Dodany: 29.05.2004 22:49|Autor: katia
bez tytułu
Tworząc postać prowadzącego śledztwo Mocka autor musiał być pod silnym wrażeniem niektórych filmów z Bogusiem Lindą. Mock stresy policyjnej kariery zalewa litrami alkoholu, stosuje bardzo brutalne metody wobec podejrzanych, wchodzi w konflikty z "górą". Nawet w małżeństwie mu nie wychodzi. Dużo młodsza od niego żona odchodzi ("bo to zła kobieta była").
Ta prymitywna psychologia superpolicjanta trochę denerwuje. Denerwują dziwne metody śledcze, które stosuje. Policjant-twardziel korzysta zamiast z konkretnych przesłanek i śladów głównie z intuicji i oryginalnych pomysłów. Do tego zakończenie jest przewidywalne już od połowy książki. Sprawia wrażenie trochę "pisanej na kolanie" - chyba w pościgu za przebiciem popularności pierwszej, dużo lepszej części - "Śmierć w Breslau". Denerwują też różne drobiazgi, no i te morderstwa - coraz bardziej wymyślne i "okrutne coraz okrutniej" - tak trochę "na siłę".
Lecz cóż - choć szkoda, że Krajewski nie posiedział nad komputerem nieco dłużej - książkę pochłania się dosłownie jednym tchem. Klimat przedwojennego Wrocławia - "z wierzchu" pięknego, zadbanego, ze schludnymi, porządnymi mieszkańcami, a skrywającego pokłady zła i perwersji - wciągnie i zachwyci nie tylko wrocławian. Ale ci mają tę przewagę, że uliczkami Breslau wędrują sobie w myślach wraz z Mockiem. Wciąż jednak wierzę, że niewątpliwy talent Krajewskiego do pisania "breslauerskich kryminałów z klimatem" rozkwitnie na dobre przy trzeciej powieści.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.