Dodany: 26.10.2021 15:34|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Detektyw nie zawsze potrzebny


Z kurczącego się zasobu nieczytanych dotąd dzieł Lady Agathy wybrałam tym razem „Detektywów w służbie miłości”, wiedząc już mniej więcej, czego się mogę spodziewać: niezbyt dużej dawki niekoniecznie trzymających w napięciu intryg kryminalnych, postaci scharakteryzowanych raczej w skrócie, co nie znaczy, że nieciekawych, i obecności przynajmniej dwóch znanych i lubianych bohaterów, a w szczególności niezawodnego Herkulesa Poirota i tajemniczego, chyba nie całkiem z tego świata pochodzącego, Harleya Quina (a teraz niech się śmieje ze mnie każdy, kto chce: dopiero teraz rozszyfrowałam jego personalia, choć przecież w poświęconym mu tomiku niejednokrotnie była mowa o grze świateł, sprawiającej wrażenie, że jest ubrany w strój arlekina! Arlekin po angielsku to harlequin, jasne jak słońce, Harle(y)Quin, więc czy nie powinno było mi się to rzucić w oczy?). Wspólnym motywem wszystkich tekstów jest, jak się domyślamy, miłość. Na ogół miłość, która jest w jakiś sposób zagrożona, na przykład oskarżeniem jednej z zakochanych osób o popełnienie przestępstwa. I jeśli do akcji wkracza detektyw – jeśli, bo nie w każdym opowiadaniu ma to miejsce – jego interwencja powoduje zniknięcie przeszkody, niedopuszczającej do złączenia się dwóch serc.

Zaczynając zatem od Poirota, występuje on w dwóch opowiadaniach. W „Drugim gongu” rozwiązuje zagadkę morderstwa, które popełniono, gdy ofiara przebywała w pokoju zamkniętym od wewnątrz na klucz i z zamkniętymi oknami. Podejrzewaną jest adoptowana córka, która dowiedziała się, że nie otrzyma spadku, jeśli nie wyjdzie za przyjaciela (i samozwańczego doradcę finansowego) ojca – ale rzeczywistość okazuje się inna… „Żółty irys” ma fabułę praktycznie taką samą, jak „Rosemary znaczy pamięć”, powtarzają się nawet imiona/nazwiska niektórych postaci. Oba te teksty – paradoksalnie – są najsłabszymi z całego tomu. Szare komórki małego Belga powinny mieć dużo czasu na pracę, a on sam – na zebranie materiału, który im podrzuci, zaś forma opowiadania sprawia, że i one, i on muszą się z tym uwinąć galopem. Postacie nie mają kiedy się rozwinąć ani prowadzić dialogów o pozornie nieznaczących sprawach, które to dialogi w powieściach urastają do rangi jednego z ważniejszych atutów warsztatowych autorki. Do pełnej czwórki trochę więc brakuje.

Parker Pyne pojawia się także w dwóch opowiadaniach – „Kłopoty w Pollensa Bay” (rzecz dzieje się w hiszpańskim kurorcie, gdzie pan Pyne spotyka swoich rodaków i sprawia, że pewna nadopiekuńcza matka, której bardzo nie podoba się wybranka syna, zaczyna patrzeć na nią łaskawszym okiem) i „Gwiazda Zaranna” (pewna nieletnia panna zakłada się z handlarzem brylantów, że potrafi zwinąć posiadany przez niego cenny okaz tak, by nikt tego nie zauważył i nikt go nie znalazł. Swój zamiar wprowadza w czyn, okazuje się jednak, że… ktoś skradł brylant z miejsca, gdzie go ukryła. Posądzony zostaje o to młodzieniec, który otworzył okno, by kupić gazetę. Chcąc odzyskać reputację, a przy tym dobrą opinię pewnej młodej wdowy, prosi o pomoc Parkera Pyne’a, który, oczywiście, włącza się do akcji, odkrywając przy tym zgoła nieoczekiwane fakty). Pierwsze, mimo braku wątku kryminalnego, jest świetne, pełne humoru, a i drugie dobre.

Również dwukrotnie bierze się do działania niezwykły duet – pan Satterthwaite i pan Quin. Jedną z historii z ich udziałem, tę tytułową, czytałam już w zbiorze „Pułapka na myszy”, gdzie nosiło tytuł „Detektywi w obronie miłości”; tu, jak mi się zdaje, jest nieco ciekawiej przetłumaczone. Ofiarą morderstwa, na miejscu którego pojawia się pan Satterthwaite, jest stary zrzęda i skąpiec, który ponoć przyłapał na gorącym uczynku swoją piękną młodą żonę i atrakcyjnego cudzoziemca. Oboje są podejrzani i… oboje przyznają się do zbrodni, każde z osobna, chcąc ratować ukochanego/ukochaną. Ale pan Quin, który nawinął się oczywiście przypadkiem, pragnie uratować kogoś innego... W drugim opowiadaniu, „Serwis do herbaty »Arlekin«”, pan Satterthwaite, oczekując na naprawę auta, którym zmierza w odwiedziny do przyjaciela z młodości, spotyka w kawiarence Harleya Quina. Dzięki niemu – a dokładniej dzięki słowu, podpowiedzianemu przez Quina jako klucz – Satterthwaite ratuje życie pewnemu młodemu człowiekowi. Intryga trochę naciągana, ale ta niesamowita atmosfera, to zwodzenie czytelnika co do prawdziwej natury pana Quina – ależ to fajne! A serwis „Arlekin” to nie wymysł autorki: coś kazało mi tę nazwę wpisać do wyszukiwarki, po czym ze zdumieniem stwierdziłam, że w zachodnich, głównie brytyjskich sklepach ze starociami i rzeczami stylizowanymi na starocie można takich znaleźć kilkanaście odmian, z porcelany i z arcopalu, z filiżankami w kolorach nasyconych i pastelowych, z deseniami i bez, z brzegami złoconymi i gładkimi, a w dodatku niektóre z nich… produkcji polskiej (pomijam nazwę firmy, żeby nie było, że to kryptomarketing, zresztą tej linii nie ma już w sprzedaży).

Pozostałe dwa opowiadania – w kolejności ostatnie w zbiorze – obywają się bez obecności detektywów. W „Kwiecie magnolii” ślad motywu kryminalnego przejawia się jedynie w tym, że niejaki Richard Darrell ma na sumieniu jakieś grubsze malwersacje. Jego żona Theodora ma właśnie zamiar odejść z poznanym niedawno mężczyzną, który jest w niej bez pamięci zakochany, jednak na wieść o bankructwie firmy męża, ogarnięta skrupułami, wraca do niego. Richard wyznaje jej, co ma na sumieniu, i poczyna ją nakłaniać, by od tego właśnie człowieka, z którym chciała uciec, wydostała dokumenty, mogące stanowić dowód rzeczowy w jego sprawie...
W wystylizowanym na melodramat z happy endem „Najukochańszym psie” nie ma mowy o najdrobniejszym nawet przestępstwie. Młoda kobieta, żyjąca na krawędzi ubóstwa po śmierci ukochanego, nie może znaleźć pracy, gdyż jedyne posady, jakie jej proponują, wymagałyby pozbycia się starego psa. W akcie desperacji przyjmuje oświadczyny bogatego adoratora, którego nie znosi, lecz który obiecuje, że pozwoli jej zatrzymać pieska. Jednak wkrótce psa spotyka tragiczny wypadek… Przyznam uczciwie, że przy tym opowiadaniu zwyczajnie się popłakałam; może i jest nazbyt sentymentalne, a finał trochę na zasadzie „deus ex machina”, ale jaki miły morał: bądź, człowieku, dobry dla zwierząt, a może i ciebie spotka coś dobrego!

Jak już wspomniałam na wstępie, niewiele jest w tych opowiadaniach miejsca na to, co u Lady Agathy najbardziej lubię, tj. na obszerne portrety psychologiczne postaci i cięte smaczki obyczajowe, ale cokolwiek się jednak znajdzie. Takie na przykład fragmenty dialogów Parkera Pyne’a, najpierw z panią Chester:
„ – (…)Ta sprawa zrujnuje mu życie.
– Każdy rujnuje swoje życie sam” [1],
a potem z panną Gregg:
„ – (…) A poza tym ona zachowuje się tak przeraźliwie po angielsku.
– Nie ma w tym nic złego. W dzisiejszych czasach takie zachowanie uważa się po prostu za »niemodne«.
W oczach Betty Gregg pojawił się błysk humoru.
– Czy ma pan na myśli te krzesła chippendale, które w epoce wiktoriańskiej chowało się na strychu, a potem znosiło się je z powrotem do salonu i pytało: »Czyż nie są cudowne«?” [2].
Albo dywagacja pana Satterthwaite’a na temat roli… zębów:
„Satterthwaite nie cmoknął, tylko zazgrzytał zębami. Była to reakcja, o której często czytał w książkach i która na starość weszła mu w zwyczaj, może dlatego, że jego górna sztuczna szczęka nieco się obluzowała. Do diabła, pomyślał. Okres ząbkowania. Ból zębów. Zgrzytanie zębami. Sztuczne zęby. Całe życie człowieka koncentruje się wokół zębów!”[3],
czy wreszcie zachwyt niejakiej pani Barnes na wieść, że jej lokatorka nareszcie znalazła sobie bogatego kandydata do ręki:
„– (…) Przyjechał rollsem. Naprawdę. Kiedy mój mąż zobaczył, że przed naszym domem stoi rolls, od razu wytrzeźwiał”[4].
Więc nawet jeden drobny błąd rzeczowy w tłumaczeniu (w opowiadaniu „Serwis do herbaty »Arlekin«” występuje „Simon Gilliatt. Dowódca eskadry Gilliatt“ [5], który „ożenił się powtórnie z młodą wdową po swym dowódcy eskadry” [6], podczas gdy w oryginale mowa o „widow of a squadron leader, a friend of his (…)” [7], czyli „wdową po swym przyjacielu, [w domyśle: także] dowódcy eskadry“) nie przeszkodził mi, by „Detektywów w służbie miłości” uznać za sympatyczne czytadło, zasługujące na ocenę dobrą.

[1] Agatha Christie, „Kłopoty w Pollensa Bay“, w: Agatha Christie, „Detektywi w służbie miłości“, przeł. Grażyna Woyda, wyd. Prószyński i S-ka, 1998, s. 12.
[2] Tamże, s. 14.
[3] Agatha Christie, „Serwis do herbaty »Arlekin«”, w: Agatha Christie, op. cit., s. 69.
[4] Agatha Christie, „Najukochańszy pies”, w: Agatha Christie, op. cit., s.149.
[5] Agatha Christie, „Serwis do herbaty »Arlekin«”, w: Agatha Christie, op. cit., s. 77.
[6] Tamże, s.79.
[7] Ze strony internetowej https://onlinereadfreenovel.com/agatha-christie/page,7,33596-problem_at_pollensa_bay_and_other_stories.html

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 424
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: misiak297 26.10.2021 18:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Z kurczącego się zasobu n... | dot59Opiekun BiblioNETki
Opowiadania nie mogłyby wygrać z powieściami Christie, ale przy powtórkach ze zdumieniem odkryłem, ile niektóre z nich (te o Parkerze Pyne i o Harleyu Quinie) mają w sobie unikalnego uroku.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 26.10.2021 18:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Opowiadania nie mogłyby w... | misiak297
No, właśnie - nie tyle mistrzostwa, co uroku.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: