Ofiary, ocaleni i ich historie
„- World Trade Center, dziesięć sześćdziesiąt – powiedział, posługując się kodem oznaczającym sytuację kryzysową z możliwymi licznymi ofiarami. – Wysyłajcie wszystkie dostępne karetki, wszystko, co macie, do World Trade Center. Natychmiast”[1].
11 września 2001 roku wyznaczył nową epokę na świecie. Straszliwy atak terrorystyczny na Stany Zjednoczone był czymś niewyobrażalnym. Patrzyło się w zdumieniu na samoloty przebijające wielkie wieże World Trade Center i miało się wrażenie, że to nie może być prawda, że to kadry z filmu katastroficznego. Tymczasem to scenariusz nie tylko oparty na faktach – ale będący faktem. W porwanych samolotach, płonących wieżach, w Pentagonie zginęło blisko trzy tysiące osób. Niebawem minie dwadzieścia lat od tamtych strasznych wydarzeń. Kilka dni temu polską premierę miała książka im poświęcona - „11 września – dzień, w którym zatrzymał się świat”. Michell Zuckoff zaczął zbierać materiały zaraz po atakach. Efektem jego kilkunastoletniej pracy jest wielka publikacja – nie tylko pod względem rozmiarów (ponad 700 stron). We wstępie deklaruje:
„Zamierzam oddać hołd tym, którzy zginęli, i stworzyć zapis wydarzeń dla tych, którzy przeżyli. Przyświeca mi też dodatkowy cel – chcę pomóc przyszłym pokoleniom zrozumieć te zdarzenia”[2].
Ta książka rzeczywiście jest hołdem. Zuckoff opowiada o wydarzeniach, ale nie w sposób suchy i encyklopedyczny. Pisze rzeczowo, a zarazem z wielkim emocjonalnym zaangażowaniem. Pokazuje tragiczny 11 września przede wszystkim z perspektywy ofiar, ich bliskich, ale także tych, którzy przeżyli. Jest tu miejsce i dla Barbary Olsen, wpływowej dziennikarki, która przebukowała swój lot, aby obudzić się z mężem w dniu jego urodzin (to ona przeprowadziła swoją ostatnią dziennikarską relację w porwanym samolocie), i dla kapitana Jaya Jonasa, kapitana drużyny strażaków, który świadomie narażał własne życie, aby do ostatniego momentu ratować innych, i dla Chrisa Younga marzącego o karierze aktorskiej (spędził niemal cały atak na WTC uwięziony w windzie, nieświadom, co się właściwie dzieje. Daremnie wzywał pomocy), i dla Briana Clarka i Stana Praimnatha, którzy nie znali się wcześniej, a w obliczu zagrożenia, stali się dla siebie jak bracia, a swój szczególny związek przypieczętowali przymierzem krwi, i dla stewardessy Renee May, która chciała zrobić rodzicom niespodziankę i oznajmić im, że zostaną dziadkami, i dla jedenastoletniego Bernarda Curtisa Browna, który bał się, że umrze w samolocie, i dla dwuletniej Christine Hanson podróżującej z rodzicami. Zostawiła w łóżku ukochaną maskotkę – Piotrusia Królika - żeby na nią czekała. Wśród ofiar byli biznesmeni, rodziny chcące rozpocząć nowy rozdział w życiu, nowożeńcy, oddane sobie pary, ludzie, dla których lot miał być tylko formalnością, a wizyta w World Trade Center – rutyną, wreszcie strażacy i ratownicy medyczni. W takim ujęciu ta tragedia staje się jeszcze bardziej przerażająca. Zza liczbowych zestawień wyłaniają się ludzie i ich historie. Poraża brak właściwej organizacji, dobrej komunikacji (niektórzy pracownicy południowej wieży po ataku na jej bliźniaczkę dostali polecenie, aby wrócić do biur), ale trudno to oceniać z dzisiejszej perspektywy, biorąc pod uwagę narastającą panikę i zagubienie wielu osób.
W bogatej bibliografii znajdziemy m.in. książkę Waltera Lorda „Pamiętna noc” – jedną z pierwszych publikacji poświęconych katastrofie „Titanica”. Wydaje się, że Zuckoff wzorował się na niej. U Lorda mogliśmy obserwować grupkę pasażerów próbujących ocalić życie w obliczu katastrofy. Tutaj jest podobnie – z zapartym tchem śledzimy poczynania kilkudziesięciu osób, przenosimy się to do porwanych samolotów, to do zaatakowanych wież, to do Pentagonu. I trudno nie myśleć o buńczucznej zapowiedzi, że nawet Bóg nie byłby w stanie zatopić Titanica, kiedy poznaje się wypowiedź architekta Franka De Martini na potrzeby filmu dokumentalnego nakręconego w kilka miesięcy przed 11 września. Dowodził on, że słynne nowojorskie wieże są solidne i wytrzymają nawet zderzenie z samolotem. Mogą nawet wytrzymać kilka takich zderzeń („Zaprojektowano go jak moskitierę – jak ciasną siatkę, a samolot to tylko ołówek, który przebija ją w jednym miejscu – siatka pozostaje cała”[3]). Frank De Martini zginął w jednej z wież.
Trudno się pisze o książce, która wywołuje tak ogromne emocje. Trudno też ją ocenić. Ją się po prostu przeżywa. Porażające są fragmenty rozmów ludzi, którzy zaraz zginą z bliskimi (Peter Hanson, pasażer jednego z porwanych samolotów, uspakajał ojca: „Nie martw się, tato. Jeśli do tego dojdzie, stanie się to szybko”[4]. Niebawem ojciec słyszał jego ostatnie słowa: „- O mój Boże… O mój Boże, o mój Boże…”[5]), z pracownikami numerów alarmowych (a ci tak naprawdę często nie mogli pomóc, choć zostawali z rozmówcami do samego końca). Wstrząsa też świadomość, co zostało po niektórych ofiarach – kawałek kości, skrawek skóry z tatuażem, stopa, obrączka, Biblia z odręczną notatką, nadpalone prawo jazdy – już niepotrzebne właścicielom.
A na zakończenie notka, wyrzucona z World Trade Center (dzięki krwawemu odciskowi palca i badaniom DNA po latach udało się ustalić, kto był jej autorem i wyrzucił ją z okna niczym list w butelce):
„84. piętro
zachodnie biuro
12 osób uwięzionych”[6].
Takie książki powinny powstawać - żeby nigdy nie zapomniano o wielkich ludzkich tragediach.
[1] Mitchell Zuckoff, „11 września: dzień, w którym zatrzymał się świat”, tłum. Adrian Stachowski i Paulina Surniak, Wydawnictwo Poznańskie 2021, s. 336.
[2] Tamże, s. 27.
[3] Tamże, s. 351.
[4] Tamże, s. 141.
[5] Tamże, s. 146.
[6] Tamże, s. 19.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.