Dodany: 30.03.2022 11:02|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czy ciało, które ma przynieść przychód, może czuć się wolne?


Lubię wynajdywać książki znienacka. Dwie półki załadowane po brzegi pożyczkami od życzliwych dusz, a ja tymczasem ni stąd, ni zowąd biorę do wanny mocno już przedatowany numer czasopisma, który sam mi się otwiera na rubryce książkowej, wypatruję w nim coś, na czego przeczytanie nabieram gwałtownej ochoty, po czym wyszedłszy z kąpieli, chwytam za laptop, wchodzę na stronę biblioteki i robię zamówienie; de facto w ogóle nie musiałabym tam łazić, bo tego, co jeszcze nie czytałam, mam w domu zapas na jakieś dwa lata, ale skoro tak mnie znęciła jakaś książka, to przecież lepiej ją wypożyczyć, niż kupić. A do tego jeszcze jedna, o której mi parę tygodni temu ktoś wspomniał, i jeszcze jedna, którą chętnie bym zestawiła z inną lekturą…

Na drodze takiego oto mechanizmu obciążyłam swoją kartę „Amerykańską chorobą” Snydera, którego żadnej innej książki dotąd nie czytałam, obawiając się, że sążniste rozprawy historyczno-polityczne będą dla mnie za ciężkie. Ta okazała się, po pierwsze, dużo cieńsza, a po drugie – należąca do zupełnie innego gatunku, czy raczej kilku gatunków po trosze: eseju na motywach autobiograficznych, reportażu i publicystyki politycznej.

A wzięła się stąd, że autor pod koniec roku 2019, przebywając kolejno w dwóch krajach z opieką medyczną stojącą na bardzo wysokim poziomie – w Niemczech i we własnej ojczyźnie, czyli USA – zaliczył cztery pobyty w szpitalu, z których ostatni o mało nie stał się ostatnim w jego życiu. Taki prosty łańcuszek: nierozpoznane zapalenie wyrostka robaczkowego – ta sama choroba, już rozpoznana, ale leczona z opóźnieniem – nieswoiste dolegliwości – ciężkie zakażenie uogólnione (sepsa), którego punktem wyjścia stał się przeoczony ropień wątroby. Zdrowy, wysportowany mężczyzna w sile wieku – nagle o krok od śmierci, bo za pierwszym, drugim i trzecim razem zajmowano się nim zbyt pobieżnie i zbyt krótko, by zwrócić uwagę na objawy sygnalizujące zagrożenie, a za czwartym jego „ciało było narażone na ciągłe roztargnienie lekarzy”[1], więc postawienie prawidłowego rozpoznania się opóźniło i w konsekwencji leczenie trwało dłużej – akurat do czasu, gdy położono w tej samej sali pacjenta świeżo przybyłego z Chin, gdzie właśnie wybuchła pandemia. Po czym jeszcze się przedłużyło, z powodu dziwnych trudności z oddychaniem; „płuca częściowo się zapadły”[2], co próbowano przypisać ich uciskowi przez chorą wątrobę. Do kosztów zdrowotnych doszły i materialne: „Mimo, że ja sam miałem przyzwoite ubezpieczenie zdrowotne, i tak musiałem zapłacić tysiące dolarów, gdyż naliczono mi nieoczekiwane opłaty. Ponieważ rachunki zaczęły napływać, gdy byłem jeszcze w szpitalu, doliczono mi odsetki od kwot, które w ogóle nie powinny być należne” [3]. Zanim przejdziemy dalej, zgadnijmy, co autor zrobił potem? Złożył doniesienie do prokuratury, w następstwie czego uzyskał tyle odszkodowań, że nie musi pracować do końca życia, za to wskazani lekarze poszli z torbami? A może chociaż, opisując swoją szpitalną odyseję, napiętnował postępowanie konkretnych osób tak, by raz na zawsze zepsuć im opinię?

Nie. Swoje spostrzeżenia (i zastrzeżenia co do jakości opieki) potraktował jako punkt wyjścia do analizy problemu w skali makro, jakim jest amerykański system ochrony – choć „ochrona” zdaje się tu słowem niezupełnie na miejscu – zdrowia. Jego zdaniem „problem polega nie na tym, że lekarze nie chcą badać pacjentów”, lecz „na tym, że lekarze mają bardzo niewiele do powiedzenia, jeżeli chodzi o działanie instytucji, w których pracują, oraz na tym, że marnują oni czas i energię, aby obłaskawić rzeczywistych decydentów”[4]. Tymczasem dla tych ostatnich „ciało ludzkie jest przedmiotem, który ma zostać dostarczony, zmodyfikowany i odesłany we właściwym czasie. Na miejscu nigdy nie powinno być za dużo ani za mało ciał. Celem jest optymalna liczba ciał na optymalnej liczbie łóżek. (…) Ciało daje przychody, jeżeli jest w odpowiedni sposób chore przez odpowiedni czas”[5]. Zatem „szpital jako instytucja ma motywację, aby pozbyć się pacjenta, gdy zmniejsza się związany z nim strumień przychodów, a to nie to samo, co motywacja, by przywrócić go do zdrowia. Firmy ubezpieczeniowe mają z kolei motywację, aby nie płacić za badania i leczenie pacjenta. Za każdym razem, gdy lekarz lub pielęgniarka zajmują się pacjentem, i za każdym razem, gdy przeprowadzane jest badanie, algorytmy szpitalne stają z algorytmami firmy ubezpieczeniowej do pojedynku, którego celem jest ustalenie, kto zarobi ile pieniędzy” [6]. A „gdy programy komputerowe określają, ilu pacjentów można z zyskiem upchnąć każdego dnia, lekarze stają się narzędziami” [7] – co gorsza, jakże często niefunkcjonalnymi i niewydajnymi… I zupełnie lekceważonymi przez garstkę tych, którzy gdzieś na górze kalkulują zyski: z jakim niedowierzaniem czyta się, że w pierwszych miesiącach pandemii „nawet w lepiej wyposażonych placówkach (…) lekarze otrzymywali jedną (w założeniu jednorazową) maskę na tydzień. Idąc do domu, każdy wkładał swoją do opisanej imieniem i nazwiskiem brązowej papierowej torby, a następnego dnia zakładał ją ponownie. Lekarze z Korei Południowej wyglądali jak z filmu science fiction; nasi – jak z Armii Zbawienia”[8]!

Analiza działania systemu nieuchronnie prowadzi do ironicznej refleksji, że „wolny kraj to taki, w którym coraz mniejsza liczba ludzi czerpie coraz więcej profitów z coraz bardziej chorych Amerykanów”[9]. Dokładnie rzecz biorąc, z tych szczęśliwszych chorych, jak autor, którego stać było na popłacenie rachunków, bo „niemal połowa Amerykanów unika korzystania z leczenia, gdyż nie jest w stanie za nie zapłacić”[10]. Nie każda jednak choroba sama przemija, a „nikt nie może żyć w ekstremalnym cierpieniu w nieskończoność. Jeżeli jest na nie tabletka, wszyscy ją kiedyś zażyjemy. Jeżeli nie ma z kim porozmawiać o bólu, gdyż nie ma innej formy opieki medycznej, będziemy nadal brać tabletki. W ten sposób normalność znoszenia bólu przechodzi niezauważalnie w normalność przyjmowania tabletek. Jedyną rzeczą, która pozostaje niezmienna, jest brak ludzkiego kontaktu”[11]. Wobec tego „żyjemy coraz krócej i coraz mniej szczęśliwie”, a choć Ameryka szczyci się, że jest krajem wolnym, to „wolność nie jest możliwa, gdy jesteśmy zbyt chorzy, by wyobrazić sobie szczęście, i zbyt słaby, by do niego dążyć” [12].

Zanim ktoś krzyknie, że po takim podejściu poznać lewaka/neomarksistę itp., pozwolę sobie zauważyć, że jako wzorcowy odnośnik Snyder ukazuje system opieki zdrowotnej w Austrii, kraju, w którym również panuje gospodarka wolnorynkowa i w którego parlamencie partie centroprawicowe i mocno prawicowe mają pokaźną reprezentację, a mimo to mieszkańcy, przy PKB per capita niższym, niż w USA, należą do najbardziej zadowolonych z życia obywateli UE. Może po prostu ktoś tam rozumie proste prawdy, że z zadbanego dziecka wyrośnie zdrowszy i bardziej produktywny obywatel; że i w późniejszym wieku zapobieganie chorobom, choćby trochę kosztowało, i tak jest kilkakrotnie tańsze, niż samo leczenie (nie tylko dla pacjenta, ale i dla państwa); że człowiekowi traktowanemu jak rzecz odbiera się godność, zaś szpitalowi traktowanemu jak fabryka kapsli [kapsle nie są w tym miejscu przypadkowe: Snyder wprawdzie takiego porównania nie używa, za to ja na własne uszy słyszałam dyrektora pewnej placówki medycznej, mówiącego, że jemu wszystko jedno, czy zarządza szpitalem, czy fabryką kapsli, bo on ma „zabezpieczyć wynik finansowy” – przyp. rec.] odbiera się sens istnienia, którym ma być przywracanie zdrowia…

Ja nie mam tej książce nic do zarzucenia, poza może paroma powtórzeniami tych samych faktów i myśli. A pomijając ten drobiazg, autor pisze tak klarownie i wyraziście, że jeśli mi starczy czasu, może kiedyś się skuszę na inne jego dzieło.

[1] Timothy Snyder, „Amerykańska choroba: Szpitalne zapiski o wolności”, przeł. Bartłomiej Pietrzyk, wyd. Znak Horyzont, 2021, s. 39.
[2] Tamże, s. 91.
[3] Tamże, s. 149.
[4] Tamże, s. 125-126.
[5] Tamże, s. 132-133.
[6] Tamże, s. 134.
[7] Tamże, s. 137.
[8] Tamże, s. 128.
[9] Tamże, s. 148.
[10] Tamże, s. 149.
[11] Tamże, s. 52.
[12] Tamże, s. 23.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 775
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: