyszedł do mnie. Ty także byłeś w moim śnie. Prowadziłeś na łańcuchu smutną dziewczynę. Była bardzo, bardzo smutna. Pan rozkazał, bym ci pomogła.
- Mnie'?
- I sprawił, że poczułam nagłe ciepło i miękki, przyjemny dreszcz w środku, od czubków liści po koniuszki korzeni. A kiedy się obudziłam, leżałeś tu. Spałeś twardo, z głową opartą o mój pień, chrapiąc jak świniak.
[T.] podrapał się po nosie. Przestał szukać kobiety ukrytej w gałęziach buku. Zamiast tego spojrzał uważniej na samo drzewo.
- Jesteś drzewem - rzekł, przekładając swe myśli na słowa.
- Nie zawsze byłam drzewem - usłyszał odpowiedź pośród szeleszczących bukowych liści. - Pewien mag zamienił mnie w drzewo.
- Czym byłaś wcześniej? - spytał [T.]. - Myślisz że mnie lubi?
- Kto? - Pan. Gdybyś ty był władcą lasu, nie powierzałbyś komuś zadania i nie kazał udzielić wszelkiego dostępnego wsparcia i pomocy, gdybyś go nie lubił, prawda?
- No, cóż... - zaczął [T.]. Zanim jednak znalazł dyplomatyczną odpowiedź, drzewo rzekło:
- Nimfy. Byłam leśną nimfą. Ale kiedyś zaczął mnie ścigać książę. Nie miły książę, lecz wręcz przeciwnie. Można by sądzić, że książę, nawet ten niewłaściwy, zrozumie, że istnieją pewne granice, prawda?
- Można?
- Tak właśnie uważam. Ale on nie przyjął tego do wiadomości, toteż w biegu odmówiłam inwokację i - ba-bum! - stałam się drzewem. Co o mnie myślisz?
- No cóż - rzekł [T.]. - Nie wiem, jak wyglądałaś jako leśna nimfa, droga pani, ale drzewem jesteś wspaniałym.
Drzewo nie odpowiedziało, lecz jego liście zaszumiały w podziękowaniu.
- Jako nimfa też byłam niczego sobie - przyznała nieśmiało.


14. lipa (Tilia cordata)

Gdy się wychylić z okna w pokoju moich braci, można zajrzeć prosto do pokoju [O.]. On też mieszka w pokoju na poddaszu, a [Z. Ś.] i [P.] położone są bliziutko jedna drugiej. Wygląda to tak, jak gdyby domki pchały się jeden na drugi - mówi tatuś. Tatuś uważa, że ci, którzy je budowali, powinni byli od razu zostawić trochę więcej miejsca pomiędzy nimi. [L.], [B.] i [O.] jednak uważają, że dobrze jest tak, jak jest. Pomiędzy [Z. Ś.] a [P.] jest płot, a pośrodku płotu stoi ogromne drzewo. Tatuś mówi, że to lipa. Gałęzie tej lipy sięgają od okien [L.] i [B.] aż do okna [O.]. Gdy [L.], [B.] i [O.] pragną odwiedzić się nawzajem, to przełażą, do siebie po gałęziach lipy. Idzie to znacznie prędzej, niż gdyby musieli zbiegać na dół po schodach, wychodzić przez jedną furtkę, wpadać przez następną i znów pędzić na górę po schodach. Pewnego razu nasz tatuś i tatuś [O.] postanowili zrąbać lipę, ponieważ zupełnie zacieniała pokoje. [L.], [B.] i [O.] okropnie błagali, żeby lipa została. I została. I stoi po dziś dzień.


15. mangowiec (Mangifera indica)

To już koniec podróży. W każdym razie koniec tego fragmentu, który dotąd opisałem. Teraz jeszcze - w drodze powrotnej - krótki odpoczynek w cieniu drzewa. Drzewo rośnie w wiosce, która nazywa się Adofo i leży niedaleko Błękitnego Nilu, w etiopskiej prowincji Wollega. Jest to ogromny, gęstolistny mangowiec, wiecznie zielony. Kto podróżuje po płaskowyżach Afryki, po bezkresach Sahelu i sawanny, widzi ciągle powtarzający się, zdumiewający obraz: na wielkiej, spalonej słońcem piaszczystej ziemi, na równinach pokrytych wyschniętą, zżółkła trawą i rzadko rosnącymi, suchymi i kolczastymi krzewami, co jakiś czas pojawia się samotne, pojedyncze, szeroko rozgałęzione drzewo. Jego zieleń jest bujna i świeża, tak intensywna, że już z dala tworzy widoczną na linii horyzontu wyraźną, nasyconą plamę. Jego liście, choć nigdzie nie ma śladu wiatru, poruszają się i migocą. Skąd to drzewo w tym księżycowo martwym pejzażu? Dlaczego właśnie w tym miejscu? Dlaczego tylko jedno? Skąd czerpie soki? Czasami wypadnie nam jechać wiele kilometrów, nim napotkamy następne takie drzewo.
Być może rosło tu dawniej wiele drzew, las cały, ale został on wycięty i spalony, a zachował się tylko ten jeden mangowiec. Wszyscy w okolicy dbali o jego ocalenie, wiedząc, jak ważne jest, aby żył. Bo wokół każdego z tych samotnych drzew leży wioska. Właściwie już z daleka widząc taki mangowiec, możemy śmiało kierować się w jego stronę wiedząc, że spotkamy tam ludzi, odrobinę wody i może coś do jedzenia. Ci ludzie ocalili drzewo, bo bez niego nie mogliby żyć: w tamtym słońcu człowiek, aby istnieć, potrzebuje cienia, a drzewo jest tego cienia depozytariuszem i dawcą.
Jeżeli na wsi jest nauczyciel, miejsce pod drzewem służy za klasę szkolną. Rano ściągają tu dzieci z całej wsi. Nie ma klas ni granic wieku, kto chce przychodzić - przychodzi. Pani albo pan przyczepiają do pnia wydrukowany na papierze alfabet. Pokazują kijkiem litery, a dzieci patrzą i powtarzają. Muszą nauczyć się na pamięć - nie mają czym ani na czym pisać.
Kiedy zaczyna się południe i niebo bieleje od żaru, w cieniu drzewa kryje się kto może: dzieci i starsi, a jeżeli we wsi jest bydło, również i ono - krowy, owce i kozy. Upał godzin południowych lepiej przeczekać pod drzewem niż w swojej lepiance. W lepiance jest ciasno i duszno, a pod drzewem luźniej i więcej nadziei na przewiew.
Godziny popołudniowe są najważniejsze - starsi zbierają się pod drzewem na naradę. Mangowiec jest jedynym miejscem, gdzie mogą zejść się i rozmawiać, gdyż we wsi nie ma żadnego większego pomieszczenia. Ludzie przychodzą tu na takie zebranie pilnie i ochoczo, Afrykanie to natury kolektywistyczne, mające wielką potrzebę uczestniczenia we wszystkim, co jest życiem zbiorowym. Wszelkie decyzje podejmuje się gromadnie, wspólnie rozstrzyga się spory i kłótnie, uchwala, kto ile ziemi dostanie pod uprawę. Tradycją jest, że każda uchwała musi być podjęta jednomyślnie. Jeżeli ktoś ma inne zdanie, większość będzie go przekonywać tak długo, aż zmieni stanowisko. Trwa to czasem w nieskończoność, ponieważ cechą tych dyskusji jest bezgraniczne gadulstwo. Jeżeli we wsi ktoś się z kimś kłóci, to sąd zebrany pod drzewem nie będzie dochodził prawdy ani ustalał, kto ma rację, lecz zajmie się wyłącznie zażegnaniem konfliktu, doprowadzeniem do ugody stron, przyznając słuszność każdej z nich.
Kiedy kończy się dzień i zapadają ciemności, zgromadzeni przerywają zebranie i rozchodzą się. do domów. W ciemnościach nie można spierać się, dyskusja wymaga, aby widzieć twarz przemawiającego, zobaczyć, czyjego słowa i oczy mówią to samo.
Teraz pod drzewem zbierają się kobiety, przychodzą starcy i ciekawe wszystkiego dzieci. Jeżeli mają drewno - palą ognisko. Jeżeli jest woda i mięta - parzą gęstą, esencjonalną herbatę. Zaczyna się czas najprzyjemniejszy, który lubię najbardziej - opowiadania zdarzeń dnia, historii, w których mieszają się fakty i urojenia, rzeczy wesołe z tymi, które budzą lęk. Co tak hałasowało rano w krzakach, takie ciemne i wściekłe? Jaki to dziwny ptak przeleciał górą i zniknął? Dzieci wpędziły kreta do jamy. Rozkopały jamę - kreta nie było. Gdzie się podział? W miarę tych opowieści ludzie zaczynają przypominać, że kiedyś, dawno, starzy opowiadali, iż jakiś dziwny ptak rzeczywiście przeleciał i zniknął, a ktoś pamięta, jak jeszcze pradziad mówił mu, że od dawna coś ciemnego hałasuje w krzakach. Od jak dawna? Odkąd sięga pamięć. Bo granica pamięci jest tu kresem historii. Wcześniej nic nie było. Wcześniej - nie istnieje. Historia to jest to, co się pamięta.
Afryka, poza islamską Pomocą, nie znała pisma, historia była tu zawsze ustnym przekazem, legendą podawaną z ust do ust, mitem zbiorowym tworzonym bezwiednie u stóp mangowca, w głębokich mrokach wieczoru, w których odzywały się tylko drżące głosy starców, bo kobiety i dzieci milczały zasłuchane. Stąd chwila wieczorna jest tak ważna, bo jest właśnie porą, kiedy społeczność zastanawia się, kim jest i skąd pochodzi, uświadamia sobie własną odrębność i inność, określa swoją tożsamość. Jest to godzina rozmowy z przodkami, którzy wprawdzie odeszli, ale i są zarazem, prowadzą nas dalej przez życie, ochraniaj ą przed złem.
Wieczorem cisza pod drzewem jest tylko pozorna. W rzeczywistości wypełnia ją wiele najróżniejszych głosów, dźwięków i szmerów. Dobiegają one zewsząd - z wysokich gałęzi, z okolicznego buszu, spod ziemi, z nieba. Lepiej, żebyśmy w takiej chwili byli blisko siebie, czuli obecność innych, bo to dodaje otuchy i odwagi. Afrykanin cały czas czuje się zagrożony. Na tym kontynencie natura przybiera tak monstrualne i agresywne postacie, nakłada tak mściwe i budzące trwogę maski, takie zastawia na człowieka pułapki i zasadzki, że żyje on w poczuciu niepewności jutra, w lęku i trwodze. Wszystko występuje tu w formie zwielokrotnionej, rozpasanej, histerycznie przesadzonej. Jeżeli jest burza - pioruny wstrząsają całą planetą, a błyskawice rozrywają niebo na strzępy, jeżeli ulewa - z nieba wali się lita ściana wody, która za chwilę zatopi nas i wgniecie w ziemię, jeżeli susza - to taka, która nie zostawia kropli wody i umieramy z pragnienia. W stosunkach natura - człowiek nie ma tu nic, co by je łagodziło - żadnych kompromisów, stanów pośrednich, gradacji. Cały czas tylko zmaganie, walka, bój na śmierć i życie. Afrykanin to człowiek, który od urodzenia do śmierci przebywa na froncie, walcząc z wyjątkowo nieprzychylną naturą swojego kontynentu, i już sam fakt, że żyje i potrafi przetrwać, jest jego największym zwycięstwem.


16. Jesion (Fraxinus excelsior)

Nogi mam coraz sztywniejsze, a mimo to wciąż idę. Jak to możliwe, że moje serce jeszcze pracuje? W jaki sposób zatopione we krwi, rozprute płuca pompują powietrze?
Krok za krokiem.
Idę.
I widzę, że zaczynam chyba tracić wzrok, moje ręce wyglądają dziwnie. Skóra robi się szarosrebrzysta, nic dziwnego, ale wydaje mi się, że palce, które obejmują drzewce, są coraz dłuższe.
Idę.
Unoszę jedną dłoń do oczu i widzę, że naprawdę są dłuższe. I że środkowy palec rozdwaja się od połowy.
Nogi mam jak kloce, coraz słabiej je czuję, ale sztywnieją mi. Stawiam kroki, ale sztywno, jakbym szedł na szczudłach.
Jeszcze parę kroków. Jeszcze kawałek.
Nie trzymam już drzewca, bo palce mi się plączą. Skóra nie jest już tylko szarosrebrzysta, ale obłazi długimi pasmami jak jesionowa kora. Palce i ręce są coraz dłuższe. Końcami palców włóczę już po ziemi.
I nogi mi puchną. Sztywne i grube jak kloce.
Jak pnie.
Nie mogę iść dalej i staję.
Teraz upadnę i wszystko się skończy.
Ale nie upadam. Słyszę trzask i chcę zobaczyć, co to, ale nie mogę poruszyć głową.
Spoglądam kątem oka i widzę, że to rozerwane ubranie leży wokół pnia. Mojego pnia.
O gładkiej, srebrzystej korze, jak jesion.
Jestem jesionem.
Jesionem świata, jak Yggdrasill.
Widzę, jak stercząca mi z piersi włócznia wypuszcza małe gałązki, jak moje ręce rosną i wydłużają się.
Drzewo.
Staję się drzewem.
Jak Duval.
Kto mnie zetnie? Czy będę umiał nadawać – KILL ME – jedną gałązką?
Boże, staję się drzewem


17. drzewo kauczukowe (Hevea brasiliensis)

Czujną uwagę [D.] zaniepokoiło, iż mimo tak bardzo bujnej i różnorodnej wegetacji, nie napotkał w ciągu całego dnia ani jednego drzewa kauczukowego, którego ojczyzną jest Ameryka Południowa... Wiedząc o tym, [D.] od dawna obiecywał Jankowi, że drzewa te mu pokaże. Chłopczyk teraz bezustannie dopominał się o nie; wyobrażał sobie bowiem, że wszystkie gumowe zabawki dziecinne, jak lalki czy piłki, wiszą jak owoce na gałęziach!
- Gdzież są te kauczukowe drzewa, [D.]? - pytał ustawicznie.
- Cierpliwości, dziecino - uspokajał chłopczyka [H.] - będziesz miał całe sady tych drzew w San Felice i dostaniesz tam nawet prześliczną, jasnobrązową piłkę ogromnej wielkości! Tymczasem zaś skosztuj tego oto jabłuszka.
- Mówiąc to, [H.] zerwał z najbliższego drzewa owoc nadzwyczaj soczysty, z wyglądu podobny do brzoskwini i podał go Jankowi.
- Czy nie zaszkodzi mu ten owoc zupełnie mi nieznany? - z niepokojem zapytała pani [W.]. - Mój mąż zawsze ostrzegał mnie, bym nie próbowała owoców, których nie znam.
Zamiast odpowiedzi, [H.] zerwał jeszcze kilka brzoskwiń i zajadać je zaczął z ogromnym apetytem.
- Są to owoce drzewa mangowego - powiedział.
- I ty zjedz, mamusiu takie jabłuszko - mówił Janek - przekonasz się wtedy, iż są one o wiele bardziej soczyste i słodsze, niż prawdziwe. Ale ja mimo to chcę kauczukowego drzewa, a [D.] obiecał jeszcze, że mi pokaże kolibry. Kiedy je zobaczę?
- Ależ wkrótce, wkrótce - odpowiedział, śmiejąc się, [H.]- w San Felice jest ich bardzo dużo. Jeżeli jednak pragniesz ujrzeć je jak najprędzej, to powinniśmy iść nieco szybciej niż teraz.
[D.] puścił tę uwagę mimo uszu. Zastanawiał się, dlaczego nie napotkali drzew kauczukowych i dlaczego nie widzieli dotychczas kolibrów, których w lasach Południowej Ameryki jest, jak wiadomo, mnóstwo.


18. wierzba (Salix nigra)

Starannie wybieram drzewo, wierzbę, nie przesadnie wysoką, ale za to otoczoną innymi wierzbami. Długie, powłóczyste witki zapewnią mi dobrą kryjówkę. Wdrapuję się po najmocniejszych gałęziach, blisko pnia. Po chwili natrafiam na solidne rozwidlenie, które wykorzystam na łóżko. Kilka prób wystarcza, abym stosunkowo wygodnie ułożyła śpiwór. Wpycham do niego plecak i przesuwam go do samego końca, potem sama wchodzę do środka. Na wszelki wypadek wyciągam pas, otaczam nim gałąź wraz ze śpiworem i ponownie zapinam go w talii. Jeżeli teraz przypadkowo obrócę się we śnie, nie połamię sobie kości podczas upadku na ziemię. Jestem na tyle niska, że mogę przykryć głowę górną częścią śpiwora, ale nasuwam także kaptur. Po zmierzchu szybko robi się zimno. Sporo ryzykowałam, biegnąc po plecak, ale teraz wiem, że dokonałam właściwego wyboru. Śpiwór jest bezcenny, zatrzymuje ciepło mojego ciała i w ten sposób pomaga mi w utrzymaniu stałej temperatury. Jestem pewna, że w tej chwili dla co najmniej kilku innych trybutów największym problemem jest chłód, za to ja być może zdołam przespać kilka godzin. Gdyby tylko nie męczyło mnie pragnienie...
(...)
Wypełzam ze śpiwora, zwijam go i wsuwam do plecaka. Biorę głęboki wdech. Dotąd skrywałam się w mroku, otulona śpiworem i osłonięta gałęziami wierzby, więc realizatorom zapewne trudno było wycelować we mnie obiektywy kamer. Teraz jednak jestem pewna, że mnie nagrywają. Gdy tylko dotknę nogami ziemi, telewidzowie ujrzą zbliżenie mojej twarzy.
Publiczność musi być zachwycona, że schowałam się na drzewie, podsłuchałam rozmowę zawodowców i zauważyłam wśród nich [P.]. Jeszcze nie wiem dokładnie, jaką taktykę obiorę, więc póki co postanawiam robić dobrą minę do złej gry. Nie mogę wyglądać na zdezorientowaną. Nie wolno mi sprawiać wrażenia zagubionej ani wystraszonej.


19. pomarańcza lima (Citrus aurantifolia)

[G.] puściła moją rękę i zapomniała, że już jest prawie dorosłą panną. Puściła się biegiem i ramionami objęła mangowiec.
— Mangowiec będzie mój. Ja byłam pierwsza.
Antonio zrobił to samo z tamaryszkiem. Dla mnie nic nie zostało.
Niemal z płaczem spojrzałem na [G.].
— A ja, [G.]?
— Leć na tyły domu! Na pewno są tam drzewa!
Pobiegłem, ale znalazłem tylko zachwaszczony trawnik i kilka drzew pomarańczy, starych i kolczastych. Nad rynsztokiem rosło jeszcze małe drzewko pomarańczy lima. Byłem rozczarowany. Wszyscy poszli oglądać pomieszczenia i wyznaczać, który pokoik do kogo będzie należał.
Pociągnąłem [G.] za spódnicę.
— Nie ma więcej drzew.
— Bo nie umiesz szukać. Poczekaj, już coś dla ciebie znajdę.
Wkrótce potem poszliśmy razem. Obejrzała pomarańcze.
— A ta ci się nie podoba? Przecież to piękna pomarańcza.
Żadna mi się nie podobała. Ani ta ani tamta. W ogóle żadna. Wszystkie miały dużo kolców.
— Jak mam wybrać takie paskudztwo, to już wolę pomarańczę lima.
— Gdzie?
Poszliśmy.
— Jakie piękne drzewko! Popatrz, nie ma ani jednego kolca. Z daleka już poznać, że to lima. Gdybym była taka mała jak ty, to bym tę wybrała.
— Ale ja chciałbym mieć wielkie drzewo
— Zastanów się, [Z.]. Ono jest jeszcze młode. Kiedyś to będzie wspaniała pomarańcza. I będzie sobie rosła razem z tobą. Ty i to drzewko będziecie jak dwaj bracia. Spójrz na tę gałąź, wprawdzie jest jedyna, ale wygląda jak konik, w sam raz dla ciebie.


20. jabłoń (Malus domestica)

Pstryknęła palcami, a [G.] ani się spostrzegła, jak stała na progu [B.] chatki, gapiąc się bezmyślnie w wytarty kamienny próg. Szarpnęła za klamkę, ale drzwi były zatrzaśnięte na głucho i zaparte na skobel, spod okiennic zaś nie przesączała się nawet najdrobniejsza smużka światła. Tylko komin dymił z animuszem, a wokół chatki unosiła się przejmująca woń myśliwskiej polewki, świeżego chleba i pieczonych w popiele jabłek. [G.] wiedziała, że żadnym sposobem nie wejdzie znów do środka - czasami [B.] pozwalała się znienacka zaskoczyć nieproszonym gościom, ale nigdy dwa razy z rzędu. Kopnęła więc tylko w drzwi. Niezbyt mocno, aby wiedźmy niepotrzebnie nie rozjuszać.
Dopiero koło studni pofolgowała sobie trochę. Złapała za długi dyl, który stał oparty o cembrowinę, i z wściekłością otłukła nim pień rosnącej pośrodku podwórca jabłonki. Wydało jej się, że drzewo zaszeleściło z urazą listowiem, nadzwyczaj bujnym i zielonym pomimo jesiennej pory, i wnet na głowę ladacznicy posypał się istny grad dorodnych rumianych jabłek. Pierwsze ugodziło ją w nasadę nosa, drugie prosto w czoło, ale z takim impetem, że pociemniało jej przed oczami i klapnęła tyłkiem w trawę. Drzewo mściwie sieknęło ją po grzbiecie i ramionach owocami. Gałęzie kołysały się tuż nad ziemią, jakby chciały ją pochwycić, listowie szumiało wrednie i prześmiewczo, kiedy [G.] w popłochu usiłowała odpełznąć na bok, co wszelako trwało dobrą chwilę, bo jabłonka była bujna i rozłożysta.
Wreszcie, otłuczona i z rozbitym nosem, schowała się za cembrowiną. Drzewo zasyczało coś jeszcze, prychnęło ku niej drobinami kory i zeschłymi liśćmi, po czym uspokoiło się na dobre. [G.] wyjrzała ostrożnie, na wszelki wypadek osłaniając głowę cebrzykiem, i z daleka pogroziła mu pięścią. Właściwie jednak nie była szczególnie zdziwiona, bo w obejściu [B. J.] rzeczy tylko z rzadka były tym, czym się wydawały. W księżycowe noce studnia pohukiwała i zawodziła w cembrowinie, a gdy kto w nią nieopatrznie spojrzał, to spełniała życzenia - zwłaszcza te co głupsze. Kozioł, który koźlim zwyczajem biegał za dziewczynami, a urodziwszym nawet spódnice rogami podnosił, potrafił się znienacka przemienić w chłopa, zresztą równie sprośnego jak cap, więc niewielka to była odmiana. Nawet sztachety w płocie klekotały jak żywe i unosiły się w podmuchach wiatru na pół łokcia, a czasem walnęły jakiego natręta w łeb, jeśli zakradał się do domostwa [B.] od strony lasu, zamiast po bożemu przejść przez furtkę.
Zawziętość jabłonki nie zdumiała więc [G.] zbytnio i właściwie nie miała drzewu złośliwości za złe. Przeciwnie. Kiedy już ochłonęła trochę z pierwszej trwogi, sięgnęła po kij i ostrożnie wygarnęła spod gałęzi najbliższy owoc. Jabłko było wielkie, krągłe i rumiane od słońca. Poobracała je w dłoniach, szukając robaków, parchów czy innych utajonych niebezpieczeństw, ale nic nie znalazła, a zapach nęcił przemożnie. Ugryzła drobny kęs, a potem jeszcze jeden, i ani się spostrzegła, jak w garści został jej tylko mały brązowy ogonek. Wytarła sok z brody i na wszelki wypadek obmacała się dokładnie po gębie, pamiętając opowieść o pewnym nieszczęsnym młodzianie, który dawno temu nieproszony zaczerpnął wody z [B.] studni i przemienił się w jelenia. Jednak wszystko zostało na miejscu - i nos zadarty jak kartofel, i strąki bladożółtych włosów, które luźno opadały na ramiona, i nawet blizna, pamiątka po nożu grasantów. Wygarnęła więc ze dwa tuziny jabłek, zawinęła je w spódnicę i nawet wcale zadowolona powędrowała do swojej ziemianki.


21. figa (Ficus carica)

Wszystkich zwabiła uroczystość królewskich zaręczyn, turniej kogutów, zabawa ludowa i obfity poczęstunek.
Na trawnikach widniały barwne karuzele, zjeżdżalnie, placyki gier, kiermasze jajek, tor kurzych wyścigów oraz wiele innych urządzeń służących do uświetnienia festynu.
Pod drzewami ciągnęły się długie zastawione dzbanami laktusowego wina, tacami owoców, łakoci i jajek na twardo.
Królewskie towarzystwo opuściło fregatę, udając się w kierunku drzewa figowego. Stały tam dwa złocone fotele dla króla i przyszłej królowej, z tyłu zaś wygodne ławy, posrebrzone galowym proszkiem, dla zaproszonych gości.
[K. I] zmienił koronę podróżną na świąteczną. Pokrywały ją misternie cyzelowane sceny z bohaterskiej przeszłości [A.]. Następnie król odłożył swoje zegarkowe berło, natomiast z rąk [T.] wziął okazałe liczydła, do których zamiast zwykłych drewnianych krążków wprawione były kurze jajka pokryte złotem i srebrem.
Ale wszystko to było niczym w porównaniu z widokiem drzewa figowego. Uchodziło ono za najstarsze drzewo na świecie. Liczyło 5789 lat i pamiętało zamierzchłe dzieje, które uczeni archeolodzy usiłują zbadać grzebiąc mozolnie w wykopaliskach i wyszukując nikłe ślady po nie istniejących już od dawna miastach oraz ludach.
- Mam pewien pomysł - odezwał się do mnie półgłosem pan [K.]. - Że też wcześniej nie przyszło mi to do głowy! Odtworzę historię świata na przestrzeni pięćdziesięciu wieków. Zmuszę drzewo do mówienia. Rozumiesz? Prześwietlę je promieniami [k.] i uzyskam tą drogą drewniany alfabet. Opracuję [k.] wyrazów figowych i wszystko będę miał jak na dłoni. Drzewo opowie mi dzieje ludzkości. Zapoczątkuję nową dziedzinę wiedzy - archeologię [k.]. Za rok nauka wzbogaci się o nowe wiekopomne dzieło. Tak! Zmuszę to drzewo do mówienia! Zmuszę nieodwołalnie!
Tymczasem w niebo wystrzeliły sztuczne ognie, zagrzmiały ukryte w krzakach grające muszle, rozległy się dźwięki hymnu narodowego. Następnie król dał ręką znak i ministron [T.] oznajmił gwizdkiem rozpoczęcie koguciego turnieju.
Na dwunastu tysiącach konarów figowego drzewa siedziało dwanaście tysięcy kogutów uwiązanych na łańcuszkach, bez tego bowiem natychmiast wszczęłyby między sobą bijatykę.


22. sekwoja (Sequoia sempervirens)

Sekwoje, które idą rozrzuconymi rezerwatami na przestrzeni 400 kilometrów wąskim pasem wzdłuż Pacyfiku, nie rosną nigdzie więcej. Na skutek twardości i specjalnej konsystencji soków oparły się owadom i grzybicy, a rosnące w głębokich kanionach, ocalały w czasie zmian tektonicznych.
Przebywamy półtorakilometrowy tunel, wynurzamy się w państwie tych olbrzymów. Ich pierwsze konary zaczynają się dopiero na jakieś 15-20 metrów nad głową. Gdzieś wysoko stoi zwarty pułap jakiegoś katedralnego sklepienia, pod którym stoi cisza. Las nie ma podszycia, tylko wężowiska potwornie grubych korzeni, idących od pni po wierzchu. Tak sobie wyobrażałem Las Teutoburski Tacyta.
Zbliżamy się do "Grizzly Giant" ("Niedźwiedziowaty Olbrzym"), najstarszego drzewa w Yosemite - 3800 lat. To nie drzewo - to wykopalisko.
Napiszę dalej o drzewach Ameryki, bo te w Yosemite nie są największe. W każdym razie drzewo, przez którego tunel w pniu łatwo swoim autem przejeżdżałem, ma dziewięć metrów średnicy i jest wysokie na osiemdziesiąt metrów, tzn. o 17 m przenosi wieżę kościoła Mariackiego. Tunel przez to drzewo przebity, którym jedziemy, jest szeroki na osiem stóp, tzn. ma prawie dwa i pół metra, a mimo to drzewo żyje i ma imponującą podniebną koronę.
Od drzew-olbrzymów jedziemy w górę a w górę, drogą nad przepaściami, nieraz bez barierek.
(...)
Ale które drzewo ma równie mistyczną postawą jak te, które widzieliśmy tu w Yosemite oraz w naszej włóczędze przez inne rezerwaty drzewne?
Poczynając już od samej nazwy. Gdyby nam kazano wymyślić nazwę siedmioliterową drzewa, w czym będzie piąć samogłosek, tobyśmy długo suszyli głową. A taką nazwą ma sequoia, drzewo wieczne.
Bo soki sekwoi nie mają żywicy, drzewo więc jest oporne ogniowi, który trawi ogromne połaci leśne kontynentów amerykańskich i kanadyjskich. Jeżeli ogień sąsiednich drzew osmali sekwoi korą, to zawartość taniny w jej soku goi rany. Sok jej jest antyseptyczny, kornik ani inne szkodniki go nie znoszą. Toteż sekwoja ma czas. Po dwu dopiero wiekach jest pełnoletnia, bo dopiero po dwustu latach ma nasiona.
W przeciwieństwie do zwierząt, których wzrost po dojściu do pewnego wieku się zatrzymuje, sekwoja wzrasta w nieskończoność. Wzrasta wciąż nadal.
"The Founders Tree", największe drzewo świata, któreśmy jadąc drogą Nr 101 oglądali koło Dyerville, przed straceniem korony liczyło 364 stopy, tzn. około 120 m wysokości (dwie wieże Mariackie jedna na drugiej).- Ma 16 m w obwodzie i z jego drzewa można by zbudować dwanaście sześciopokojowych domów.
Bardziej grubaśny jest "Generał Sherman", choć niższy od "The Founders Tree": ma w obwodzie 34 metry. Pierwszy swój konar (jak wszystkie sekwoje) ma bardzo wysoko - na wysokości 43 metrów. To wspaniale patrzeć na tę równą bezgałąziastą kolumną, prostą jak świeca, między pięćdziesiątym i sześćdziesiątym metrem mającą średnicą ośmiometrową. Z tego "Generała Shermana" otrzymałoby się 1400 m sześciennych budulca, można by deski z niego przeciągnąć na 180 km.
Las takich olbrzymów sprawia wrażenie jakiejś dekoracji teatralnej. Konary zaczynają się na wysokości dwunastego piętra normalnej kamienicy. Gdyby taki pierwszy konar uciąć i ustawić, byłby samoistnym drzewem wysokości od dwudziestu do trzydziestu metrów, mającym ponad dwa metry w obwodzie.
Parowanie liści na tej wysokości powoduje pustkę komórek, ssące działanie przenosi się z komórki do komórki, od liści do ich łodygi, od łodygi po gałązki, od gałązek po te potężne konary - aż nitkowe kolumny soku pójdą na setki stóp wzwyż, przepoją podniebną koroną.
Dołem, pustym czarnym dołem lasu, który nie ma poszycia, człowiek musi przekraczać wężowiska potężnych jak drzewa korzeni. Sekwoje mają potężne korzenie rozrzucone szeroko. Taki maleńtas sekwojowy, skoro wyrośnie trzydzieści centymetrów od ziemi, już umocnił korzenie w kręgu trzymetrowym. Przygotowuje się do millenium.
Co to do millenium... Cóż znaczy tysiąc lat, kiedy jest ćwiartką życia wielu z tych drzew?
W Parku Muir pod San Francisco leży przekrój pnia takiego kolosa. Strzałki są prowadzone do poszczególnych słojów, które rozwinęły się w odpowiedniej epoce historycznej. Idąc przez bardzo jeszcze zewnętrzny słój - Reformacją, upadek Państwa Rzymskiego widzimy, że Narodzenie Chrystusa jest raczej współczesnym zdarzeniem wobec słojów formowanych w epoce Babilonu i faraonów.


23. drzewo migdałowe (Prunus dulcis)

Zagłębiłem się w jar porosły drzewami, czułem na sercu taki ciężar, jakbym popełnił śmiertelny grzech. Wałęsałem się tu i tam, drżąc z zimna. Na próżno odpędzałem wizję płynnego ruchu bioder, uśmiechu, oczu i piersi wdowy — wciąż wracała i zapierała oddech.
Drzewa jeszcze były bezlistne, ale pełne soku pąki nabrzmiały i zaczynały się rozwierać. W każdym z nich czuło się obecność młodych pędów, kwiatów i przyszłych owoców. W samym środku zimy pod suchą korą - w ciszy, tajemnie - dniem i nocą dokonywał się wielki cud wiosny.
Nagle wydałem radosny okrzyk. Przede mną w osłoniętym od wiatru wądole rozkwitło wbrew zimie pierwsze drzewo migdałowe, uprzedzając odważnie inne i obwieszczając im wiosnę.
Zrobiło mi się lekko na sercu. Oddaliwszy się od drogi, usiadłem pod ukwieconymi gałęziami i wdychałem ich woń.
Siedziałem tak przez długi czas, nie myśląc o niczym, beztroski, szczęśliwy, jakbym przebywał w krainie wieczności pod rajskim drzewem.
Czyjś gwałtowny okrzyk przywołał mnie na ziemię:
- Gdzie się podziewasz, szefie! Szukam cię od dawna! Zbliża się południe. Chodźmy.
- Dokąd?
- Dokąd?! Jeszcze pytasz? Do poczciwej żywicielki, której na imię „Pieczony Prosiak". Nie jesteś głodny? Dopiero co wyjęto wieprzka z pieca, zapach aż kręci w nosie. Chodźmy prędzej.
Wstałem, pogłaskałem twardy pień drzewa migdałowego, ów dziwny pień, który potrafił wydać z siebie kwiecisty cud. Przede mną zwinnie kroczył [Z.], wygłodniały, ale pełen humoru. Jego ciało wciąż niesyte było podstawowych pragnień człowieka - jedzenia, picia, kobiety, tańca.


24. wiśnia (Prunus pensylvanica)

— Cieszę się bardzo, że pana widzę. Zaczęłam się już lękać, że pan po mnie nie przyjedzie i przemyśliwałam, co właściwie mogło panu przeszkodzić. Postanowiłam więc, o ileby pan nie przyjechał po mnie dziś wieczór, wdrapać się po drabinie na szczyt tej oto wielkiej dzikiej wiśni i tam przepędzić noc. Wcalebym się nie bała, bo przecież cudnie byłoby przespać noc pośród białego kwiecia dzikiej wiśni, przy świetle księżyca, prawda? Zdawaćby się mogło, że mieszkam w marmurowym pałacu, czy nie? A byłabym zupełnie spokojna, że jeśli pan nie przybył po mnie dziś wieczór, z pewnością nadjedzie pan jutro wczesnym rankiem. (...)
— Żałuję, żem się spóźnił — rzekł nieśmiało. — Chodź, mała, ze mną! Koń mój czeka dalej. Daj mi twoją torbę!
— Ach, cóż znowu! — zaprotestowała wesoło dziewczynka. — Nie jest ona wcale ciężka. Wprawdzie wszystko, co mam i posiadam, spoczywa w niej, ale pomimo to nie jest ona wcale ciężka. A jeśli nie trzymać jej w pewien odpowiedni sposób, otwiera się z jednej strony. Ja znam ten sposób i dlatego najchętniej sama ją niosę. Jest to niezmiernie stara torba... Ach, jakże się cieszę, że pan przyjechał po mnie, pomimo że cudownie byłoby spać na dzikiej wiśni


25. ombu (Phytolacca dioica)

Niepodobna opisywać trwogi tych ośmiu ludzi, czujących swą bezsilność wobec walki z takim okropnym kataklizmem przyrody, pokonywającym wszelką siłę ludzką. Ocalenie się nie od nich już zależało.
W pięć minut później konie już płynęły; sam prąd unosił je z nadzwyczajną gwałtownością, równą galopowi, co znaczy przeszło dwadzieścia mil angielskich na godzinę. Już wszelki ratunek zdawał się niemożliwym, gdy nagle major zawołał:
- Drzewo!
- Tam, tam! - potwierdził [T.], ukazując palcem w odległości ośmiuset może sążni drzewo z gatunku olbrzymiego orzecha, wznoszące samotnie swój wyniosły wierzchołek z pośrodka wód.
Wszyscy zrozumieli odrazu, że drzewo to jedyną było dla nich nadzieją ratunku, i bądź co bądź dostać się do niego wypadało koniecznie; konie zapewne nie zdołałyby już tam dopłynąć, ale ludzie, pędzeni siłą prądu, mogli go dosięgnąć.
(...)

Drzewo, na którem [G.] i jego towarzysze znaleźli schronienie, podobne było do orzecha z liści połyskujących i kształtu okrągławego; rzeczywiście zaś był to tak zwany "ombu", rosnący samotnie na równinach argentyńskich. Drzewo to, o pniu krzywym i ogromnym, do gruntu przytwierdzone jest nietylko dużemi korzeniami, ale jeszcze i silnemi latoroślami, jakie z siebie wypuszcza; dlatego też wytrzymało gwałtowność powodzi.
Ten ombu miał wysokości około pięćdziesięciu łokci, a rzucał cień wokoło siebie na sześćdziesiąt sążni. Całe to wiązanie gałęzi spoczywało na trzech grubych konarach, wyrastających z wierzchołka pnia, mającego sześć stóp szerokości. Dwie z tych gałęzi sterczały prawie prostopadle, dźwigając ogromny z liści parasol, którego gałązki misternie, jakby ręką zręcznego koszykarza powiązane i pokrzyżowane, tworzyły schronienie prawie nieprzeniknione. Trzecia gałąź przeciwnie miała położenie prawie poziome ponad wodami szumiącemi, w których kąpały się jej listki najniższe; przedstawiała ona jakoby wysunięty przylądek tej wyspy zieloności, otoczonej oceanem.Wewnątrz tego olbrzymiego drzewa było dosyć miejsca. Patrząc na ten ogrom gęsto rozrośniętych gałęzi, wyniesionych prawie pod obłoki i pnącemi się liściami splątanych w jedną całość, przez którą się przeciskało światło słoneczne, możnaby powiedzieć, że pień tego ogromnego ombu dźwigał las cały na sobie.
Za przybyciem podróżnych, skrzydlaci mieszkańcy drzewa ulecieli na najwyższe rozgałęzienia, głośnemi krzykami protestując przeciw temu najściu ich mieszkania. Mnóstwo było tam tego ptactwa, szukającego także schronienia przed powodzią: gdy zaś wzleciały w powietrze, zdawało się, że silniejszy powiew wiatru obnażał drzewo ze wszystkich jego kwiatów.
(...)
Położenie tych, którzy się schronili na drzewie, było gorsze. Wprawdzie ombu mógł wytrzymać parcie prądu, jednak powódź, wzmagającą się ciągle, mogła dosięgnąć i najwyższych gałęzi. [G.] kazał urządzić miarkę z drzewa, nacinaną karbami, na której obserwował wciąż podnoszenie się wody; woda jednak przestała już przybierać. I to było już pociechą.
- A teraz cóż zrobimy? - zapytał [G.].
- Uścielemy sobie gniazdko! - odrzekł wesoło [P.].
- Co za gniazdko? - odezwał się [R.].
- Zwykłe gniazdko, mój chłopcze; tak, ulepmy sobie gniazdko i zacznijmy żyć po ptasiemu, gdy nie możemy żyć, jak ryby w wodzie.


26. grusza (Pyrus communis)

Więcej aktów gwałtu na taką skalę nie było. Ilekroć zdarzył się jakiś drobny incydent między chłopakami, obaj ojcowie wychodzili ze swoich domów i powoli kroczyli w stronę granicznego płotu, do miejsca, gdzie rosła dzika grusza. Rodziny w komplecie postępowały
milcząc za nimi. W odległości dwudziestu metrów od granicy rodziny zatrzymywały się, nadal milcząc, podczas gdy ojcowie dochodzili do samej gruszy. Tutaj spotykali się, zdejmowali kapoty, zakasywali rękawy i bez słowa zaczynali się grzmocić. Ciosy padały ciężko, powoli a nieubłaganie jak uderzenia młota o kowadło. Kiedy już się do woli wygrzmocili, przestawali i wracali do swoich baz eskortowani przez rodziny. Z czasem chłopcy dorośli, nie było już okazji do incydentów i obaj starzy przestali się bijać. Potem przyszła wojna i zabrała każdemu z nich dwóch synów, przyszły powojenne trudności i kłopoty, upłynęło około dwudziestu lat i zdawało się, że wszystko poszło w zapomnienie. Ale w roku 1929 [M.], pierwszy wnuczek starego [C.], doszedł widać do przekonania, że w wieku lat dwóch człowiek ma obowiązek moralny ruszyć w świat, aby nabrać jakiegoś pojęcia o życiu - i, chwiejąc się na nożynach, wybrał się w drogę. Dotarłszy do granicznego płotu, pod historyczną gruszę, usiadł sobie. Wkrótce przy dreptała tam również mała umorusana osóbka tegoż co on kalibru, a była to niejaka [G.], lat dwa, pierwsza wnuczka starego [F.].
I otóż zdarzyło się, że oboje zapragnęli mieć na wyłączną własność tę samą opadłą z drzewa ulęgałkę, zaczęli więc nawzajem szarpać się za włosy i drapać po twarzach. A kiedy już mieli dosyć walki, popluli jedno na drugie i wrócili do swoich baz.
Rzecz nie wymagała żadnych wyjaśnień; wszyscy siedzieli przy stole i kiedy wkroczył [M.] z pooraną pazurkami buzią, jego ojciec zerwał się, ale stary [C.] skinieniem
przygwoździł go do krzesła. Po czym wstał i eskortowany z daleka przez cały klan ruszył pod dziką gruszę.
Stary [F.] już tam na niego czekał. Obaj mieli koło sześćdziesiątki, ale bili się jak młodzieniaszki. Ponieważ jednak potem przekonali się, że co najmniej miesiąca trzeba było, zanim ich kości przyszły do siebie po tym wyczynie, zdarzyło się, że kiedy stary [C.] pewnego ranka przyszedł pod gruszę, zastał ogrodzenie umocnione do połowy drucianą siatką. Wobec tego umocnił taką samą siatką drugą połowę i więcej nie było o tym mowy.


27. osika (Populus tremula)

[M.] - jak zwykle po burzy - wyszedł zobaczyć, co się dzieje dokoła. Wstąpiło w niego nowe życie. Woda spływała po zboczach strumieniami. Tym razem jednak [M.] daleko nie zaszedł, gdy nagle stanął jak wryty. Co to?
Z dwóch osik zwanych “[M.-i-H.]" tylko jedna zachowała się w całej okazałości.
Drugą piorun ściął, pozostał z niej jedynie pień odarty z kory. Spłonąć nie spłonęła, bo deszcz natychmiast zgasił ogień.
Śmierć krążyła w pobliżu!
[M.] długo stał bez ruchu. Bo to, to... tak, to było pewnego rodzaju ostrzeżenie! Ale kogo dotyczyło? Która osika jest [M.], a która [H.]?
W pierwszym odruchu chciał wezwać siostrę, powstrzymał się jednak. [H.] mogła wiedzieć, jakie imię nosiło każde z drzew, wobec tego jakże zapytać ją o to wprost? Ale [M.] musiał dowiedzieć się, kogo wróżba dotyczy, a zatem i zdobyć się na chytrość.
Spokojnie wrócił do siostry.
- Siedziałaś tu i robiłaś na drutach?
- Tak.
Nie miała wątpliwości, jakiego czasu pytanie dotyczyło.
- Mogło źle się skończyć.
- Czemu?
- Piorun uderzył niedaleko za płotem - powiedział takim tonem, jakby ogłaszał wyrok.
- Ach, tak. Jedno uderzenie było rzeczywiście dużo głośniejsze od pozostałych.
- Ścięło czubek drzewa.
- Hm - mruknęła [H.] licząc oczka.
- Jedną z suchych osik! Nawet nie drgnęła.
- Naprawdę?
- No, jeżeli to nic nie znaczy - oświadczył gniewnie - nie ma na świecie niż ważnego.
- Piorun najczęściej uderza w uschnięte korony - odparła [H.] obojętnie, zwykłym tonem.
- Wyjdź i popatrz, czy zobaczysz więcej zniszczonych drzew, [M.] - powiedziała niespodziewanie.
- Zaraz to zrobię - odparł energicznie, gdyż uważał, że rada jest dobra i warto z niej skorzystać.
Gorliwie oglądał drzewa. Po chwili jednak błysnęła mu myśl, czy [H.] go nie zwiodła. Nie chciała rozmawiać o rozszczepionej osice i dlatego kazała mu oglądać inne drzewa. A czemu nie chciała o tym mówić?
Wrócił i zameldował:
- Żadne inne...
- To dobrze - odpowiedziała nie patrząc na brata.
Wypadek z piorunem i osiką nie dawał mu spokoju. [M.] kręcił się po domu, wychodził, po chwili znowu wracał. Nie mógł znaleźć rozwiązania przykrej zagadki.


28. olcha (Alnus glutinosa)

- Dokąd płyniemy? - spytała [O.], ulokowawszy zakupy w składaku. - Jest po pierwszej. Jeżeli zaraz się nie wykąpię, dostanę udaru i padnę zimnym trupem.
- Ciepłym trupem - sprostowała [T.]. - Trzeba się zastanowić. Do wędzenia potrzebny nam spokój i las...
Urwała i rozłożyła mapę na rufie składaka. [O.] przykucnęła obok.
- Leśniczówka jest tu - ciągnąła [T.], pukając palcem w południową część jeziora. - I też tu są lasy, mogłybyśmy od razu tam popłynąć i byłoby akurat, ale przedtem musimy uwędzić węgorza. Boję się, że będzie burza, bo to słońce za bardzo piecze. Chyba skręcimy w zatokę tutaj, za wyspą, co?
[O.] kiwnęła głową.
- Bardzo dobrze, do leśniczówki blisko. Nie wiem, nad czym myślisz, wszystko nam się zgadza. Płyniemy wędzić!
Upatrzone na mapie miejsce okazało się nie najlepsze. Jezioro przy brzegu porastał szeroki pas trzcin, las był nieco podmokły, ale w końcu udało im się znaleźć dostęp do kawałka suchszego terenu. Nie było na nim żadnych napisów: ani ostrzegawczych, ani zachęcających, uznały więc, że ten odcinek jest niejako neutralny.
[T.] przystąpiła od razu do produkcji wędzarni. Usiłując przypomnieć sobie to, co kiedyś widziała, wykopała mały dół, usypała pagórek, przydźwigała wielki, płaski kamień, który miał zasłonić ogień od jednej strony, żeby dym leciał w drugą. [O.] z zapałem znosiła suche gałęzie jałowca. Blachy okazały się doskonałe.
- Żeby nam się tylko nie przypalił - zatroskała się [T.]. - Długi jest jak wąż, chyba go powieszę na jakim drągu. Okropnie trudna sprawa taka wędzarnia. Nie przynoś samego suchego, świeże też może być, suche nam da za mało dymu. I w ogóle czekaj, nie żywiczne, bo nam się będzie odbijało terpentyną. Co ładnie pachnie? Olcha! Poszukaj olchy!
Tym razem to [O.] dokonała odkrycia szukając drewna wśród olch, rosnących nad brzegiem. Zwlokła potężny konar i z sapnięciem rzuciła go na trawę obok [T.].
- Są twoje ulubione minerały - oznajmiła tajemniczo. - W krzakach leży wspaniała kupa, ale na kuchnię się nie nadają. Jeżeli tam rozpalisz ogień, mur-beton las pójdzie z dymem.
- Co tam! - odparła zdyszana [T.]. - Niewiele mamy do gotowania, trudno, raz mu darujemy. Nienaruszone?
- W idealnym stanie. Nawet mchem porośnięte.
- To znaczy, że go tu jeszcze nie było. Więcej tego drewna skombinuj, będzie od razu na ognisko. No, teraz rozpalę i zobaczymy, gdzie ten dym poleci.
Niewyczuwalny prawie powiew dmuchnął pod kamień od niższej strony. Dym wspaniały, gęsty, wonny poleciał jak na zamówienie wprost na węgorza zawieszonego w kominie. Za dymem poleciał płomień, liznął dół blachy, ale nie dosięgnął zwisającego ogona. [T.] poczuła się dumna z siebie wręcz do pęknięcia.


29. topola (Populus alba)

Koło stawu, pod rozłożystą topolą, wykopał dziad [S.] malutką mogiłkę, pod pachą zaniósł tam trumienkę, z niewłaściwym mu pośpiechem zasypał ją ziemią i długo cierpliwie czekał, kiedy [A.] powstanie z gliniastego pagórka. Nie doczekał się; poszedł do stajni. Z siana na strychu wyjął flakon wody kolońskiej, niepełną bańkę denaturatu, zmieszał w butelce i potrząsając, przyglądając się z zadowoleniem barwie, rzekł:
- Uczcijmy pamięć. Królestwo niebieskie dzieciątku! Dusza anielska stanęła przed tronem boskim.
Wypił, w oszołomieniu za trząsł głową, zagryzając zgniecionym pomidorem i z rozrzewnieniem patrząc na butelkę rzekł:
- Nie zapominaj o mnie, moja droga, to ja o tobie nie zapomnę! - I rozpłakał się.
(…)

- A gdzie dziadek [S.]? Z panami uciekł?
- Gdybyż uciekł, może byłby teraz żywy...
- Czyżby umarł?
- Zabili go... Trzeci dzień leży w piwnicy... trza by pogrzebać; a ja się tu rozchorowałam... Ledwie wstałam teraz. Ale strach iść tam do niego, do nieboszczyka...
- A za co? - spytał głucho [G.] nie podnosząc oczu wlepionych w ziemię.
- Utłukli go za klaczkę... Jeden wyprowadził klacz, zaczął siodłać, a tu źrebak przypada do wymienia. Dziadek zaczął prosić: "Ulitujcie się, nie zabierajcie. Gdzież podzieję źróbka?" "Oto gdzie!" - powiada drugi; zaraz przepędził go od klaczy, zdjął strzelbę z ramienia i wypalił do niego. Ja się łzami zalałam... Podbiegłam, błagam ich, łapię dziadka, chcę ustrzec od nieszczęścia, a ten jak spojrzy na źróbka - zbladł niby ściana, brodzina mu się trzęsie, powiada: "Jeżeli już tak, to strzelaj i mnie, psubracie!" Rzucił się ku nim, wczepił się, nie pozwala osiodłać. No i oni rozeźlili się i zgładzili go w gniewie. Jak do niego strzelali, tom omal zmysłów nie postradała... Teraz w głowę zachodzę, co z nim począć. Trumnę mu jakąś zrobić - ale czy to niewieścia rzecz?
- Daj dwie łopaty i płachtę - poprosił [G.].
- Myślisz go pochować? - zapytał [P.].
- Tak.
- Że też chce ci się trudzić, [G. P.]! Chcesz, zaraz uwinę się i sprowadzę Kozaków. Zrobią trumnę i grób wykopią jak trzeba...
Widocznie [P.] nie chciało się grzebać jakiegoś tam starca, lecz [G.] odrzucił stanowczo jego propozycję.
- Sami wykopiemy grób i pochowamy go. Stary był dobry człek. Idź do ogrodu, zaczekaj na mnie koło stawu, a ja pójdę spojrzeć na nieboszczyka.
Pod starą rozłożystą topolą, obok przyodzianego w rzęsę stawu, gdzie niegdyś dziadek [S.] pochował córeczkę [G.] i [A.], znalazł i on sam ostatnie schronienie. Ułożyli suchutkie ciało starca, owinięte w czystą, pachnącą chmielem płachtę, zasypali ziemią. Obok malutkiej mogiłki wyrósł nowy wzgórek, starannie udeptany butami, jaśniejący odświętnie świeżą, wilgotną glinką.


30. czeremcha (Padus avium)

Następne drzwi. Jasność, oślepiająca jasność. I przenikliwa woń kwiatów. Na jeziorze leżała mgiełka, leciutki jak puch opar, szybko zwiewany wiatrem. Powierzchnia wody była gładka jak lustro, na zielonych dywanach płaskich liści grzybienia bielały kwiaty. Brzegi tonęły w zieleni i kwieciu. Było ciepło. Była wiosna. [C.] nie dziwiła się. Jak mogła się dziwić? Przecież teraz wszystko było możliwe. Listopad, lód, śnieg, zmarznięta gruda, usypisko kamieni na najeżonym badylami pagórze - to było tam. A tutaj jest tu, tutaj strzelista bazaltowa wieża z zębatymi blankami na szczycie odbija się w zielonej, usianej bielą nenufarów wodzie jeziora. Tutaj jest maj, bo przecież w maju kwitnie dzika róża i czeremcha. Ktoś w pobliżu grał na fujarce lub fletni, wygrywał wesołą, skoczną melodyjkę. Na brzegu jeziora, przednimi nogami w wodzie, stały, pijąc, dwa śnieżnobiałe konie. [K.] parsknęła, uderzyła kopytem o skałę. Wtedy konie uniosły głowy i ociekające wodą chrapy, a [C.] westchnęła głośno. Bo to nie były konie, lecz jednorożce. [C.] nie dziwiła się. Wzdychała z podziwu, nie ze zdziwienia. Melodię słychać było coraz wyraźniej, dobiegała zza obwieszonych białym kwieciem krzaków czeremchy. [K.] ruszyła w tamtą stronę sama, bez żadnego ponaglania. [C.] przełknęła ślinę. Oba jednorożce, nieruchome jak posągi, patrzyły na nią, odbijając się w gładkiej jak lustro tafli wód. Za krzakiem czeremchy siedział na okrągłym kamieniu jasnowłosy elf o trójkątnej twarzy i ogromnych migdałowych oczach. Grał, zręcznie przebierając palcami po piszczałkach fletni. Choć widział [C.] i [K.], choć patrzył na nie, nie przestawał grać. Białe kwiatuszki pachniały; z czeremchą o tak intensywnym zapachu [C.] nigdy w życiu się jeszcze nie zetknęła. I nic dziwnego, pomyślała zupełnie przytomnie: w świecie, w którym żyłam do tej pory, czeremchy po prostu pachną inaczej. Bo w tamtym świecie wszystko jest inne. Elf zakończył melodię przeciągłym wysokim trelem, odjął fletnię od ust, wstał.
- Dlaczego tak długo? - spytał z uśmiechem. - Co cię zatrzymało?


==========
Aktualizacja po zakończeniu konkursu:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

rozwiązanie konkursu

Wyświetleń: 4246
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 35
Użytkownik: pawelw 01.04.2022 14:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Kwiecień to już wiosenny miesiąc. Przyroda budzi się do życia, część drzew już jest obsypana kwiatami. Tak to wygląda w teorii, bo w dużej części Polski kwiecień przywitał nas śniegiem i temperaturami około 0...
Jeśli pogoda nas nie zachęca do przyglądania się drzewom w naturze, to chociaż przyjrzyjmy się im w literaturze. A może akurat za tydzień będzie już lepiej i będzie można sobie siąść pod liściem lipy i poodgadywać sobie.

Wśród wszystkich uczestników konkursu wylosuję nagrodę od ePWN. Szczęśliwy zwycięzca będzie mógł wybrać książkę z oferty księgarni PWN (do 50zł). Tym bardziej zachęcam do uczestnictwa.
Użytkownik: Sten 03.04.2022 10:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Obeszło się bez ścinania.
Użytkownik: Akrim 03.04.2022 11:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Drzewa... Jestem znaną na moim osiedlu ich obrończynią. Niektórzy mają mnie pewnie za wariatkę, ale wisi mi to. Przycinanie, nawet ogławianie, pięknych, ponad trzydziestoletnich lip, jest u nas (jak niestety w całej Polsce chyba) bardzo modne. Za każdym razem interweniuję, bo to energetyka tnie, to służby drogowe tną, to niektórzy mieszkańcy przy swoich posesjach tną (oni najczęściej ogławiają!). Pęka mi serce, gdy to widzę...:( Niewiele jestem w stanie zdziałać, ale w lutym, gdy przyjechała kolejna ekipa, znów interweniowałam u burmistrza. Uzyskałam jedynie to, że pięć lip rosnących przy mojej posesji (przy dwóch ulicach - mieszkam na narożniku) obcięto nie tak radykalnie jak pozostałe, chociaż wg mnie i tak zbyt radykalnie. A tak naprawdę to wszystkie zupełnie niepotrzebnie. :(
No, wyżaliłam się na te rzeźnickie zapędy władz i niektórych mieszkańców, to teraz czas wrócić do konkursu - bardzo proszę o zamataczenie 6, 11, 13, 22, 26 i 30. :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 03.04.2022 12:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Drzewa... Jestem znaną na... | Akrim
Z tych mam dokładnie co drugiego dusiołka - 11, 22 i 30.
Rodzice ich wszystkich teoretycznie byli w stanie poznać się osobiście, choć reprezentują 3 kolejne pokolenia. Ten od 30 wypowiadał się z wielkim szacunkiem o tym od 11, który jednak na pewno nie przeczytałby 30, choć miał taką możliwość - nie cenił tego gatunku.
Wszystkie trzy dusiołki mają w tytułach miejsca, a w żadnym z takich miejsc drzewa nie rosną (przynajmniej z natury). Dwa z nich - dodatkowo stworzenia żywe, z zasady niebytujące na drzewach ani w ich pobliżu, trzeci zaś - postać historyczną, która jednak w dusiołku nie występuje, tylko jest poprzez dane miejsce upamiętniona.
W samym urywku 22 jest jeden bardzo charakterystyczny klucz do rozpoznania rodzica (słowotwórczy, znany też z innego jego bardzo popularnego dzieciątka... między innymi o dzieciach).
Użytkownik: Akrim 03.04.2022 13:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Z tych mam dokładnie co d... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dziękuję bardzo. :)
Już wiem, kto jest rodzicem 22, pomogło mi zwrócenie uwagi na wspomniany klucz ("maleńtas"). :-)
Idę szukać dalej.
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 03.04.2022 12:20 napisał(a):
Odpowiedź na: Drzewa... Jestem znaną na... | Akrim
Pamiętaj, że przepisy mówią, że do 30 procent można koronować drzewa. Ani jedną gałąź więcej. Jeżeli ponad to chce się ściąć gałęzie, obciąć czubek drzewa, to trzeba mieć pozwolenie na wycinkę! A samowolka jest ścigana wysokimi karami.
Użytkownik: Akrim 03.04.2022 12:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Pamiętaj, że przepisy mów... | OlimpiaOpiekun BiblioNETki
Ja to wiem. Ale to wszystko tylko teoria, bo w praktyce każdy, kto ma ochotę, tnie na potęgę. U mnie niektórzy mieszkańcy ogławiają drzewa, widział to radny, widział burmistrz i inni ludzie z urzędu (także facet zajmujący się zielenią w gminie). I co? I nic. Nikt nie dostał żadnej kary. I nadal robią to co roku. :((
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 03.04.2022 20:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja to wiem. Ale to wszyst... | Akrim
To okropne. W moim mieście nawet ogłaszają ile kary mieszkaniec danej wsi dostał (bez danych osobowych). Niestety ale urzędnik nie zawsze reaguje, a czasami szuka dziury w całym. I tak źle i tak niedobrze.
Użytkownik: Marylek 03.04.2022 14:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Pamiętaj, że przepisy mów... | OlimpiaOpiekun BiblioNETki
30% korony? Ciekawe, czy to wiedzieli ci, którzy jakiś czas temu opitolili mi brzozę za oknem niszcząc przy okazji trawnik ciężkim sprzętem. To byli pracownicy Zieleni Miejskiej, żadna samowolka :/
Użytkownik: margines 03.04.2022 15:28 napisał(a):
Odpowiedź na: 30% korony? Ciekawe, czy ... | Marylek
Jak mniemam to wiedzą o tym i to dobrze wiedzą! wszyscy, a zwłaszcza ci od Szyszki, czyli rzeźnicy Puszczy i wszelkich lasów.
Użytkownik: OlimpiaOpiekun BiblioNETki 03.04.2022 20:18 napisał(a):
Odpowiedź na: 30% korony? Ciekawe, czy ... | Marylek
Napiszę coś okropnego... Niektórzy pracownicy zieleni miejskiej pracują tam "za karę" i mają w nosie wszystko.
Użytkownik: margines 03.04.2022 22:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Napiszę coś okropnego... ... | OlimpiaOpiekun BiblioNETki
Też mam takie zdanie.
Użytkownik: Raptusiewicz 03.04.2022 19:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Pamiętaj, że przepisy mów... | OlimpiaOpiekun BiblioNETki
Zastanawiałam się właśnie, czy ta mania obcinania drzew w jednej trzeciej wysokości ma jakieś przyczyny - wygląda to okropnie, a w mojej okolicy jest nagminne, niestety :/ Czyli mogę założyć, że prawdopodobnie to się dzieje nielegalnie?
Użytkownik: minutka 05.04.2022 21:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Czy ktoś mi pomoże? Najbardziej męczy mnie 29, które czytałam i za licho nie kojarzę. Poza tym szukam 2, 9, 11, 21 i 27.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 05.04.2022 22:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ktoś mi pomoże? Najba... | minutka
Z tego mam tylko 11 i 21. O 11 trochę mataczyłam powyżej,
dodam jeszcze, że to jedno z najwcześniejszych i trochę zapomnianych dzieciątek rodzica.
21 dzieli od 11 równe 10 lat. Jest to jedno z trojaczków, mających w tytule tego samego bohatera. W nich rodzic tylko sporadycznie posługiwał się mową wiązaną, która była jego specjalnością, a cytatami z niej pewnie też czasem mówisz, tak jak i ja, i każdy z naszego pokolenia.
Użytkownik: minutka 06.04.2022 11:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Z tego mam tylko 11 i 21.... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dzięki za podpowiedź :). 21 wysłałam do sprawdzenia, z 11 dalej próbuję coś znaleźć.
Użytkownik: Akrim 06.04.2022 12:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki za podpowiedź :). ... | minutka
Nutinko, 11 szukaj wysoko, hen, nad naszymi głowami... Tatuś, choć krótki, to wielki, jeden z największych w gatunku, który tworzył. :)
Użytkownik: minutka 06.04.2022 17:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Nutinko, 11 szukaj wysoko... | Akrim
Dziękuję, chyba już kojarzę :)
Użytkownik: Akrim 06.04.2022 18:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Dziękuję, chyba już kojar... | minutka
A ja bardzo Cię przepraszam. Teraz zauważyłam, że przecież piszę do Minutki, nie do Nutinki. :)
Użytkownik: minutka 06.04.2022 20:50 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja bardzo Cię przeprasz... | Akrim
Nic nie szkodzi, drobna pomyłka, najważniejsze że mi pomogłaś. :)
Użytkownik: pawelw 05.04.2022 22:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ktoś mi pomoże? Najba... | minutka
Fragment 29 składa się z dwóch części, które dotyczą tego samego drzewa, ale w książce są daleko od siebie. A nawet bardzo daleko, bo to wielkie dzieło i nie tylko objętościowo.
Użytkownik: pawelw 05.04.2022 22:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ktoś mi pomoże? Najba... | minutka
Z 9 to dziwna sprawa, z siedmiu uczestniczących obecnie osób żadna nie ma tej książki ocenionej. A wcale nie jest to książka niszowa. O autorze słyszeli wszyscy, ale niekoniecznie spodziewają się po nim takich "momentów".
Użytkownik: janmamut 05.04.2022 22:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Z 9 to dziwna sprawa, z s... | pawelw
Bo oceń taką, to Ci polecanki zaczną podpowiadać takie rzeczy, że aż strach. ;-)
Użytkownik: Akrim 08.04.2022 13:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ktoś mi pomoże? Najba... | minutka
Jeśli jeszcze nie znalazłaś...
2 - możesz zawęzić poszukiwania, wiedząc w jakich krajach rosną drzewa kamforowe. Ja tak zrobiłam i wytypowałam dwa kraje, a potem przejrzałam oceny Organizatora pod kątem języka oryginału. Jedno nazwisko, bardzo znane, dominuje. :)
9 - tytuł baardzo pasuje do konkursu, choć tatuś bardziej znany (przynajmniej dla starszych dzieci z naszego pokolenia) z innych tytułów
Pozostałe już masz, tak? :)
Użytkownik: minutka 08.04.2022 15:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Jeśli jeszcze nie znalazł... | Akrim
Już zwątpiłam, że coś znajdę, ale teraz spróbuję szukać dalej, dzięki Twojemu mataczeniu. Nadal dręczy mnie nieszczęsne 29., które czytałam i 27., podobno znanego mi autora.
Użytkownik: pawelw 08.04.2022 22:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Już zwątpiłam, że coś zna... | minutka
Z 29 jest podobnie jak z 26. Gdybym zostawił pełne imiona to łatwiej by było namierzyć geograficznie. Przy czym w tym fragmencie są główni bohaterowie. A geografię w zasadzie da się wydedukować.

27 jest znany i bardzo doceniany, bardziej w swoim kraju ale i tłumaczeń było sporo. Pewną ciekawostką (która nie koniecznie pomoże w odgadnięciu) jest, że przez dłuższy czas jedyną ekranizacją był polski film. W kraju autora ekranizacja powstała 50 lat później.
Użytkownik: minutka 09.04.2022 14:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Z 29 jest podobnie jak z ... | pawelw
Dziękuję, odgadłam i wysłałam obydwie pozycje.
Użytkownik: jolekp 09.04.2022 13:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Już zwątpiłam, że coś zna... | minutka
Do 27 dodałabym, być może dodając jeszcze więcej zamętu;), że polska ekranizacja ma zupełnie inny tytuł (zawierający w sobie imię głównego bohatera) niż książkowy pierwowzór.
Użytkownik: minutka 09.04.2022 14:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Do 27 dodałabym, być może... | jolekp
Dzięki, już mam.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.04.2022 18:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Potrzebowałabym oświecenia w temacie 13 i 26, bo zupełnie ich sobie nie przypominam, choć powinnam...
Użytkownik: minutka 08.04.2022 19:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Potrzebowałabym oświeceni... | dot59Opiekun BiblioNETki
13. kojarzy mi się z życzeniem wysyłanym w myślach i wieczornym niebem.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 09.04.2022 05:32 napisał(a):
Odpowiedź na: 13. kojarzy mi się z życz... | minutka
Mam, dzięki!
Użytkownik: pawelw 08.04.2022 21:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Potrzebowałabym oświeceni... | dot59Opiekun BiblioNETki
26 trochę może się kojarzyć z naszymi Pawlakiem i Kargulem, ale nie tylko u nas sąsiedzi się jednocześnie lubią i nie znoszą. Gdybym nie skracał w tym fragmencie imion i nazwisk to było by łatwiej, chociaż nie dlatego, że są tak znane. Ci dwaj antagoniści nie są głównymi, ani nawet drugoplanowymi bohaterami, ale są typowi dla klimatu książki. Główni bohaterowie poglądy mają przeciwne, zwalczają się jak mogą i jednocześnie całkiem cenią i lubią, choć w życiu by się do tego nie przyznali.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 09.04.2022 05:32 napisał(a):
Odpowiedź na: 26 trochę może się kojarz... | pawelw
Dzięki, znalazłam!
Użytkownik: pawelw 13.04.2022 20:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Przypominam, że koniec konkursu nieuchronnie się zbliża. Jeśli ktoś chciałby jeszcze coś dostrzelić, to jutro jest na to ostatni dzień.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: