Dodany: 26.07.2021 19:14|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Pejzaże samotności


Edward Hopper to ktoś, o kim przeciętny Polak w trakcie swojej edukacji raczej nie ma szans się dowiedzieć, jeśli nie chodzi do liceum o profilu artystycznym lub sam nie interesuje się sztukami plastycznymi na większą skalę. W dziesięciotomowej „Sztuce świata” jego malarstwu poświęcono kilka zdań plus kilka dodatkowych wzmianek i zamieszczono reprodukcję jednego płótna. Tymczasem w wydanym przed paru miesiącami reporterskim portrecie amerykańskiego społeczeństwa pióra polskiego dziennikarza, napotkamy na opinię, że w obrazach Hoppera „mieści się (…) cała Ameryka, z jej tęsknotą, samotnością i pięknem, z brutalnością i obietnicą, z przestrzenią i uwięzieniem”[1]. Czy po takiej wzmiance można nie nabrać chęci poznania twórczości i biografii artysty? Tę pierwszą udostępniają rozmaite galerie internetowe, tę drugą (w skrócie) znajdziemy chociażby w głównym źródle wiedzy wszelakiej. Ale mamy coś jeszcze: wycinek z życia Edwarda Hoppera i jego żony Josephine Nivison, ukazany w powieści Christine Dwyer Hickey „Wąski pas lądu”.

Jest rok 1950. Artysta i jego żona (ich personalia aż do końca pozostają ukryte, nie licząc zabawnego skrótu „Pani Hy” – w oryginale „Mrs Aitch”, co jest zniekształconą wersją głoski H, wymawianej po angielsku „ejdż” – jakim posługiwać się będą niektórzy z pozostałych bohaterów) spędzają lato w swoim wakacyjnym domu w Truro na przylądku Cape Cod. On, z natury mruk i odludek, od pewnego czasu ma kłopoty zdrowotne, dość typowe dla wieku – zbliża się do siedemdziesiątki – ale co gorsza, przeżywa kryzys twórczy. Godzinami jeździ po okolicy w poszukiwaniu motywu, który go porwie i skłoni do chwycenia za pędzel. I godzinami milczy. Ona, skrajnie ekstrawertyczna i impulsywna, potrzebująca słów, uwagi, ruchu, z jednej strony po tylu latach doskonale zdaje sobie sprawę, że przy nim lśni ledwie odbitym światłem i tylko jego obarcza za to winą („Ci wszyscy ludzie będą skupieni wyłącznie na tobie, na mnie nikt nie będzie zwracał uwagi. Jestem dla nich nikim! (…) Ciągną do ciebie jak pszczoły do miodu. Tymczasem ja jestem jak chwast, wyrwany i wyrzucony na trawę, zapomniany, jestem po prostu… (…) Gdybyś przypadkiem od czasu do czasu mnie włączył, zauważyliby, że istnieję. Gdybyś przypadkiem, od czasu, rzucił mi jakiś okruch. Ale czegoś takiego przecież nie zrobisz”) [2], z drugiej – nawet tej odrobiny światła potrzebuje jak wody i powietrza, więc zrobiłaby wszystko, by go wyrwać z tego marazmu, by znów towarzyszyć narodzinom nowego dzieła, które zrobi wokół niego (a tym samym i wokół niej) trochę szumu. Więc przepędza plażowiczki, które rozsiadły się na piasku niemal tuż pod ich domem – bo „mąż potrzebuje spokoju”[3] – ale sama nie jest w stanie mu tego spokoju zapewnić: zaczepia, pyta, drąży, zwłaszcza, gdy okazuje się, że on nie ma nic przeciwko zawarciu znajomości z młodymi damami z sąsiedztwa…

A to sąsiedztwo – nie najbliższe zresztą, bo oba domy dzieli parę mil - zamieszkuje rodzina ich plus minus rówieśniczki, niejakiej pani Kaplan. W tym roku, obok córki, owdowiałej synowej z dzieckiem i jednej z ich przyjaciółek domostwo gości także obcego chłopca, przybranego syna jej nowojorskich znajomych. Michael, przywieziony do USA niedługo po zakończeniu wojny jako jedna z tzw. sierot Trumana, nie pamięta biologicznych rodziców, nie zna swoich prawdziwych personaliów; wie tylko, że mówił po niemiecku i że jego imię zdrabniano „Misza”. Adopcyjni rodzice nadali mu swoje nazwisko, ale są dla niego raczej jak dalecy krewni, nie próbują udawać miłości, bo i on by się na ten lep nie złapał. Jeśli kiedyś doświadczył tego uczucia, to sobie tego nie przypomina. Z Richiem, wnukiem pani Kaplan, są w tym samym wieku, co nie znaczy, że znajdą ze sobą wspólny język. O wiele lepsze porozumienie uda mu się nawiązać z ciotką Richiego, Katherine, której uroda i melancholijne usposobienie zafascynują także starego artystę, i z żoną tego ostatniego, „Panią Hy”, która w krytycznym momencie przełamie swoją niechęć do sąsiadek, występując w obronie Michaela, by sprawiedliwości stało się zadość. I przez chwilę pożałuje, że nie ma w jej życiu kogoś takiego, kogo by zawsze mogła chronić. Ale tylko przez chwilę, bo przecież ma ważniejsze sprawy: on – nie ten dzieciak skrzywdzony przez historię, lecz jej mąż – właśnie potrzebuje nazwy dla swojego najnowszego płótna… A ona, choć publicznie wyrzuca z siebie gorący manifest kobiety zaniedbanej przez swojego mężczyznę („Kuchnia to właśnie najgorsze miejsce, w którym może znaleźć się kobieta, niezależnie od tego, czy przypadkiem jest artystką, czy nie. Myślę, że to samo odnosi się do kobiety, która ma choć odrobinę dumy. Spędzisz trochę czasu w kuchni i już tam pozostaniesz. Wszędzie wkoło widzę takie sytuacje – kobiety, które są niewolnicami swoich mężów, dodałabym: mężów, którzy mają dla nich mało czasu lub prawie w ogóle. Kiedy już raz wdepniesz do kuchni, to pozostaniesz niewolnicą kuchenną do końca życia” [4]), to przede wszystkim „chce być jego duszą. Tylko tego zawsze pragnęła”[5].

Ta krótka sekwencja obrazów z życia wielkiego artysty, jego żony i garstki postaci fikcyjnych (lecz przez to wcale nie w mniejszym stopniu realistycznych) jest nie tyle biografią, co przejmującą opowieścią o samotności.
Samotny w tym świecie jest prawie każdy.
Hopper, którego dzieł praktycznie żaden krytyk nie omawia, nie używając słów takich, jak „samotność”, „wyobcowanie”. Któremu nie potrzeba słów – bo czyż nie jest prawdą spostrzeżenie , że „słowa to najbardziej śmiercionośna broń – bezwzględna, złośliwa, zatruta” [6]? – by pokazywać pustkę i chłód otaczające ludzi nawet w słoneczny poranek na Cape Cod.
Jego żona, która czuje się opuszczona i w towarzystwie męża, bo „jemu nie przeszkadza, jeśli nie odezwie się słowem do żadnej żywej istoty”[7], i między ludźmi, gdzie „ktokolwiek miałby się właśnie nią interesować, skoro tuż za jej plecami góruje niczym wieżowiec właśnie on? Nawet gdyby okazali się na tyle nieśmiali i nie odważyli z nim porozmawiać, na pewno będą chcieli rozmawiać o nim. I skończyłoby się tak jak zawsze – ona pozostanie przewodniczką z pochodnią w dłoni, wskazującą im drogę, kamieniem, który da podparcie ich stopom, by mogli przejść przez wodę. Tym przysłowiowym głupkiem, który wspina się na ogrodzenie sadu, by przynieść jabłko”[8]. A on – on „przecież wie, jak trudne dla niej są te jego posępne chwile milczenia, to, jak bardzo pragnie uznania, którego nie dostanie. (…) Prędzej czy później to wszystko znowu się nagromadzi – rozczarowanie, wzajemne oskarżenia, obwinianie. Nagromadzi się i wybuchnie. To tak, jakby nosiła w środku skrzynkę z wężami, które syczą, by je wypuszczono, wystarczy, że ktoś nachyli się i otworzy”[9].
Michael, który nie ma przeszłości, nie ma wspomnień (przynajmniej takich, do których chciałby wracać), nie ma nikogo naprawdę bliskiego, a tych, którzy mogliby mu się stać bliscy, zaraz los odsunie z jego drogi.
Richie, o którym Hopper mówi: „mam wrażenie, że jest najbardziej samotną osobą, jaką kiedykolwiek znałem” [10], i pewnie ma rację, bo choć chłopcu nie brak niczego w sensie materialnym, to dojmująco brakuje mu ojca. Może i go niewiele pamięta, ale go miał i nie ma. Nie znosi adoratora matki, nie lubi wmuszonego mu przez dorosłych towarzystwa nowego kolegi, ale jeszcze bardziej mu przykro, gdy ten kolega, mając wybór między nim a dwoma przemądrzałymi i złośliwymi chłopakami znajomych, wybiera właśnie tamtych…
I Katherine, której choroba (nieuleczalna, jak można wnioskować z półsłówek rzucanych przez jej bliskich i znajomych) odebrała szansę na miłość, na normalne życie.
I te wszystkie żony i matki żołnierzy poległych na wojnie, i ci, których bliscy za chwilę zginą w jednej z kolejnych wojen.

A tę samotność, tę tęsknotę za zapełnieniem pustki, tak samo, jak i tło, w którym rozgrywa się nieustający spektakl nieumiejętności porozumienia między ludźmi, oddaje autorka w sposób ogromnie plastyczny, sprawiając, że przed oczyma czytelnika przesuwają się kolejne kadry, przesycone atmosferą promieniującą z obrazów Hoppera, czy to będzie portret postaci: „Niebieska bluzka. Światło na jej twarzy. Nie umiał stwierdzić, czy wlewało się w nią, czy wylewało z niej”[11], czy widok pomieszczenia: „W sali wypoczynkowej nikt nie wypoczywa. Są krzesła i stoły, i telewizor w szafce ze stojącym na niej bukietem plastikowych stokrotek. Jest i radio. I gramofon. Fotele i nieotwarte gry planszowe. Półki z książkami tak czystymi, jakby stały w księgarni”[12].

Wyborny styl, doskonale oddany w przekładzie (z jednym tylko potknięciem rzeczowym: „stary cmentarz ofiar ospy wietrznej” [13]; na tym terminie wyłożył się zresztą niejeden polski tłumacz, niezdający sobie sprawy z różnicy między ospą prawdziwą – ang. smallpox, która występuje w oryginalnym tekście – a wietrzną, chickenpox, która śmiertelna bywa bardzo rzadko i nigdy nie występowała pod postacią tak dużych epidemii, by dla ich ofiar trzeba było organizować specjalne miejsca pochówku), to dodatkowy walor tej powieści, w której nawet narracja w czasie teraźniejszym, nie zawsze się sprawdzająca, wydaje się akurat całkiem na miejscu. Wspaniała, choć nie taka lekka lektura.

[1] Maciej Jarkowiec, „Rewolwer obok Biblii: W co wierzy Ameryka”, wyd. Agora, 2021, s. 11.
[2] Christine Dwyer Hickey, „Wąski pas lądu”, przeł. Magdalena Iwińska, wyd. Prószyński i S-ka, 2021, s. 312-313.
[3] Tamże, s. 53.
[4] Tamże, s. 373-374.
[5] Tamże, s. 484.
[6] Tamże, s. 56.
[7] Tamże, s. 60.
[8] Tamże, s. 50-51.
[9] Tamże, s. 105.
[10] Tamże, s. 276.
[11] Tamże, s. 111.
[12] Tamże, s. 188.
[13] Tamże, s. 259.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 567
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: fugare 27.07.2021 08:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Edward Hopper to ktoś, o ... | dot59Opiekun BiblioNETki
"Shirley - wizje rzeczywistości" - taki tytuł nosi film, który powstał na podstawie obrazów Edwarda Hoppera. To film dla entuzjastów jego malarstwa, albo właśnie dla czytelników książek o nim. Akcja rozgrywa się w przestrzeni obrazów malarza, sceny filmowane są z podobnym oświetleniem i inspirowane są jego dziełami. Jak można się domyślać jest to film troszkę pesymistyczny, o alienacji, smutku, "osobności" - raczej dla koneserów obrazów filmowych, w których naprawdę nic się nie dzieje. Podobnie jak słynny "Młyn i krzyż", który też oglądałam i bardzo mi się podobał, w każdym razie w tych fragmentach, podczas których nie spałam. W obrazach Hoppera najbardziej zachwyca mnie kolorystyka.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 27.07.2021 15:28 napisał(a):
Odpowiedź na: "Shirley - wizje rzeczywi... | fugare
O, dziękuję za kolejny trop filmowy, bo nawet o tym nie słyszałam, a wnioskuję, że byłby w moim guście.
Mnie sama technika obrazów Hoppera może niekoniecznie aż tak bardzo zachwyca - jestem nieuleczalną wielbicielką impresjonizmu i postimpresjonizmu - ale doceniam przekaz.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: