Dodany: 10.10.2021 22:07|Autor: Marioosh
Solidna robota
Gorący, upalny sierpień – komisarz Martin Beck „patrząc na przykurzoną zieleń za oknem, cieszył się z wytęsknionych wakacji” [1]. I już nawet zdążył dopłynąć na jedną z wysp archipelagu sztokholmskiego, już nawet zdążył wypłynąć z synem na ryby, gdy drugiego dnia zostaje wezwany do powrotu – i nawet się o to nie wścieka, po prostu „doszedł do wniosku, że złość zdominowało totalne zaskoczenie”[2]. Beck otrzymuje zadanie od Ministerstwa Spraw Zagranicznych: ma udać się do Budapesztu i odnaleźć popularnego dziennikarza Alfa Matssona, który wyruszył tam przed dziesięcioma dniami, by przeprowadzić wywiad z bokserem Laszlo Pappem oraz napisać reportaż o muzeum żydowskim, po czym wszelki ślad o nim zaginął. MSZ chce, by Beck udał się tam nieoficjalnie jako ich pracownik, gdyż Matsson zajmował się problematyką wschodnioeuropejską i bez umiaru udawał się za żelazną kurtynę; poza tym istnieje zagrożenie, że redaktor naczelny tygodnika, dla którego pisał dziennikarz, może wykorzystać fakt jego zaginięcia do opiniotwórczych celów. Beck przylatuje do Budapesztu i po kilku dniach przekonuje się, że poszukiwania stoją w miejscu, a śledztwo wydaje się bezproduktywne, bo wydaje się, jakby Alf Matsson rozpłynął się w powietrzu; komisarz coraz bardziej przeklina „swój niedorzeczny odruch, który skłonił go do podjęcia się tego bezsensownego zadania” i najbardziej dręczy go to, że „zareagował jak rasowy policjant. To coś w rodzaju choroby zawodowej, która zmuszała go do przyjmowania wszystkich zadań i stawania na głowie, żeby się z nich jak najlepiej wywiązać”[3]. Do wrażenia bezsensu dołącza poczucie bezsilności, gdy węgierski major Vilmos Szluka mówi Beckowi, że dokonał „jak to się mówi, błędnej oceny sytuacji” i dodaje: „Obecnie nie dzieje się u nas nic szczególnie dramatycznego. Dawniej działo się aż nadto. Teraz chcemy spokoju” [4]. Żarty się jednak kończą, kiedy pewnej nocy zmęczony upałem Beck wychodzi na nocny spacer i zostaje napadnięty przez nożownika – od tego momentu śledztwo rusza z miejsca.
Druga książka z serii o sztokholmskich policjantach jest stylistycznie odmienna od pierwszej: jest tu, co prawda, sporo opisów żmudnej pracy sfrustrowanych i przemęczonych funkcjonariuszy – jeden z nich mówi: „Policjant to nie jest zawód. Ani powołanie. To przekleństwo”[5] – ale chwilami wydawało mi się, że autorzy bardziej skupili się na topografii Budapesztu, niż na samej intrydze. A może chodziło właśnie o to, żeby pokazując zniechęconego komisarza Becka na tle węgierskiej stolicy, stworzyć pewne napięcie i lekko zmylić czytelnika? Książka jest niemalże naturalną kontynuacją „Roseanny”, pojawia się tu do niej kilka nawiązań, ale można ją czytać jako samodzielną powieść. Jest tu więc wszystko, z czym mieliśmy do czynienia w pierwszym tomie: ostry, lapidarny język, konkretnie i szczegółowo nakreślone postacie, cięte dialogi, świeżość i delikatna ironia. Jest też pewien element, który wkrótce będzie pojawiał się częściej: manifestowanie lewicowych poglądów autorów; tutaj mamy krytykę Axela Springera, przedstawionego jako były żurnalista Goebbelsa i prowadzącego w swoim koncernie nazistowską politykę – i dzięki takim przekonaniom para szwedzkich autorów mogła być w Polsce wydawana już w latach siedemdziesiątych. Czego by jednak nie mówić, jest to książka godna uwagi; 182 strony można przeczytać bez poczucia zmarnowanego czasu.
[1] Maj Sjöwall, Per Wahlöö, „Mężczyzna, który rozpłynął się w powietrzu”, tłum. Halina Thylwe, wyd. Amber, 2009, str. 10.
[2] Tamże, str. 14.
[3] Tamże, str. 63.
[4] Tamże, str. 68.
[5] Tamże, str. 99.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.