Dodany: 20.10.2021 19:13|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

2 osoby polecają ten tekst.

Książkowy wehikuł czasu - wyprawa piąta


Wsiadając w kolejny wagonik lekturowego wehikułu czasu, zobaczyłam najpierw, jak leżę w sadzie dziadków na wystrzępionym i sfilcowanym kocu w czarno-białą kratę, trzymając w ręce Młodość i gwiazdy (Paukszta Eugeniusz) . Książka ma papierową okładkę, ozdobioną grafiką w stylu… czy ja wiem… może rysunku węglem podkolorowanego akwarelą, w tonacjach raczej pastelowych, trochę żółci, trochę zieleni, trochę różu. Skoro widzę okładkę, znaczy to, że jest obłożona w celofan, a nie w papier pakowy, w którego jednolity brązowawy uniform odziane są wszystkie starsze zbiory biblioteki gminnej w Nowym Korczynie, zatem musi być nowiutka, wydana tego lub może poprzedniego roku. Otwieram i przenoszę się w zupełnie inny obszar Polski, gdzie w rzeczywistości nigdy nie byłam, i w towarzystwo pasujące wiekiem nie tyle do mnie, co do najstarszej z moich kuzynek, która właśnie zadekowała się z papierosem za rozłożystym krzakiem bzu, a ja czatuję bliżej wejścia do ogrodu, żeby dać znać, gdyby zbliżał się dziadek, ogólnie ledwie tolerujący „papierośników”, a szczególnie niewyobrażający sobie wśród tych grzeszników własnych wnuczek. Więc niby czatuję, ale w gruncie rzeczy tkwię tam tylko w sensie fizycznym i nawet nie zauważam, kiedy Ewa, pomyślnie skończywszy napawać się zakazaną używką, zostawia mnie sam na sam z wciągającą lekturą…

A tam przeżywa wakacyjne przygody grupka wrocławskich studentów (zdaje się, że głównie po pierwszym, góra drugim roku – choć pewność można mieć tylko co do jednej z dziewcząt, która sama mówi: „Starałam się dostać przed dwoma laty na inny wydział. Oblałam. Rok w domu, jakaś przelotna praca, no i medycyna”[7], a niechętna jej koleżanka za plecami opowiada o niej, że „dopiero przepchała się jakoś na drugi rok”[5] – ale właściwie nie ma to szczególnego znaczenia), uczestników „wielkiego studenckiego złazu szlakiem walk na Wale Pomorskim”[46] (tym samym akcję można datować dość precyzyjnie na lato 1970, bo mijało akurat 25 lat od wspomnianego wydarzenia, co musiało stanowić okazję do uczczenia rocznicy). Zanim Antek Hejdrych i Zośka Klimowiczówna z medycyny, Bożena Jakszanka z farmacji oraz Jola Michniewiczówna i Marek Kostycho z wydziału elektrycznego politechniki zjawią się pod cmentarzem wojskowym w Wałczu, zamierzają zatrzymać się w pobliskiej leśniczówce. Jej gospodarz, Sylwester Kuryłło, weteran wojenny, jest ojcem koleżanki Antka z roku, Beaty, dzięki której uzyskali zaproszenie na nocleg. Ma też młodszego syna, Piotra, który dopiero co dostał się na studia matematyczne. Nie trzeba protekcji siostry, by Piotrek został serdecznie przyjęty przez całą grupę… zwłaszcza, że jednej ze studentek od razu wpada w oko. Nie zdoła im towarzyszyć we wszystkich zaplanowanych poczynaniach, bo właśnie zaczął wakacyjną pracę w nadleśnictwie, ale trzyma się z nimi, jak może i kiedy może, w każdym razie wystarczająco dużo, żeby narobiło to zamętu w jego dotąd beztroskim i poukładanym życiu. Co nie znaczy, że innych zamęt ominie; jedyną wyspą spokoju na tym oceanie burzliwych emocji jest i pozostanie Jola, która „wierna po grób, nawet nie obejrzy się za kimkolwiek innym”[26], niż jej ukochany Edek, obecnie przebywający na praktyce w Jugosławii, zaś cała reszta będzie doświadczała klasycznych uczuciowych udręk młodości. A wszyscy razem mimo woli otrą się o aferę kryminalną (czego pośrednią przyczyną będą również uczucia), przeżyją chwile grozy, gdy kłusownik zdemaskowany przez pana Kuryłłę zechce się zemścić na mieszkańcach leśniczówki, i przede wszystkim zaangażują się w sprawę przywrócenia tożsamości bezimiennej parze, której mogiłę zdobi tylko drewniana tabliczka z napisem „»Za Polskę, 1945«”[38], w czym pomoże im łańcuszek weteranów, zainicjowany przez gadatliwego Teofila Wiernika, poznanego podczas rocznicowej uroczystości. I sporo się przy tym dowiedzą o sobie samych, o innych ludziach, o historii…

Można by się obawiać, że motyw patriotyczny w lekturze z tamtych czasów będzie się sprowadzał do ideologicznego prania mózgu, z podkreśleniem wagi polsko-radzieckiego braterstwa broni, osiągnięć socjalizmu itd., ale nawet nie: te kwestie akcentowane są wyjątkowo dyskretnie, pobrzmiewając głośniej jedynie w wątku kryminalnym, osnutym wokół bardziej chyba wówczas modnego, niż realnego motywu zachodnioniemieckiego szpiegostwa. Patriotyzm bije za to z postaci starych wiarusów (no, nie takich dosłownie starych, bo przecież i Kuryłło, i ojciec Antka, i Wiernik to wszystko ludzie najwyżej trochę po pięćdziesiątce, a porucznik Stachna, „taka córka pułku”[301], jeszcze o parę lat od nich młodsza), którzy po prostu, skoro o Polskę walczyli i ją wywalczyli, to i było dla nich jasne, że mają tu po wojnie zostać i robić dla niej wszystko najlepiej, jak potrafią, jakakolwiek by ta ojczyzna była. Ich monologi brzmią tak autentycznie, jakby to nie fikcyjny student Antek, lecz sam autor spisywał je z taśmy, i choć nie stosuje szczególnej stylizacji gwarowej, i tak słychać wschodni zaśpiew i kresowy szyk w wypowiedziach większości z nich, zwłaszcza Kuryłły („szkodniki do szkółki mnie się sosnowej dobrały”[23]). Trudno się dziwić – Paukszta też był Wielkopolaninem rodem z Wilna…

Jednak na pierwszy plan wybija się… młodość, z całą swoją brawurą i impulsywnością, ze zmiennością nastrojów i uczuć, z niepewnością co do własnych pragnień i oczekiwań, nieumiejętnością znajdowania właściwych słów na to, co chce się powiedzieć. Właściwie od pierwszych stron widzimy, jak bardzo oni wszyscy się od siebie różnią – i charakterami, i stosunkiem do spraw uczuciowych.
Antek, milczek, dla którego „sens życia nie mieści się w gadaniu”, a „wielkie sprawy i wielkie słowa to dwie zupełnie inne rzeczy”[48], miłość traktuje poważnie, będąc przekonanym, że każdy „czeka, jakkolwiek by nie udawał, że jest inaczej. Czeka na swoją Jolę. Właśnie na Jolę (…). Żeby świat się mógł walić, a tyś mógł jej być pewny”[105]; kiedyś sądził, że „jego Jolą” może być Zośka, lecz wkrótce właśnie za jej pośrednictwem zobaczył, jak potrafią dewaluować się słowa, i wciąż jeszcze nie do końca się z tym pogodził.
Marek, „uosobienie trzeźwości, przykład racjonalnego stosunku do życia”[93], najwyraźniej dotąd nie angażował się na poważnie, lecz właśnie przyszła kryska na Matyska: jeden dzień sprawił, że stał się „zagapiony w niebo, może sam w siebie”[93] i kto wie, co gotów zrobić dla dziewczyny, która jest tego powodem…
Tak samo, jak Piotrek, który do tej pory, podobnie jak i jego siostra, żył „więcej marzeniami niż przeżyciami w tej kategorii”[281]; teraz ma przeżyć aż nadto i wierzy w deklaracje, które padają z ust dziewczyny, bo skoro on nie kłamie i nie oszukuje, to czemużby miała ona?
Bożena i Atka ulokowały uczucia – jak się zdaje – niewłaściwie, ale żadna z nich nie byłaby w stanie próbować dochodzić swego metodami, jakich próbuje ich koleżanka. Pierwsza, z natury konkretna i energiczna, pokrywa rozczarowanie uszczypliwymi uwagami, druga, cicha i melancholijna, ze wszystkich sił się stara, żeby jej nikt nie zdekonspirował.
Jola, tak przez wszystkich podziwiana za stałość uczuć, jest na tyle mocna, by w pewnej chwili wyznać ogarniętemu sentymentalnym nastrojem koledze: „Może i ja bym w jakimś momencie miała ochotę cię pocałować. Może… Nie jestem z kamienia. (…) I co? Wiesz, czułabym się potem źle. Jakby sponiewierana przez samą siebie. To już nie tylko sprawa samej wierności do Edka. Coś więcej, kwestia godności osobistej, może ambicji czy dumy”[133].
Zośka… cóż, Zośka… jeśli początkowo sądzimy, że pragnie naprawić błąd z przeszłości, to niebawem się zorientujemy, że nie to ma na myśli. I jeśli uwierzymy, że właśnie teraz naprawdę autentycznie kocha – również zaraz zostaniemy wyprowadzeni z błędu. Coś zrozumiemy dopiero w chwili, gdy Jola odbędzie z nią szczerą rozmowę, odgrywając rolę psychoterapeutki (nie pamiętam, czy w którejkolwiek peerelowskiej powieści dla młodzieży poruszano wątek molestowania seksualnego nieletnich i jego możliwego wpływu na późniejsze życie; zdaje mi się, że nie, więc jeśli dobrze myślę, autorowi należy się dodatkowy punkt za odwagę ukazania takiego zjawiska) i wysuwając hipotezę, „że tylko prawdziwe uczucie, jeżeli ją jeszcze stać będzie na nie, potrafi uratować dziewczynę”[349]. Zrozumiemy, co nie znaczy, że wybaczymy…

A co do tego wszystkiego mają gwiazdy? Posłuchajmy Joli, która w tym momencie nieco odbiega od swojej inżynierskiej racjonalności: „najpiękniejszymi i najbliższymi wydają się w okresie młodości. Wtedy może każdy odszukać swą gwiazdę. Płonie ona mocno, migoce i mieni się. Może się jeszcze silniej rozpalać albo kiedy indziej przygasać. Zależy to tylko od nas samych. Tyle, że to nie zawsze się w młodości potrafi odczuć czy zrozumieć. Świadomość (…) przychodzi niekiedy zbyt późno, gdy zatracone zostały już wszelkie szanse, gdy młodość jest tylko echem. I ta nasza gwiazda świeci wtedy bardzo przygaszona, smutna i nieśmiała. A bywa, że w ogóle wygasa”[336-337].

Nie dowiemy się, co stało się z gwiazdami naszych bohaterów; choć pada (znów z ust Joli) sugestia, że „byłoby ciekawe spotkać się w tym samym gronie za dziesięć lat, zobaczyć, jak się powiodło każdemu z nas” [27], w finale czekają nas jedynie nikłe przeczucia przyszłych losów tej i owej postaci, bo przecież wszyscy są dopiero na początku swojej dorosłej drogi, a przez tyle lat ileż się może zdarzyć… Może i dopisałby Paukszta późniejszą część losów siódemki młodych, ale nie dożył do roku, w którym powinno się odbyć ich ponowne spotkanie.

Trzeba więc poprzestać na tym, co jest: na nieszczególnie wymyślnej może, lecz spójnej i ciekawie poprowadzonej fabule ze świetnymi portretami psychologicznymi, na takcie i subtelności, z jakimi autor opisuje doświadczenia erotyczne bohaterów, na emocjach, które poczujemy, jeśli się zaangażujemy po stronie któregoś z nich.
Przypuszczam, że gdybym tę powieść oceniała wtedy, gdy ją czytałam po raz pierwszy, ocena byłaby wyższa o jakieś pół punktu. Dziś jestem bardziej wybredna w kwestiach technicznych, zauważyłam więc trochę niedociągnięć w stylizacji językowej: o ile kombatanci wypadają autentycznie, o tyle w dialogach dziewiętnasto-dwudziestolatków trafiają się archaizmy i całe zwroty, których w tamtych latach nie słychać już było w mowie potocznej nie tylko studentów, ale i dorosłych („kędy musimy iść”[7], „one wszak nie szczekają”[16], „smęcisz się, Bożeno?”[65], „gdy się jeno trafi okazja”[102]). Drażniło mnie też zamienne używanie przez autora imion i nazwisk głównych bohaterów; powiedzmy, że w pierwszych scenach, kiedy są jeszcze dla czytelnika obcy, byłoby to może na miejscu, ale gdy się ich już zna na wylot, gdy się o nich myśli po imieniu, a tu nagle: "Kostycho dotrzymał słowa. (...) Jakszanka na próżno usiłowała (...)"[378], to się aż zgrzyta zębami z dyskomfortu. Dodatkowo współczesna reedycja okazała się pełna literówek, w tym w nazwisku jednej z bohaterek („Kilmowiczówna”[60 i in.]) i w słowie, którego sens przez to ulega diametralnej zmianie („Dla kampanii i Cygan się powiesił”[43]).

Ale i tak podróż w czas, gdy można sobie było wybierać gwiazdy, uważam za bardzo udaną.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 654
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: fugare 21.10.2021 18:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Wsiadając w kolejny wagon... | dot59Opiekun BiblioNETki
Świetny ten wehikuł. Też się przejechałam "na gapę" i przypomniałam sobie czytane kiedyś Złote korony księcia Dardanów: Powieść dla młodzieży (Paukszta Eugeniusz) , o których prawie zapomniałam, a teraz powróciły do mnie dzięki tej przejażdżce.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 21.10.2021 18:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetny ten wehikuł. Też ... | fugare
Też je kiedyś czytałam, ale wolę nawet nie zgadywać, kiedy... Pamiętam tylko, że bohater ma na imię Julek i przeżywa w Turcji jakieś przygody (archeologiczne?).
Użytkownik: fugare 21.10.2021 18:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Też je kiedyś czytałam, a... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ja też już takich szczegółów nie pamiętam, ale to że mi się bardzo podobała, owszem. Julek jedzie do cioci do Adampola, tureckiego malutkiego miasteczka, czy raczej wsi, gdzie mieszkają Polacy, a właściwie ich potomkowie, którzy urodzili się już w Turcji. Poznaje nowych przyjaciół,, jest tam dziewczyna, no i przygody, rzeczywiście archeologiczne. Zapamiętałam jeszcze, że to po powstaniu, chyba styczniowym?, czy listopadowym? osiedlili się tam pierwsi Polacy oraz to, że czytałam tę książkę jak reportaż. Wydawało mi się, że to musiało się wydarzyć naprawdę :)
Użytkownik: Vemona 22.10.2021 13:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Wsiadając w kolejny wagon... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ależ mi przyjemność zrobiłaś tym wehikułem! Bardzo lubię tę powieść, czytałam ją dawno temu, a teraz mam ochotę na powtórkę. Nie miałam pojęcia, że jest reedycja, ale skoro taka kiepska, to szkoda...
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: