Ulice Laredo (
McMurtry Larry)
Po dziś dzień Larry McMurtry byłby pewnie dalej mało znanym autorem w naszym kraju, gdyby nie rewelacyjne "Na południe od Brazos", które wydawnictwo Vesper postanowiło debiutancko u nas wydać - i tym samy "odkurzyć" tego świetnego pisarza - kilka lat temu. W efekcie udało im się też zachwycić masę czytelników, którzy po "Brazos" - podobnie zapewne jak ja - zwiększyli zainteresowanie autorem i z nadzieją zaczęli wyczekiwać kolejnych części z bohaterami z tej serii. I tak w końcu dostaliśmy kontynuację, czyli "Ulice Laredo".
Kapitan Woodrow Call otrzymuje od pułkownika Sheridana Terry'ego zlecenie wytropienia młodego i groźnego meksykańskiego przestępcy, który napada i rabuje pociągi. Niegdyś Call współpracował ze świetnym strażnikiem i przyjacielem Gusem McCrae, i razem siali strach wśród bandytów. Dziś jednak Woodrow musi sobie radzić sam, mimo że w wyprawie będzie mu towarzyszył zastępca szeryfa i księgowy pułkownika Terry'ego, który ma rzetelnie odnotowywać postępy i koszty pościgu. Ten długi i niebezpieczny pościg poprowadzi ich przez ostatnie dzikie obszary Zachodu do piekielnej dziury znanej jako Miasto Wron i wreszcie na rozległe, bezlitosne równiny pogranicza Teksasu, gdzie wszystko się może wydarzyć.
Gdyby nie świetnie przyjęte "Brazos" prawdopodobnie nie otrzymalibyśmy tej książki do rąk. I wielu z nas by przy tym straciło, bo mimo iż "Ulice Laredo" to nie jest tak doskonała pod każdym względem epopeja jak "Brazos", to jednak z całą pewnością jest to powieść, która chwyta za serce, dostarcza sporą dawkę emocji i zwyczajnie świetnie się ją czyta.
Od początku otrzymujemy bardzo dobry, wyrazisty obraz Dzikiego Zachodu, znanego z poprzedniej części, i wiemy na czym będzie skupiać się ta historia. To będzie przede wszystkim emocjonujący pojedynek Calla ze ściganym bandziorem. Starcie starości i doświadczenia z młodością i świeżością, dobra ze złem, legendy z młodą gniewną naturą. Mimo że całkiem różni to jednak jest to dwóch godnych siebie przeciwników, którzy z różnych pobudek będą chcieli wyjść z tego starcia zwycięską ręką. Call wymierzając sprawiedliwość i uwalniając niewinnych od bandyty. Joey Garza zabijając najsłynniejszego i niepokonanego strażnika, co przyniesie mu wielki autorytet i pozwoli jednocześnie rabować dalej.
Ale ta książka to nie tylko pojedynek tej dwójki. To także obraz bohaterstwa, przyjaźni, miłości i wytrwałości wśród zwykłych ludzi, czego najlepszym dowodem jest główna bohaterka Lorena Parker, znana z poprzedniej książki. Była prostytutka, a później kochanka Gusa, dzisiaj jest żoną Ślepkiego, z którym ma pięciorga dzieci i przewodzi ogniskiem domowym tak dobrze jak tylko potrafi. Nie ma jednak łatwego zadania, bo Ślepki to nieodłączony towarzysz Woodrowa, z którym od przygód w "Brazos" przez wiele lat potem razem tropili bandytów, a co zawsze było nie na rękę Lorenie, która nie dość, że musiała potem sama dbać o dom i wychowywać dzieci, ale także przy okazji żyć w ciągłej obawie, że może nie zobaczyć więcej męża. Można by jej współczuć, ale to twarda kobieta, która potrafi sobie radzić i mimo przeszłości jest bardzo szanowana i podziwiana. I sam czytelnik też z pewnością polubi tę silną i waleczną kobietę.
Jeśli mamy Dziki Zachód to i są oczywiście bandyci, zezwierzęcenie, brud, smród, pył i kurz. Dzikie zwierzęta, pościgi i walki. Bezwzględne krwawe pojedynki i bezlitosne okrutne egzekucje. To nie jest zwykły western, lecz sowity dramat człowieka z westernem w tle. McMurtry serwuje nam tu bowiem nagromadzenie różnych defektów i uszkodzeń ludzkich. Kalekie niewinne dzieci, wykorzystywanie kobiet, bezwzględność bandytów (ale i strażników prawa, którzy też potrafią wyrządzić krzywdę zasłaniając się odznaką), nienawiść do własnej rodziny i celowe wyrządzanie im krzywdy. Dramat, krzywda, cierpienie, zło. Nie ma lekko kiedy się to czyta, ale z satysfakcją odkłada się potem powieść z powrotem na półkę.
Niech się nie zraża ten, kto wynajduje we wszelakich opisach tej książki słowo 'western', które nie oddaje za bardzo głębi tej książki, mimo iż fani westernu na pewno nie pożałują, gdy po nią sięgną. Czytając tę książkę mocno nasuwały mi się do głowy podobne powieści Johna Steinbecka i Cormaca McCarthy'ego, co może niektórym bardzo rozjaśnić w głowie z jakim typem literatury będzie miał do czynienia, kiedy sięgnie po "Ulice Laredo". Świetnie oddaje charakter tej książki Michał Stanek, analizując ją w swoim posłowiu 'Western jak pieśń śmierci', który udowadnia między innymi, że ta książka jest westernem i nie jest westernem.
Ogólnie rzecz biorąc można by sporo mówić o tej powieści, ale na koniec sprowadzę to do banalnego stwierdzenia, że po prostu warto te "Ulice Laredo" przeczytać. A jeśli jeszcze czytelniku lubisz pościgi za niebezpiecznymi przestępcami ze świetnie odmalowanym tłem Dzikiego Zachodu, a przy tym znasz i dobrze Ci się czyta(ło) prozę Steinbecka lub McCarthy'ego to ta książka z pewnością jest dla Ciebie.
Recenzja z bloga: Świat Bibliofila.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.