Dodany: 06.01.2022 07:57|Autor: dot59
Uwierz, Magrat, elfy naprawdę nie są miłe!
„Panowie i damy” to kolejny kawałek "Świata Dysku", z którego nie znalazłam w swoich zapiskach z ostatnich ponad 20 lat nawet zdania, świadczącego o przeczytaniu ze zrozumieniem lub bez zrozumienia, a przed obecnym czytaniem zdałam sobie sprawę, że z fabuły totalnie, ale to totalnie nic nie pamiętam poza tym, że akcja się toczy zaraz po powrocie czarownic z wyprawy do Genoi. Zbiło mnie to z tropu do tego stopnia, że zaczęłam się zastanawiać, czy ja tę powieść na pewno czytałam. Ale skąd by się wzięła ocena? Pratchetta zaczęłam czytać w tym okresie swego życia, w którym permanentnie usypiałam nawet na stojąco, wstając na przemian o 4.00 albo o 5.30, a chodząc spać wg mojego pojęcia bardzo wcześnie, ale i tak za późno, by zniweczyć skutki gwałtu popełnianego przez budzik na moim rytmie dobowym. Całkiem zatem możliwe, że po prostu przeleciałam przez „Panów i damy” półprzytomna i zapomniałam nawet wpisać tytuł do kalendarzyka, nie mówiąc o dopisaniu choćby paru zdań refleksji… A potem, choć dokupiłam sobie brakujące egzemplarze serii, wśród nich i ten, przez pewien czas wracałam tylko do kilku ulubionych powieści. Teraz, w ramach programowej powtórki całego "Świata Dysku", czytałam już powoli i wnikliwie.
Sytuacja przedstawia się tak: Magrat szykuje się do ślubu ze świeżo wyniesionym na tron Verence’em II, którego pokochała jeszcze jako królewskiego błazna. I o ile co do zawarcia małżeństwa z Verence’em-błaznem nie miałaby wątpliwości, o tyle perspektywa bycia królową najwyraźniej jej nie do końca odpowiada. Bo czy może odpowiadać komuś, kto zakosztował już życia jako samodzielna i samowystarczalna młoda czarownica? Jeśli nawet nie miała na polu czarownictwa wybitnych sukcesów, i tak było to lepsze, niż snucie się po zamku w niewygodnych, acz kosztownych strojach, haftowanie gobelinów i czekanie, aż ktoś przyjdzie wykonać czynność, z którą sama by sobie bez trudu poradziła. A kiedy ona roztrząsa związane z tym dylematy, w Lancre dzieje się coś bardzo niepokojącego: w pobliżu kamiennego kręgu, znanego w okolicy jako Tancerze, następują dziwne zmiany w czasoprzestrzeni, wskutek których niebezpiecznie przybliżają się do świata ludzi tytułowi Panowie i Damy. I nie chodzi tu o arystokratycznych gości, mających przybyć na ślub królewskiej pary, lecz o… elfy. Elfy, które w tym uniwersum są złe. Dogłębnie, bezwzględnie złe. Choć piękne, przynajmniej gdy świadomie starają się za takowe uchodzić. Ich urokowi ulega jedna z młodych kandydatek na czarownicę, skądinąd mocno denerwująca babcię Weatherwax swoją pogardą dla tradycji i pyszałkowatością. Teraz to już nie tylko kwestia starcia starego z nowym, ale i dobra ze złem. Ale zanim babci, wspieranej niezmiennie przez nianię Ogg, a później i przez dodatkowe czynniki magiczne, uda się powstrzymać najeźdźców, wydarzy się jeszcze niemało. Także w otoczeniu już-prawie-Jej-Wysokości Magrat, którą poczciwe staruszki chciały utrzymać w nieświadomości co do istnienia elfów…
Na pewno wiem, dlaczego za pierwszym razem oceniłam tę powieść niżej, niż teraz. Bo za sprawą „Władcy Pierścieni” zakodował mi się w rozumie stereotyp elfów jako istot nie tylko pięknych, potężnych i wyniosłych, ale też szlachetnych, a na początku mojej przygody z fantasy zdawało mi się, że wszystkie światy powinny działać tak, jak ten tolkienowski, odstępstwa zaś od tego schematu wpuszczały mnie w dysonans poznawczy. Z czasem przyzwyczaiłam się do tego, że cechy ras nie muszą być stałe, a najważniejsza jest przekonująca koncepcja. I tę tutaj mam, podobnie jak mnóstwo niewiadomych, które rozwiązują się na różnych etapach opowieści, górę humoru sytuacyjnego (Casanunda kontynuujący zaloty do niani Ogg, w której to sekwencji w jednej ze scen pojawia się słynny utwór wokalny, tym razem w języku obcym… klękajcie, narody!), masę aluzji literackich (głównie do Szekspira, ale nie tylko, bo pojawia się np. i „eskadra Yossarianów z uszkodzeniami błędnika”[1]), sporo mądrości natury uniwersalnej („Zastrzelić dyktatora i zapobiec wojnie? Ale dyktator jest tylko czubkiem ropiejącego pęcherza społecznej materii, z której biorą się dyktatorzy. Jeśli zastrzeli się jednego, inny za chwilę zajmie jego miejsce. Zastrzelić jego także? A może wystrzelać wszystkich i napaść na Polskę? Za pięćdziesiąt lat, trzydzieści lat, nawet za dziesięć lat świat wróci prawie dokładnie na dawny kurs. Historia zawsze miała ogromną bezwładność”[2]) i kapitalny wątek prawie-romantyczny (sam nadrektor Ridcully, w którym podróż do Lancre wzbudza nieoczekiwaną falę sentymentalnych wspomnień, jest tylko zabawny, ale kiedy staje się jasne, kim jest dziś TAMTA dziewczyna, ach…!). Wystarcza na podbicie oceny o cały jeden punkt.
[1] Terry Pratchett, "Panowie i damy", przeł. Piotr W. Cholewa, wyd. Prószyński i S-ka, 2013, s. 91.
[2] Tamże, s. 91-92.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.