Dodany: 30.07.2021 09:56|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Mama kłamie
Bussi Michel

3 osoby polecają ten tekst.

Kto tu mówi prawdę - chyba nie pluszowy zwierzak?


Książki kupowane w promocji, o ile nie są tymi, na których promocję specjalnie się czekało, często muszą odleżeć swoje na półce (albo na czytniku, gdzie w dodatku nie rzucają się w oczy). Tak mi się właśnie przydarzyło z thrillerami kryminalnymi Michela Bussiego: po pierwszy z nich sięgnęłam dopiero po obejrzeniu początku nakręconego na jego podstawie serialu (tytuł zmieniono na "Jedyny świadek", niepotrzebnie, bo za wcześnie podsuwa to pewien element rozwiązania. Nie jest to zresztą jedyna zmiana, a chyba żadna nie wyszła ekranizacji na korzyść).

Rzecz dzieje się w Hawrze, gdzie policja bezskutecznie tropi sprawców dokonanego przed niespełna rokiem napadu na sklep z luksusowymi towarami i zabranego przez nich łupu. Dokładnie rzecz biorąc, dwojga z nich już szukać nie musi, bo zginęli podczas pościgu, ale zniknął i trzeci, prawdopodobnie dość poważnie ranny, i jeszcze ktoś, kto czekał poza zasięgiem kamer, by odebrać torby ze skradzionymi rzeczami. I oto po wielu miesiącach jeden z poszukiwanych bandytów zgłasza się do lekarza z raną, która otworzyła się na nowo; chirurg dokonuje dość zdumiewającej interwencji („zbadałem trochę jego ranę, pogrzebałem w niej, zaszyłem (…). Ale wewnątrz (…) przyznaję, że narobiłem niezłego bigosu. Dotknąłem nożem chirurgicznym to tu, to tam”[1]. A przysięga Hipokratesa?) i informuje policjantów, że jako lojalny obywatel powiadomi ich natychmiast, gdy tylko pacjent wróci z kolejnym atakiem bólu. Schwytanie Tima Solera okaże się jednak nie takie proste.
A tymczasem komendantka Marianne Augresse ma do rozwiązania kolejny problem: miejscowy psycholog dziecięcy uważa, że policja powinna zająć się rodziną niespełna czteroletniego przedszkolaka, od jakiegoś czasu twierdzącego, że jego matka nie jest jego matką i rysującego dziwne obrazki. Vasile upiera się, że nie są to zwykłe dziecięce fantazje, lecz sygnał czegoś, co dziecko przeżyło wcześniej i co – być może – miało zostać ukryte przed świadomością osób postronnych. Może mieć rację tym bardziej, że rodzice malca, zamiast być zaniepokojeni jego zachowaniem, są wyraźnie źli na psychologa i za najlepsze rozwiązanie uważają, by ten się od chłopca odczepił. Jednak wnikliwe prześwietlenie historii rodziny nie ujawnia żadnych ekstremalnych zdarzeń, żadnych możliwości, że dziecko zostało adoptowane czy też porwane. I pewnie na tym by się dochodzenie skończyło, gdyby nie zaistniał podejrzany wypadek…

Intryga jest mocno skomplikowana, bo osób, które kłamią – albo, które kłamały wcześniej – jest nieco więcej, niż jedna, a odkrywanie prawdy na temat małego Malone’a odbywa się stopniowo, na przemian z pełnym dramatycznych momentów poszukiwaniem sprawców napadu. Jeden z jej elementów rozwikłałam stosunkowo wcześnie, ale tylko częściowo, nie wiedząc w dalszym ciągu, kto i jakim sposobem do takiego splotu wydarzeń doprowadził; co do innego, wysnułam dość poprawną hipotezę, nie mogąc jednak powiązać niektórych szczegółów z odpowiednimi faktami; a że trochę niewiadomych pozostało do samego końca, czytałam z rzeczywistym zainteresowaniem. Co do prawdopodobieństwa… no, cóż… nie jestem aż takim ekspertem w psychologii dziecięcej, by móc potwierdzić teorie wygłaszane przez Vasile’a, więc choć pewne rzeczy wydają mi się trudne do uwierzenia, nie czepiam się.

Kreacja postaci, choć w kryminałach/thrillerach pozornie mniej ważna od akcji, dla mnie jednak się liczy i, co pewnie było do przewidzenia, najbardziej spodobała mi się Marianne. Żeby osiągnąć taką pozycję, jaką osiągnęła, żeby móc dowodzić samymi mężczyznami (co, mimo teoretycznego równouprawnienia obu płci, w jej fachu nie jest takie łatwe), musi być zdecydowana, twarda, konsekwentna i opanowana; jednak nie zawsze jest taka, potrafi się zachować całkiem nieprofesjonalnie, nie umiejąc pohamować emocji czy też dając się komuś dość perfidnie wprowadzić w błąd. Momentami jej myśli zdominowane są przez świadomość, że właśnie teraz dla niej, jako dla potencjalnej matki, wybija ostatni dzwonek; to, niestety, cena, jaką zapłaciła za karierę w specyficznym zawodzie, choć przecież nie wyrzekała się specjalnie kontaktów męsko-damskich, tylko zwyczajnie, nie miała czasu, by spotkać kogoś, kto mógłby zostać ojcem jej dziecka…

Narracja – zaczynająca się od jednej z sekwencji końcowych, a potem cofnięta do pewnego punktu, od którego potem biegnie linearnie – jest trzecioosobowa, naprzemiennie prowadzona z punktu widzenia kilkorga dorosłych zaangażowanych w wydarzenia, zarówno po stronie prawa, jak i tej przeciwnej (osobiście wolę, gdy nie odkrywa się przede mną uczuć i myśli postaci mających coś na sumieniu, choć tutaj zostają one ujawnione dostatecznie późno, by nie pozbawić czytelnika odrobiny zaskoczenia), a także małego Malone’a, którego interakcja z zagadkowym pluszakiem, określonym przez policjantów jako „coś w rodzaju szarego szczura”[2] (szybciej od nich odgadłam, co to za zwierzątko!), budzi szczególne zaciekawienie, a potem coś w rodzaju podziwu. Natomiast chwytem, który mnie od początku konsekwentnie denerwował, było rozpoczynanie części podrozdziałów nieprzyjemnymi, często wręcz niesmacznymi cytatami z fikcyjnego forum internetowego, mającymi – jak się okazało dopiero na końcu – związek z jednym z wątków fabuły, ale tak nikły, że ich brak w niczym by nie przeszkodził ani nie zmienił odbioru treści.

Niejakim mankamentem jest również pewna liczba niezręczności językowych i stylistycznych; niestety francuski znam minimalnie, więc nie wiedziałam, czy zdołam rozgryźć, w jakim stopniu są one winą autora, a w jakim wynikły z niedoskonałości w przekładzie. Szczerze mówiąc, nie miałam siły wypisywać wszystkich; program, którego używam do czytania plików epub w komputerze, „nie widzi” zakładek, które robię podczas czytania na czytniku, więc, żeby je wyłapać, musiałabym mieć otwarte równocześnie oba urządzenia, albo przeglądać od nowa całą ponadczterystustronicową książkę… Spróbowałam na trzech fragmentach, wygooglowanych za pomocą znanych mi słówek, a pochodzących z tej samej sceny z profesorem Larochelle’em: „Wydawało się, że jego nieskazitelnie białe zęby na ogromnym ekranie składają hołd pracy kolegów ortodontów” [3], a potem kolejny uśmiech zostaje określony jako „reklama ku chwale chirurgów dentystów”[4] (rzeczywiście, najpierw mamy „orthodontistes”, potem „chirurgiens-dentistes”, czyli tu na pewno to autor nie bardzo zdawał sobie sprawę z różnic między tymi dwiema specjalnościami); „w kącie jego gabinetu kluby golfowe dominowały nad Hugo Bossem”[5] (oryg.: „des clubs de golf dépassaient d'un sac Hugo Boss”. Aha. Nawet moje nikłe umiejętności pozwoliły mi odkryć, że to „kije golfowe wystawały z torby Hugo Bossa”. Prawda, że w wielu źródłach „club” figuruje tylko jako „klub”, ale dzięki powszechności anglicyzmów oznacza także kij do golfa, i są słowniki, w których można to znaleźć); jego pacjent „cierpiał od paskudnej rany między żyłą podobojczykową a lewym górnym płatem płuc, powstałej od dziewięciomilimetrowej kuli, wyjętej kilka miesięcy temu w sposób niestaranny i potem już nieleczonej”[6].( „Il souffrait d’une vilaine plaie située entre la veine sous-clavière et le lobe supérieur du poumon gauche, conséquence d’une balle de 9 millimètres plantée là, extraite de façon sommaire il y a quelques mois, et pas soignée depuis”; pomijając zgodne z oryginałem, ale po polsku niezbyt fortunnie brzmiące „cierpiał od rany”, „lewego górnego płata płuc” na pewno nie wynalazł autor, u którego jest zwyczajny „górny płat lewego płuca”). Plusem polskiej wersji językowej były natomiast porządne przypisy do odniesień w tekście, z których zrozumieniem może mieć człowiek nieznający francuskiego.

Najchętniej widziałabym jako ocenę czwórkę z małym minusem, ale takiej algorytm nie przewiduje, więc niech będzie, że jest dobra, na zachętę, skoro dostrzegam pewne zalety pisarstwa autora i nie wykluczam sięgnięcia po inne jego powieści.

[1] Michel Bussi, „Mama kłamie”, przeł. Maria Braunstein, wyd. Świat Książki, 2017, s. 48.
[2] Tamże, s. 18.
[3] Tamże, s. 48.
[4] Tamże, s. 49.
[5] Tamże, s. 48.
[6] Tamże, s. 48-49.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 256
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: