Dodany: 11.12.2021 21:10|Autor: Marioosh
O wyższości polskiego patriotyzmu nad markami z NRF-u
Kapitan Szczęsny, jak wiadomo, potrafi wszystko, na przykład założyć gang handlarzy antykami albo udawać angielskiego narkomana; tutaj dzięki udanej charakteryzacji podszywa się pod docenta chemii Adama Zielińskiego, zamordowanego przez płatnego zabójcę Jana Reguna. Zieliński pracował w Centralnym Laboratorium nad nowoczesnymi antybiotykami i był obserwowany przez niemiecki koncern „Camilla”; gdy odmówił współpracy z koncernem, został zamordowany i wrzucony do Wisły. Milicja nie może znaleźć mordercy i kapitan Szczęsny wpada na szalony i bardzo ryzykowny pomysł – ze względu na duże podobieństwo do Zielińskiego postanawia się pod niego podszyć, by w ten sposób przekonać mordercę o pomyłce i wystawić się na jego powtórny atak. Tymczasem przedstawiciel „Camilli”, doktor Johann Kraus, kusi fałszywego Zielińskiego bardzo korzystnym kontraktem; gdy Szczęsny odmawia, zostaje uśpiony i porwany do Hamburga.
To dość ciekawa, intrygująca i pomysłowa książka; właśnie taka Anna Kłodzińska podoba mi się najbardziej – kapitan Szczęsny rozpracowujący malwersacje albo szpiegostwo wojskowe czy gospodarcze jest o wiele bardziej ciekawy, niż ten przaśny z końca lat pięćdziesiątych. Tym razem jednak autorka dała w ręce milicji wyposażenie godne niemalże słynnego Q z filmów o Jamesie Bondzie: Szczęsny dysponuje Elektronowym Psem, czyli urządzeniem pochłaniającym promieniowanie podczerwone i dzięki temu jest w stanie określić, czy jest obserwowany noktowizorem; innym razem otrzymuje od profesora z laboratorium neutralizator K-654, po zażyciu którego nie będzie go można uśpić lub oszołomić zastrzykiem. W ogóle sam Szczęsny miejscami przypomina Bonda: o ile scena charakteryzowania go na Zielińskiego przypomina mi przerabianie Ryszarda Ochódzkiego na Szwedkę, to już jego błyskawicznie nabyta wiedza o depsipeptydach, gramicydynie, polimyksynie i syntetycznej amidomycynie przypomina mi znajomość oceanicznych ryb przez angielskiego agenta w „Szpiegu, który mnie kochał”. Kłodzińska nie byłaby jednak sobą, gdyby nie sprzedała nam odrobiny propagandy: Szczęsny tym razem nie rzuca cytatem z Tuwima, Norwida czy „Mądrości z palmowego liścia” ale z „Barw walki” Mieczysława Moczara; wybiera się też z majorem Daniłowiczem, którego zna od pierwszych dni po wyzwoleniu, na spektakl „Dziś do ciebie przyjść nie mogę” o którym major mówi: „Kiedy byłem pierwszy raz, to mówię ci, głowę kryłem, żeby ludzie nie widzieli, jak mi łzy lecą” [1].
Ale prawdziwą perełką tej książki jest to, że tak wiele dowiadujemy się tu o samym Szczęsnym: urodził się w 1928 roku, jego rodzice musieli mieć duże poczucie humoru, bo dali mu na imię... Szczęsny; stracił ojca, gdy miał cztery lata, a matkę rok później, wychowywał go stryj, uczestniczył w Powstaniu Warszawskim, był w obozie w Pruszkowie i uciekł z transportu, a po wojnie dwa lata studiował medycynę, ale po Październiku postanowił wstąpić do milicji. Wszystko jest więc po staremu: kapitan Szczęsny Szczęsny po raz kolejny triumfuje, polska myśl techniczna rządzi, a zło, tradycyjnie ulokowane w zachodnich Niemczech, przegrywa; trudno jednak, żeby było inaczej, skoro milicja jest bystra, przenikliwa i wszędobylska, a zawodowy morderca Jan Regun jest wielką ofermą i zalicza spektakularne wpadki. I jest jedno zdanie, którego nie powstydziłby się aktualnie urzędujący premier – fałszywy Zieliński mówi do Johanna Krausa: „Gdybyście nam nie zniszczyli całego przemysłu i w ogóle kraju, mielibyśmy dziś tyle, co wy”[2]. Ogólnie jest więc nieźle, oczywiście dla tych, którzy trawią takie historyjki; dwa wieczory można na nią poświęcić i delikatnie się odmóżdżyć, popijając węgierskie brandy i zagryzając paluszkami.
[1] Anna Kłodzińska, „Potem przychodzi ktoś inny”, wydawnictwo CM, 2017, str. 28.
[2] Tamże, str. 89.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.