Dodany: 01.12.2021 12:59|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Kto czyta, ten się nie nudzi...


Zabierając się do czytania „Przyjdź i zgiń”, byłam pewna, że oglądałam kiedyś ekranizację, kiedy jednak zagłębiłam się dalej w tekst, zorientowałam się, że musiałam chyba widzieć tylko sam początek, bo to, co działo się dalej, było dla mnie zupełną nowością. I bardzo dobrze, bo nie ma to, jak nowa przygoda kryminalna, a cóż dopiero z ulubionym detektywem!

On jednak pojawia się na scenie dopiero gdzieś w połowie, czy może nawet później, gdy zdążyło się już wydarzyć sporo zagadkowych rzeczy. Pierwszą z nich jest dramatyczna przygoda młodej stenotypistki, która ma wykonać zlecenie w domu niejakiej panny Pebmarsh. Szefowa agencji informuje Sheilę, że klientka specjalnie prosiła o przysłanie właśnie jej, i zostawiła dla niej instrukcję na wypadek, gdyby sama nie zdążyła dotrzeć do domu na umówioną godzinę. Dziewczyna udaje się na umówione miejsce i zgodnie z otrzymanymi wskazówkami wchodzi do wskazanego pomieszczenia. A tam na podłodze spoczywają zwłoki mężczyzny. Przerażona Sheila ostrzega właścicielkę domu, która akurat wróciła z pracy, wybiega na ulicę i wpada w ramiona sympatycznego młodego człowieka. Przybyła na miejsce zdarzenia policja odkrywa, że denat prócz wizytówki – która, jak się rychło okaże, zawiera dane nieistniejącego obywatela, pracownika nieistniejącej firmy – nie ma przy sobie nic, co by mogło pozwolić na zidentyfikowanie go, nie zna go też żadna z dwóch kobiet. Nie wiadomo, po co przyszedł do domu panny Pebmarsh, a jeszcze bardziej nie wiadomo, jakim cudem pod nieobecność właścicielki pojawiło się w bawialni kilka zegarów, których rano z pewnością tam nie było. Ów młody dżentelmen, który uspokoił Sheilę i wezwał policję, Colin Lamb, nie jest takim sobie zwykłym przechodniem, lecz agentem kontrwywiadu, poszukującym w okolicy punktu dowodzenia pewnej organizacji szpiegowskiej. A także kolegą prowadzącego śledztwo inspektora Hardcastle. Wobec przynajmniej częściowo zbieżnych celów obaj panowie postanawiają połączyć siły. Wypytują sąsiadów panny Pebmarsh (nie zapominając o misji Colina), pracownice agencji, nawet ciotkę Sheili, która dziewczynę wychowała, i dalej nie wiedzą wiele więcej, niż na początku. A presja za chwilę staje się jeszcze większa, bo oczywiście na jednym morderstwie się nie kończy... Ale Colin ma w odwodzie jeszcze jedną tajną broń: sędziwego detektywa, ongiś współpracującego z jego ojcem, którym, jak się za chwilę dowiemy, jest pewien „zacny nadintendent” [1] – chodzi o stopień policyjny, w innych brytyjskich powieściach wydawanych w Polsce tłumaczony raczej jako „nadinspektor” lub „nadkomisarz” – z całą pewnością nienoszący nazwiska Lamb, bo to tylko pseudonim służbowy Colina, przeuroczo skomentowany przez jedną z postaci: „panie Lamb. Albo panie Wolf w skórze pana Lamba, czy kim tam pan jest” [2] (wolf – ang. wilk, lamb – jagniątko, baranek, owieczka – przyp. rec.). Znamienity przyjaciel obu nie-Lambów obecnie pozostaje już nieco na uboczu, o czym świadczy następująca wymiana zdań:
„ – Słyszałem o nim. Myślałem, że nie żyje.
– Żyje. Mam wrażenie, że się nudzi. To jest gorsze”[3].

Co do tej nudy… czyż można się nudzić, czytając? Bo Poirot zgłębia po kolei wszystkie kryminały i thrillery, wydane w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Więc to nie tyle nuda mu doskwiera, co brak emocji i satysfakcji z ukarania winnego, jakie towarzyszą wykryciu sprawcy realnego przestępstwa. A teraz nadarza się okazja, by naładował baterie, udowadniając młodszemu koledze, że „to musi być bardzo prosta zbrodnia. (…) Ponieważ wydaje się tak skomplikowana. Jeżeli było konieczne, by wyglądała na zawiłą, musi być prosta”[4], a on jest w stanie tę zawiłą prostotę rozwikłać, nie ruszając się z domu. Colin dostarcza mu wszystkie swoje notatki z przesłuchań świadków i podejrzanych, szare komórki zaczynają pracować i… czy ktoś jeszcze wątpi, że zagadka zostanie rozwiązana? A właściwie dwie, bo oprócz powiązanych ze sobą morderstw jest jeszcze ta sprawa, która sprowadziła Colina w zaułek Wilbraham Crescent; wprawdzie nie wspominał o niej staruszkowi, ale dzięki pewnemu zbiegowi okoliczności dopiero rozmowa z Poirotem sprawi, że zajarzą mu się właściwe synapsy. Co prawda ten motyw szpiegowski, od którego eksploatowania Lady Agatha najwidoczniej nie mogła się uwolnić nawet w wieku dość podeszłym, jest równie naiwny, jak w cyklu z Tommym i Tuppence, a do tego jeszcze splątany z główną intrygą w sposób noszący mocne znamiona nieprawdopodobieństwa, ale… ja przecież te powieści czytam nie dla ambitnych fabuł, lecz dla postaci i otaczającego je klimatu.

Weźmy choćby Colina, cokolwiek zarozumiałego „młodego wilka”, który, ukończywszy studia z zakresu biologii morskiej, zapragnął się wykazać w bardziej niebezpiecznym zawodzie, prawdopodobnie odczuwając podświadomą potrzebę zaimponowania ojcu i równoczesną obawę przed ewentualnymi porównaniami.
„– Żywię nadzieję, że będę tak dobry jak on. Oczywiście działam w nieco innej branży” [5] – powiada, już chyba zdając sobie sprawę, że nie jest to praca jego marzeń: „Zaczyna się zapominać, co jest czym i kto jest kim. Połowa tych ludzi pracuje na dwie strony i w końcu tracą orientację, po czyjej stronie właściwie są. Sztandary się brudzą…” [6], ale wciąż jeszcze będąc przekonanym, że i tak robi coś większego, niż ci, którzy się zajmują tropieniem pospolitych zbrodni, a już w szczególności stary detektyw, przywiązujący wielką wagę do rytuałów i detali. Ależ go złości, kiedy Poirotowi zachciewa się z niego delikatnie zażartować!
„ – (…) lekarz zalecił mi morskie powietrze.
– Jeden z tych usłużnych lekarzy, którzy dowiadują się, dokąd pacjent chce pojechać i to właśnie mu doradzają! To ty przysłałeś mi tę rzecz? – potrząsnąłem otrzymanym listem.
– Naturalnie – a któż by inny?
– I to jest zbieg okoliczności, że masz pokój numer 413?
– Ależ nie. Zamówiłem go specjalnie.
– Dlaczego?
Poirot przechylił głowę i mrugnął na mnie.
– Wydało mi się to stosowne.
– A trzykrotne pukanie?
– Nie potrafiłem się oprzeć. Gdyby można było załączyć gałązkę rozmarynu, byłoby jeszcze lepiej. Myślałem też żeby zaciąć się w palec i zrobić krwawy odcisk na drzwiach. Ale co za dużo, to niezdrowo! Mógłbym dostać zakażenia.
– Przypuszczam, że to zdziecinnienie – zauważyłem ozięble. – Kupię ci balonik i pluszowego misia dziś po południu” [7].
Fakt, że młody agent bywa momentami irytujący, ale czy przez to nie bardziej realny?

A jakie fantastyczne tło dla intrygi tworzą postacie z drugiego i trzeciego planu, z których większość pojawia się na scenie tylko po to, żeby z niej zniknąć wraz z końcem danego rozdziału!
Oto gosposia, anonsująca swej pracodawczyni przybycie niespodziewanych gości:
„– Dwóch dżentelmenów chce się widzieć z panią – oświadczyła podekscytowana. – Zresztą nie są naprawdę dżentelmenami, to policjanci”[8].
I sprzątaczka o bardzo zdecydowanych poglądach politycznych:
„– Każdy z tych zegarów pokazywał czas ponad godzinę późniejszy niż szafkowy i ten z kukułką.
– Musiały być zagraniczne – stwierdziła pani Curtin. – Pojechaliśmy kiedyś z moim starym na wycieczkę autokarową do Szwajcarii i Włoch i tam było o całą godzinę później. To musi być związane ze Wspólnym Rynkiem. Nie popieram Wspólnego Rynku i pan Curtin też nie. Anglia mi wystarcza” [9].
I „markiza Carrabas”[10], jak ją nazywa pewna spostrzegawcza dziewuszka, robiąc czytelną aluzję do znanej wielu pokoleniom bajki o kocie w butach (to zresztą niejedyne w tekście odwołanie literackie, bo Poirot cytuje wierszyk Lewisa Carrolla, a Colin nawiązuje do twórczości swej „rodzicielki”, stwierdzając, że „jeśli jakiś dom miałby nosić nazwę Wawrzyny, to właśnie ten” [11]):
„Ukazała się dama w nieco sfatygowanej, wizytowej, aksamitnej sukni koloru mchu. Płowo-siwe kosmyki włosów były pracowicie ułożone w koafiurę sprzed trzydziestu lat. Wokół szyi nosiła kołnierz z rudego futra. (…) Właśnie w tym momencie inspektor uświadomił sobie, że rudy, futrzany kołnierz jest w rzeczywistości żywym kotem”[12].
I jej sąsiadka, zaaferowana matka dwóch łobuzów, która „miała nadzieję, że zostawią w spokoju koty pani Hemming. Nie ze względu na bezpieczeństwo kotów, ale z powodu groźby podarcia spodenek na drutach otaczających ogród sąsiadki. Rzuciła przelotne spojrzenie na leżącą na kredensie kuchennym apteczkę. Nie denerwowała się przesadnie wypadkami wynikającymi z chłopięcej żywości. Jej pierwsza uwaga nieodmiennie brzmiała: – Sto razy mówiłam wam, żebyście mi nie zakrwawiali salonu! Proszę iść do kuchni i lać krew tam, gdzie można wytrzeć linoleum”[13]. I obaj synalkowie pani Ramsay, którzy przyczyniają się niechcący do odkrycia powiązania między jedną a drugą sprawą.
I emerytowany profesor, amator wykorzystania w ogrodnictwie nawozów naturalnych, i jego małżonka, chowająca flaszki whisky pod zakupami spożywczymi.
I nawet jedna osoba, która w ogóle osobiście nie bierze udziału w akcji, ale sprawia, że czytelnik uśmiecha się, zerknąwszy na pierwszą stronę: „Nic nie zapowiadało katastrofy. (Z wyjątkiem pani Packer, mieszkającej pod numerem 47 na Wilbraham Crescent, specjalizującej się w przepowiedniach, która zwykle po fakcie opisywała dręczące ją przeczucia i lęki. Jednak pani Packer i dom numer 47 były tak daleko od numeru 19, że nie wydało się jej konieczne, aby przeczuwać cokolwiek)”[14].

Ileż to miało w sobie uroku! A w dodatku przyniosło mi sporą satysfakcję, bo od razu wyłapałam błąd w przesłankach, jakimi kierował się Colin, poszukując adresu kwatery szpiegów, a także nieścisłość w zeznaniach świadków, która ostatecznie naprowadziła Poirota na właściwy trop! Może i ocena jest nieobiektywna, ale wszakże lektura tyle jest warta, ile danemu człowiekowi daje w danym momencie…

[1] Agatha Christie, „Przyjdź i zgiń”, przeł. Krystyna Bockenheim, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2003, s. 128.
[2] Tamże, s. 211.
[3] Tamże, s. 103.
[4] Tamże, s. 137.
[5] Tamże, s. 128.
[6] Tamże, s. 95.
[7] Tamże, s. 247.
[8] Tamże, s. 63.
[9] Tamże, s. 48.
[10] Tamże, s. 223.
[11] Tamże, s. 72.
[12] Tamże, s. 73.
[13] Tamże, s. 86.
[14] Tamże, s. 5.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 339
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: