Dodany: 01.10.2021 20:38|Autor: dot59
Kontrprawnicy dla niedźwiedzia z tobołem
Już dawno nie było żadnego kontrkonkursu, a że mi przy czytaniu fragmentów konkursowych przyszło do głowy parę dusiołków, których jednakże w tych fragmentach nie wypatrzyłam, niniejszym zbieram tu zapasową ekipę prawną:
1.
— Jednakże — dodał pan S. tym specjalnym tonem prawnika, który wszystkimi porami skóry wsysa pieniądze — w tym przypadku, wobec szczególnych okoliczności wymagana jest również jednorazowa opłata w wysokości, powiedzmy, dwóch tysięcy dolarów.
K. zamilkły. Potem rozległ się chóralny metaliczny zgrzyt — każdy z nich odłożył czcionki, sięgnął pod kamień i wyjął topór bojowy.
— Zatem to uzgodnione, tak? — Pan S. odstąpił na bok. T. wyprostowały się nagle. T. i k. nie potrzebowały szczególnych pretekstów, by walczyć. Czasami wystarczał fakt, że żyją w tym samym świecie. Tym razem W. musiał powstrzymać G.
— Czekajcie, spokojnie, na pewno jest jakieś prawo, które nie pozwala zabijać prawników.
— Jesteś pewien?
— Przecież jeszcze chodzi ich kilku po mieście, prawda? Poza tym on jest z. Jeśli rozetniesz go na pół, obie połówki pozwą cię do sądu.
2.
Gdy kończyła studia, przez myśl jej nie przeszło, że kiedyś będą istniały takie miejsca. Ale wówczas blisko stu adwokatów nie było zarejestrowanych w urzędach pracy jako bezrobotni. Dziesięć lat temu aplikację kończyło raptem sześć tysięcy osób, teraz czternaście tysięcy. Rynek został przesycony i nie było na nim miejsca dla prawników, którzy zaprzepaścili swoją karierę.
X wiedziała, że powinna cieszyć się z pracy w boksie. Była upokarzająca, ale biorąc pod uwagę okoliczności, stanowiła też uśmiech losu. Po numerze, jaki wycięła ostatniemu klientowi jeszcze jako jedna z najlepszych prawniczek kancelarii Y&Z, żadna szanująca się firma jej nie zatrudni. Sprzeniewierzyła się korporacyjnym zasadom, ale przynajmniej zachowała czyste sumienie. Było warto. Teraz mogła ze spokojem kasować czterdzieści dziewięć złotych za prostą poradę w sprawach rodzinnych czy spadkowych oraz prawie trzy stówy, jeśli w grę wchodził proces.
3.
B. pojechał do Birmingham z dwoma czy trzema chłopakami, spił się i zaczął ganiać po korytarzu w samej bieliźnie, i wyrzucać z siódmego piętra balony z wodą. Tylko że napełnił je atramentem i trafił żonę jakiejś szychy z rady miejskiej, która szła do hotelu na imprezę. Wydobycie go z więzienia kosztowało ciocię I. dwieście dolarów i następne dwieście za usunięcie nazwiska B. z rejestru, żeby nie figurował w aktach i żeby jego tatuś się nie dowiedział... (…). Cała paczka z klubu D.P. była taka. Odwalali kawał dobrej roboty, o której nikt nie wiedział. Ale najśmieszniejsze w całej tej historii jest to, że B. L. został wybitnym prawnikiem i w końcu prokuratorem generalnym gubernatora F.