Dodany: 17.07.2021 14:21|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Okularnik
Bonda Katarzyna

6 osób poleca ten tekst.

Tło świetne, intryga niezła, a warsztat kulawy...


Cykle powieściowe porzucam definitywnie przed dotarciem do końca właściwie tylko wtedy, gdy pierwszy czytany tom zupełnie nie trafia w mój gust, albo, gdy jeden z następnych prezentuje tak drastycznie złą jakość – czy to w zakresie fabuły, czy spraw czysto technicznych – że z trudem jestem w stanie go skończyć. A ponieważ mało jest książek, których nie kończę, na ogół doczytuję, choćby i po długim czasie, także te cykle, do których początkowych części mam jakieś obiekcje. Na razie jestem zdecydowana doczytać również „Cztery żywioły Saszy Załuskiej”, choć po lekturze „Pochłaniacza” lista moich zastrzeżeń była dłuższa, niż lista walorów.

„Okularnik” (który to termin w tym przypadku nie oznacza mężczyzny w okularach, lecz model samochodu o charakterystycznym układzie świateł… a może i coś jeszcze?) rozpoczyna się rozmową Saszy z jej dawnym przełożonym z czasów pracy w CBŚ. Rozmową, z której trudno cokolwiek wywnioskować poza tym, że tajemniczy morderca nazwany Czerwonym Pająkiem nadal działa, a więc najpewniej nie jest nim przebywający w szpitalu psychiatrycznym Łukasz Polak. Tym większa jest motywacja Saszy do powrotu w policyjne szeregi i do cokolwiek w tym przeszkadzających działań na własną rękę we własnej sprawie, z których pierwszym jest podróż do Hajnówki w celu odwiedzenia pewnej prywatnej kliniki i odbycia rozmowy z byłym partnerem. Niestety, choć trening przed sprawdzianem na strzelnicy wypada pomyślnie, wszystko inne idzie jak po grudzie. Po dotarciu pod wschodnią granicę Sasza dowiaduje się, że Łukasz został wypisany, a wkrótce potem zatrzymuje ją lokalna policja za prowadzenie auta bez dokumentów. Kiedy potwierdzona zostaje jej tożsamość, funkcjonariusze z Hajnówki wpadają na pomysł wykorzystania jej umiejętności. A jest przy czym, bo oprócz sprawy, którą wyjściowo chcieli ją zainteresować, pojawiają się kolejne: podczas uroczystości weselnej znika świeżo poślubiona małżonka miejscowego potentata, którego dwie poprzednie partnerki zaginęły bez wieści, a jedna zginęła tragicznie. Przepada też bez śladu pacjentka kliniki psychiatrycznej, podejrzana o kradzież dokumentów Saszy. Zaś sama Sasza, próbując udzielić pomocy kobiecie uciekającej przed prześladowcami, zostaje napadnięta i budzi się w szpitalu…

To oczywiście nie wszystko, bo, tak jak i w poprzedniej powieści z tego cyklu, obecne wydarzenia sięgają swoimi korzeniami w przeszłość, tym razem odleglejszą, począwszy od punktu dobrze ponad pół wieku wstecz, gdy na terenach Białostocczyzny konstytuuje się komunistyczna władza, a walczący z nią partyzanci uważają za wroga także każdego, kto mówi po białorusku i żegna się trzema palcami. I choć świadków tamtych czasów nie zostało tak wielu, a większość z nich, tak jak Dunia Orzechowska, z domu Załuska, była wtedy dziećmi, to pamięć o tym, kto zdradził, kto doniósł na sąsiada – bez różnicy, czy podkomendnym „Burego”, czy funkcjonariuszom ubecji – przenosi się przez pokolenia i rzutuje na dzisiejsze relacje międzyludzkie. Zaś w czasach obecnych, w światłym XXI wieku, mającym być czasem postępu i pokoju, w miasteczku aż wre od złych emocji, które generują na przemian „Narodowa Hajnówka i Mała Białoruś. Dwa bieguny zajadle walczące o swoją tożsamość”[1], a dokładają się do nich ci, którzy otwarcie nie opowiadają się po żadnej ze stron, lecz z sympatii, ze strachu, z wyrachowania kryją czyjeś ciemne sprawki. Niedobry to pejzaż – niedobry w sensie zawartości, nie techniki przedstawienia, bo akurat ta jest jednym z największych atutów powieści; autorka stara się unikać osądzania, ukazując przesłanki i sposób myślenia jednej i drugiej strony, i ustami co rozsądniejszych bohaterów tłumacząc, że „nie ma czegoś takiego, jak czysta krew. (…) Zwłaszcza na tych terenach”[2], „a tutejszym jest się nie dlatego, że jest się Żydem, Polakiem czy Niemcem, lecz dlatego, że prochy przodków leżą w tej ziemi”[3]. Gdybym miała wystawiać ocenę tylko za ten wątek, byłaby ona co najmniej dobra. Samą intrygę kryminalną musiałabym ocenić nieco niżej, bo choć wciąga solidnie, to w pewnych momentach jest niepotrzebnie wikłana wplątywaniem dodatkowych zbrodni i dodatkowych tropów, z których potem nie każdy zostaje lege artis objaśniony, a zakończona jest takim hopsztosem, że Robin Cook i Tess Gerritsen – mistrzowie wymyślania kuriozalnych przestępstw w placówkach medycznych i kreowania sytuacji, w których pozytywny bohater w pojedynkę radzi sobie z kilkorgiem szalonych i brutalnych przestępców – musieliby się pospołu dobrze nagłówkować, żeby wymyślić coś podobnego. Ale za to krwawe kuriozum odjęłabym najwyżej pół oceny, które z kolei dodałabym za wiarygodne stworzenie co najmniej kilkunastu ciekawych sylwetek, z których część jest doskonale rozpracowana psychologicznie, a część w taki czy inny sposób ubarwia scenę wydarzeń. Powiedzmy, że na razie mamy czwórkę.

Większy problem mam, niestety, ze stroną techniczną „Okularnika”, która – mimo udziału trzech redaktorek i korektorki – momentami mocno szwankuje. Że autorka musiała się trochę spieszyć przy tworzeniu, nie ulega wątpliwości, bo napisanie w niecały rok prawie dziewięciuset stron to nie pestka. Ale wszakże po to jest zespół redakcyjny, by drobne usterki ponaprawiać, a w przypadku większych zwrócić się do autora z sugestiami poprawy. Tymczasem zostało takowych nader sporo. Zaczynając od najdrobniejszych:
1. Zwykłe literówki, momentami dość irytujące: „adroginiczny”[4], „Bosha”[5], „grom omal się ukatrupił Prokopiuka”[6].
2. Drobne, acz niekiedy rażące odstępstwa od zasad gramatyki: „te kilkaset złotych wystarczą jej”[7], „kolorowych ścinek”[8], „podrabianych Matejek”[9], „Gawłowie planowali, że przejmą grunt oficjalnie, bo dla nikogo nie było tajemnicą, że i tak ją użytkowali od wojny”[10]. Co prawda rzadziej, niż w poprzednim tomie szwankuje podmiot domyślny, jednak bywa i tak: „Doman z niechęcią schował paczkę do kieszeni. Wyjął gumę do żucia, poczęstował Leśniewskiego, ale tego również odmówił”[11]; „Sasza otaksowała jej sylwetkę. (…) Lekarka musiała nieustannie trenować. Pewnie miała stałą kartę na lokalnej siłowni (…). Oceniła drobne zmarszczki (…)”[12].
3. Nadużywanie podmiotów zastępczych: np. w scenach pisanych z punktu widzenia Saszy lub kogoś, kto ją zna – „kobieta zdjęła okulary”[13] , „ona sama zaś trafiła na komendę, ponieważ okazało się, że profilerka…”[14].
4. Niepoprawne związki frazeologiczne („Chlusnęła mu w twarz plwociną [15], „Przerwałam pani w obiedzie”[16], „klasnął drzwiami”[17]).
5. Anachronizm językowy (w latach 40.XX wieku nikt nie powiedziałby „ten facio”[18]).
6. Błąd rzeczowy („Iloraz inteligencji Koźmińskiej wynosi 178 IQ” [19]).
7. Potknięcia w szczegółach fabuły:
- Mikołaj Nesteruk na stronach 248-249 jest przedstawiony jako kuzyn Katarzyny, jej córka Dunia (s. 250 i 407) jako jego siostrzenica, a on ujrzawszy ją po kilku latach, „poczuł się tak, jakby zobaczył ducha zmarłej bratowej” [20];
- Sasza po wizycie w szpitalu i spotkaniu z pacjentką Danutą idzie do restauracji, je obiad, płaci („zapłaciła wreszcie rachunek”[21] – raczej nie telefonem, bo w 2014 r. w Polsce nie było to możliwe, a już na pewno nie w restauracji na prowincji), po czym, zatrzymana przez lokalną policję, „nie ma ze sobą dokumentów wozu, prawa jazdy, kart kredytowych ani pieniędzy”[22] i jest pewna, że to Danka ukradła jej saszetkę;
- Anton Czubajs informuje Saszę, że „Bondaruk ma tylko jednego biologicznego syna”[23], a parę stron dalej ona już o tym nie pamięta i zastanawia się „jak to możliwe, że potem spłodził jeszcze trzech synów”[24];
- dziadek Iwony „grał i ćpał z samym Ryśkiem Riedlem”[25]; w roku 2014 Iwona ma 25 lat, Bożena, skoro urodziła ją w wieku lat 38, musi mieć 63, co oznacza, że przyszła na świat w 1951, jest zatem mniej więcej rówieśniczką najstarszych muzyków grających z Riedlem. Jej ojciec w połowie lat 70 musiał mieć co najmniej po czterdziestce – i wpadł w towarzystwo w wieku swojej córki lub młodsze?
- Magda Prus, wspominając Łarysę, mówi: „przyjaźniłyśmy się kiedyś w podstawówce”[26]. Magda urodziła się w roku 1961, zatem do podstawówki uczęszczała w latach 1968-76. Łarysa w 1995 miała 26 lat, więc musiała się urodzić w 1969. Gdyby nawet do szkoły poszła rok wcześniej, Magda akurat chodziłaby do ósmej klasy. Mogły się co najwyżej znać z widzenia, ale zaprzyjaźnić?
8. Przesada z pożyczaniem nazwisk. Na końcu autorka co prawda dziękuje dwóm osobom za zezwolenie na taki zabieg i nadmienia: „To samo tyczy się pozostałych bohaterów, jeśli okazałoby się, że następuje zbieżność nazwisk z rzeczywistymi”[27]. Jeśli? No, ratunku! Jeśli już miałabym taką fanaberię, żeby postać fikcyjną, w dodatku niepozytywną, obdarzyć personaliami żyjącej osoby – bez względu na to, czy jest to prezenter muzyczny Przemysław „JahJah” Frankowski (którego przydomek, czytany „dżadża”, w przypadku powieściowego bohatera w dopełniaczu pisany jest „JahJah’y”[28], w bierniku „JahJah’ę”[29], w wołaczu „JahJah’a”[30]), czy publicysta Tomasz Terlikowski, czy jeszcze kto inny – to powinnam mieć też odwagę zwrócić się do tej osoby o aprobatę. Albo zrezygnować z pomysłu i dać Frankowskiemu, Terlikowskiemu i komu tam jeszcze trzeba, dowolne inne imię z kalendarza.
9. I na dobitkę jeszcze coś, co trudno nazwać inaczej, niż kryptoreklamą. Oczywiście, w przypadku bohatera, który ma być głębiej scharakteryzowany, można ukazać marki odzieży czy sprzętu, mające odzwierciedlać jego styl życia. Ale po co w przypadku „dwóch podrostków”, których czytelnik nigdy więcej nie zobaczy, informować, że „byli w bluzach z kapuzą od Prosto i luźnych spodniach Buldog”[31] (pomijam już to manieryczne „od”, od kilku lat panoszące się w reklamach wszelkiej maści)? I po co jedną firmę – nie taką chyba popularną, bo ja, choć nie jestem absolutnym ignorantem w kwestii mody, nigdy dotąd o niej nie słyszałam – wymieniać trzykrotnie (ktoś „przyszedł więc w polówce Freda Perry’ego”[32], chwilę później ktoś inny oddaje dziewczynie „swojego Freda Perry’ego w pepitkę”[33], potem znów kolejna postać zjawia się „w kraciastym kaszkiecie na głowie z przypinką Fred Perry”[34])?

Gdybym więc miała ocenić samą stronę techniczną – cóż, słabiutko… A ponieważ dwóch ocen tej samej książce postawić się nie da – niech będzie tradycyjnie średnia arytmetyczna: 4+2=6, 6:2=3. Więcej nijak nie wyjdzie…

[1] Katarzyna Bonda, „Okularnik”, wyd. Muza SA, 2015, s. 646.
[2] Tamże, s. 647.
[3] Tamże, s. 656.
[4] Tamże, s. 45.
[5] Tamże, s. 95.
[6] Tamże, s. 404.
[7] Tamże, s. 223.
[8] Tamże, s. 383.
[9] Tamże, s. 419.
[10] Tamże, s. 385.
[11] Tamże, s. 371.
[12] Tamże, s. 790.
[13] Tamże, s. 25.
[14] Tamże, s. 147.
[15] Tamże, s. 250.
[16] Tamże, s. 332.
[17] Tamże, s. 775.
[18] Tamże, s. 414.
[19] Tamże, s. 44.
[20] Tamże, s. 405.
[21] Tamże, s. 144.
[22] Tamże, s. 147.
[23] Tamże, s. 606.
[24] Tamże, s. 637.
[25] Tamże, s. 58.
[26] Tamże, s. 451.
[27] Tamże, s. 844.
[28] Tamże, s. 155.
[29] Tamże, s. 151.
[30] Tamże, s. 110.
[31] Tamże, s. 712.
[32] Tamże, s. 170.
[33] Tamże, s. 175.
[34] Tamże, s. 546

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 322
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: