Dodany: 11.11.2021 08:41|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Jeszcze dzień, jeszcze godzina... i nic już nie będzie takie samo


Mniej więcej połowa populacji Polski jest w takim wieku, że – jeśli już się dowiedziała, czy to ze szkoły, czy z innych źródeł, co się wydarzyło 13 grudnia 1981 roku – poprzedzający tę datę dzień jest dla niej pustym miejscem w kalendarzu, bo jedni wtedy po prostu jeszcze nie istnieli, drudzy byli na tyle mali, że nie wiązali konkretnych dni z wydarzeniami. Reszta jest w stanie przynajmniej z grubsza sobie przypomnieć, co robiła 12 grudnia 1981 roku. Nie dlatego, żeby wszyscy Polacy powyżej czterdziestki mieli tak doskonałą pamięć, jaką miewają w powieściach kryminalnych przygodni świadkowie, recytujący na poczekaniu, ilu i jak ubranych ludzi spotkali na poczcie dnia tego-a-tego przed iluś tam laty, ale dlatego, że dzień, który nastąpił po tym wskazanym, był dla wielu z nich najbardziej dramatycznym dniem życia. A na pewno takim, który zapamiętuje się na zawsze.
Należę do tej drugiej grupy. Bez zaglądania w kalendarz mogę powiedzieć, że była sobota, bo byłam wtedy sama w akademikowym pokoju; mieszkające bliżej współlokatorki jeździły zwykle do domu na każdy weekend, ja wybierałam się dopiero na święta. Resztę mogę odtworzyć raczej na zasadzie prawdopodobieństwa, bo akurat wtedy na pewno nic szczególnego się nie działo. Na pewno siedziałam w książkach, wykorzystując okazję do pouczenia się w spokoju; może przepisywałam notatki z wykładów, gryzmolone byle jak na luźnych kartkach, do porządnych zeszytów w kratkę formatu B5, które potem przed egzaminami z najtrudniejszych przedmiotów służyły połowie mojej grupy jako skrypty; pewnie też zrobiłam jakąś drobną przepierkę i w końcu wlazłam do łóżka z książką, zostawiając włączone radio, w którym leciała, rzecz jasna, uwielbiana od czasów szkolnych Trójka. Obudziłam się, gdy zamiast zwyczajowej spokojnej muzyki nagle zabrzmiał hymn i jakieś namaszczone przemówienie; sądziłam, że to może fragment audycji historycznej, więc – nie zastanawiając się, dlaczego mieliby takową nagle nadawać w środku nocy (po fakcie dowiedziałam się, że była szósta rano, ale w grudniu o tej porze jest przecież ciemno) – wyłączyłam radio, naciągnęłam kołdrę na głowę i smacznie zasnęłam. Rano na częstotliwości Trójki panowała głucha cisza, więc, zirytowana, że pewnie nie uda mi się po śniadaniu posłuchać wyczekiwanego przez cały tydzień magazynu „60 minut na godzinę”, zeszłam do stołówki i dowiedziałam się, co się dzieje…

Tym, którzy „dzień przed” zapamiętali dokładniej, na ogół przydarzało się coś mniej banalnego. Młoda pracownica kopalni „Lenin” powitała na tyskiej porodówce swoje pierwsze dziecko. Wykładowcy prawa z Białegostoku, nocującemu u kolegi w Warszawie, zaburzył sen kot tegoż kolegi, rozłożywszy mu się na piersi. Podchorąży Wyższej Szkoły Marynarki Wojennej zobaczył „stojące na redzie gdyńskiego portu wielkie radzieckie okręty desantowe (…) zanurzone do samej linii wodnej, co oznaczało, że były czymś załadowane”[1]. Studentka dziennikarstwa z Warszawy pakowała się na wyjazd do Paryża, gdzie czekał z pierścionkiem zaręczynowym francuski narzeczony; bilet na samolot miała na 13 grudnia. Milicjant z Wałbrzycha zapraszał kolegę na wieczorną imprezę, sądząc, że zaplanowane na godzinę osiemnastą „jakieś zadania” [2] nie zajmą im za wiele czasu. Redaktor naczelny czasopisma „itd” wrócił dzień wcześniej z konferencji dziennikarskiej w RFN, żeby w domowym zaciszu świętować swoje imieniny. Ośmioletni chłopczyk z wioski pod Morągiem wraz z całą rodziną przyglądał się, jak późnym wieczorem „trasą E7 (…) sunęły wozy opancerzone. (…) Ludzie pozdrawiali żołnierzy, którzy wychylali się z wozów i czołgów i im odmachiwali”[3]. Szesnastolatek ze Szczecina, podchodzący do egzaminu na prawo jazdy, czekał na mrozie ponad dziesięć godzin – „wiadomo, ludzi na egzamin dużo, samochodów mało”[4] – by zdać jako ostatni w dziesięć minut, a potem, gdy do poduszki słuchał Trójki, nagle radio zamilkło…

To tylko niektóre z przytoczonych przez autora relacji, składających się wraz ze sprawozdaniami z przebiegu odbywanych w tym dniu spotkań w kręgach władzy i opozycji oraz fragmentami audycji radiowych i artykułów z prasy na mozaikowy portret dnia, po którym przez dłuższy czas już prawie nic (prócz kolejek w sklepach) nie miało być takie samo, jak dotąd. Godzina po godzinie, ba, czasem nawet minuta po minucie, przyglądamy się wydarzeniom z udziałem znanych każdemu osobistości lub ludzi takich jak my, o których byśmy nigdy nie usłyszeli, gdyby nie ta książka, i żałujemy, że nie pomieściło się w niej więcej indywidualnych historii (bo było ich więcej, o czym dowiadujemy się z posłowia); czytamy listy i komentarze prasowe, których autorzy nie mogli nawet podejrzewać, jakie mają szczęście: jeśliby nadesłali swoje teksty dzień czy dwa później, musieliby zapomnieć o ich ujrzeniu w druku, bo ten numer, w którym je opublikowano, okazał się ostatnim przed długą przerwą… Autentyzmu tej niezwykłej grudniowej opowieści dodają archiwalne zdjęcia i reprinty stron gazet, czarno-białe, a przez to jeszcze lepiej wpisujące się w niepokojący klimat zagrożenia.

Dla tych, którzy doskonale pamiętają sobie czas przed wprowadzeniem stanu wojennego, ten świetny reportaż jest okazją do odświeżenia wspomnień, a dla tych, którzy znają ten moment historii jedynie z książek lub z relacji starszych – do stworzenia w wyobraźni barwnego filmu, pokazującego, jak w zwykłe (co nie znaczy, że łatwe) życie codzienne z początku lat osiemdziesiątych wkrada się element dramatycznej zmiany, z jednej strony w jakiś sposób przeczuwanej, lecz z drugiej chyba jednak spodziewanej nie w takim kształcie, jaki ostatecznie przybrała…
Jedynym minusem publikacji jest brak spisu treści lub indeksu, wskutek czego, chcąc wrócić do poprzedniego fragmentu relacji danej osoby, trzeba dotąd przerzucać kartki, póki się nań nie trafi (chyba, że udało się nam zapamiętać orientacyjny czas wspominanego wydarzenia – wtedy liczba stron do przejrzenia będzie mniejsza, bo układ tekstu jest ściśle chronologiczny). Ale cóż to znaczy wobec tej emocjonującej podróży w czasie?

[1] Igor Rakowski-Kłos, „Dzień przed: Czym żyliśmy 12 grudnia 1981”, wyd. Znak Literanova, 2021, s. 46.
[2] Tamże, s. 89.
[3] Tamże, s. 262-263.
[4] Tamże, s. 97.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 623
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: margines 11.11.2021 13:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Mniej więcej połowa popul... | dot59Opiekun BiblioNETki
No, wiedziałem!
Jakoś podskórnie czułem, że jeśli taka książka doczeka się recenzji to będzie ona twoja!:)
Brawo!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 11.11.2021 13:40 napisał(a):
Odpowiedź na: No, wiedziałem! Jakoś po... | margines
Hehe, nietrudno było zgadnąć, bo niewielu Biblionetkowiczów jednocześnie i ma tyle lat, i szybko czyta, i do tego maniakalnie uwielbia pisać recenzje! :-).
A ponieważ Miciuś znów książkowo zaszalał, będzie tego więcej...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: