Dodany: 29.09.2021 13:41|Autor: fugare
Pruski mundur i wojenne listy
Przede mną, na biurku, leży widokówka wysłana w 1939 r. „Droga Panno Wandziu!” — tak na jej odwrocie, starannym, równym, pochylonym w prawo pismem, Wacław — mój przyszły dziadek — rozpoczyna swój list do Wandy — mojej przyszłej babci. Pisząc te słowa, jeszcze nie wie, że narzeczeni, a już niedługo młodzi małżonkowie, rozpoczną swoje wspólne życie nie tylko w nowych rolach, ale w zupełnie innym, niż dobrze im znany, świecie. Podczas wojny urodzą się ich trzy córki, a okupacyjne historie będą opowiadane jeszcze wiele lat później wnukom. Zamieszkają też na długo w wyobraźni ich wnuczki, czyli mojej.
„Kochana Maryniuchno!” — tak rozpoczynały się listy Henryka do czule nazywanej przez niego żony Marianny, pisane pomiędzy 1914 a 1915 rokiem. Nie ta wojna i nie ci sami ludzie, ale losy bardzo podobne.
Bogusława Latawiec, wnuczka Henryka — pisarka i poetka, autorka m.in. dziesięciu tomów wierszy i kilku utworów prozatorskich, odnalazła w 1998 r. korespondencję rodzinną. Stało się to podczas porządkowania mieszkania po śmierci matki. Odkryła w nim przechowywaną od lat walizkę swojego dziadka, a w niej, oprócz rodzinnych dokumentów, starannie zapakowaną paczuszkę z listami. Listy pisane były dwoma charakterami pisma – były to wojenne listy jej babci i dziadka z lat 1914-1915. Na podstawie odnalezionej korespondencji, rodzinnych zdjęć, dokumentów, własnych wspomnień, wycinków z gazet i ustnych relacji krewnych, Bogusława Latawiec stworzyła wyjątkową, wzruszającą, dokumentalną książkę o życiu mieszkającej w Poznaniu rodziny Henryka i Marianny Wypiśniaków. Autorka, postanowiła odtworzyć ich losy, skupiając się szczególnie na krótkim okresie powołania Henryka do pruskiego wojska. Opisała przy tym, odtwarzając język, gwarę wielkopolską i zwyczaje, codzienne życie mieszkańców Poznania w czasie pierwszej wojny światowej.
„Maryniuchna i Henryk wyruszyli ze swojego czasu do mnie, aby w teraźniejszości odnaleźć choćby skrawek czyjejś pamięci...Bezustannie muszę pamiętać, że za pisanym światem ich korespondencji, złożonym z ułomków i drobin czai się krwisty i spójny świat ich życia. Raz po raz łudzę się, że potrafię go wyświetlić niby starą i pełną ubytków taśmę filmową”[1].
Aby zrozumieć kontekst wydarzeń, niezbędne jest uporządkowanie wiadomości na temat ich czasu i miejsca. Poznań w 1914 r. (w roku wybuchu I wojny światowej), znajduje się pod zaborem pruskim. Pod panowanie niemieckie trafił wraz z prawie całą Wielkopolską w 1793 r. w wyniku rozbioru Polski. Od wielu lat trwa akcja germanizacyjna. W mieście żyją obok siebie Niemcy, Polacy i Żydzi. Pozostają w różnych relacjach: Polacy najczęściej jako pracownicy, a Niemcy jako pracodawcy. Poza tym są sąsiadami i wszyscy, jako obywatele Niemiec podlegają obowiązkowi służby wojskowej, tak jak mieszkańcy pozostałych dwóch zaborów – nominalni obywatele Rosji i Austro-Węgier. Dla właściwej oceny sytuacji Polaków podlegających administracyjnym obowiązkom wojskowym, narzuconym przez władze kraju, w którym się znaleźli w wyniku kolejnych rozbiorów Polski, potrzebna może się okazać informacja o tym, że już przed wybuchem wojny w armiach zaborczych służyło, jak podają różne źródła około 300 tysięcy Polaków.
W 1914 r., kiedy w poznańską codzienność Henryka i Maryniuchny wkracza wojna, są już od 14 lat małżeństwem i nie spodziewają się, że strzały oddane w nieznanym im Sarajewie zmienią nie tylko porządek polityczny Europy, ale także całe ich uporządkowane życie rodzinne. Poznali się, pokochali i pobrali w 1901 r.: „Maryniuchnę ubrano w ciężką ślubną suknię pani Jaraczewskiej, z atłasu i koronki. Henryk często powtarzał, że wpłynęła do kościoła jak smuga światła. A już przy powozie, gdy pomagał jej wejść, pod czujnym wzrokiem stangreta, do wnętrza wybitego białą skórą, znowu poczuł ten sam płomień na wargach, jakby dotknął brzegu gorącego kubka i otoczyła go dobrze znana słodko-gorzka woń karmelu”[2]. Gdy wybucha I wojna światowa, mają już po czterdzieści lat i troje dzieci: Kazimierę, Mariana i Janinkę. W sierpniu 1914 r. Henryk zostaje wcielony do pruskiej armii - do szwadronu kawalerii i wysłany na wojnę z Rosją. Od pierwszych dni pobytu w wojsku pisze do żony listy. Pisze je bardzo często, po to, by wiedziała, że żyje i po to, by podtrzymywać ją na duchu. Często podkreśla: „Kochana moja nie kłopocz się o mnie” [3], „ O mnie się nie troszcz, mamy tu co jeść i pić. Mój koń jest dobry, więc się nie kłopocz”[4]. Pisze podczas postojów, podczas przerw w walkach i w każdej sprzyjającej chwili. Listy wysyłane są nawet co kilka dni i, mimo drobnych perturbacji, regularnie docierają w obie strony. Trzeba przyznać, że niemiecka poczta musiała być w owych czasach niezwykle skuteczna, bo Henryk w swoich listach prosi też o różne przesyłki: papierosy, kamyczki do zapalniczki czy jedzenie i, mimo przemieszczania się wojska, docierają do niego wysyłane przez żonę paczki i listy. Opisując wojenne trudy, Henryk stara się pokazywać je żonie w czasie przeszłym i podkreśla z reguły, że to co się wydarzyło, już minęło, a „idzie mi teraz dosyć dobrze”[5]. W wielu listach zaklina też przyszłość, pisząc: „Ja Wam wszystko, co za przygody mamy na wojnie, opowiem jak szczęśliwie przyjadę do domu. Jak mi Bóg da szczęśliwie do domu przyjść, to Wam będę miał wiela do powiedzenia”[6]. Henryk stara się w swoich listach udzielać rodzinie rad i mimo wszystko być obecnym w ich życiu. Przekonuje żonę: „Nie chowaj tych pieniędzy. Kup dzieciom i sobie co. Pozwól sobie, ale na pewno. Nie żyj tylko z siekanego. Tylko kup co się da. Masz pieniądze, to sobie lajstnij”[7]. Wychowuje też na odległość córkę, pisząc do niej: „Kazia, pokaż co możesz. Nie daj się... Noś głowę do góry. Pyszną przy tym nie potrzebujesz być”[8].
Bogusława Latawiec ułożyła listy Henryka i jego żony w sposób chronologiczny i uzupełniła beletryzowaną opowieścią o ich życiu. Ilustracją opisywanych miejsc są rodzinne fotografie, mapy i zdjęcia Poznania z początków wieku, a uzupełnia je epilog i słowniczek gwary poznańskiej. Te historyczne dokumenty i skrupulatnie zgromadzone fakty nie są jednak esencją książki. Autorka, w poetycki sposób, próbuje przywołać po latach, odnaleźć i opisać to, co trudne do pokazania na jej kartach — uczucia. Tropi je niczym detektyw w listach Henryka, w słowach o codzienności i w niedopowiedzeniach, bo jak pisze: „Wszystko się może zdarzyć w tej wielkiej grze o pamięć i o miłość, która toczy się między piszącymi i czytającymi”[9]. W jej wyobraźni ukazują się obrazy z przeszłości, a własne, niekiedy bardzo osobiste lub wręcz intymne doświadczenia, pomagają jej w opisywaniu czytelnikowi stanów ducha pozostawionej samotnie żony i oddalonego od rodziny męża. W listach i w przesyłanych mężowi fotografiach rodziny, odnajduje skutki wojennej rozłąki i towarzyszącego jej strachu. Na zdjęciu przedstawiającym Maryniuchnę z dziećmi dostrzega podkrążone oczy, zniszczone ręce, a nawet pewien rodzaj sprytu i zaciętości w spojrzeniu — efekt samotnego borykania się z codziennością.
Z rodzinnej historii wyłania się zbiorowy los Polaków mieszkających pod zaborem pruskim. Na podstawie losów Henryka możemy spróbować zrozumieć dramat ludzi walczących w obcej armii, doskonale zdających sobie sprawę, że nierzadko toczą również wojnę bratobójczą. O tym aspekcie I wojny światowej nie mówi się chętnie ani często i mam wrażenie, że jest to temat trochę niezręczny, a zdjęcia przodków w obcych mundurach chowane są głęboko i traktowane jako wstydliwa pamiątka.
Po książkę Bogusławy Latawiec sięgałam po raz pierwszy z zainteresowaniem, ale nie sądziłam, że okaże się dla mnie tak fascynującą lekturą. Przeczytana ponownie po kilku latach, nic nie straciła ze swojej atrakcyjności, a nawet pokazała mi się w nowym świetle. Nie tylko ze względu na jej beletrystyczną wartość, ale przede wszystkim z uwagi na opisanie historii czasu, ludzi i miejsca z wielką wrażliwością, delikatnością i zrozumieniem. Rzadko traktujemy tak swoich protoplastów: wojny, śmierć, narodziny, małżeństwa to często dla potomnych tylko suche fakty z ich życia. Bogusława Latawiec pokazuje, jak można pięknie pisać i myśleć o ludziach, których już nie ma, ale dzięki którym jesteśmy my.
[1] Bogusława Latawiec, „Kochana Maryniuchna”, wyd. Iskry, Warszawa, 2003, str. 306.
[2] Tamże, str. 139.
[3] Tamże, str. 54.
[4] Tamże, str. 26.
[5] Tamże, str. 26.
[6] Tamże, str. 26.
[7] Tamże, str. 315.
[8] Tamże, str. 315.
[9] Tamże, str. 172.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.