Dodany: 04.07.2021 13:00|Autor: fugare
Inteligencja muła. Pean profana
Kiedy powzięłam zamiar napisania tej recenzji, natychmiast pojawiło się to pytanie. Czy można recenzować książkę noblisty? Pisarza, o którego twórczości napisano już tyle, przeanalizowano i zrecenzowano wielokrotnie każdy jego utwór? Czy to, pytając w starym stylu, wypada? A przede wszystkim, czy ja mogłabym to zrobić i właściwie w jakim celu? Kogo może obchodzić, co na ten temat myślę i do kogo miałabym te swoje przemyślenia adresować? Wszyscy zadeklarowani wielbiciele talentu pisarza znają doskonale jego powieści, tych, którzy się do nich nie zaliczają trudno i nawet nie przystoi zachęcać, pozostaje może tylko grupa potencjalnych czytelników, która z jakiegoś powodu tej lub żadnej powieści Wiliama Faulknera nie czytała. Nie wiem, dlaczego postawiłam sobie takie wyzwanie, ale po dłuższym namyśle postanowiłam przynajmniej spróbować, aby po fakcie stwierdzić, czy było warto i udzielić sobie odpowiedzi na to pytanie, a myślę, że nie tylko mnie ono często nurtuje. Ośmieliło mnie założenie, że to, co napiszę, będzie peanem na cześć pisarza i jego dzieła, bo czymże innym mogłoby być - taki pean profana. Tyle tytułem wyjaśnienia i usprawiedliwienia intencji zmierzenia się z tym zadaniem.
Na okładce mojego wydania z 2007 r. w przekładzie Anny Przedpełskiej-Trzeciakowskiej, samochód na szutrowej drodze wzniecający kurz. Samochód, bo pojawia się w tej opowieści prawie tak często, jak koń, którego mamy prawo spodziewać się po tytule, a który gości na większości okładek różnych wydań. Akcja "Koniokradów" opublikowanych w 1962 r., krótko po śmierci autora, toczy się na początku XX wieku, jak mogą spodziewać się jego czytelnicy, w wymyślonym już "wiele powieści wcześniej" hrabstwie Yoknapatawpha, w stanie Missisipi, w mieście Jefferson oraz w Memphis, dokąd udają się jej bohaterowie. To miejsce to fikcyjna kraina. Fikcyjna tylko z nazwy, bo jest odbiciem Południa Stanów Zjednoczonych, gdzie autor w 1897 r urodził się, wychował, mieszkał i pisał przez większą część swojego życia. W jednym z bohaterów, narratorze - jedenastoletnim Luciusie Prieście, biografowie pisarza odnajdują samego Faulknera, który, będąc już dziadkiem, opowiada wnukowi tę historię. A przyznać trzeba, że historia jest pełna dokładnych wyjaśnień sytuacji, pokrewieństwa i powinowactwa postaci, a my, jak to podczas lektury tego autora bywa, musimy być przygotowani na to, że w każdym zdaniu może czaić się coś, co pozornie jest mało ważnym, jednym z wielu detali, ale w którymś momencie może okazać się istotną częścią intrygi.
Jako pierwszego z dwóch towarzyszących Luciusowi "koniokradów" poznajemy Boona Hogganbecka, który dla zamożnej rodziny "białego" chłopca z Południa jest połączeniem pracownika z podopiecznym. Narrator tak mówi o nim: "Był on (Boon) wzajemnym dobrowolnym stowarzyszeniem dla korzyści i ochrony, przy czym wszelkie korzyści miał Boon, do nas zaś należały wzajemność, dobrowolność i ochrona"[1]. Boon to około 20 letni, silny, wierny i oddany rodzinie Luciusa olbrzym o umysłowości nieodpowiedzialnego dzieciaka - zawsze gotowy do wzniecania awantur, a jego wielką namiętnością staje się jeden z pierwszych w okolicy, kupiony przez dziadka Luciusa samochód. Samochód, a właściwie automobil, bo "zapuszczało się motor ręcznie stojąc przed samochodem, ryzykując najwyżej skomplikowane złamanie ręki, jeśli się nie zapomniało wyłączyć uprzednio biegów. Miał naftowe latarnie do nocnej jazdy, a kiedy zaczynało padać, pięciu lub sześciu ludzi mogło w kwadrans naciągnąć budę i boczne zasłony"[2]. Niespodziewana śmierć w rodzinie Priestów, wyjazd pociągiem rodziców Luciusa oraz, co najważniejsze, dziadka - właściciela samochodu, stają się dla Boona okazją do zorganizowania samowolnej wyprawy do odległego Memphis przywłaszczonym na ten okres automobilem. Na wyprawę postanawia zabrać chłopca - trochę jako towarzysza, a trochę dla uwiarygodnienia swoich dobrych intencji i chęci powrotu z ukradzionym autem i członkiem rodziny jego właściciela na miejsce przestępstwa.
Do tej chwili mamy - my, czytelnicy - wrażenie, że ta para i jej przygody staną się głównym wątkiem powieści. Nic nie zapowiada pojawienia się w niej konia i możemy domniemywać, że koniokrady to tylko przenośnia. Do tego momentu akcja wydaje się powoli wspinać pod górę jak kolejka rollercoastera, aby wraz z pojawieniem się trzeciej, niemniej ważnej, a może właśnie najważniejszej postaci: czarnoskórego Neda - stangreta rodziny Priestów, ruszyć z impetem w dół. Świat Jefferson oglądamy jeszcze wciąż oczami jedenastoletniego chłopca z domu z zasadami, wychowanego w poczuciu odpowiedzialności za siebie i innych, gdzie dzieci uczy się szacunku dla pracy i uczciwego zarobkowania na swoje utrzymanie, i gdzie dżentelmeni szanują swoich pracowników niezależnie od koloru ich skóry. Wraz z decyzją udania się z Boonem w podróż skradzionym samochodem i pojawieniem się możliwości dokonania wyboru między dobrym a złym zachowaniem, między świadomą decyzją złamania zasad a tym, co podpowiada jedenastoletni rozsądek młodego bohatera, rozpoczyna się jego podróż do Memphis - symbolu świata dorosłych, gdzie pojawiają się sytuacje pociągające urokiem nowości, tajemnicy i będące zapowiedzią przygody, ale mające też swoją cenę. Tą ceną jest poznanie brudnego oblicza, nieznanej, ciemnej strony rzeczywistości "białego" Południa. Dojrzały narrator ubolewa: "Jaka szkoda, że Cnota nie troszczy się - pewno nie jest w stanie o swoich gorliwych wyznawców tak, jak czyni to Nie-Cnota, szkoda, że ofiaruje im w zamian tylko pozbawioną smaku i zapachu cnotę; porównaj to nie tylko z barwną nagrodą grzechu i rozkoszy, lecz z ową czujną, niezachwianą i wszechobecną umiejętnością, tym niewiarygodnym, nieporównanym talentem imaginacyjnym i odkrywczym, który kieruje już chwiejnymi krokami dziecka, mocno i uparcie, ku pogoni za przyjemnością"[3]
Wraz z bohaterami trafiamy do założonego przez Boona celu podróży (bo, jak się później okazuje, nie tylko on ma swój plan) - podrzędnego domu publicznego, gdzie pracuje jego ukochana. Ani to miejsce, ani wymarzony "romantyczny" zamiar wycieczki Boona, na który skwapliwie zbierał pieniądze od wielu miesięcy, nie przeszkadzają mu być zazdrosnym o pracującą tam Corrie. Jednak to jedenastoletni Lucius poznaje jej smutną historię i to on ma odwagę bić się w jej obronie, a właściwie w obronie swoich dziecięcych ideałów. Zestawienie postaci niewinnego chłopca i delikatnej, choć zdeprawowanej przez życie postaci prostytutki Corrie ponownie przywołuje motyw Cnoty i Nie-Cnoty. Corrie oświadcza: "Chcę ci Dać obietnicę... dawniej, to była moja wina. Ale to już nigdy więcej nie będzie moja wina...Trzeba się było zbyt szybko uczyć; trzeba było robić skok w ciemność i wierzyć, że Coś - Ono - Oni ustawi ci stopy na twardym gruncie. Więc może jednak istnieje coś jeszcze oprócz Biedy i Nie-Cnoty, co pilnuje swego?"[4]. Jeszcze nie może wiedzieć, że i ta obietnica musi zostać złamana. Wydarzenia spaja ze sobą intryga uknuta i prowadzona przez Neda. Pojawia się w niej tytułowy koń, wspólnota interesów grupy poznanych w Memphis postaci i pojawiających się nieprzyjaciół, których rolą jest burzenie kolejnych ideałów. Ciemnoskóry Ned jest nie tylko znawcą koni i innych zwierząt. Czytając-słuchając jego wywodów na ich temat zaczynamy podejrzewać, że nie mówi tylko o zwierzętach, że to również znajomość ludzkiej natury. Filozofia Neda: "Bo widzisz, odwrotnie niż koń, muł jest zwierzęciem zbyt inteligentnym, by mu serce miało pękać dla chwały biegania po milowej elipsie... oczywiście założywszy, że przyjmujesz moją definicję inteligencji, dla mnie bowiem jest to zdolność dawania sobie rady z otoczeniem, co znaczy że się to otoczenie akceptuje przy zachowaniu przynajmniej odrobiny osobistej niezależności"[5].
Czy to rzeczywiście - tak, jak mówi podtytuł oryginału powieści -"Wspomnienie" autora, tego nie dowiemy się nigdy, ale historia w tajemniczy sposób zamyka ciąg wydarzeń w miasteczku Jefferson w hrabstwie Yoknapatawpha, choć trudno przypuszczać, aby sam Wiliam Faulkner w wieku 64 lat spodziewał się, że będzie to jego ostatnia książka. Może nie potwierdziłabym za innymi jej recenzentami, że jest żartobliwa i wesoła, choć rzeczywiście są w niej momenty, w których można uśmiechnąć się pod nosem lub wąsem, o ile go ktoś posiada. To raczej pogodne i pogodzone z życiem spojrzenie człowieka dojrzałego na świat, człowieka, który już Wie "że ludzka powłoka to jest coś, w czym się mieszka i śpi, lecz co niewiele ma wspólnego z tym, kim się jest, a jeszcze mniej z tym, jak się postępuje"[6].
To jedna z tych książek, którą czyta się z wypiekami na twarzy, szczególnie w drugiej, bardziej "przygodowej" części, a której bohaterowie niepostrzeżenie zamieszkują naszą głowę ze swoimi mułami, końmi, złotymi zębami i powracają, żeby co jakiś czas pozwolić nam odkryć, że może chodziło o coś innego, może o coś więcej lub może wcale nie. Mieszkają ze mną od jakiegoś czasu i dlatego postanowiłam podzielić się z Wami tą refleksją na ich temat.
[1] Wiliam Faulkner, "Koniokrady", przeł. Anna Przedpełskia-Trzeciakowska, TMM Polska/Planeta Marketing, 2007, s. 21.
[2] Tamże, s. 30.
[3] Tamże, s. 55.
[4] Tamże, s. 163.
[5] Tamże, s. 123.
[6] Tamże, s. 310.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.