Dodany: 31.12.2021 22:01|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

2 osoby polecają ten tekst.

Czytatka-remanentka XII 21


Wyprawa czarownic (Pratchett Terry) (powt.; zmiana oceny z 5 na 6)
Sama sobie nie wierzę, ale naprawdę nie znalazłam w swoich książkowych zapiskach ani śladu po przeczytaniu „Wyprawy czarownic”, a czytałam na pewno, bo po pierwsze wstawiłam ocenę, a po drugie, czytając ją teraz, od razu sobie przypomniałam, kogo babcia Weatherwax zobaczyła w lustrze i jak ciekawie wyglądał pewien nie-ludzki bohater w ludzkiej skórze.
Skoro nie zapisałam wtedy, nie pozostaje nic innego niż zaległość nadrobić, nieprawdaż?
Rzeczy mają się więc tak: umiera jedna z seniorek ramtopskich czarownic, niejaka Dezyderata Hollow, a w testamencie przekazuje cenny atrybut młodej adeptce zawodu, która odwiedza ją czasami, z myślą, że ta dokończy pewne ważne zadanie. A w Genoi niebezpieczna kobieta, obecnie nosząca nazwisko Lilith de Tempscire (żeby się czegoś domyślić, trzeba znać i francuski, i angielski, albo wiedzieć, jak wykorzystać popularne wirtualne narzędzie wielojęzyczne – na co wpadłam już na tyle późno, że nie musiałam się domyślać), bardzo się cieszy, sądząc, że teraz nikt już nie przeszkodzi jej w realizacji demonicznego planu. Jednak nie doceniła rozsądku nieboszczki Dezyderaty, która na łożu śmierci przygotowała niezawodny kontrplan. Uczyniła to, oczywiście, jedynie w zarysie, doskonale wiedząc, jak należy skłonić stosowne osoby, by udały się w podróż do określonego punktu w określonym celu, ale nie mając pojęcia, co będą w tej podróży wyczyniały i z jakim rezultatem. A ponieważ wątkiem przewodnim całej sprawy są opowieści – te opowieści, które „nie dbają o to, kto bierze w nich udział. Ważne jest tylko, by były opowiadane, by się powtarzały” i „dlatego tysiąc bohaterów wykradło ogień bogom. Tysiąc wilków pożarło babcię, tysiąc księżniczek zostało pocałowanych” [11] – to i opowieść o tej niezwykłej peregrynacji jest wręcz naszpikowana mniej lub bardziej czytelnymi aluzjami do bajkowych i mitologicznych toposów. Kogo i czego tam nie ma, od wzmiankowanych w cytacie wilków, babć i księżniczek (z niezbędnymi akcesoriami w rodzaju wrzecion i pantofelków) po niedźwiedzią rodzinkę mieszkającą w domku i, a jakże, kota w butach tudzież w wytwornym pirackim kostiumie!… Momenty powagi i nawet grozy przeplatają się z takimi, w których trudno nie parsknąć śmiechem, zwłaszcza, gdy dochodzi do konfrontacji postaw życiowych (a w szczególności poglądów na przyzwoitość) babci Weatherwax i niani Ogg, albo gdy wchodzi do akcji jedyny czworonożny uczestnik wyprawy. I oczywiście między wierszami przewija się mnóstwo przemyśleń i spostrzeżeń, trafnych nie tylko w odniesieniu do Świata Dysku.
Cóż to była za urocza lektura!

Elżbieta, Filip, Diana i Meghan: Zmierzch świata Windsorów (Rybarczyk Marek) (4)
Obszerny reportaż biograficzny pióra dziennikarza, który wiele lat spędził jako korespondent w Wielkiej Brytanii i specjalizuje się zwłaszcza w pisaniu o brytyjskiej monarchii, podsumowuje zmiany, jakie zaszły w ostatnich kilkudziesięciu latach w życiu tamtejszej rodziny królewskiej. Opowieść zaczyna się od zauroczenia młodziutkiej księżniczki Elżbiety starszym o kilka lat dalekim kuzynem Filipem, powiązanym rodzinnie także (co w owym czasie, niestety, nie było cechą pożądaną) z arystokracją niemiecką, i od przedstawienia czynników, które sprawiły, że przystojny lowelas ostatecznie został mężem brytyjskiej następczyni tronu. Dalej następuje historia ich małżeństwa, niekoniecznie udanego, jednakże niemal perfekcyjnie spełniającego oczekiwania poddanych i mediów, przeplatana kolejnymi incydentami, psującymi tak pielęgnowany przez Elżbietę wizerunek rodu Windsorów: romansami i mezaliansem młodszej siostry władczyni, Małgorzaty, zakończonym, o zgrozo, pierwszym rozwodem w panującej rodzinie; wieloletnim pozamałżeńskim związkiem Karola z Camillą Parker-Bowles i jego pochopnym małżeństwem z Dianą (cała ich znajomość przed ślubem ograniczyła się do kilkunastu spotkań, podczas których Karol wcale nie był pewien, czy właśnie z tą młodziutką dziewczyną chce się żenić, ale ta presja…); buntem Diany przeciw lekceważeniu przez męża i przeciw dynastycznemu drylowi, do którego ona pierwsza spośród tylu królowych i księżnych nie dała się bezrefleksyjnie wdrożyć; medialnym szumem wokół nieudanego małżeństwa, a następnie rozstania Diany i Karola; a wreszcie związkiem młodszego wnuka, Harry’ego, z Meghan Markle, po pierwsze rozwódką, po drugie Amerykanką, po trzecie aktorką (powiedzmy szczerze, że nie z pierwszego i chyba nawet nie z drugiego rzędu gwiazd…), po czwarte Mulatką, która zaraz po ślubie postanowiła pokazać królewskim powinowatym, że teraz to ona rządzi swym małżonkiem, a nie oni…
Momentami trochę ciężko się to czyta, ale warto, by sobie zdać sprawę, jak wolny i szczęśliwy jest człowiek (a zwłaszcza człowiek płci żeńskiej), który się nie urodził w hołdującej tradycjom rodzinie królewskiej i nie wszedł do niej przez małżeństwo…

Zgodnie z moim zwyczajem delikatnego czytania książek nabytych na prezent, w tygodniu przedświątecznym zaliczyłam dwie dodatkowe lektury:

Tokio: Kultowe przepisy (Murota Maori) (4,5)
Japoński stół przeciętnemu Europejczykowi kojarzy się najczęściej z sushi i jeszcze może – dzięki kryminałom, gdzie każda trucizna znajdzie swoje miejsce – z rybą fugu, której nieumiejętne przyrządzenie może kosztować życie smakosza. Ale tak naprawdę bywa on znacznie obficiej zastawiony, o czym zaświadcza autorka – rodowita Japonka, która przybyła do Europy, by przybliżać paryżanom tajniki swojej kuchni narodowej. Jest w książce miejsce i na dania wegetariańskie, i półmięsne/mięsne (ku mojemu zdziwieniu tych drugich jest więcej, niż jarskich!), i słodkie, a także i na klimatyczne zdjęcia z tokijskich bazarków, sklepów i fast-foodów. Przepisy przedstawione są na tyle drobiazgowo, że nawet kulinarny laik nie powinien mieć trudności z wykonaniem; większym wyzwaniem może być zaopatrzenie się we wszystkie potrzebne składniki, bo w marketach dostać można raczej te podstawowe, a po resztę należałoby wirtualnie biegać do przynajmniej kilku sklepów internetowych (sprawdzałam na wyrywki, nawet korzeń lotosu da się kupić).

Nie taki król straszny (Gough Julian, Field Jim) (4)
Przyznam szczerze, nie zaglądałam do środka ani nawet na tylną stronę okładki, kiedy porywałam tę książeczkę z regału pod wpływem niezupełnie racjonalnego impulsu, nakazującego mi kupować prawie wszystko, co ma w tytule lub na okładkowej ilustracji misia/niedźwiedzia, a dopiero potem się zastanawiać, dla którego z rodzinnych dzieci taki prezent się nada. W dodatku nawet się nie połapałam, że wypisana wielkimi czerwonymi literami fraza „Królik i Misia” nie jest tytułem książki, lecz serii, w skład której ona wchodzi, zaś sam tytuł, cztery razy mniejszy, widnieje z boku obrazka. Ale skoro się kupiło, należało sprawdzić, co w środku.
Otóż w uroczej leśnej dolinie, gdzie mieszkają między innymi brunatna niedźwiedzica Misia i jej przyjaciel Królik, pewnego zimowego dnia zjawia się ogromny Niedźwiedź Polarny i bezceremonialnie oznajmia zwierzętom, że od dziś będzie tu królem, a wszyscy mają wykonywać jego rozkazy. Zajmuje jaskinię Misi, a potem żąda, by zwierzęta zbudowały mu pałac. Jedynym ratunkiem wydaje się poproszenie o pomoc wilków, które, jak wiadomo, w pojedynkę z niedźwiedziami się nie mierzą, ale cała wataha to już co innego. Jednakże dopiero co Królik, zasłaniając się Misią, dał Wilkowi do zrozumienia, że on i jego towarzysze nie są w Dolinie mile widziani… no i jak tu teraz zachować twarz w tej trudnej sytuacji? A jeśli nawet wilki wybaczą Królikowi jego nietakt, to czy zgodzą się walczyć z obcym i groźnym przybyszem?
Opowieść o władzy, która się bierze nie wiadomo skąd, zawłaszcza cudzy teren i pomiata nowo uzyskanymi poddanymi, i o odwadze, jakiej trzeba, żeby naprawić swoje błędy i się z taką złą siłą zmierzyć, ma niewątpliwe walory dydaktyczne, a przy tym daleko jej do nachalnego moralizatorstwa. Nie należy po niej oczekiwać zbyt wiele realnej wiedzy z zakresu zachowań zwierząt: bohaterowie są w oczywisty sposób zantropomorfizowani, choć wyposażeni w najbardziej charakterystyczne cechy swoich gatunków. Sama jej natura – przedstawiony problem i język użyty do jego opisania – pozwala przeznaczyć tę historyjkę dla dzieci, które już czytają samodzielnie, względnie mają za sobą sporo łatwiejszych lektur, czytanych przez kogoś starszego. Na odwrocie okładki znajduje się co prawda oznakowanie „4+”, ale zdaje mi się, że kwalifikacji wiekowej dokonano zbyt optymistycznie – pełnego zrozumienia oczekiwałabym raczej od dziecka sześcio-, siedmioletniego. Tym bardziej, że i szata graficzna niekoniecznie jest dostosowana do gustów przedszkolaków; wyjąwszy bardziej kolorową okładkę, wszystkie ilustracje zawierają jedynie 4 barwy – czarną, szarą, fioletową i białą – co w połączeniu z przestylizowaniem postaci zwierząt i odrealnieniem elementów krajobrazu momentami tworzy klimat dość mroczny. Teraz mi on nie przeszkadza, ale pamiętam, że co najmniej do 7-8 roku życia ewidentnie preferowałam książki z jak najbarwniejszymi ilustracjami. Zobaczymy, co powie obdarowana prawie ośmiolatka…

Antylopa z Podbeskidzia (Andrus Artur) (5,5)
Sympatii do Artura Andrusa i jego twórczości nabrałam gdzieś przed 20 laty, kiedy zyskałam możliwość posłuchania od czasu do czasu radia w godzinach pracy, na ogół akurat w porze, gdy w Trójce leciały okołopołudniowe audycje rozrywkowe, a ostatecznie podbił moje serce wykonaniem polskiej wersji „Cieszyńskiej” Jaromira Nohavicy. Przy innych jego piosenkach ładne parę razy o mało nie popłakałam się ze śmiechu (a raz nie o mało i zgoła nie ze śmiechu – mowa o „1999”, podzwonnym dla Trójki, na której się wychowałam i z którą dorosłam; to coś, co pozostało na antenie pod tą samą nazwą, już moją Trójką nie jest...), przy felietonach i zapisach dialogów z Marią Czubaszek na przemian uśmiechałam się i rechotałam na cały głos, więc jasne, że musiałam kupić i następną książkę, składającą się z reminiscencji ze spotkań autorskich. A konkretnie z tych fragmentów spotkań, podczas których Andrus na poczekaniu układał i wykonywał „ballady dziadowskie” (rzadziej wiersze bez muzyki) w oparciu o informacje i ogłoszenia wyczytane w lokalnej prasie. Ponieważ, jako złożona z kilkudziesięciu odrębnych tekstów, była idealna do czytania po trochu, przeznaczyłam ją na lekturę okołoświąteczną i pierwszy raz zajrzałam do niej w wieczór przedwigilijny, padając z nóg po całodziennym pitraszeniu i pakowaniu prezentów; miałam przeczytać może ze trzy, cztery kawałki, póki mi paznokcie nie wyschną, tymczasem skończyło się gdzieś na 1/3 całej objętości i kilkakrotnych wybuchach śmiechu tak głośnych, że zastanawiałam się, czy nie pobudzę pociech sąsiadów z góry (jakaś kara by się, nawiasem mówiąc, rzeczonym łobuzom należała, ponieważ mają zwyczaj dzień w dzień, mniej więcej od 20 do 22, z głośnym tupotem biegać po mieszkaniu, ze szczególnym uwzględnieniem pokoju znajdującego się nad moją sypialnią. Ale nie wiem, czy obudzenie ich przed północą byłoby dla nich karą. Może raczej by się cieszyły i postanowiły jeszcze trochę pobiegać?). Reszta rozłożyła się na resztę świąt, z efektami jak wyżej.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 702
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: Marylek 31.12.2021 22:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyprawa czarownic (powt.;... | dot59Opiekun BiblioNETki
Hmm, nawet nie zauważyłam, że jest nowy Andrus! Może by tak kiedyś, przy okazji...
Co myślisz? ;)
Użytkownik: margines 31.12.2021 23:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Hmm, nawet nie zauważyłam... | Marylek
„U—padłem”!:D
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 31.12.2021 23:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Hmm, nawet nie zauważyłam... | Marylek
Ba, no pewnie! Tylko wpierw Miciuś przeczyta :-).
Użytkownik: Marylek 31.12.2021 23:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Ba, no pewnie! Tylko wpie... | dot59Opiekun BiblioNETki
Pewnie!
Użytkownik: misiak297 15.01.2022 14:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyprawa czarownic (powt.;... | dot59Opiekun BiblioNETki
No i nadeszła wiekopomna chwila. Pratchett do tej pory dostawał ode mnie co najwyżej czwórki. Tym razem po powtórce "Wyprawy czarownic" musiałem podwyższyć ocenę do 4+.

Mam może trochę zastrzeżeń do samego zakończenia, jest przeciągnięte, ale poza tym - kapitalna zabawa baśniowymi motywami (dawno tak się nie śmiałem), sporo fantastycznej głębi, postaci, które naprawdę łatwo polubić, mimo ich wad. Jednocześnie nie mam wrażenia - jakie odnosiłem przy innych tomach, że to zbiór gagów w temacie ze słabo zarysowaną fabułą.

A oczywiście nie miałem w planach Pratchetta, a już na pewno nie powtórek. No, ale po tym, co napisałaś w tej czytatce jakoś musiałem sprawdzić. Spodziewałem się, że dodam sporo dziegciu do Twoich powyższych zachwytów - a tymczasem czekała mnie nie lada niespodzianka.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: