Czepliwy Czytelnik tyle razy już sobie mówił, że nie będzie więcej kupował ani pożyczał z biblioteki książek odpowiadających na nieśmiertelne pytanie-szkolną zmorę uczniów nawet skądinąd rozmiłowanych w czytaniu – „co poeta/pisarz chciał powiedzieć…?” – i tyle razy nie dotrzymywał słowa, że jest sam sobie winien. Tym razem winę za to ponosi również fakt, że mimo zgoła niemłodzieńczego wieku Cz. Cz. uwielbia – byle porządnie napisane! – baśniowe opowieści o walce dobra ze złem, w tym „Harry’ego Pottera”. Więc oczywiście dał się złapać na lep pierwszej i jak na razie jedynej części cyklu, o którym wydawca pisze: „Autorka (…) postara się rozszyfrować zawarte w serii o Harrym Potterze aluzje filozoficzne, historyczne, polityczne i autobiograficzne. Objaśni nie zawsze zrozumiałe dla polskiego czytelnika realia. Zajmie się również językiem utworu, pełnym mistrzowskich instrumentacji i słownych szarad. Wskaże na inspiracje Rowling Biblią, mitologią grecką, rzymską, celtycką, nordycką i indyjską. Omówi bogatą symbolikę kulturową cyklu powieściowego. Skomentuje znaczenie i etymologię występujących w powieści zaklęć. Osobne miejsce poświęci kluczowi astrologicznemu i alchemicznemu, którym warto posłużyć się, czytając »Harry’ego Pottera« . Szczególną uwagę zwróci na intertekstualność cyklu, inspirowaną wielkimi dziełami literatury światowej, takimi jak »Władca Pierścieni« czy »Bracia Karamazow« (…)” [
nota wydawcy ]. Więc, choć Cz. Cz. generalnie nie ufa interpretacjom przypisującym każdemu słowu wiersza czy powieści szczególne znaczenie i w opisie zwiędłych roślin na klombie widzi wiarygodny element późnojesiennego pejzażu, a nie symbol uwiądu miłości/talentu/życia (niepotrzebne skreślić) bohatera, postanowił zaspokoić swoją ciekawość: czego też podczas czytania „Harry’ego” nie udało mu się odkryć?
Zaraz na początku zorientował się, że zacytowana powyżej nota wydawnicza jest w rzeczywistości przepisanym niemal dosłownie wstępem; niemal, bo pierwszoosobowe wypowiedzi autorki – „postaram się”, „objaśnię”, „zajmę się” – zmieniono na trzecioosobowe. A potem dowiedział się z niemałym zdumieniem, że „tłumacz »Harry’ego Pottera« Andrzej Polkowski dokonał swoistej autorskiej przeróbki oryginału, czyniąc z wielopoziomowej, obfitującej w treści filozoficzne opowieści książkę popularną, adresowaną przede wszystkim do dzieci. Wersja polska została pozbawiona tak czytelnego w oryginale filozoficznego przesłania oraz psychologicznej głębi”[11]. Sam Cz.Cz. niczego podobnego nie zauważył, choć wszystkie tomy czytał przynajmniej po dwa razy, w tym raz po angielsku (a pierwszy także w jeszcze innym języku, i doprawdy, żaden z przekładów nie wydał mu się płytszy ani nazbyt przeinaczony w stosunku do oryginału). No, ale w końcu po to są literaturoznawcy, żeby oświecać ciemnych jak tabaka w rogu czytelników i wskazywać im to, czego ci podczas czytania nie dostrzegli. Cz. Cz. brnął więc w tej swojej ciemnocie dalej i dalej, dowiadując się rzeczy zgoła zaskakujących.
Gdyby były one tego samego gatunku, i podane na takiej samej zasadzie, jak na przykład objaśnienie nazwy Hogsmeade („może na przykład oznaczać pastwisko świń, jak również może mieć związek z celtyckim świętem Hogmanay…”[21]), nawet te najmniej prawdopodobne byłyby łatwiejsze do przełknięcia. Ale już na przykład teoria, „że Quidditch jest grą o zbawienie”, czego dowodzić ma m.in. „sakralna doniosłość złota” i „porównanie Snitcha do włoskiego orzecha (…) ze względu na trójdzielną strukturę rozłupanego orzecha występuje on na obrazach jako znak Trójcy Świętej” [65] – pomijając fakt, że w zgoła laickim oglądzie Cz.Cz. rozłupany orzech jest ewidentnie dwudzielny i przypomina ludzki mózg – zdecydowanie doń nie przemawia. A jeszcze bardziej – eksploatowana przez autorkę do niemożliwości i nawet bez cienia wahania symbolika alchemiczna. „Siarkę (…) w cyklu Rowling uosabia (…) Ron (…). Hermiona uosabia (…) rtęć (zauważmy, że inicjały bohaterki to Hg)” [86]; zauważmy też, że inicjały Rona to RW, albo, gdyby uwzględnić i jego drugie imię, RBW, co z siarką nie ma ewidentnie nic wspólnego. A już zupełnie wszystko Cz. Cz. opadło na wieść, że „nieustannie zajęta praniem i suszeniem ubrań żona Arthura w rzeczywistości zajmuje się zbieraniem rosy hermetycznej niezbędnej do wybielenia mieszaniny sczerniałej podczas nigredo”[124]. Naprawdę? Zatem każda inna literacka matka kilkorga nastolatków także zbiera rosę hermetyczną, zamiast prozaicznie prać i rozwieszać każdego dnia po dwie pełne pralki ciuchów?
Mniej więcej dwie trzecie treści to właśnie tego rodzaju… nawet nie rozważania, ale w większości kategoryczne stwierdzenia, po części cytowane za innymi, głównie brytyjskimi badaczami, natomiast nie za samą Rowling, która – jak sądzę – gdyby chciała w tekście cyklu zawrzeć jakieś podprogowe mądrości, przecież co nieco z tych ukrytych znaczeń zdradziłaby w licznych rozmowach i wywiadach, w jakich ją o jej dzieło wypytywano. A poza tym pewnie raczej byłaby konsekwentna, na przykład obmyślając personalia graczy quidditcha, które w przypadku „drużyny Gryfonów mają (…) sakralny charakter, czyniący z zawodników zastęp wojowników Boga. Mamy więc zawodniczkę o nazwisku Spinnet (organy), inną o nazwisku Bell (dzwon), ponadto Angelinę (anioła), Olivera Wooda (drzewo oliwne często używane do wykonywania kościelnych rzeźb) oraz pałkarza o nazwisku Kirke (po niemiecku »kościół« [»Kirke« w żadnym z niemieckich słowników nie da się znaleźć. Jest tylko »Kirche« – przyp. Cz.Cz.])...”[65]. Do tej teorii nijak nie pasują ani obaj bliźniacy Weasleyowie, ani Jack Sloper, wraz z Kirke’em zastępujący Freda i George’a, ani kolejni pałkarze Peakes i Coote, ani jedna z późniejszych ścigających – Demelza Robins, więc w tym punkcie rozważań się o nich nie wspomina. Pasuje Dean Thomas – bo „Dean (dziekan) to kolejne kojarzące się z kultem religijnym imię” [116] – Cz.Cz. dodałby jeszcze, że i jego nazwisko (które też jest jednocześnie imieniem, tak, jak polskie nazwiska Marek, Janusz czy Zygmunt) można obudować całkiem religijnymi skojarzeniami, np. z niewiernym Tomaszem – ale z niewyjaśnionego powodu ta interpretacja znajduje się w innym miejscu, zaraz obok twierdzenia, że nazwisko Seamusa Finnigana to „aluzja do utworu Jamesa Joyce’a »Finnegan’s Wake«”[117] (gdyby nawet tak miało być, to czemu Rowling miałaby wybrać akurat zmienioną jego formę, skoro obie są w Irlandii – a także wśród potomków irlandzkich emigrantów w innych krajach anglojęzycznych – mniej więcej tak samo popularne?).
Kolejnym przykładem przykrajania informacji pod tezę jest analiza imienia głównego bohatera: „Harry to zdrobnienie staronordyckiego imienia Harold, oznaczającego dowódcę armii”[114]. Harry MOŻE być także zdrobnieniem od Harolda, ale przede wszystkim jest zdrobnieniem od Henryka, w angielskim brzmieniu Henry’ego, czego przykładem chociażby jeden z młodszych członków brytyjskiej rodziny królewskiej. Ale Henry to raczej „pan, władca” niż „dowódca”, więc najwyraźniej nie pasował.
Jeśli już jesteśmy przy personaliach, Cz.Cz. nie czuje się przekonany także twierdzeniem, iż w przypadku Hermiony „pospolite nazwisko (granger – »rolnik«) przypomina, że poza światem magii bohaterka należy również do prozaicznego świata mugoli” [113]; pospolite nazwiska nosi co najmniej połowa bohaterów – choćby wspomniani powyżej Wood, Bell, Johnson, a przede wszystkim sam protagonista, który ma przecież nazwisko nie po mugolskich dziadkach ze strony matki, lecz po tych po mieczu, samych czystej krwi czarodziejach.
Trzeba przyznać, że nawet momentami niemożliwie ponaciągane interpretacje zawierają sporo wiedzy o etymologii nazw własnych, o symbolice religijnej i mitologicznej, więc nawet czytelnikowi opornemu na tropienie drugiego i trzeciego dna każdego niemal słowa i obrazu coś tam w głowie zostanie.
Jednakże od pracy na poziomie akademickim – bez względu na to, czy prezentuje ona punkt widzenia zgodny z naszym, czy nie – należałoby wymagać też wysokiego poziomu merytorycznego i nienagannej redakcji. Tymczasem o „Odkrywaniu tajemnic…” ani jednego, ani drugiego powiedzieć nie można.
Najmniejszym grzechem jest pewna liczba powtórzeń – dla przykładu jedno reprezentatywne: „hasło otwierające drogę do mieszkania dyrektora – »lemon drop« [w rzeczywistości brzmi ono »sherbet lemon« - „cytrynowy sorbet” - i jest to pierwszy z błędów rzeczowych, pozostałe zostaną wskazane poniżej - przyp. Cz.Cz.] – tylko z pozoru jest trywialne. Cytryna to częsty w ikonografii symbol duszy…”[28] i: „Infantylne z pozoru hasło zawiera w rzeczywistości poważną eschatologiczną treść. Cytryna jest bowiem symbolem duszy, a cytrynowe dropsy zostają na samym początku pierwszego tomu wspomniane jako ulubione słodycze Dumbledore’a”[36].
Poważniejszym – znacznie większa liczba błędów, nieścisłości i niekonsekwencji.
Część nazw własnych i określeń podana jest w brzmieniu angielskim, choć w polskim przekładzie zostały przetłumaczone ("Diagon Alley" [12], "Madam" [13 i 65], "Honeydukes" [27], "squib" [46], "Snitch" [63; po polsku „znicz” jest nazwą pospolitą, podobnie jak nazwy pozostałych kul do quidditcha i samej gry, oraz pozycje zawodników]), inne zostały tylko lekko spolszczone – niepotrzebnie, bo mają polskie odpowiedniki ( „Charlie Weasley (…) ceruje swoją ognioodporną bałakławę”[82]. Cz. Cz. musiał wyciągnąć z półki „Harry’ego Pottera i Czarę Ognia”, żeby się przekonać, że chodziło o… kominiarkę), jeszcze inne zawierają zniekształcające je literówki („Hepzibach” [48]; „Mimblus mimbletonia” [142]) lub, co gorsza, są niepoprawnie odmieniane („animagi, metamorfomagi”[18]).
Błędów największego kalibru jest wprawdzie tylko parę, za to takiego rodzaju, że Cz.Cz. gotów byłby je wybaczyć rodzicowi, który, czytając głośno dziecku kolejne tomy przygód Harry’ego, nie zwracał zbytnio uwagi na treść – ale nie literaturoznawcy, który z tego cyklu powieściowego uczynił przedmiot swoich badań. Mowa więc jest „o Dumbledorze – alchemiku, twórcy kamienia filozoficznego…”[41] (to, że dyrektor Hogwartu znany jest z prac alchemicznych wspólnych z Nicholasem Flamelem – „jedynym znanym twórcą kamienia filozoficznego” – nie oznacza, że dzieło Flamela można przypisać jemu!). Dalej dowiadujemy się, że „druidzi (…) sporządzali również napój zapomnienia (…)”, jaki „przygotowuje Hermiona dla swoich rodziców”[18] (naprawdę? To dlaczego sama Hermiona wyraźnie precyzuje, że użyła zaklęcia – w oryginale „charm”?). I wreszcie mamy informację o postaci trzecioplanowej, zawierającą aż trzy błędy: „… poza Zakonem Feniksa spotykamy (…) Gryfonkę Emmeline Vance. Gdy Harry widzi ją po raz pierwszy, dziewczyna nosi zielony szal przypominający szale zakładane przez sufrażystki na demonstracje”[105]. Cóż… gdy Harry widzi Emelinę po raz pierwszy, zdecydowanie nie jest ona „dziewczyną”, lecz pojawia się jako „stateczna czarownica” (oryg. „a stately-looking witch”); w tym wieku zdecydowanie nie jest uczennicą Hogwartu – i nawet, jeśli za czasów szkolnych była w Gryffindorze, o czym brak informacji, to określenie „Gryfonka” mogłoby jej dotyczyć tylko wtedy, a nie teraz - za to bez wątpienia JEST członkinią Zakonu Feniksa, bo wchodzi w skład ekipy eskortującej Harry’ego do siedziby tej organizacji i znajduje się na fotografii przedstawiającej pierwszy skład Zakonu.
Wobec czego Cz.Cz. stwierdził, że chyba jednak woli pozostać profanem i nie odkrywać zbyt wielu tajemnic. Po kontynuację
Odkrywanie tajemnic Harry'ego Pottera: Hogwart. Gryffindor (
Kobrzycka Agnieszka)
zatem chyba nie sięgnie, bo aż się boi dowiedzieć, co mogą symbolizować takie na przykład fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta, zwłaszcza ta, na którą natrafił Dumbledore, poczęstowany przez Harry’ego…
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.