Dodany: 16.10.2021 22:25|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Damian uratował sprawę i parę osób, ale nie książkę...


Recenzja oficjalna PWN

Recenzent: dot59

Przy obecnej nadprodukcji książek, w tym i powieści kryminalnych, najroztropniej byłoby, parafrazując słynną wypowiedź inżyniera Mamonia, wybierać utwory tylko tych pisarzy, których już znamy i lubimy. Jednakowoż, żeby danego twórcę poznać i polubić, musimy najpierw przeczytać coś, co napisał; tym sposobem, zamiast poprzestawać na ograniczonych zasobach twórczości kilkorga znanych autorów – które przecież się mogą szybko wyczerpać, bo nawet najbardziej płodny literat nie pisze tak szybko, jak my czytamy – od czasu do czasu sięgamy po coś nowego. Ponieważ wśród czytanych przeze mnie kryminałów i thrillerów dominują te napisane przez autorów zagranicznych, mniej więcej dwa razy w roku próbuję wyrównać proporcje i znaleźć coś, co mi odpowiada, w literaturze polskiej. Tym razem skusiłam się na nowość na podstawie samej informacji o treści; nie popatrzyłam na recenzje na konkurencyjnym portalu i to był błąd, bo gdybym, nauczona dotychczasowym doświadczeniem, zobaczyła tę ponadprzeciętną liczbę superlatyw, wzmocnionych jeszcze emotkami i wykrzyknikami, oraz średnią ocenę, przewyższającą swoją wartością oceny zdecydowanej większości powieści Agathy Christie, Henninga Mankella i Aleksandry Marininy, chyba bym się jednak zawahała. I przy okazji odkryłabym, że to nie nowość, bo wydana kilka lat wcześniej w innym wydawnictwie, przeszła niemal niezauważona. Ale nie zrobiłam tego i tak oto trafił w moje ręce „Gen” Juliusza Adela w okładce ozdobionej mroczną, ale przyciągającą wzrok grafiką w nieco psychodelicznym stylu.

Zawarta wewnątrz opowieść zaczyna się jak jeden z najlepszych thrillerów medycznych Robina Cooka: córka znanego dziennikarza zapada na ciężką chorobę o dramatycznym przebiegu i mimo wszelkich wysiłków lekarzy nie udaje się jej uratować. Patomorfolog wykonujący sekcję stwierdza, iż zmarła „zjadła tabletki na rozszerzenie naczyń krwionośnych u zwierząt i dość dużą porcję zwierzęcych antybiotyków”[1]; dzieli się swoim spostrzeżeniem na forum lekarskim, gdzie dowiaduje się, że w innym szpitalu miano do czynienia z podobnym przypadkiem, który wystąpił po zjedzeniu niedopieczonego mięsa, a potem… w ciągu 24 godzin ktoś wchodzi do jego gabinetu, kasując wszystkie dane zapisane w laptopie i uniemożliwiając ponowne zalogowanie się na forum, ordynator oznajmia mu, że „jacyś urzędnicy”, którzy „mieli dokument z ministerstwa”[2], zażądali, by zaprzestano prób wyjaśnienia przyczyny śmierci dziecka, a przy wyjściu ze szpitala napada go osobnik, którego wcześniej widział w poczekalni. Jacek jednak postanawia drążyć temat dalej, tym bardziej, że swoje podejrzenia zdążył już przekazać ojcu dziewczynki i czuje się zobowiązany mu pomóc. W sprawę angażuje także parę przyjaciół – biolożkę pracującą w instytucie naukowym i piekielnie zdolnego hakera. Krysia wprowadza w temat swojego szefa, Damian wykorzystuje kontakty w środowisku pozostającym, powiedzmy łagodnie, nieco poza prawem, i choć trafiają na właściwy trop, sekwencja dramatycznych zdarzeń i przestępczych manipulacji dopiero się rozkręca…

Tego rodzaju pomysł może stanowić kanwę nie rewelacyjnej może, ale całkiem dobrze napisanej powieści, co udowodnił już wspomniany Robin Cook, pisząc „Toksynę”; tam, co prawda, przyczyną śmierci dziecka było zanieczyszczenie mięsa nie lekami, lecz bakteriami, niemniej jednak przebieg dociekań był podobny, a zapał winnych, żeby zatrzeć ślady, prawie tak samo wielki. Cook jednak dopracował do perfekcji medyczną stronę intrygi, czego nie można powiedzieć o jego polskim naśladowcy, najwyraźniej nie do końca obeznanym w realiach, które miały uwiarygodnić fabułę. Zacznijmy od tego, że Jacek dokonuje niebezpiecznego odkrycia, własnoręcznie wykonawszy wszelkie badania toksykologiczne, których w rzeczywistości nie robi się w prosektorium, lecz wysyła próbki do wyspecjalizowanego laboratorium.
Stwierdzony w tkankach zmarłego dziecka lek, stosowany u sędziwych psów, jest bliskim krewnym podobnego leku stosowanego u ludzi, i jeśli ma jakieś działania uboczne, to z pewnością nie należy do nich niewydolność płuc, bo oprócz poprawy krążenia obwodowego wpływa pozytywnie na czynność układu oddechowego. A obydwa mają na tyle krótki czas półtrwania, że aby osiągnęły lecznicze stężenie we krwi i tkankach, trzeba je podawać dwa razy dziennie; oznacza to, że nawet gdyby świnię faszerowano jednym z nich ponad miarę, a ostatnią dawkę podano tuż przed ubojem, to do czasu przygotowania mięsa do sprzedaży, tym bardziej w postaci „na zimno podwędzanej polędwicy”[3], zawartość leku w mięsie spadłaby na tyle, że nie byłaby w stanie podziałać na organizm osoby, która je zjadła, a cóż dopiero dać się wykryć po kilku dniach od spożycia. „Zwierzęcych antybiotyków” jest bardzo niewiele. Na ogół u zwierząt stosuje się te same antybiotyki, które podaje się ludziom; części z nich w ogóle nie wolno podawać osobnikom hodowanym na mięso, część wolno, ale z zachowaniem pewnych zasad ostrożności – jednak nie dlatego, by były one trujące dla spożywających to mięso ludzi, lecz dlatego, że są zarezerwowane do leczenia wyjątkowo groźnych chorób, w tym wywołanych bakteriami opornymi na „zwykłe” antybiotyki, i obecność ich w pokarmie ludzkim powoduje selekcjonowanie szczepów, które i na te „ratunkowe” antybiotyki są oporne. Możemy teoretycznie założyć, że dziewczynka była na któryś antybiotyk uczulona, więc nawet śladowa ilość zawarta w pożywieniu mogła u niej wywołać wstrząs anafilaktyczny; jednak w takim przypadku objawy rozpoczęłyby się gwałtownie w kilka minut po zjedzeniu danego produktu, a nie nasilały się stopniowo w ciągu kilku dni. Niech więc przyczyna śmierci Pauli dalej pozostanie zagadką.

Nie zagadką natomiast, lecz absurdem jest sekwencja zdarzeń rozgrywających się w szpitalu, do którego po przedwczesnym porodzie trafia żona Jacka. Nie ma w Polsce placówki, w której kobietę po porodzie i kilkudniowym pobycie na OIOM-ie przeniesiono by „na oddział patologii ciąży”[4] (tam, jak sama nazwa wskazuje, przebywają pacjentki, które jeszcze nie urodziły), ani w której możliwe jest przyjęcie na jakikolwiek oddział kobiety zdrowej tylko dlatego, że ta „poszła do ordynatora i wytłumaczyła mu, że musi dyskretnie czuwać nad spokojem chorej”[5]. Czuwać by mogła, owszem, za okazaniem stosownych dokumentów z prokuratury/policji, tyle, że nie jako „lipna” pacjentka, lecz co najwyżej na stołku przed drzwiami. W prywatnym szpitalu może też pozwolono by siedzieć przy pacjentce bliskiej krewnej, która musiałaby się, po pierwsze, wylegitymować, po drugie, przebrać w sterylny uniform, ale na pewno nie mogłaby kłaść się do łóżka.

Przeciętny czytelnik prawdopodobnie jednak tych niedoskonałości merytorycznych nie zauważy, podobnie, jak nie będzie w stanie sprawdzić, czy możliwe są takie sztuczki informatyczne, jakich dokonuje Damian (na tym akurat nie znam się zupełnie, ale obstawiam, że tak) lub takie procedury, poprzez które jedna osoba zatrudniona na dość wysokim stanowisku państwowym mogłaby wydawać polecenia pracownikom zupełnie innej instytucji państwowej (tu mam pewne wątpliwości). Ale pewnie dostrzeże, że opisy śledzenia jednych postaci przez drugie, wymykania się śledzonych i raportowania wyników śledzenia przez śledzących z czasem stają się po prostu nudnawe, a w wielu miejscach narracja jest rozdmuchiwana zupełnie niepotrzebnymi informacjami (np. przebiegiem przygotowywania obiadu w rodzinnym domu Krysi, sceną z coming-outem jej brata, którego postać nie ma żadnego znaczenia dla akcji) i podkręcana mocno już ogranymi motywami (ubeckie teczki).

A przede wszystkim – że strona techniczna tekstu pozostawia wiele do życzenia; tak wiele, iż trudno uwierzyć, że był poddawany redakcji i korekcie. Tej ostatniej dokonywała osoba lub zespół osób ukrywająca/-y się pod wdzięcznym kryptonimem ERATO, która to nazwa byłaby zdecydowanie bardziej stosowna, gdyby zawierała podwójne „r”, bo na trzystu pięćdziesięciu paru stronach aż się roi od błędów wszelkiego rodzaju, zaczynając od banalnych literówek i brakujących, nadmiarowych lub przestawionych znaków interpunkcyjnych („Nic, panu, nie jest?”[6], „Nie drogi, panie”[7], „probówki z naklejonymi kartkami Anna Kowalska” [8], „stał się niedoścignionym »hakerem«”[9], „w jakiej »materii« się obraca”[10]). To można by jeszcze darować, choć irytuje, ale prócz tych drobiazgów są jeszcze i:
- powtórzenia (w jednym kilkuzdaniowym akapicie „powinien znajdować się w tym pomieszczeniu”, „na suficie znajdował się tynk”, „może za nim coś się znajduje”[11]);
- stosowanie w narracji konstrukcji typowych dla języka potocznego („jak Adam odjeżdżał (…), to ten mężczyzna…”[12], „nawet jak korzystali z pomocy (…), to…”[13], „jak nie mają, to…”[14]) i inne rodzaje nadużycia zaimka „to” („nie chciał drugi raz przechodzić przez to, że widok policjanta na chodniku doprowadzał do tego…”[15]);
- konflikty podmiotu – czasem nawet piętrowe („Piotr wziął ze stolika lornetkę i stanąwszy w oknie, oglądał ogród za domem Izydora. Przejście do ogrodu sąsiada oddzielone było furtką i właściwie w każdej chwili nieobserwowany z odpowiedniej pozycji mógł wydostać się z domu. Leon przyznał się do tego, że raz wymknął się obserwującym go ludziom i w biały dzień wyszedł w przebraniu z redakcji. Ile razy wyszedł na jakieś spotkania z niby obserwowanego domu, tego Piotr nie wiedział”[16]), „na rogu ulicy stał samochód z kierowcą w środku, który przyglądał mu się znad planu miasta. Pojechał teraz prosto do pracy pewien, że jest obserwowany”[17], „każdy nabywca tego terenu osiedlał się tu na trochę, a potem opuszczał dworek, zabierając ze sobą (…). Po wyzwoleniu kilka lat niszczał…”[18]);
- fragmenty w całości niewydarzone stylistycznie („Zdarzały się porody zwierząt bez odbytów i genitaliów, kompletnie niemogących przeżyć jednej doby”[19], „wyjął kawałek gumy, na którym wycięte były litery tak jak na pieczątce. Wziął go do ręki i przejechał po papierze ściernym tak, aby wyglądał na używaną przez wiele lat”[20]);
- błędy gramatyczne („nie chce, żebym brała w tym udziału”[21]”, „nabrał w dłonie zimną wodę”[22]) i ortograficzne („nie raz” [23]),
- i przekręcenia personaliów postaci. Nieżyjąca żona profesora Poznańskiego to na s.130 Irena, piętnaście stron dalej Renata. Ktoś „grzebał w laptopie Starskiego”[24], ale nie ma takiego bohatera – jest Starkowski. Najgorzej potraktowano owego mężczyznę, z którym Jacek korespondował na forum: najpierw jest to „Krzysztof Filipiak, kierownik laboratorium” [25], później dowiadujemy się, że „Krzysztof Szuster był laborantem”, a jego zainteresowanie zagadkowym przypadkiem „wzbudziło zaniepokojenie kierownika laboratorium (…)”[26].

Chyba bym nie wytrzymała do końca lektury, gdyby nie jedna rzecz, która się autorowi naprawdę udała, mianowicie stworzenie postaci Damiana. Początkowo myślimy, że jest on tylko nieszkodliwym hakerem, potem orientujemy się, że oprócz tego byłym przestępcą, by wreszcie dowiedzieć się, że nadal jest na bakier z prawem. Należałoby go potępić, ale jest tak diabelnie sympatyczny, tak oddany sprawie dotarcia do prawdy i doprowadzenia do ukarania osób odpowiedzialnych za śmierć przyjaciela, że nie ma o potępieniu mowy; czytelnik do samego końca trzyma kciuki i za jego powodzenie, i za zerwanie z kryminalnymi skłonnościami. Więc i ja trzymałam, aczkolwiek negatywnych wrażeń, doznanych za sprawą wzmiankowanych błędów i niezręczności, nawet Damian nie zatarł. Szkoda.

[1] Juliusz Adel, „Gen”, wyd. BookEdit, 2021, s. 14.
[2] Tamże, s. 34.
[3] Tamże, s. 193.
[4] Tamże, s. 113.
[5] Tamże, s. 126.
[6] Tamże, s. 41.
[7] Tamże, s. 161.
[8] Tamże, s. 47.
[9] Tamże, s. 56.
[10] Tamże, s. 177.
[11] Tamże, s. 70.
[12] Tamże, s. 157.
[13] Tamże, s. 171.
[14] Tamże, s. 211.
[15] Tamże, s. 183.
[16] Tamże, s. 212.
[17] Tamże, s. 217.
[18] Tamże, s. 259.
[19] Tamże, s. 192.
[20] Tamże, s. 208.
[21] Tamże, s. 120.
[22] Tamże, s. 149.
[23] Tamże, s. 65.
[24] Tamże, s. 82.
[25] Tamże, s. 53.
[26] Tamże, s. 131.

Ocena recenzenta: 2/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 217
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: