Podczas kolejnej wyprawy książkowym wehikułem czasu zaplanowałam sobie powtórzyć lekturę, która nawet wtedy, gdy ją czytałam, to jest w pierwszej połowie lat 70. minionego stulecia, wymagała odbycia podróży w czasie. Sporo wówczas pisano powieści historycznych, wciąż też czytywano te napisane 50, 70 czy nawet sto lat wcześniej, bo nikogo nie zrażały archaizmy składniowe czy słownikowe, za to przyciągała możliwość choćby hipotetycznego zajrzenia w odległą przeszłość. A ja ich sporo czytałam, i tych dla dzieci/młodzieży, i dla całkiem dorosłych czytelników, momentami przedkładając nawet nad literaturę całkiem współczesną. Gdzieś pod koniec podstawówki natrafiłam na powieść, której akcja rozgrywała się tuż przed wybuchem powstania listopadowego, i która niezmiernie mi się podobała między innymi z tego względu, że główna żeńska postać, wokół której obraca się burzliwy wątek romansowy, była moją imienniczką. Nie prowadziłam wówczas zapisków z lektur, a wciąż pamiętając powyższe szczegóły i przeżywane przy czytaniu emocje, mocno się zdziwiłam, gdy chcąc po jakimś czasie wrócić do tej historii… nie mogłam sobie przypomnieć ani autora, ani tytułu. I tak mi zostało na całe lata. Aż kiedyś w Biblionetce natrafiłam na wątek o powieściach historycznych dla dzieci i młodzieży. Na widok jednego tytułu coś mi w pamięci zaskoczyło… i zgadza się, to było to! Minęło jeszcze trochę lat, ale w końcu
Uczniowie pana Lindego (
Ziółkowska Maria)
trafili do mojego bibliotecznego koszyka. Trochę się bałam, że przy powtórnym czytaniu po tak długim odstępie, podczas którego moje wymagania co do lektur w niektórych aspektach bardzo wzrosły, dawny powab uleci. A tymczasem… ale najpierw, ku pamięci własnej i gwoli zachęty dla tych, co nie czytali, pozwolę sobie pokrótce streścić, w czym rzecz.
Kim jest tytułowa postać, wiadomo: jakże nie pamiętać nazwiska twórcy pierwszego profesjonalnie przygotowanego słownika języka polskiego? Ale może nie każdy wie, że był on także przez kilkanaście lat dyrektorem Liceum Warszawskiego, istnej kuźni artystów i patriotów. Z tej właśnie szkoły wywodzą się niemal wszyscy młodzi bohaterowie powieści, i ci, których istnienie udokumentowała historia, jak Dominik Magnuszewski, Leon Łubieński, Konstanty Gaszyński, Zygmunt Krasiński czy Fryderyk Chopin, i ci pozostali, jak Jędrek Raciborski, Bonawentura Xiężopolski, Wawrzyniec Ziółkowski (dopiero tym razem zauważyłam, że nosi on nazwisko takie samo, jak autorka, i że ma ciotkę, która jest „zapracowana jednak zawsze, jak to wszystkie kobiety z rodu Ziółkowskich (…)”[72]), a wreszcie ten, który po początkowych scenach wybije się na pierwszy plan: Marek Wojnarowski. W chwili, gdy rozpoczyna się akcja – dokładnie datowanej na dzień „26 stycznia 1826 roku, czwartek”[6] – chłopcy liczą sobie od 14 do 18-19 lat, i tak, jak wszyscy licealiści sto lat wcześniej i sto lat później, odrabiają lekcje, snują się w grupkach po mieście, ukradkiem podpalają tytoń, wzdychają do równolatek znanych z zaprzyjaźnionych domów albo ujrzanych gdzieś w kościele czy parku (bo przecież szkoły nie są koedukacyjne!). A oprócz tego żyją tym, czym żyje cała Warszawa, a jest tych wydarzeń sporo: „rewolty w Rosji, aresztowania patriotów w Polsce, a wreszcie zgon Stanisława Staszica i jego pogrzeb”[9], i jeszcze śmierć rosyjskiego cara Aleksandra, którego miejsce na tronie zajął nie znienawidzony przez warszawiaków Konstanty, lecz najmłodszy brat ich obu, Mikołaj. To, że przywódcy Towarzystwa Patriotycznego czekają w więzieniu na proces, nie znaczy, że przestało ono istnieć; wśród studentów i starszych licealistów niejeden zajmuje się „wywrotową” działalnością, nie bacząc na krążących po mieście szpicli. I oto po piątoklasistę Wojnarowskiego przychodzą żandarmi. Chłopcu udaje się uciec, ale, rzecz jasna, nie może po tym wydarzeniu wrócić do szkoły. Bezpieczne miejsce, w którym ma przeczekać zagrożenie, okazuje się dlań początkiem nowych kłopotów, bo Marek, pochodzący z ubogiej szlachty, wcześnie osierocony przez ojca, dobrze wie, co to bieda i gdy zaczyna się obracać wśród ludzi innego stanu, robi się coraz bardziej czuły na ich krzywdę. A stając po stronie włościan uciskanych przez dziedzica, nie tylko ryzykuje konflikt z prawem, ale i naraża się rodzicom panny, która wpadła mu w oko…
Burzliwe dzieje uczucia Doroty i Marka, zrodzonego z ukradkowych spojrzeń w kościele, wpiszą się w realny ciąg wydarzeń, których finałem będzie wybuch powstania listopadowego. Do tego czasu jednak miną aż cztery lata, w ciągu których nawet najmłodsi i najbardziej trzpiotowaci chłopcy dojrzeją i czegoś się nauczą. I nie tylko oni…
Nie przypuszczałam, że ta historia wciągnie mnie tak samo, jak przed laty, że przeczytam ją jednym tchem, często gęsto sięgając po chusteczkę. Ależ wtedy ludzie pisali! Taka niby banalna historyczna opowiastka dla uczuciowych nastolatek, ale świetnie dopracowana, i warsztatowo, i merytorycznie (posprawdzałam: zgadza się i wiek postaci historycznych, i szczegóły z ich życia, i odległości między miejscowościami w okolicy, gdzie ukrywa się Marek, i nawet patron kościoła w Prażmowie). W kwestiach fabularnych można by się do czegoś przyczepić, mianowicie do straszliwie schematycznego wątku miłosnego: oboje są nad wyraz urodziwi i oczywiście zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia.
Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. Ale co z tego, skoro niejeden znany pisarz, w tym i wspomniany Sienkiewicz, posługiwał się podobnymi schematami? Ważne, że świetnie się to czyta, a jeśli komuś trzeba bardziej skomplikowanego wątku, to i takie się znajdą: choćby kapitalnie przedstawione relacje młodego Zygmunta Krasińskiego z ojcem i przyjaciółmi ze szkolnej ławy.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.