Dodany: 31.03.2022 09:04|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Dlaczego Jacek Karpiński nie został polskim Steve'em Jobsem?


Kim był Steve Jobs? Statystyczny użytkownik komputera nie powinien mieć problemu z odpowiedzią na to pytanie. A kim był Jacek Karpiński (odpowiadamy bez zaglądania do Wikipedii!)? No właśnie… Być może dlatego nie wszyscy potrafią odpowiedzieć bez namysłu, że Karpiński NIE został polskim Steve'em Jobsem, choć miał ku temu wszelkie dane. Niestety, nasz geniusz komputerowy narodził się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie, a do tego – choć dziś się nam to wydaje nieprawdopodobne – nie skorzystał z propozycji zmiany owego miejsca na takie, w którym mógł był rozwinąć skrzydła i dokonać rzeczy wiekopomnych. Lecz i to, co zrobił, było wystarczająco niezwykłe, by warto było o nim pamiętać…

Piotr Lipiński, dziennikarz specjalizujący się w reportażu historycznym, zajął się postacią Jacka Karpińskiego już kilka lat temu, przygotowując o nim dokument telewizyjny i artykuł opublikowany w "Dużym Formacie". Ale dopiero "Geniusz i świnie" daje pełne pojęcie o tym, jakiego człowieka skazały na zapomnienie peerelowskie władze.

Syn wybitnego konstruktora lotniczego, pioniera polskiego himalaizmu, i lekarki, specjalistki od medycyny sportowej. Harcerz, żołnierz „Zośki”, powstaniec warszawski. Inwalida wojenny, który opuścił zburzone miasto z niesprawną ręką i sparaliżowanymi nogami, by w dwa lata po wojnie wyruszyć w Tatry, podpierając się laskami. Wulkan pomysłów, wyprzedzający swoją epokę o dobre kilkanaście lat. Konstruktor-wizjoner, nieprzyjmujący do wiadomości żadnych ograniczeń. Patriota gorąco pragnący pracować dla kraju- nawet wtedy, gdy nikomu w kraju na jego pracy nie zależało. Antykomunista i… współpracownik służb specjalnych (gwoli sprawiedliwości: z tych nikomu nieszkodzących, raczących „opiekunów” informacjami, jakie prędzej czy później same by do nich dotarły). Twórca pierwszego polskiego (i europejskiego) minikomputera, a także kilku innych maszyn cyfrowych, ręcznego skanera, robota sterowanego głosem. Hodowca kur i świń. Pasjonat pracy, wróg biurokracji i rutyny. Człowiek prostolinijny i łatwowierny, przy tym choleryk rąbiący prawdę w oczy, czy się to komu podobało, czy nie. Beztalencie biznesowe (cóż, cyfry w schematach i w umowach kredytowych to nie to samo…). Ktoś, kto doświadczywszy bezrobocia (w ustroju, w którym bezrobocia nie było), śmierci medialnej (wspominanie o Karpińskim było do tego stopnia zakazane, że od połowy lat 70 nie wznawiano doskonałej "Księgi wróżb prawdziwych" Bratkowskiego, w bardzo przystępny sposób przybliżającej laikom historię myśli technicznej i perspektywy rozwoju nauk ścisłych), utraty całego majątku, a wreszcie i zdrowia, jako osiemdziesięciolatek projektował witryny internetowe i powiadał, że ma poczucie „zdecydowanie wygranej”.

Opowieść zaczyna się w punkcie kulminacyjnym, gdy młody inżynier rozpoczyna prace nad nowatorskim modelem komputera, a potem biegnie dwoma przeplatającymi się ścieżkami: chronologiczną, relacjonującą dalsze losy K-202 i jego twórcy, i wstecznie chronologiczną, prezentującą wszystko, co zdarzyło się wcześniej, zaczynając od rodowodu i poznania się rodziców Karpińskiego. Lipiński opowiada tę historię ładnym i wyrazistym językiem, z zacięciem rasowego reportera i z maksymalnym obiektywizmem, sprawiając, że czyta się ją niemal jak pasjonującą powieść. Tak właśnie należy ocalać od zapomnienia.

[tekst pierwotnie publikowany w Biblionetkowym periodyku internetowym "Literadar"]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 278
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: