Dodany: 16.04.2005 13:37|Autor: pinkwart

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Klub Dumas
Pérez-Reverte Arturo

2 osoby polecają ten tekst.

Diabeł tkwi w książkach


Relacje między książką a powstałym na jej podstawie dziełem filmowym na ogół oceniałem prosto: książka lepsza, film lepszy, w ogóle nie trzeba było adaptować... Tutaj jednak sprawa jest skomplikowana i niejednoznaczna.

Najpierw, jakiś czas temu, obejrzałem pracę Polańskiego "Dziewiąte wrota". Film mi się w zasadzie podobał, choć nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że nakręcony został dla dopełnienia trylogii demonologicznej, jako zakończenie cyklu, który tworzą: "Nieustraszeni pogromcy wampirów" i "Dziecko Rosemary". Wiedziałem, że został oparty na książce Artura Péreza-Revertego "Klub Dumas" i nawet się dziwiłem, co Dumas ma wspólnego z poszukiwaniem diabła, ale jakie to teraz tytuły ludzie nadają swoim dziełom! Poza tym nic nie wiedziałem o hiszpańskim pisarzu, więc film był dla mnie dziełem samym w sobie. Potem przeczytałem książkę – jako piątą czy szóstą spośród dorobku Revertego. I irytacja moja sięgnęła zenitu – jak mógł Polański tak potraktować taką książkę! A potem obejrzałem film jeszcze raz. I teraz już naprawdę nie umiem zastosować formuły przedstawionej na początku. Więc może zacznijmy po Bożemu, od początku: najpierw książka, potem film. Tyle że sformułowanie "po bożemu" wydaje się w tym miejscu mocno nie na miejscu...

Lucas Corso jest poszukiwaczem książek, białych kruków, które, wyszperane w prywatnych zbiorach czy prowincjonalnych antykwariatach, a następnie sprzedane zamożnym bibliofilom, mogą przynieść fortunę, satysfakcję, szczęście lub... śmierć. Śmierć zagląda tu w oczy już od pierwszych słów – Pérez-Reverte po mistrzowsku, doprawdy, zarzuca wędkę na czytelnika wiedząc, że nic tak nie ożywia narracji jak dobrze podany trup:

"Nagły błysk flesza rzucił na ścianę salonu cień trupa. Zwłoki wisiały nieruchomo pod lampą na środku pokoju. W miarę jak fotograf je okrążał, co chwila zwalniając migawkę aparatu, cień kładł się na obrazach, gablotach z porcelaną, regałach z książkami i rozsuniętych zasłonach ukazujących wielkie okna, za którymi padał deszcz".

To zdanie trzeba by pokazywać młodym kandydatom na literatów, by wiedzieli, jak trzeba zabierać się do rzeczy! Tak umiejętnie wprowadzony na scenę trup wprowadza do akcji rękopis jednego z rozdziałów "Trzech muszkieterów" Aleksandra Dumasa, a niebawem także XVII-wieczne dzieło weneckiego drukarza Aristide Torchii "Księga Dziewięciorga Wrót do Królestwa Cieni", w której zamieszczone zostały litografie, skopiowane rzekomo z tajemniczej księgi "Delomelanikon", autorstwa samego Lucyfera. Drukarz Torchia spłonął na inkwizycyjnym stosie wraz ze swoimi książkami, spośród których ocalały tylko trzy egzemplarze. Corso rusza w podróż, by zweryfikować autentyczność jednego z nich, istniejącego w Toledo. Pozostałe dwa znajdują się w prywatnych zbiorach w portugalskiej Sintrze oraz w Paryżu. W czasie tej samej podróży ma ustalić dzieje rękopisu najpopularniejszej powieści Dumasa (podejrzenia wzbudza fakt, iż większość tekstu napisana została inną niż Dumasa ręką). Współpracownikiem autora "Trzech muszkieterów" był niezbyt lotny, choć pracowity nauczyciel paryskiego liceum im. Karola Wielkiego, Auguste Maquet, który robił mu tzw. reserching historyczny i wykonywał wstępny szkic poszczególnych rozdziałów, które potem talent Dumasa zamieniał w arcydzieła. Maquet więc był swojego rodzaju „murzynem” wielkiego pisarza, którego babka była murzyńską niewolnicą z San Domingo... Wszystko to wiemy i wszystko to wie Corso. Informacje o charakterze pracy Dumasa i o jego rękopisie zdobywa niejako na marginesie głównego zadania – szczegółowego porównania diabelskich rycin w "Księdze Dziewięciorga Wrót". Ale Dumas nie daje mu spokoju – prześladuje go tajemniczy człowiek z blizną, którego identyfikuje jako głównego przeciwnika d’Artagnana – hrabiego Rocheforta. Przelotna miłostka z wdową po tak efektownie zaprezentowanym w pierwszym zdaniu nieboszczyku kończy się wybuchem jej nienawiści wobec Corsa, który dostrzega, że kobieta ma wytatuowaną lilię, co prawda nie na ramieniu, a na biodrze, ale to krok Milady w kierunku nowoczesności. Pisarska fikcja zamienia się w coraz groźniejszą rzeczywistość, Corso-Sherlock na tropie książek ma coraz większe kłopoty, na szczęście obok znajduje się piękna jak marzenie starszego pana, młoda i dzielna dziewczyna, która pełni przy Corsie rolę diabła stróża... Dziewczyna w wolnych chwilach czytuje "Przygody Sherlocka Holmesa", posługuje się paszportem na nazwisko Irene Adler i adresem w Londynie przy Baker Street 221 b. Pod tym adresem Conan Doyle ulokował fikcyjne mieszkanie Holmesa, a Irene Adler to była przeciwniczka, a zarazem wielka miłość detektywa ("Skandal w Czechach").

Takie zabawy literackie spotykamy tu co krok. Najmocniejszym śladem jest zapewne twórczość Umberta Eco, gdyż podobnie jak w "Wahadle Foucaulta", w "Klubie Dumas" mamy do czynienia z tajnym sprzysiężeniem, które wzięło swój początek z fikcji literackiej i gorliwie ją realizuje. I podobnie jak w "Imieniu róży" detektyw-bibliofil tropi niosące śmierć i oskarżone o diabelskie pochodzenie książki. Notabene Corso i jego rozmówcy wspominają zarówno samego Umberta Eco, jak i jego bohatera, Williama z Baskerville. W tym kontekście skojarzenie ze straszliwym psem Baskerville'ów jest dość oczywiste, choć nieuprawnione...

Odniesień literackich jest jeszcze więcej. Lucas Corso swoim zachowaniem, a i wyglądem, kojarzy się nieodmiennie z Chandlerowskim detektywem Philipem Marlowe'em – też jakby wymięty, wiecznie niewyspany, obity jak niedojrzałe jabłko, obsypany popiołem z papierosów, wiecznie szukający „kopa” w alkoholu, wiecznie otoczony pięknymi kobietami, które z turpistycznym zacięciem szukają czułości u człowieka, który jest zimny jak skała i którego specjalnością są kłopoty. Zdecydowanie raczej Humphrey Bogart niż Johnny Depp...

Akcja wikła się niesłychanie, poszczególni bohaterowie albo zmieniają status (przeważnie na nieboszczyków), albo stronę konfliktu, tytułowe stowarzyszenie zrzeszające milionerów przypomina klub erotyczny rodem z "Oczu szeroko zamkniętych", rozmówcy Corsa gwarzą sobie przy dżinie, przerzucając się bibliograficznymi notatkami o książkach i autorach, tak że niekiedy czujemy się jak na stronach podręcznika literatury, koniec końców następuje oczekiwany przez kilkaset stron akt miłosny bohatera z wysłanniczką diabła, ale sam Książę Ciemności nie przybywa, bo złoczyńca został oszukany przez zapobiegliwych wspólników. Szwindel zapobiega wielkiemu kryzysowi na świecie...

Ważna książka w dorobku świetnego pisarza! Ale prezentuje też wszystkie wady pisarstwa Péreza-Revertego. Jest przegadana, niekiedy przeintelektualizowana i często schematyczna. Piękna bohaterka jest tak „wymyślona”, jakby była syntezą wszystkich literackich marzeń wszystkich pisarzy: piękna i mądra, czuła i silna, troskliwa i aprobująca. Słowem – kobieta-anioł. A że jest, zdaje się, z piekła rodem? Czy to w odniesieniu do takiej kobiety coś dziwnego? Bohater, przeciwko któremu sprzysięgły się wszystkie złe moce na ziemi, w niebie i piekle wychodzi zawsze z opresji obronną ręką i wciąż jest dzielny jak James Bond... Ach, w ilu filmach już to widzieliśmy, co, Brunner? Nie z nami takie numery...

Nic więc dziwnego, że "El club Dumas", wydany w Hiszpanii w 1993 roku (tłumaczem na polski jest Filip Łobodziński i jego przekład jest także świetnym dziełem literackim!), szybko zwrócił uwagę Romana Polańskiego, który wspólnie z Pérezem-Revertem sporządził scenariusz filmowy. Tu powinienem zacząć wybrzydzać, bo pierwszy mój odruch po powtórnym obejrzeniu filmu był odruchem protestu. Polański przeniósł akcję pierwszej części z Toledo do Nowego Jorku, opisywanego w pierwszych akapitach trupa pokazał jako bezdyskusyjnego samobójcę (w książce przez kilkaset stron żyjemy w niepewności, czy było to samobójstwo czy morderstwo), pozmieniał bohaterom nazwiska czy choćby imiona: Lucas Corso stał się na przykład Deanem Corso, pewno żeby było bardziej po gangstersku... Śliczna, drobna, zielonooka, długonoga 19-latka w dżinsach i tenisówkach i z ostrzyżonymi na chłopaka włosami, która w książce występuje pod pseudonimem Irene Adler, w filmie jest grana przez długowłosą Emmanuelle Seigner o zwodniczym pseudonimie Dziewczyna, o bujnych kształtach i agresywnym seksapilu, która jeździ na motocyklu jak czarownica na miotle i wygląda raczej jak naćpana klientka dyskoteki w remizie w Gruchach Dolnych niż delikatna intelektualistka znająca karate (wtedy żona Polańskiego miała 33 lata i to widać). Johnny Depp jako Corso jest od początku jednoznacznie pozytywny i wygląda jak stypendysta KUL-u, nawet przeżywając orgazm z wysłanniczką Szatana w przedostatnich scenach filmu zachowuje się tak, jakby mu właśnie gajowy Marucha na złość przejeżdżał rowerem przez szyję. Podziwiając piękne piersi Deppa i piękne czoło Seigner wyjmujemy rękę spod kołdry, by uderzyć się w czoło i widząc, że mamy zaledwie jeszcze kilka ruchów frykcyjnych do końca, zapytać ze zdumieniem – a gdzie jest klub Dumas?

Nie ma. Nie ma Dumasa, nie ma Trzech Muszkieterów, Sherlocka Holmesa, igraszek literackich, nie ma nic z tego, co stanowiło 3/4 książki Péreza-Revertego. Polański wytrzebił z powieści wszystko, co nie wiązało się bezpośrednio z demoniczną "Księgą Dziewięciorga Wrót", wydobywając i – o ile to było możliwe – pogłębiając mroczny charakter narracji. Nigdy przedtem nie widziałem tak śmiałego, powiedziałbym – brutalnego potraktowania książki i tak dobrego wykorzystania jej części dla potrzeb filmu. Bo z filmowego punktu widzenia dzieło powstało zupełnie niezłe. Po długim namyśle doszedłem do wniosku – choć jako entuzjastycznemu czytelnikowi "Klubu Dumas" w zasadzie nie wypada mi tak mówić – że Polański postąpił słusznie. Uwikłanie kinowego odbiorcy we wszystkie meandry akcji, psychologizmy, zwroty i przewartościowania moralne postaci wywołałoby jeden wielki chaos. A tak powstał dobry, choć może nie wybitny film, zainspirowany dobrą, może nawet wybitną książką. Dzieła te spotkały się na chwilę, po czym powinny się rozstać na zawsze i żyć odmiennym życiem. Każde z własnymi odbiorcami, w swoim świecie, z własnym niebem i piekłem.

"Schylił głowę, żeby zapalić ostatniego papierosa, i zaśmiał się pod nosem jak złowrogi wilk. Książki lubią takie żarty – powiedział sobie w duchu. A każdy czytelnik ma takiego diabła, na jakiego zasłużył".

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 30600
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 13
Użytkownik: jakozak 18.04.2005 17:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Relacje między książką a ... | pinkwart
Zdecydowanie nie podobało mi sie to poplątanie i pogmatwanie w Klub Dumas. Wypowiedziałam się zresztą na ten temat w B-netce. [artykuł niedostępny]
Użytkownik: groch 19.04.2005 21:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Relacje między książką a ... | pinkwart
Będę się powtarzać, jak wszyscy: wspaniałe recenzje, wszystkie. Dające do myślenia, sugestywne, obiektywne a jednocześnie bardzo prywatne...takie mam wrażenie. Czytam wszystkie z przyjemnością i "zazdroszczę" wiedzy oraz tego specyficznego pojmowania świata, znamiennego dla ...mogę chyba powiedzieć - mędrców? Pozdrawiam serdecznie i oby tak dalej.
Użytkownik: mchpro 20.04.2005 11:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Relacje między książką a ... | pinkwart
Oburącz podpisuję się pod powyższą recenzją. Nie oznacza to oczywiście, że zamierzam popełnić plagiat ;-)
Tym niemniej chciałbym wyrazić uznanie dla autora recenzji za jego umiejętność wypowiadania tego, co mniej uzdolnieni literacko czytelnicy (i widzowie) zaledwie niejasno sobie uświadamiają.
Podejrzewam, że autor recenzji mógłby pokusić się o próbę samodzielnego napisania jakiejś powieści. Albo przynajmniej opowiadania...
Użytkownik: pinkwart 20.04.2005 16:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Oburącz podpisuję się pod... | mchpro
Dzięki za dobre słowa. Pokusiłem się, a nawet moję ksiażki są w B-netce. Kilka przyjkładów na www.pinkwart.pl. Korzystając z okazji zapraszam do indywidualnych pogwarek na mailu (maciej@pinkwart.pl) lub GG # 481366. Jakoś tak nie bardzo lubię na publicznym formu, bo pewno to co ważnego mam do napisania, to piszę w swoich tekstach a sprawy prywatne to może prywatnie... Zapraszam - przepraszam - Maciej Pinkwart
Użytkownik: hekra5 21.04.2005 21:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Dzięki za dobre słowa. Po... | pinkwart
Panie Macieju!
Recenzja jest naprawdę świetna i jak to już zostało napisane, pozazdrościć wiedzy. Książka Pereza Klub Dumasa też odebrałam jako "przegadaną", ale zainspirowała mnie do odświeżenia wiadomości o Dumasie i czasach historycznych w których tak dzielnie poczynali sobie muszkieterowie. A do recenzji sięgnęłam po przeczytaniu (tylko 200 stron, więcej nie zdołałam zmęczyć)polecanej ostatnio bardzo, książki Carlosa Ruiz Zafona Cień wiatru. Na okładce tej ostatniej jest zdanie iż powieść ta jest porównywana do prozy Arturo Perez- Rewerte i Umberto Eco.
Absolutnie się z tym nie zgadzam. Uważam takie porównanie za obraźliwe dla Arturo Perez-Rewerte, nie wspominając już nawet o Umberto Eco.
Jestem bardzo ciekawa opinii tak dobrego recenzenta o tej książce, tym bardziej iż moja różni się od opinii moich bliskich, którzy uważają Cień wiatru za ciekawe czytadło.Pozdrawiam serdecznie.Henryka


Użytkownik: aolda 10.03.2006 23:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Relacje między książką a ... | pinkwart
Również jestem pod wrażeniem. Akurat w B-netce rozmowy o Twoich książkach, a ja - póki co - raduję się czytając Twe recenzje.
Użytkownik: emkawu 07.06.2006 12:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Relacje między książką a ... | pinkwart
Fantastyczna recenzja. Gratuluję :)
Szczególnie podobała mi się część, w której zestawiasz książkę z filmem. Cudne porównania ("klientka dyskoteki w remizie w Gruchach Dolnych", "stypendysta KUL-u" itd) - dawno się tak nie uśmiałam!
Twój tekst zachęcił mnie do przeczytania książki i nie żałuję :)
Użytkownik: --- 01.07.2006 19:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Relacje między książką a ... | pinkwart
komentarz usunięty
Użytkownik: etne 16.06.2008 10:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Relacje między książką a ... | pinkwart
Jak bardzo myli sie ten kto uwaza ze slowa nie raduja.Usmiech coraz wiekszy, a cieszylam sie jak dziecko ktore probuje stlumic smiech w bibliotece.Dziekuje za recenzje, ktora sama w sobie wyryla mi znak w myslach i bedzie tak dlugo dreczyc poki nie przeczytam tej ksiazki.Panskie poczucie humoru, poprawilo moj na caly dzien ;) (wybaczcie brak polskich znakow, niemiecka klawiatura )
Użytkownik: natusia 31.10.2008 22:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Relacje między książką a ... | pinkwart
Wspaniała recenzja. "Klub Dumas" właśnie zaczynam, jestem na... 11 stronie, spotkanie kolezanki w autobusie do domu zniweczyło moją chęć na więcej, ale tylko ogarnę to, co mam do ogarnięcia i z większym jeszcze zapałem zasiądę do czytania.

Wielkie dzięki! :)
Użytkownik: miłośniczka 07.11.2008 13:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Relacje między książką a ... | pinkwart
Świetna recenzja. :-)
Użytkownik: kasia z lęborka 03.08.2010 12:57 napisał(a):
Odpowiedź na: Relacje między książką a ... | pinkwart
Idąc w ślad za moimi przedmówcami, serdecznie dziekuję za rewelacyjną (i nie ostatnią mam nadzieję) recenzję i gratuluję tak wielkiej erudycji. Jestem pod ogromnym wrażeniem!!! Podobnie jak Pan uważam, że książka jest, pomimo swoich różnorodnych zwiłości, o niebo lepsza od filmu Polańskiego (choć film z wielu wzgledów też bardzo cenię), ale nie potrafiłabym dokonać porównania obu dzieł z takim zacięciem intelektualnym i niesamowitym dowcipem. Tak czynią jedynie znawcy tematu i mistrzowie słowa!! Gratuluję raz jeszcze i czekam na wiecej tak doskonałych tekstów!!!
Użytkownik: L'or 10.09.2010 18:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Relacje między książką a ... | pinkwart
Chciałabym odnieść się do kilku wątków poruszonych w powyższej recenzji i na początek zacznę od końca :]

Ciężko nie dyskutować o relacji książka-film w tym przypadku, ale skąd i po co w ogóle pytanie "a gdzie jest klub Dumas?" w filmie Polańskiego, skoro już sam tytuł filmu wskazuje (dla przypomnienia "Dziewiąte wrota"), że nie ma mowy o Trzech muszkieterach, tylko o diable w książkach! Scenariusz filmu powstał w oparciu o książkę, był nią inspirowany. Nie jest to przecież żadna ekranizacja jak np. w przypadku filmowania na polskim gruncie tzw. lektur szkolnych (Quo vadis, Przedwiośnie, itp., itd.)

Już od dawna chciałam przeczytać tę książkę, bo film oglądałam kilkakrotnie, ale było to całe lata temu i musiałabym obejrzeć jeszcze raz na świeżo tuż po lekturze, żeby móc lepiej oba dzieła porównać. Jednakże na obecną chwilę stwierdzam, że film jest lepszy. Jak dla mnie miał klimat. Natomiast dzieło Pereza-Reverte, tu się zgodzę z recenzentem, jest jakieś takie przegadane. Niby takie intertekstualne, ale tak naprawdę groch z kapustą, jakby autor chciał a nie mógł :/ W ogóle nie porównywałabym jego pisarstwa do Umberto Eco - do pięt mu nie dorasta. Mimo to nie odmówię Hiszpanowi jako takiego talentu. Bardzo podobał mi się sposób prowadzenia narracji z tym subtelnym acz wyrazistym poczuciem humoru.

Aha, i na koniec dwa słowa o dwóch bohaterkach powieści: Lianie i Irene. Dwie kobiety i obie doskonałe na swój sposób, mimo że prezentujące dwa odmienne typy urody. Czy to aby nie przesada?
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: