Dodany: 28.09.2021 09:58|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Nawiedzeni, nieuzdrowieni


Ponieważ ogromnie interesują mnie wszelkie tajniki ludzkiego umysłu, zawsze zastanawiam się nad mechanizmami, sprawiającymi, że ludzie wierzą w różnego rodzaju zabobony, wróżby, horoskopy, „odczynianie uroków”, leczenie wodą „napromieniowaną” za pośrednictwem telewizora itp. I nie są to zjawiska wyjątkowe czy też typowe jedynie dla ludów pierwotnych, bo co jakiś czas publikowane są wyniki sondaży z krajów całkiem nieźle rozwiniętych, dowodzące, że na przykład 1/3 ankietowanych, niezależnie od religijności, wierzy w duchy, czarownice czy też pechową trzynastkę. Równocześnie krąży po Europie stereotypowe przeświadczenie, że Niemcy jako społeczeństwo należą do tych najbardziej racjonalnie myślących, i nie jest ono chyba tak całkiem pozbawione podstaw, bo przecież na uczelnie niemieckie w XIX i początkach XX wieku zjeżdżali się z całej Europy chętni do studiowania filozofii, nauki ścisłych i przyrodniczych. Ale nadszedł moment, gdy coś się w tym myśleniu posypało: najpierw ogromna część populacji Niemiec poddała się manipulacji psychopatycznego demagoga, co poskutkowało drugą wojną światową i holokaustem, a potem, gdy to oni doświadczyli losu przegranych, poczęli szukać ucieczki zgoła nie w racjonalizmie…

O tym dziwnym, wręcz przerażającym zjawisku z powojennej historii Niemiec opowiada amerykańska historyczka, Monica Black, której udało się dokopać do zupełnie zdumiewających faktów. Kopać trzeba było głęboko i z zacięciem, bo wśród źródeł dominują raczej te, które przedstawiają ogólne – i ważniejsze – aspekty niemieckich losów: katastrofalny stan zbombardowanych miast i zrujnowanego przemysłu, powszechne ubóstwo, wzrost odsetka kalek, sierot i wdów, ogrom traum związanych z jednej strony z zachwianiem wiary w wielkość Niemiec i poczuciem winy (choć to ostatnie na ogół mieli nie ci, którzy powinni), a z drugiej z typowymi skutkami każdej niemal wojny: dezintegracją rodzin, bezdomnością, głodem, krzywdami doznanymi z rąk zwycięzców. Straciwszy grunt pod nogami, ludzie gotowi są chwytać się czegokolwiek i kogokolwiek, co/kto da im nadzieję; jakąkolwiek nadzieję. Toteż, jak wskazuje autorka, powojenni Niemcy ułapili się, jak tonący brzytwy, wiary w fenomeny ponadnaturalne; skoro widzieli i czuli takie zło, jakiego ich rozum nie mógł objaśnić za pomocą racjonalności, cóż więc prostszego, niż uwierzyć, że za to wszystko, co się stało, co się dzieje aktualnie i co się jeszcze wydarzyć może, odpowiedzialność ponoszą nie ludzie – nie oni sami jako zbiorowość – lecz jakieś przerażające demony i czarownice? I że, jeśli skutkom tego zła – chorobom ciała i duszy – nie była w stanie zaradzić oficjalna medycyna (która zresztą też na jakiś czas legła w gruzach po tym, jak niemała część jej adeptów zaangażowała się w krzywdzenie „podludzi”), to potrafią się z nimi uporać wybrańcy, przez których działają wyższe moce?

Tę paranormalną paranoję na skalę całego narodu przedstawia autorka na przykładzie dwóch szczególnie rzucających się w oczy osobistości: samozwańczych uzdrowicieli, Brunona Gröninga i Waldemara Eberlinga, z których drugi nie poprzestawał jedynie na czynieniu rozmaitych guseł, ale też był motorem posądzeń o czary, padających na Bogu ducha winnych ludzi z terenu jego działalności. Prawda, że oskarżanym nie groziło już to, co by ich spotkało kilkaset lat wcześniej, ale nawet sam ostracyzm społeczny i akty agresji ze strony sąsiadów były dla nich wystarczająco krzywdzące…

Opowieść snuta przez Black nie jest lekką gawędą – nie tylko ze względu na temat, wymagający pewnej powagi, ale i na dość ciężki, momentami odpowiedni raczej dla rozprawy naukowej styl. Nie da się więc jej połknąć jednym tchem, trzeba raczej zaplanować sobie czytanie w ratach. Ale warto ten wysiłek podjąć, by uświadomić sobie, na jakim gruncie szczególnie łatwo rosną chwasty przesądów i irracjonalnych przekonań, jak wielka potrafi być siła niedomagań psychosomatycznych i potęga efektu placebo (uległ mu nawet w jakimś stopniu pierwszy pacjent Gröninga, chłopiec cierpiący na „postępujący zanik mięśni”[1], a więc chorobę w pełni organiczną, który już po jednym spotkaniu z uzdrowicielem „wstał i zaczął chodzić”[2]; poprawa nie była duża i nie trwała długo, ale o tym już tak szeroko nie opowiadano…) i jak niebezpieczne jest zdanie się na „specjalistów” od paramedycyny w przypadkach, gdy choroba ewidentnie wymaga leczenia metodą tradycyjną (jak w przypadku nastolatki z ciężką gruźlicą płuc, do tego stopnia opętanej wiarą w uzdrowicielski potencjał Gröninga, że bezwzględnie odmówiła wyjazdu do sanatorium i poddania się kuracji streptomycyną, czego skutek był łatwy do przewidzenia). I nie oszukujmy się, że „pociąg do astrologii, parapsychologii, seansów spirytystycznych, chiromancji, spirytualizmu, telepatii i różdżkarstwa, a także okultystycznych ruchów w rodzaju ariozofii czy teozofii”[3] dotyczył wyłącznie Niemców i tylko u nich odżył ze zdwojoną siłą w następstwie ich szczególnej powojennej sytuacji. To może się zdarzyć w każdym społeczeństwie, doświadczanym przez „strach przed duchowym zbrukaniem, toksyczną nieufność i przenikający codzienne życie niepokój”[4]. Dlatego tak ważna jest znajomość podłoża i mechanizmów podobnych zjawisk.

[1] Monica Black, „Niemcy opętane: Przerażające duchy przeszłości w Niemczech po drugiej wojnie światowej”, przeł. Bartosz Kurowski, wyd. Prószyński i S-ka, 2021, s. 59.
[2] Tamże, s. 64.
[3] Tamże, s. 26.
[4] Tamże, s. 27.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 306
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: