Dodany: 03.11.2021 19:05|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Boląca noga i za ciasne spodnie nie przeszkadzają w myśleniu


Systematycznie powtarzam, że nie lubię czytać cykli powieściowych w niewłaściwej kolejności, nawet wtedy, gdy nie należą one do typowych sag, lecz składają się z pewnej liczby odrębnych opowieści, powiązanych osobą bohatera/-ów. Skoro jednak powiązanych, to przecież muszą być jakoś umiejscowione w czasie i przestrzeni. Jeśli tych części jest cztery czy sześć, można przyjąć, że wszystkie fabuły pomieszczą się w okresie na tyle krótkim, że ani sam bohater, ani jego otoczenie nie zdąży się znacząco zmienić (choć i to nie zawsze jest oczywiste, bo jeśli akurat w tle zachodzi jakieś ważne wydarzenie historyczne – wojna czy zmiana ustroju na przykład – to i dwa miesiące mogą spowodować istotne różnice w czyimś życiu czy samym środowisku pracy). Jeśli jest ich kilkadziesiąt, to wiadomo, że niemożliwe, by żadnych zmian nie było; a skoro są, to piekielnie niewygodnie się tę powieściową rzeczywistość przyswaja, gdy się najpierw czyta, że ważna postać świętuje którąś tam rocznicę ślubu, a dopiero potem, że zmienia stan cywilny, albo, gdy się znajduje wzmiankę o wydarzeniu, które miało miejsce trzy tomy wcześniej, a czytelnik dowie się o nim dopiero za dwa lata, bo akurat w takim porządku powieści wydano…

Cykl z Nastią Kamieńską na początku przechodził takie zawirowania chronologiczne, że można było się dobrze pogubić w szczegółach, a nie zawsze też udawało mi się zaopatrzyć się w odpowiedni tom w stosownym momencie, więc do tej pory nie mam poukładanych we właściwym porządku wszystkich wydarzeń z życia Nastii i jej kolegów z Pietrowki. Udało mi się jednak doprowadzić do sytuacji, w której do całej pierwszej dwudziestki brakuje mi tylko tomu 16, niewydanego do dziś po polsku, i 18, „Wieczny odpoczynek”, którego przeczytać nie zdążyłam; 21, 22 i 23 także mam za sobą. Obecny, wedle informacji z rosyjskiej Wikipedii, jest 24 częścią serii.

Jak pamiętamy z „Niezamkniętych drzwi”, ukochany szef kryminalnych z Pietrowki, „Pączek” Gordiejew, odszedł na zasłużoną emeryturę, a na jego miejscu znalazł się dawny kolega Nastii ze studiów, „Afonia” Afanasjew, który wśród paru wad charakteru ma także i odruch traktowania podwładnych z wyższością, czasem i z lekceważeniem. A dla Kamieńskiej, przyzwyczajonej do wyrozumiałości „Pączka” – która wyrażała się nie puszczaniem płazem uchybień w istotnych aspektach pracy śledczej, lecz po prostu niezwracaniem uwagi na detale, które nie mają istotnego znaczenia – taka postawa przełożonego jest trudna do zniesienia. Toteż po ostatnim śledztwie powiedziała mu co nieco do słuchu. A teraz chwilowo nie ma z nim do czynienia, bowiem na skutek bliżej nieokreślonego wypadku leży w szpitalu ze złamaną nogą. Za chwilę ma wyjść do domu, bo kość się dobrze zrosła, tymczasem poszkodowana kończyna wciąż boli i odmawia posłuszeństwa, zaś sama Nastia nie bardzo ma gdzie wrócić, gdyż w jej mieszkaniu goszczą krewni z prowincji, a Losza na ten czas przeniósł się do rodziców. Za radą kobiety odwiedzającej jej współlokatorkę z sali Nastia ma zamiar skorzystać z usług kinezjolożki, ponoć bardzo pomocnych w takich przypadkach. Jednak telefon odbiera nie właścicielka gabinetu, lecz… Kola Siełujanow, prowadzący dochodzenie w sprawie zabójstwa, którego ofiarą jest właśnie wspomniana osoba. Niespodziewanej pomocy udziela Nastii inny kolega, Paweł Diużyn, znany jej z czasów pracy pod komendą generała Zatocznego, który nie dość, że wypożycza jej na okres rekonwalescencji swój domek letniskowy pod miastem, załatwia dowóz zakupów i dojeżdżającą rehabilitantkę, to jeszcze w zgoła niemedyczny sposób objaśnia jej możliwy powód problemów z nogą. Nastia nie bardzo wierzy w zjawiska pozazmysłowe, ale to wyjaśnienie ma w sobie i coś z psychologii… a kiedy zaczyna analizować swoje relacje z ludźmi, przychodzi jej na myśl przynajmniej jedna „podejrzana” sytuacja. Zanim zdąży to rozgryźć, na daczy Diużyna pojawia się Kola, pragnący wykorzystać analityczne umiejętności koleżanki do pomocy w śledztwie. Wkrótce okazuje się, że nie jest to jedyna trudna sprawa, którą funkcjonariusze z Pietrowki będą musieli rozpracować w najbliższym czasie. Bo kilka dni po Galinie Aniczkowej w zagadkowych okolicznościach ginie młoda aktorka, jak się zdaje, zupełnie niepowiązana z ofiarą poprzedniego morderstwa. Ale czy „się zdaje” jest równoznaczne z „na pewno”? I co mają z tym wspólnego przewijający się w tle członkowie znanych moskiewskich gangów oraz wątek dziennikarskiego oszczerstwa, które pechowa gazeta musi wynagrodzić oczernionej firmie sporą kwotą? W miarę postępu śledztwa wszystkie stawiane hipotezy wydają się to coraz mniej oczywiste, po drodze wypływa jeszcze kwestia zaginięcia narzeczonego pewnej księgowej, a tymczasem śmierć już czyha na kolejną osobę…

Jak w każdej powieści z tego cyklu, narracja prowadzona jest kilkoma wątkami, pisanymi z punktu widzenia samej Nastii, członków formalnej ekipy dochodzeniowej i osób z jakiegoś powodu (z jakiego, to się dopiero wyjaśni w trakcie – czasem po dość długim czasie) wplątanych w którąś ze spraw. Tym razem rzecz jest o tyle ciekawa, że spora część tych osób należy do jednej rodziny, mocno porozgałęzianej za sprawą kilku małżeństw nieżyjącego już znanego artysty. Ta złożoność powiązań sprawia, że jeśli nawet czytelnik przeczuwa, kto za czym stać może i kto przy jakiej okazji skłamał, to i tak raczej nie jest w stanie się domyślić wszystkich czynników sprawczych i wszystkich motywów, będzie miał więc na końcu element zaskoczenia, gdy Nastia i jej towarzysze połapią wszystkie wątłe niteczki podejrzeń i dojdą do sedna sprawy.

I – znów, jak zwykle – magnesem, który przyciąga przynajmniej tak samo, jak intryga, o ile nie bardziej, jest realistyczne ukazanie tła społeczno-obyczajowego. Jest rok 2001, dziesięć lat po zmianie ustroju, i to widać. Pracownika naukowego czy też oficera milicji z kilkunastoletnim stażem nadal nie stać na mieszkanie większe, niż pokój z kuchnią. Ludzie ze służb mundurowych mają coraz mniejszy zapał do pracy ku chwale ojczyzny, więc odchodzą tam, gdzie można mniej się narobić, a lepiej zarobić, na przykład „Diużyn zdjął mundur i odszedł razem z generałem Zatocznym do jakiejś dużej firmy prywatnej, gdzie z pożytkiem wykorzystywał umiejętności analityczne, badając przepływy pieniężne”[1]. Jeśli nie odejdą, mogą tylko sarkać, jak Jura Korotkow, którego omal krew nie zalewa, gdy biznesmen Walerij Ritter tłumaczy mu, po co dawał żonie na drobne wydatki „mniej więcej dwa, trzy tysiące dolarów miesięcznie, jeśli nie robiła dużych zakupów”, podczas gdy dla niego, funkcjonariusza ze sporym stażem i zajmującego wcale nienajniższe stanowisko, „ze dwieście rubli w portfelu to dość na tanie papierosy, niesmaczny obiad w barze i benzynę, jeśli nie planujesz wyjazdu na miasto”[2]. A „jeśli wierzyć matce – najlepszy w Moskwie”[3] specjalista od złamań, do którego należy umawiać się za pomocą długiego łańcucha znajomości (co uczyniła matka Nastii w imieniu córki, nie pytając, czy ma ona chęć skorzystać z tego rodzaju pomocy, a w ten sposób wykraczając przeciwko tytułowej zasadzie), bez skrupułów inkasuje 150 dolarów za kilkunastominutową wizytę, podczas której upewnia pacjentkę, że konsultacja była potrzebna „tylko dla [jej] własnego spokoju”[4]… Stuprocentowo realne są nawet pochłaniane przez Nastię cukierki, krasnyje szapoczki („Czerwone Kapturki”) i miszki – tych, dokładnie rzecz biorąc, można w Rosji nabyć nawet dwa rodzaje, „Miszki w lesu” („Misie w lesie”) i „Miszka kosołapyj” („Miś krzywołap”) i stawiam na to, że chodzi o te ostatnie, bo należą one do tego samego gatunku, co pierwsze i od lat produkowane są przez tę samą wytwórnię o uroczej nazwie „Krasnyj Oktiabr’”(„Czerwony Październik”).

A drugi magnes, to sama Nastia – również, jak zwykle – bardzo autentyczna z tymi wszystkimi swoimi słabościami i wątpliwościami. Jakże się broni przed podsuwanym przez Diużyna wyjaśnieniem swoich problemów zdrowotnych, jak je później analizuje, wywracając każdą myśl na dziesiątą stronę i w końcu ze zdziwieniem stwierdzając, że ten niematerialistyczny punkt widzenia naprawdę przyniósł jej poprawę zdrowia fizycznego (a w rzeczywistości poprawę stanu psychicznego, dzięki czemu jej ciało nie musiało się podświadomie bronić przed powrotem do pracy)! Z jakim przerażeniem stwierdza, że ona, dotąd mająca rozkosze stołu w dużym poważaniu i wobec tego od lat mogąca się poszczycić szczupłą, żeby nie powiedzieć: patykowatą sylwetką, nagle nie jest w stanie zapiąć jedynych posiadanych dżinsów, za co winę ponoszą „puszyste bułeczki z masłem i dżemem, kilogramy cukierków czekoladowych, wielogodzinne wylegiwanie się na kanapie i mocny, zdrowy sen”[5] – i jak się potem męczy podczas sutej wieczerzy u śledczego Olszańskiego, jak patrzy na „bliny, których słoneczno-złocisty stosik wznosił się tuż pod jej nosem”, a namawiana na skosztowanie odmawia „z takim przerażeniem, jakby proponowano jej żmiję faszerowaną żabami w sosie z karaluchów”[6]! Dla niej samej czytać warto, choćby nawet intryga była ciut słabsza (ale chyba to się nie zdarzy, bo – jak widać po wydanych parę lat temu tomach 29-32 – autorce nie zabrakło pomysłów nawet po wysłaniu Nastii na emeryturę…).

[1] Aleksandra Marinina, „Zasada trzech sprzeciwów”, przeł. Aleksandra Stronka, wyd. Czwarta Strona, 2021, s. 42.
[2] Tamże, s. 316.
[3] Tamże, s. 362.
[4] Tamże, s. 363.
[5] Tamże, s. 356.
[6] Tamże, s. 436.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 371
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: