Dodany: 01.01.2022 12:42|Autor: pawelw

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

2 osoby polecają ten tekst.

JEDZENIE W LITERATURZE - konkurs nr 254


Przedstawiam konkurs nr 254, który przygotowała carly


GOTOWANIE W LITERATURZE

Dopiero co minęły Święta, a one zawsze i niezmiennie kojarzą mi się z choinką i … gotowaniem! Dlatego też tematem styczniowego konkursu jest właśnie gotowanie w literaturze. :D Konkurs polega na odgadnięciu pochodzenia 30 zarówno smakowitych jak i tych nieco mniej udanych prób kulinarnych, ilość punktów do zdobycia - 60 (po 1 za autora i tytuł dusiołka).
Zabawa trwa od 1 do 15 stycznia (godz. 23.59).
Odpowiedzi proszę przesyłać na PW, liczba strzałów nieograniczona. :) Mataczenie na forum mile widziane.
Jeżeli ktoś chciałby skorzystać z podpowiedzi, czy ewentualnie gdzieś spotkał już dusiołka bądź rodzica, proszę o informację w wiadomości.
Dla ułatwienia - 29 dusiołków mam ocenionych. :)

1.
Wieczorem, tuż przed porą kolacji, prawie pozbawieni nadziei, znaleźliśmy na środku rzeki wielką spuchniętą rybę. Unosiła się na wodzie, widoczna z daleka. Była napoczęta przez piranie, ale z jakiegoś powodu niedokończona. Prawdopodobnie wyżarły z niej wszystko, co zdrowe, a resztę - nadpsutą padlinę - pozostawiły dla nas. Po tylu dniach głodowania nikt nie wybrzydzał. Upiekliśmy ją na ogniu i jedliśmy niecierpliwie, półsurową, parząc przy tym sobie palce i podniebienia. Do tego podałem ostatni „Gorący Kubek”, jaki uchował się przypadkiem na dnie bagaży. On też, jak ryba, był napoczęty - chyba przez mrówki, albo coś podobnego, co pozostawia po sobie małe białe larwy. Popatrzyłem na nie z góry… a potem zalałem dwoma litrami wrzątku.
- „Gorący Kubek” z knorrkami - powiedziałem moim Indianom.
Indianie nie powiedzieli nic. Siedzieli w kucki i mlaskali. Każdy starał się wyssać z ości to, czego tam nie było.

2.
Kupiłam cudowną książkę kucharską Marka Pierre’a White’a. Nareszcie wiem, na czym polega różnica między kuchnią domową a restauracyjną. Jak mówi Marco, wszystko zależy od koncentracji smaku, a sekretem sosów jest prawdziwy bulion. Należy ugotować wielki garnek rybich ości, kurzych kadłubów itd., a potem zamrozić wywar w foremkach do lodu. Wówczas gotowanie na poziomie Michelina staje się równie łatwe jak zrobienie zapiekanki pasterskiej, a nawet łatwiejsze, bo nie trzeba obierać ziemniaków, wystarczy je upiec w gęsim tłuszczu. Nie mogę uwierzyć, że dotąd nie zdawałam sobie z tego sprawy. Oto mój menu na przyjęcie:
Zupa - krem z selerów (bardzo prosta i tania, kiedy zrobię już kostki bulionowe). Tuńczyk z rusztu na kremie z pomidorów winogronowych ze smażonym czosnkiem i pieczone ziemniaki. Konfitury z pomarańczy. Creme Anglaise z Grand Marnier. Będzie wspaniale. Nie zadając sobie trudu, zasłynę jako genialna kucharka.

3.
X wysłała młodsze siostry na podwórko, a sama zamknęła się w kuchni i przystąpiła do gotowania obiadu. Nie miała w tym zbyt wielkiej wprawy. Gotowanie było czynnością, którą mama bardzo lubiła, twierdząc, że jest ono bezwzględnie rodzajem twórczości artystycznej. Despotyczna i szybka, nie dopuszczała córek do przedsionków tej sztuki, ponieważ ślamazarne ich poczynania denerwowały ją w ciągu pierwszych pięciu minut, X była najbardziej pod tym względem wyedukowana. Umiała ugotować rosół, herbatę i budyń. Jednakże już przyrządzenie jajka na miękko przekraczało jej umiejętności, gdyż niezależnie od czasu gotowania, nieodmiennie wychodziło ono z kąpieli wodnej twarde jak kamień. Umiała też ugotować ziemniaki. Uczyniła więc teraz to, co należy, mianowicie obrała je i wrzuciła do wody, dosypując czegoś, co zdało się jej solą, a było kwaskiem cytrynowym. Potem zabrała się do nieszczęsnego morszczuka, który leząc przez pół dnia na deseczce przeobraził się w miękką burą substancję, tonącą w kałuży zimnej wody.
- U, brzydki jesteś kochasiu - powiedziała do niego X z wyrzutem i rozpuściła na patelni kawałek margaryny. Była gospodynią rozważną i ostrożną, toteż postanowiła przeeksperymentować morszczuka. Najpierw wrzuciła kawałeczek ryby na patelnię i czekała co będzie dalej. Zaczął skwierczeć i pachnieć nawet dość jadalnie, więc X uznała, że próba wypadła pomyślnie i można poddać obróbce całość morszczuka.

4.
Trzymałem je tak do sześciu godzin na ogniu, kiedy zauważyłem, że jedno z nich zaczęło się topić, choć ostało się całe: to topił się piasek z gliną zmieszany i zamieniłby się w szkliwo, gdybym go dłużej trzymał na ogniu. Stopniowo zmniejszałem ogień, naczynia powoli traciły swoją ognistą czerwoność i tak całą noc koczowałem przy nich, żeby mi ogień nie wygasł. Nazajutrz rano byłem posiadaczem trzech, jeśli nie ozdobnych, to jednak dobrych dzbanów i dwóch garnków tak twardych jak sobie tylko życzyć mogłem. Jeden z nich był nawet doskonale wyglaruzowany stopionym piaskiem. Nie potrzebuje dodawać, że ta pierwsza próba zaspokoiła całkowicie moje potrzeby, jeżeli chodzi o naczynia gliniane. Kształty ich były bardzo nieszczególne, jak łatwo można sobie wyobrazić. Niestety, nie umiałem lepiej! Byłem bowiem jak dziecko, które lepi babki z piasku, albo jak niewiasta, która chce upiec placek, ale nigdy przedtem nie nauczyła się zagniatać ciasta. Nigdy chyba radość z powodu rzeczy tak lichej nie była równa radości, jakiej doznałem, gdym się przekonał, że gliniany garnek przeze mnie zrobiony stał się wytrzymały na ogień. I ledwo mi stało cierpliwości czekać, aż te garnki ostygną jużem je stawiał znowu na ogień nalawszy do nich wody i włożywszy mięsa, które gotowało się wybornie. Choć brakło mi kaszy i włoszczyzny, przecież udało mi się zrobić przepyszny rosół z koźlęcia.

5.
Nagły, nietypowy dla niej zapał do ogniska domowego zaowocował kilkoma równie nietypowymi zakupami: na aukcji u Parke-Berneta nabyła myśliwski gobelin przedstawiający nagonkę na jelenia, a z wystawionego na sprzedaż majątku Williama Randolpha Hearsta dwa ponure fotele w stylu gotyckim; kupiła kompletne wydanie Biblioteki Literatury Współczesnej, półki płyt z muzyką klasyczną, niezliczone reprodukcje dzieł sztuki z Metropolitan Museum ( w tym chińską figurkę kota, której jej własny kot nienawidził; syczał na nią i wreszcie ją stuknął), mikser Waring, szybkowar i kolekcję książek kucharskich. Niczym przykładna pani domu całe popołudnia spędzała w celi swej mikroskopijnej kuchni.
- J. mówi, że jeść daję lepiej niż w Colony. Naprawdę, kto by przypuścił, że mam taki naturalny dryg do gotowania? Jeszcze miesiąc temu nie umiałam zrobić jajecznicy.
Nadal nie umiała, jeśli o to chodzi. Przyrządzenie prostej potrawy - steka, porządnej sałatki - przekraczało jej możliwości. Zamiast tego karmiła J., a czasem i mnie, outre (podlana brandy zupa z czarnego żółwia serwowana w łupinach awokado), wynalazkami godnymi Nerona (pieczony bażant nadziewany owocem granatu i persymoną) i innymi wątpliwej jakości wymysłami (kurczak i ryż szafranowy podany z sosem czekoladowym: „To wschodnioindyjska klasyka, mój skarbie”). Jeśli chodzi o desery, wojenne racjonowanie cukru i śmietany nakładało wędzidło na jej wyobraźnię - niemniej jednak pewnego razu przyrządziła coś, co nazwała Tytoniową Tapioką; lepiej, bym tego nie opisywał.

6.
- Założę się, że kuchnia wygląda pięknie, kiedy zagląda do niej poranne słońce.
Skinął głową.
- To prawda. Właśnie po to kazałem wstawić większe okna w tej części domu. Nawet w sypialniach na górze.
- Na pewno twoim gościom ogromnie się to podoba. No, chyba że wolą sobie dłużej pospać.
- Szczerze mówiąc, nikt jeszcze u mnie nie nocował. Po śmierci taty właściwie nie mam kogo zapraszać.
Ton jego głosu wskazywał, że mówi to tylko po to, by podtrzymać konwersację. A jednak z jakiegoś niepojętego powodu poczuła się… samotna. X chyba się tego domyślał, lecz nim zdążyła się nad tym dokładnie zastanowić, zmienił temat.
- Zanim ugotuję raki, wrzucę je na parę minut do marynaty - odezwał się, stawiając kubek na blacie.
Podszedł do jednej z szafek, wyjął z niej duży garnek do gotowania na parze i pokrywkę. Wstawił go do zlewu, nalał wody i przeniósł na kuchnię.
- Pomóc ci w czymś?
- Jeśli chcesz. Mogłabyś pokroić trochę warzyw. Znajdziesz ich dość w lodówce. A tam jest miska.
Ruchem ręki wskazał szafkę przy zlewie. Y wypiła jeszcze łyk herbaty, potem odstawiła kubek i wyjęła miskę. Podeszła z nią do lodówki i z najniższej półki wzięła melona, cukinię, cebulę i marchew. X stanął przy niej w otwartych drzwiach lodówki, więc odsunęła się, robiąc mu miejsce. Poczuła jego zapach - czysty, znajomy, charakterystyczny - i muśnięcie ramienia, gdy się schylił, sięgając po piwo i butelkę pikantnego sosu. Wyjął je i wrócił do paleniska. X otworzył piwo, wlał je do wody, potem dodał pikantnego sosu i innych przypraw. Wymieszał to dokładnie, sprawdzając, czy nie zostały jakieś grudki, i wyszedł na dwór po raki.

7.
Bez wątpienia palenisko z kamiennych płyt było dobrze urządzone. Dym z łatwością ulatywał przez wąski otwór, ciąg był dostateczny i wkrótce rozeszło się przyjemne ciepło. Teraz należało czuwać, by ognisko nigdy nie zgasło i zawsze przechowywać pod popiołem trochę żaru. Zresztą była to tylko kwestia pilności i uwagi. Drewna bowiem nie brakowało, a zapas zawsze można było uzupełnić w odpowiednim czasie. P. zamierzał przede wszystkim skorzystać z ognia do ugotowania kolacji pożywniejszej od dania z litodomów. H. przyniósł dwa tuziny jaj. Reporter, siedząc w kącie, przypatrywał się w milczenia tym przygotowaniom. Jego myśli zaprzątały trzy pytania: Czy C. nadal żyje? Jeżeli żyje, to gdzie może się znajdować? Jeśli ocalał, to jak wytłumaczyć, że nie znalazł sposobu, żeby dać im znak życia? Natomiast N. błąkał się po wybrzeżu. Był tylko ciałem bez duszy. P. znał pięćdziesiąt dwa sposoby przyrządzania jaj, lecz w tej chwili nie miał pomiędzy nimi żadnego wyboru. Włożył więc jaja w gorący popiół i czekał, aż upieką się na wolnym ogniu. Po kilku minutach jaja były gotowe i marynarz zaprosił reportera na kolację. Był to pierwszy posiłek rozbitków na tym nieznanym wybrzeżu. Pieczone jaja były bardzo smaczne, a ponieważ jajo zawiera wszystkie potrzebne składniki odżywcze, więc biedni rozbitkowie poczuli się wzmocnieni na siłach.

8.
Matka ofiarowuje się ugotować obiad, jeżeli nanosimy drzewa. Chce napalić w kominku, ogrzać salę i nad tym samym ogniem uwarzyć żarcie. Mamy ze sobą tylko dwa prymusy, ale Matka uparł się, że urządzi prawdziwy kulinarny spektakl kucharski. Na tyłach pałacu jest, co prawda, kuchnia i kredens, ale kuchnia jest wyziębiona, a w kredensie ani garnka. W. mówi, że lepiej przenieść się z gotowaniem do kominka, tam, gdzie będziemy spali. (…) Kiedy wracamy, okazuje się, że Matka rozniecił już mały ogień z kartonów po racjach żywnościowych. Dorzucamy siano i pomniejsze szczapy drewna. Ale komin nie ciągnie: dym bucha na pokój i szybuje pod powałę. M. zagląda w komin i stwierdza, że został zacementowany. Kolbą karabinu odbija cement, parę cegieł spada do paleniska i dym zaczyna uchodzić normalnie. Wychodzę, żeby sprawdzić, jak dużo go wydostaje się na zewnątrz. Błękitny wężyk od komina jest dobrze widoczny. To kiepsko - ale nie aż tak kiepsko, jak się podziewałem. Zaryzykujemy. W kartonach, które spalił Matka, były rozmaite frykasy: dżem w puszkach numer dziesięć i sałatki owocowe - Matka ma okazję zrobić naprawdę pyszne żarcie. Kończymy kawą, a ja modlę się tylko, żeby mój żołądek to wytrzymał.

9.
O pierwszej panienka X przychodzi do kuchni, mówi, że jest gotowa na pierwszą lekcję gotowania i siada na stołku. Wystroiła się w czerwony obcisły sweter, czerwoną spódnicę, a jej makijaż przeraziłby uliczną dziewkę.
- Co pani wie o gotowaniu? - pytam.
Zastanawia się, marszczy czoło.
- Może powinniśmy zacząć od początku.
- Coś musi pani wiedzieć. Czego uczyła panią mama, jak pani dorastała?
Patrzy na swoje stopy w siatkowych pończochach i mówi:
- Umiem zrobić chleb kukurydziany.
Nic nie poradzę, wybucham śmiechem.
- Co jeszcze pani umie, poza tym chlebem?
- Ugotować ziemniaki - mówi prawie szeptem. - I mamałygę. Tam, gdzie mieszkałam, nie było prądu, ale jestem gotowa się nauczyć, na prawdziwej kuchence.
Boże drogi. Nigdy nie spotkałam białego, co by mu się powodziło gorzej jak mnie. Może poza stukniętym panem Wallym - mieszka za sklepem z chińszczyzną i żywi się kocią karmą.

10.
Żaden język nie opisze tych lęków, emocji i wysiłków, jakich doświadczyła tego dnia X, a podany przez nią obiad przeszedł do historii jako najlepszy dowcip. Otóż obawiała się ponownie prosić o radę i postanowiła wszystko zrobić sama. Odkryła przy tym, że poza energią i dobrą wolą potrzeba czegoś więcej, by stać się dobrym kucharzem. Szparagi gotowała przez godzinę i z rozpaczą ujrzała rozgotowane główki, a łodygi okazały się twardsze niż przedtem. Chleb przypalił się na czarno, gdyż sos do sałaty tak ją rozzłościł, że nie zwracała uwagi na nic innego, dopóki nie przekonała się, że nie jest w stanie przygotować go tak, by nadawał się do jedzenia. Homar był dla niej szkarłatną tajemnicą, ale stukała i szturchała w niego tak długi, aż obrała go ze skorupy, ale jego niepokojąco mała postać zniknęła w gaju sałacianych liści. Ziemniaki musiały się spieszyć, by nie kazać czekać szparagom, toteż w rezultacie były niegotowane. Galaretka mleczna miała pełno grudek, a truskawki okazały się nie tak dojrzałe jak te na wierzchu pudełka.
- Och, mogą jeść wołowinę i chleb z masłem, jeśli są głodni, tyle że to straszne spędzić tak całe przedpołudnie zupełnie na niczym - myślała X, kiedy dzwoniła na obiad pół godziny później niż zwykle.

11.
„…Ostatni raz widziałam T. właśnie tak. Stał w progu pokoju i wyciągał w moją stronę talerzyk dymiącej kaszanki. Jaki A. jest do niego podobny. Chwilami, nie zawsze.
- Bierz - powiedział - bo parzy!
Nie chciałam. Powiedziałam, żeby się wypchał tą kaszanką czy coś takiego. On ją robił inaczej. A. tylko podsmażył, a on, najpierw zrumienił drobno krojoną cebulę, potem obciągnął kaszankę ze skórki i na patelni rozgniatał widelcem, jakież to było ohydne. Boże mój… Piątek, świątek - jedliśmy kaszankę. Czasami płakać mi się chciało, pamiętam do dziś. Ale jadłam. Tylko wtedy nie chciałam. Postawił talerzyk na stole, pocałował mamę i poprosił, żebym dała mu paczkę. W końcu sam ją wziął, bo ja się nie ruszyłam. Jeszcze zapytał czy to na pewno ten adres. Już miał wychodzić, kiedy obejrzał się.
- A. - powiedział - zapamiętaj sobie! Koniec z wygłupianiem. Nie po to mama trzęsła się nad tobą przez czternaście lat, żeby teraz ktoś zmarnował wszystko! (...)"

12.
- Podoba ci się tutaj? - zapytałem.
X wzruszył ramionami.
- Można wytrzymać. Nie jest to oczywiście, Ritz. Żadną miarą. Pokój, jaki zajmowałem na początku, był mały i jednocześnie zbyt skąpo umeblowany. Za tę samą cenę przeniosłem się do tego. Kuchnia jest typowo angielska, a więc gorsza już być nie może. Ta brukselka, ogromna, twarda, którą Anglicy tak bardzo sobie upodobali! Gotowane kartofle, albo zdębiałe, albo rozpadające się! Jarzyny wodniste, wodniste i jeszcze raz wodniste! Wszystkie potrawy niedosolone, bez pieprzu. - Zamilkł ponownie.
- Brzmi to okropnie - mruknąłem.
- Ja nie narzekam - oznajmił X, przystępując do dalszych narzekań. - I jeszcze ta niby modernizacja. Wszędzie łazienki, wszędzie krany. I co z nich leci? Letnia woda, mon ami, o każdej porze letnia woda… Ręczniki też - takie cienkie, takie wąskie!...

13.
Hlunnh - znaczy w ich języku: owies. Wymówiłem to słowo razy kilka, bo choć z początku odrzuciłem owies, którym mnie częstowano, jednak namyśliwszy się lepiej, osądziłem, iż mogę sobie z niego zrobić jaką potrawę mieszając z mlekiem i tak żyć, póki bym nie znalazł sposobności do ucieczki albo nie napotkał stworzenia mego rodzaju. Zaraz koń rozkazał jednej służącej, którą była śliczna biała klaczka, ażeby przyniosła dla mnie owsa na półmisku drewnianym. Ususzyłem ten owies jak mogłem, potem go tarłem w ręku, aż póki z niego łuska nie zlazła, potem starałem się go wywiać, nareszcie kamieniem na kamieniu rozcierałem. To wszystko zrobiwszy zagniotłem z wodą, upiekłem placek i zjadłem go na ciepło, maczając w mleku. Była to dla mnie potrwa z początku bardzo niesmaczna, choć pospolita jest w Europie w wielu miejscach, z czasem przyzwyczaiłem się do niej. Często w życiu moim znajdując się w stanie nędznym, nie pierwszy to raz doświadczyłem, że dla dogodzenia potrzebom człowieka niewiele potrzeba i że ciało jego do wszystkiego jest zdolne. Muszę dodać, że póki zostawałem w tym kraju końskim, nie doznawałem żadnej słabości. Prawda, że czasem chodziłem na łowy na króliki i na ptaszki, które łapałem siecią z włosów Jahusów zrobioną. Czasem zbierałem ziele i albo gotowałem, albo jadłem zamiast sałaty, niekiedy także ubiłem trochę masła i piłem maślankę.

14.
Święta są dla przyjaciół. To co robimy? Wy do nas, czy my do was? Ach wspaniale, to my zrobimy rybę, a wy zrobicie sałatkę z czerwonej kapusty. Nareszcie będziemy mieli okazję się spotkać. Wolelibyśmy, żebyście wy do nas. A może wobec tego my do was drugiego dnia świat? Oczywiście, że pójdziemy na pasterkę. Święta są dla ludzi, którzy wierzą. W narodzenie nadziei, zbawienie, odkupienie win przeszłych i przyszłych. Dla uduchowionych ludzi, którzy przedkładają chwilę ciszy w pustym kościele nad gwar supermarketów. Którzy w ciszy i spokoju godzą się ze światem. Leżała w dużym łóżku i próbowała nie myśleć. Nie chciała być pogodzona ze światem, była po prostu nie szczęśliwa. Ale uporczywe tykanie zegara przywoływało wspomnienia. Czego jeszcze dodawała matka do piernika? Jaki smak miały lukrowane gwiazdeczki? Nie, nie. Piecze się i gotuje dla przyjaciół, dla znajomych, dla rodziny. Dla siebie się nie opłaca. Co zrobiłaby z całym sernikiem, piernikiem i rybą w galarecie? Podniosła się i przeszła do kuchni. Mały domek w którym mieszkała - od początku, od zawsze, od trzydziestu czterech lat - domek odziedziczony po rodzicach, był miejscem przyjaznym. Stara podłoga zaskrzypiała - dębowe stare deski odzywały się jak przed laty, tym samym dźwiękiem.

15.
Ostrzegam przy tym, że jeden bażant na cztery osoby może stać się motywem zbrodni. Stwierdziłam to osobiście. Czterem, zdawałoby się inteligentnym i normalny jednostkom ludzkim wpadło do głowy wyjechać w plener i upiec na ognisku bażanta. Okres był zimowy. Mieliśmy przy sobie wszystko, bażanta, boczek, sól, pieczywko, sreberko i zapałki. Owinięty najpierw boczkiem, a potem folią bażant piekł się w żarze jak trzeba, osoby stopniowo głodniały, pieczyste wydzielało z siebie coraz intensywniejszą woń, osoby traciły umiar i ukradkiem podskubywały chleb i resztki boczku, wreszcie pożarte zostało wszystko do ostatniego okrucha i wtedy bażant upiekł się doskonale. Trzęsącymi się dłońmi został podzielony sprawiedliwe, dziw, że nie zjedzono z nim razem folii aluminiowej, po czym w szalonym pośpiechu osoby popędziły do domów w stanie nienawiści wzajemnej, głodne jak rozbitkowie na tratwie, i wyłącznie wyjątkowej szlachetności charakterów należy zawdzięczać fakt, że nikt tam nikogo nie zamordował, nie upiekł i nie zeżarł. Jeśli w grę wchodzi tylko bażant, jedna sztuka na łba to jest minimum absolutne. Dekoracja w postaci ogona nie ma żadnego znaczenia.

16.
M. zaczął ostrożnie kroić marchewkę w słupki, potem zabrał się do brukselki, z której usuwał wierzchnie listki i nacinał ją przy łodyżce. Wreszcie przystąpił do przycinania i krojenia fasolki szparagowej. Teraz z łatwością spełniał z wyprzedzeniem polecenia szefa kuchni. Po koniec każdego dnia, po wyjściu pryncypała, M. zostawał, aby naostrzyć wszystkie noże na następny dzień i idealnie uporządkować swoje stanowisko pracy.
Po sześciu dniach wyczuł, że szef kuchni, który kwitował jego pracę skinieniem głowy, nie jest jeszcze w pełni zadowolony. Do następnej soboty opanował podstawowe sposoby przygotowywania jarzyn i stwierdził, że fascynuje go praca szefa kuchni. Chociaż nieczęsto się zdarzało, aby Jacques, przemierzając olbrzymią kuchnię, zwrócił się do kogoś, chyba, że z mrukliwą pochwałą lub z naganą - częściej z tą ostatnią - M. prędko nauczył się odgadywać jego życzenia. Wkrótce zyskał poczucie, że należy do zespołu, choć jest zaledwie nowicjuszem. W następnym tygodniu, kiedy drugi szef kuchni miał wolny dzień M. pozwolono ułożyć kompozycje z gotowanych warzyw na półmisku, tak żeby nęciły oko i wyglądały apetycznie. Pryncypał nie dość, że zauważył starania M., ale jeszcze mruknął bon, co stanowiło najwyższą pochwałę. Podczas trzech ostatnich tygodni pracy w Savoyu M. nawet nie spojrzał na kalendarz, który wisiał mu nad głową.

17.
Pudding podano przed pieczystym i miałam wrażenie, że pan X zamierza przeprosić za te staromodne obyczaje, gdyż zaczął:
- Nie wiem, czy panie pochwalają nowe zwyczaje?
- O, wcale nie - zawołała panna Y.
- Ja ich nie uznaję - potwierdził. - Moja gospodyni chce dawać obiady według nowej mody, a ja jej mówię, że w moich młodych latach stosowaliśmy się wiernie do zasady ojca: „ Bez rosołu nie ma puddingu, bez puddingu nie ma wołowiny”, i zawsze zaczynaliśmy obiad od rosołu. Potem był pudding, gotowany na rosole wołowym, a potem mięso. Kto nie zjadł rosołu, nie dostawał puddingu, którzy bardzo lubiliśmy, wołowinę zaś wnoszono na końcu i tylko ci ją jedli, którzy oddali sprawiedliwości rosołowi i puddingowi. Teraz ludzie zaczynają od słodkich rzeczy i odwracają bez sensu porządek obiadu.

18.
A. ugotowała ryż, a potem, korzystając ze starej stępy, ubiła go na kluchowate ciasto. Wyrobiła je na placuszki. Suszone grzyby namoczyła w mleku. Danie było zaskakujące w smaku, ale przepyszne.
- To taka mieszanka kuchni staropolskiej z dalekowschodnią - powiedziała. Napiszę kiedyś książkę, mam nawet tytuł: „ O kulinariach zderzenia kultur”.
- Mnie się kiedyś przyśniła potrawa - uśmiechnąłem się. – Wyobraź sobie pierogi ruskie z sosem do potraw chińskich.
- I jak smakowało?
- A skąd wiesz, że sprawdziłem?
- Ja bym sprawdziła…
- Niestety, sos całkowicie zagłuszył smak pierogów - wyjaśniłem. - Może trzeba było go trochę rozcieńczyć albo mocniej doprawić farsz? Sam nie wiem.

19.
Bardzo szybko nauczyliśmy się wykorzystywać żółwie jaja w naszej kuchni. W smaku przypominają one zwykłe jaja kurze. Białko mają trochę gęściejsze i mniejsze, ale żółtko jest identyczne. Indiańscy mieszkańcy obu brzegów rzeki i kabokle , dzięki wiedzy nabytej od mistrzów, doskonale wiedzą, kiedy nadchodzi okres składania jaj i w odpowiednim momencie rozpoczynają ich poszukiwania. Podgrzewają je nieco w gorącym popiele, co podobno najlepiej je konserwuje, i przechowują w koszach wyściełanych słomą i suchymi liśćmi. Jaj nie tracą świeżości przez kilka miesięcy. Po wielu eksperymentach P. nauczyła się przyrządzać najdziwniejsze dania, absolutnie nieznane autorom ksiąg kulinarnych na świecie. Przy okazji coś dla pań domu - przepis na krem z żółwiowych jaj: żółtka dwunastu świeżych jaj - kotu-trakaya (nie zalecam większej liczby dla dwóch osób, ponieważ mogłoby przyprawić o kłopoty żołądkowe) oddzielić od białek i ubić z niewielką ilością cukru, dodać trochę zmielonej kawy i podawać z sucharkami albo tapioką. Szkoda, że nie udało nam się sprawdzić, jak smakuje żółwiowy kogel-mogel z czekoladą.

20.
Oczyma wyobraźni widziała już posiłek na stole: na środku wspaniałe pieczyste, obok pieczone ziemniaki, półmisek smażonych chińskich brokułów i bochenek chleba prosto z pieca. Niemal czuła smak tych pyszności. Tylko z kim niby miałaby ten obiad zjeść? Mimo to wzięła mięso i włożyła je do koszyka razem z warzywami.
– Przystępna cena za polędwicę, prawda? – rzekł uśmiechnięty T., gdy podeszła z zakupami do kasy.
– Zbyt przystępna, by przepuścić taką okazję – zgodziła się X.
– Jutro będzie rodzinny obiad? – spytał wkładając mięso do plastikowej torebki.
– Nie – odparła, kręcąc głową. – Tylko dla mnie.
– Sporo jak na jedną osobę – żartobliwie zauważył .
– To prawda – przyznała X. – Przechowam je w zamrażalniku na specjalną okazję, dla gościa. Kto wie na kiedy i dla kogo?
– Wobec tego co przygotuje pani dla siebie?
– Dla siebie? – Wzruszyła ramionami. – Dzisiaj wieczorem ugotuję sobie chyba zupę i … będę czekała.

21.
Dopiero wtedy poczułam zapach jedzenia. W kuchni L. triumfalnie podniosła pokrywę z garnka i oznajmiła:
- Moim zdaniem wyszło bardzo dobrze.
Ujrzałam szarożółtopomarańczową breję z podejrzanymi różowymi kawałkami.
- Powinnam jeszcze dodać śmietany - westchnęła. - Tylko nie ma. Nie wiem, gdzie się kupuję śmietanę?
- W sklepie przy metrze - odparłam odruchowo, ostrożnie nabrałam zupy łyżką i spytałam: - Z czego ją zrobiłaś?
- Z parówek - wyznała L.
- Jakich?
- No tych, co były w lodówce - wyjaśniła szybko i zaczęła opowiadać. Chciała ugotować zupę, ale nie wiedziała od czego zacząć, więc wzięła książkę kucharską. Dowiedziała się z niej, że najlepsze zupy są na mięsie, rzuciła się do lodówki i odkryła, że wołowiny nie ma, jedynie w rogu leżą samotne parówki - w zamieszaniu ostatnich dni nie miałam głowy do zakupów i zapasy się wyczerpały. Dochodząc do wniosku, że parówki to też mięsko L. pokroiła je i wrzuciła do wody, żeby się gotowały, potem dodała ziemniaki, marchewkę, cebulę, kaszę gryczaną i doprawiła przecierem pomidorowym. Zupa wyszła wspaniała, szkoda tylko, że nie było śmietany, bo każdy przepis kończył się tak samo: „Dodaj śmietany i podawaj na stół”.

22.
M. wita gości uszczęśliwiona, lecz zarazem o mało nie spali się ze wstydu; w domu jeszcze nic do wesela nie gotowe, ręce pełne roboty. Z. i jej narzeczony, Cz. R., kręcą mięsiwo na kotlety, przy kuchni krzątają się prócz M., jej druga siostra P. Sz. I bratowa, L., która jest za najstarszym B., Ł. Wszystkie trzy są już mniej albo więcej po pięćdziesiątce, nieduże, chude, mocno szczerbate, ale zwinne i krzepkie, robota im się w rękach pali, ciężkie gary przestawiają bez wysiłku jak piórko. M. czuwa nad warzącymi się nogami wieprzowymi i wołowymi, przyrządza nadto dwa wielkie schaby do wstawienia w piekarnik pod kuchnią. L. odrywa z olbrzymiej misy kęsek po kęsku ciasto i urabia z niego na dłoni pączki., P. smaży je w smalcu i obtacza w białą obłoczkę cukru pudru. Dwie wypożyczone potężnych rozmiarów stolnicę pełne są kulek ciasta, usmażone i ocukrzone pączki piętrzą się w blaszanej wanience. Podłoga zatłuszczona, zaśmiecona odpadkami, zaprószona mąką, mały bury kot wzdragającym się nosem wywąchuje, co by z niej zjeść lub zlizać.

23.
E. odstawiła fotelik na podłogę i okryła małego kocem. M. uniosła obitą żeliwną pokrywę kuchni, żeby odsłonić płytę grzejną. W pomieszczeniu nagle zrobiło się cieplej. Schyliła się, wyjęła zapiekankę z piekarnika i wsunęła ją na płytę. Potrawa zaczęła bulgotać. M. była czerwona z gorąca i z wysiłku; cienkie siwe włosy miała związane w kucyk. E. pomyślała, że matka mogłaby się ostrzyc, może nawet ufarbować. Kucyk wyglądał śmiesznie u kobiety w jej wieku. M. okryła ścierką pokrywkę żaroodpornego naczynia i uniosła ją, żeby pomieszać zawartość. Rozszedł się zapach jagnięciny, czosnku i pomidorów i E. naglę ogarnęła pewność, że takie samo danie jedli w dniu, kiedy uduszono A. M.. Zerknęła bystro na matkę, spodziewając się, że i ona będzie to pamiętać, ale ta tylko uśmiechała się z ulgą, że piec pozostał wystarczająco gorący, więc uda się dogotować mięso. E. poczuła się głupio. Zastanawiała się, czy umysł nie płata jej figli. Jej fantazje zawsze wydawały się tak realne. O tej porze roku siadali do posiłków w kuchni. W jadalni nie mieli kominka i choć w pokojach wisiały kaloryfery, rano były ledwo ciepłe, a pod wieczór całkiem zimne. E. nakryła stół, gładko wchodząc w dawną rutynę; jej ręce odruchowo sięgały po sztućce i kieliszki. Zupełnie jakby nigdy się nie wyprowadziła.

24.
Weszłam rano do kuchni, bo chciałam sobie ugotować mleko na śniadanie. Ale żona pana Ch., który pracuje w Ministerstwie Kultury i Sztuki, zabrała mi garnek, bo również pan Ch. o tej porze pija mleko., a własny garnek Ch. był nieumyty. Wobec tego wzięłam garnek panny M., która ma grypę i się nie śpieszy, wlałam swoje mleko i postawiłam na fajerce. Jednak siostra pana S., która przyjechała do niego na trzy tygodnie z Lublina, zdjęła mleko z fajerki i postawiła swój czajnik. Na drugiej fajerce stało mleko dla pana Ch. z Ministerstwa Kultury i Sztuki w moim garnku. Zastanawiałam się właśnie co zrobić z mlekiem, kiedy do kuchni weszła prelegentka z Ligi Kobiet, pani Z., ze swoim czajnikiem i powiedziała do mnie:
- Co pani stanęła z tym mlekiem i stoi. Stanęła pani na środku kuchni i pani stoi. Nie ma się gdzie ruszyć.
Przeprosiłam prelegentkę z Ligi Kobiet, panią Z., i stanęłam z boku. Ale siostra pana S. zauważyła:
- Pani to się zdaje, że pani jest sama w kuchni. Zastawiła pani przejście do zlewu i pani stoi z tym mlekiem.
Przeprosiła siostrę pana S. i poszłam pod okno.

25.
Kuchnia - jak prawdziwa - na cztery fajerki, kredens, półka nowa, na wieszaczkach - ścierki!
- Chcesz? - Możesz gotować!
Co za miski, patelnie! Jakie lśniące garnki! Dziewczynki się biorą dzielnie - świetne z nich kucharki! W białych czepkach tak im ładnie, buzia się rumieni! Żaden włos z głowy nie spadnie - prosto do pieczeni! A fartuchy takie białe, uprane prześlicznie, bo przy kuchni, jak w lecznicy – ma być higienicznie! I chłopaki w białych czapkach będą gotowali, groch z kapustą - miał być dzisiaj - ale się przypalił!...

26.
Marsylia 2012. Kilkadziesiąt lat później E.L. nadal żyje w mej pamięci. W mojej restauracji mam wiele okazji, by o niej myśleć. Nieraz, gdy skwierczy tłuszcz, wydaje mi się, że słyszę, jak wygłasza zasady kulinarne, które bez przerwy mi powtarzała, żeby utkwiły mi w głowie, gdy uwijałyśmy się przy piecu, gotując wystawne obiady:
- Nie dodawaj za dużo soli do potraw, ani cukru do deserów. Skąp zawsze na oliwie, maśle i sosach. Kuchnia to po pierwsze produkt, po drugie produkt i po trzecie produkt.
Właśnie dzięki niej i mojej babci zostałam kucharką, kucharką, która osiągnęła sukces, choć nigdy nie dostąpiłam zaszczytu otrzymania gwiazdek Michelina. Tyle zawdzięczam E., że na myśl o niej nostalgia ściska mi serce, gdy piszę te słowa na małym blacie, gdzie zwykle przygotowuję rachunki, a obok mnie króluje kasa fiskalna.

27.
W domu gospodyni przygotowuje natomiast podstawę posiłku: chleb i piwo codzienne. Tu należy przywołać sławny posąg z Muzeum Egipskiego w Kairze przedstawiający krzepką gospodynię przy pracy. Dama ta przystrojona jest w czarną perukę i naszyjnik, ale jest bosa i naga do pasa; za cały ubiór ma prostą białą spódnicę. Z rękami w ogromnej dzieży miesi ciasto, z którego powstanie zarówno ciasto chlebowe, jak i jęczmienny zacier, który wymieszany z wyciągiem z daktyli posłuży do wyrobu piwa. Jest mało prawdopodobne, że królowa Neferu osobiście miesiła ciasto, ale zapewne sztuka ta nie była jej obca; była to bowiem wiedza przekazywana z matki na córkę. Wszelkie prace, takie jak przesiewanie i mielenie ziarna, zagniatanie ciasta czy tłuczenie ziarna na kasze, są tradycyjnie przypisywane kobietom, natomiast gotowaniem zajmują się mężczyźni. Mężczyźni również wykonują większość cięższych prac kuchennych - do nich należy m.in. wyrób wina, solenie i suszenie mięsa oraz sprawianie ryb. Jak widzimy, Pani Domu nie była w swoich obowiązkach zostawiona sama sobie.

28.
W kuchni krzątał się T., który objął obowiązki kucharza. Pełen dobrych chęci sam obracał ogromną pieczeń. Nagle przez otwarte okno wleciała śnieżnobiała gołębica, usiadła na gzymsie kominka i zagruchała słodko. T. ogarnęła wielka senność, toteż zapadł w drzemkę, a tymczasem pieczeń się spaliła. Kiedy się obudził i zobaczył, co się stało, najpierw wpadł w rozpacz, potem nadział na rożno bażanty, bekasy, kuropatwy i przepiórki i zabrał się od nowa do roboty. I znowu gołębica zaczęła gruchać, i znowu kucharz - błazen zasnął. Obudził go jeden z paziów, który przyszedł go popędzić, ponieważ biesiadnicy zjedli już przystawki, zupę, mięsiwa gotowane i duszone… jednak w tym czasie i drugie pieczyste spaliło się nieodwracalnie. Kolejny raz dziczyzna została nadziana na rożno i znowu powtórzyła się ta sama scena: gruchająca gołębica, zasypiający T., zwęglona pieczeń. Wpadł do kuchni mistrz ceremonii.
- Co się dzieje? Biesiadnicy czekają na piecze, a pieczeń jest kawałkiem węgla! Tym razem pożałujesz mój drogi!
- To nie moja wina, panie. Przysięgam!
- Nie? A czyja w takim razie?
- Tej gołębicy, która siedzi na gzymsie kominka. Grucha tak słodko, że zasypiam jak kamień.
- Więc na co czekamy? Złapmy ją, zanim narobi więcej szkód.

29.
Praca kucharki, jak mnie uświadomił, polegała na przygotowaniu obiadu w południe. Było nas razem około dwudziestu osób. Menu nie było skomplikowane i nie zmieniało się. Trzeba było zrobić ciasto z mąki z wodą, rozwałkować je i pokrajać w paski. Otrzymany w ten sposób rodzaj makronu nosił nazwę łapszy. Łapszę wrzucało się na wrzącą osoloną wodę, po czym ogromną chochlą wyłapywało się ją i, razem z pewną ilością płynu, w którym się gotowała rozdzielało między stołowników. Makaron ten, gotowany bez mięsa czy jarzyn, nie miał żadnego smaku, ale zaspokajał głód i pragnienie. Wodę na łapszę gotowało się w ogromnym kotle nad ogniskiem. Opał składał się z uzbieranych suchych badyli i kiziaków. Doglądanie ognia było obowiązkiem starego Kazacha, który klął niesamowicie, bo doprowadzenie wody do stanu wrzenia nie było łatwe. Ognisko dymiło i często gasło. Awans na stanowisko kucharki nie nęcił mnie z wielu względów. Po pierwsze wątpiłam, czy dam sobie lepiej radę z gotowaniem łapszy niż z pracą w polu, po wtóre w ten sposób byłam odizolowana od innych, a praca w grupie była przyjemniejsza niż w odosobnieniu. Już pierwszego dnia przekonałam się, że moje obawy były uzasadnione. Wymieszanie ciasta na twardą masę w tej ilości nie było żartem, ale prawdziwa trudność polegała na tym, że należało je rozwałkować bardzo cienko. Musiałam wałkować ciasto w klęczącej pozycji na wyheblowanej gładko desce, położonej na ziemi.

30.
Przed Bożym Narodzeniem w wielu gazetach można było znaleźć - dzisiaj już zapomniane - przepisy na potrawy z karpia. Popularny był karp po francusku (z winnym octem, cebulą i goździkami) oraz po polsku (z octem, ciemnym piwem i warzywami). Jednak rekordy popularności bił przepis na rybę w szarym sosie, którą uznawano za tradycyjną potrawę wigilijną. Ugotowany we włoszczyźnie karp był następnie duszny w sosie z mąki, rodzynek, migdałów, masła (lub oliwy), soku z cytryny i czerwonego wina. Oczywiście swoich wielbicieli miała także ryba smażona lub pieczona, a także jej wersja na zimno - w galarecie. Jednak masowa popularność tego gatunku w naszym kraju rozpoczęła się dopiero po II wojnie światowej. Nie było szans, by jak przed wojną wśród wigilijnych potraw ponownie dominował szczupak, a brak floty rybackiej uniemożliwiał zaopatrzenie sklepów w ryby morskie. Centralnie sterowana gospodarka nie była w stanie zapewnić zaopatrzenia rynku i w tej sytuacji minister przemysłu i handlu Hilary Minc rzucił hasło „karp na każdym wigilijnym stole”.




==========
Aktualizacja po zakończeniu konkursu:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

rozwiązanie konkursu

Wyświetleń: 2734
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 20
Użytkownik: pawelw 01.01.2022 12:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Po świątecznym i sylwestrowym obżarstwie nie ma odpoczynku od jedzenia. Trzydzieści smakowitych fragmentów przygotowała dla nas Carly.
Zapraszam do konkursu.

Wśród wszystkich uczestników konkursu wylosuję nagrodę od ePWN. Szczęśliwy zwycięzca będzie mógł wybrać książkę z oferty księgarni PWN (do 50zł). Tym bardziej zachęcam do uczestnictwa.
Użytkownik: carly 03.01.2022 17:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Trzeci dzień konkursu, 4 smakoszy literackiej sztuki kulinarnej jest na tropie zagadek:)

Na zachętę dla wszystkich, pierwsza z podpowiedzi:

O kolejności fragmentów decydowała liczba ocen czytelników.
Użytkownik: carly 05.01.2022 08:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
6 uczestników dzielnie tropi kulinarne zagadki, ale kilka dusiołków nadal stawia opór więc czas na kolejne podpowiedzi:

Wśród autorów jest 15 pań i 15 panów.

15 dusiołków napisano w języku angielskim, 10 po polsku, 2 po francusku, a po jednym w językach rosyjskim, włoskim i hiszpańskim.
Użytkownik: jolekp 06.01.2022 14:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Podpowie ktoś coś na temat 23? Podobno znam, a z niczym mi się nie kojarzy.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 06.01.2022 15:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Podpowie ktoś coś na tema... | jolekp
Mam ten sam problem; właściwie tylko gatunek zdaje się pewien, bo skoro wspomniana jest śmierć z przyczyn nienaturalnych... Myślałam, że to taka rodzicielka, którą ja znam i lubię od dawna, a Ty od niedawna, ale przejrzałam wszystkie posiadane na czytniku tomy i nie znalazłam nic podobnego. Więc chyba nie ona. A właściwie - dopiero teraz mnie oświeciło! - chyba na pewno nie, bo sama wzmianka o tym, iż w jadalni nie było kominka, nakazuje przypuszczać, że inni obywatele takowy miewali, więc chyba trzeba szukać po przeciwnej stronie kompasu...
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 06.01.2022 16:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Podpowie ktoś coś na tema... | jolekp
No i mam! Tam, gdzie przypuszczałam, ten brak kominka występuje. A jeden ze składników potrawy jest dość charakterystyczny dla kuchni tych okolic. Główna bohaterka by raczej tego dania nie przyrządziła, bo ona ma stosunek do gotowania podobny, jak ta, którą wcześniej podejrzewałam o znajdowanie się w dusiołku. Tylko, że dla niej nie ma kto gotować, a dla tamtej ma, więc ona idzie po najmniejszej linii oporu i żywi się gotowcami. Często niezdrowymi i niekorzystnymi dla sylwetki. Co widać.
Użytkownik: jolekp 06.01.2022 17:38 napisał(a):
Odpowiedź na: No i mam! Tam, gdzie przy... | dot59Opiekun BiblioNETki
Dzięki! Już wiem:)
Użytkownik: carly 06.01.2022 16:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Małe sprostowanie wczorajszej podpowiedzi, posiłków w języku francuskim jest 3, zaś w języku angielskim 14.

W ramach przeprosin kolejna podpowiedź:

Tytuły 6 dusiołków i nazwiska 3 rodziców budzą skojarzenia kulinarne:)
Użytkownik: MELCIA 06.01.2022 22:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Bardzo proszę, niech ktoś zamataczy dwójkę, bo spać przez nią nie mogę! Nie wiem tylko, czy będę miała czym się odwdzięczyć, bo na razie wyniki poszukiwań mam skromne - skromne jak posiłek na diecie cud, do której konkurs nie zachęca ;)
Użytkownik: jolekp 06.01.2022 22:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo proszę, niech ktoś... | MELCIA
Przygotowany przez bohaterkę krem z selerów miał bardzo oryginalny kolor.
Użytkownik: anek7 06.01.2022 23:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo proszę, niech ktoś... | MELCIA
"Posiłek na diecie cud" ma tu znaczenie kluczowe ;)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.01.2022 14:47 napisał(a):
Odpowiedź na: "Posiłek na diecie cud" m... | anek7
Ach! A ja główkuję i główkuję, a o tym nie pomyślałam! Może dlatego, że nie palę, nie gram w zdrapki i nie czytam poradników :-). Dzięki!
Użytkownik: anek7 08.01.2022 15:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Czy ktoś mógłby mi rozjaśnić 10?
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.01.2022 17:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ktoś mógłby mi rozjaś... | anek7
Też jeszcze nie rozgryzłam :-(.
Użytkownik: carly 08.01.2022 19:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Czy ktoś mógłby mi rozjaś... | anek7
Naszej kucharce dużo lepiej wychodziło pisanie niż gotowanie:)
Użytkownik: carly 09.01.2022 08:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Kością w gardle uczestnikom ciągle stoją fragmenty 6, 16,28 i 29.

6- debiut i jednocześnie najsłynniejsza powieść rodzica (pozostałe są do niej podobne;)), zekranizowana (podobnie jak kilka innych tegoż rodzica)

16- rodzic oprócz pisarstwa zajmował się min. polityką, a także spędził pewien czas w więzieniu

28- rodzic wiekiem ustępuje tylko rodzicom 4 i 13, zasłynął jako dramatopisarz

29- rodzic opisał swoje wspomnienia z okresu przymusowych, rodzinnych "wakacji" w Kazachstanie
Użytkownik: janmamut 11.01.2022 01:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Kością w gardle uczestnik... | carly
Przepraszam, że kontrkonkurs jest tak późno, ale zarobiony byłem.
Użytkownik: carly 11.01.2022 17:06 napisał(a):
Odpowiedź na: Przepraszam, że kontrkonk... | janmamut
Wybaczam, bo kontrkonkurs jest przepyszny:)
Użytkownik: carly 11.01.2022 17:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Na horyzoncie widać już metę konkursowych zmagań, a więc czas na kolejne podpowiedzi co do kilku fragmentów, które stanowią największe zakalce;)

5- chyba jedno z najbardziej nietypowych miejsc do spożycia tego, co według części dietetyków jest najważniejszym posiłkiem dnia


10- kto z was w dzieciństwie bawił się w Klub Pickwicka?
Użytkownik: carly 14.01.2022 23:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Przed nami ostatnie 24 godziny konkursu:D

Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: