Obrońca zwierzęcia z urzędu? W średniowiecznym sądzie to możliwe!
Uwielbiam średniowiecze i lubię o nim czytać. „Świnia na sądzie ostatecznym” to pozycja POPULARNO-naukowa, opisująca, jak w mojej ulubionej epoce traktowano zwierzęta. Jej lektura sprawiła mi przyjemność, choć czego innego się spodziewałam. Myślałam, że będzie dotyczyła głównie wizerunków fauny przedstawionych w kościołach i na kartach ksiąg oraz będzie wnikliwym opisem ich symboliki biblijnej i religijnej. Taki temat też się przewija (na końcu jest nawet mały leksykon zwierzęcych symboli średniowiecznych), ale jest potraktowany dość powierzchownie. Za to innych ciekawych wątków poruszanych w książce jest sporo: jak w wiekach, które niesłusznie nazywa się ciemnymi, badano i opisywano w dziełach naukowych i bestiariuszach zwierzęta prawdziwe oraz te, które uważano wtedy za realnie istniejące, w tym jednorożce i syreny? Które zwierzęta jadano i kiedy oraz czy wegetarianizm był popularny? Jakie stwory wystawiano w menażeriach, a na jakie polowano w zwierzyńcach? Dużo miejsca poświęcono rozważaniom, czym, według średniowiecznego świata nauki, ludzie różnią się od zwierząt. Czy te ostatnie mają rozum, uczucia, moralność, wolną wolę, duszę? I czy w związku z tym można je sądzić, skazać na tortury, śmierć (sądy świeckie) lub ekskomunikę (sądy kościelne)?
Dla mnie najciekawszy był rozdział o świętym Albercie Wielkim, trzynastowiecznym dominikaninie, filozofie scholastycznym, teologu - ogłoszonym Doktorem Kościoła Katolickiego, a zarazem wybitnym zoologu i empirycznym badaczu świata przyrody. To on, używając współczesnego języka naukowego, domagał się nieustannej naukowej weryfikacji raz podanych twierdzeń i wyznawał zasadę, że experimentum solum certificat in talibus (w badaniach nieodzowne jest doświadczenie). Szkoda, że jego pisma, w tym biologiczne „De animalibus”, „De motibus animalium”, „De nutrimento et nutribili”, „De aetate”, „De morte et vita”, „De spiritu et respiratione”, są niedostępne w języku polskim. W książce Mai Iwaszkiewicz można przeczytać m.in. o eksperymencie, jaki Albert Wielki przeprowadził, by udowodnić, że salamandry jednak NIE rodzą się i NIE żyją w ogniu (żadna salamandra przy tym nie ucierpiała…).
Co mnie na początku denerwowało przy czytaniu „Świni…”, to zwracanie się do czytelników w drugiej osobie liczby mnogiej i prowadzenie narracji w formie dość poufałego dialogu z interlokutorem. Potem przyzwyczaiłam się do konwencji, może dla młodych odbiorców (do których już się nie zaliczam) jest to bardziej naturalne i znośne?
Za to zaletą pozycji wydanej przez Wydawnictwo Poznańskie są ilustracje – średniowieczne wizerunki zwierząt są fascynujące, a jest ich w książce kilkadziesiąt, są wyraźne, dobrej jakości, mimo że książka nie jest wydana na papierze kredowym.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.