Dodany: 24.06.2021 01:24|Autor: Marioosh
Ocieplanie wizerunku dyktatora - a może autentyczne zauroczenie?
Przyznam, że nie spodziewałem się zbyt wiele po tej książce, ale też nie przypuszczałem, że będzie to aż tak wielka katastrofa. Michael Palin, który wcześniejszymi książkami podróżniczymi zrobił na mnie dobre wrażenie, tym razem zrobił z siebie pożytecznego idiotę. W 2016 roku Palin otrzymał od brytyjskiego koncernu ITN propozycję nagrania serii filmów o Korei Północnej i w 2018 roku pomysł doszedł do skutku; podróżnik dotarł więc wraz z małą ekipą do tego raju robotników i tam przy okazji tworzył sobie w niebieskim notesie tytułowy dziennik dwutygodniowej podróży – tylko jakim cudem on ten dziennik wywiózł, skoro każdy milimetr taśmy filmowej i każde zdjęcie było nadzorowane i sprawdzane przez przydzielonych opiekunów? Palin, razem z przydzielonym mu dwojgiem przewodników, przemierza Koreę Północną wzdłuż i wszerz: zwiedza Pjongjang, udaje się do akademii konfucjańskiej w Kesong, ogląda słynną strefę zdemilitaryzowaną, obchodzi urodziny na farmie w okolicy miasta Wonsan, a następnie próbuje się dostać na legendarną górę Pektu – wszystko jednak wygląda tak, jakby Koreańczycy chcieli, żeby tak miało wyglądać. Autor widzi czyste, zadbane, niezanieczyszczone i pozbawione nachalnych reklam miasta; na jego zdjęciach ludzie są uśmiechnięci, zdrowi i wyglądają na najedzonych, a w Święto Pracy bawią się w parku w Pjongjangu, spontanicznie tańczą, jedzą mięso z grilla i popijają piwem – po prostu sielanka! Prawdziwy raj robotników!
I dopiero dwunastego dnia podróży podczas wyprawy na górę Pektu autor zauważa w lesie w ciemnościach tajemniczy ruch: mimo tego, że jest przenikliwie zimno i prawie nic nie widać, rzesze robotników przy świetle łukowych lamp pchają taczki, taszczą cegły, podają sobie wiadra gruzu i kopią rowy. I okazuje się, że jest to nowe miasto budowane przez przodowników pracy, a ponieważ brakuje pieniędzy na maszyny, jest to przedsięwzięcie realizowane wyłącznie dzięki pracy rąk ludzkich! – w tym momencie Palin mówi: „Jestem przekonany, że ci ludzie nie są tu z wyboru. Uświadamiam sobie też, że tutaj, na dalekiej północy, dostaję migawkę z mrocznego życia w KRLD” [1]. Tylko co z tego? Autor wydaje się być w pełni świadomy tego, że „mimo dość sporej swobody i coraz cieplejszej relacji z opiekunami Koreańczycy grali z nami w grę, [...] misternie nami manipulowano w imię szczytnego celu”[2]. A jaki był ten cel w momencie wydania tej książki, kiedy chwilę wcześniej Donald Trump nazwał Kim Dzong Una wariatem i zapowiedział, że Koreę Północną czekają „ogień i furia, jakich świat jeszcze nie widział” [3], a w odpowiedzi usłyszał, że jest „chorym psychicznie staruchem” [4]? Odpowiedź jest prosta: kulejąca gospodarka zmusiła Kim Dzong Una do położenia uszu po sobie – a przynajmniej do sprawienia wrażenia takiego położenia – i ocieplenia swojego wizerunku oraz zdobycia szerszej akceptacji na arenie międzynarodowej poprzez „błyskawiczną ofensywę uroku” [5]: wypuszczenie uwięzionych Amerykanów, wpuszczenie obcokrajowców na rynek i okazywanie przejawów dyplomacji.
Czy ta książka nie jest więc takim ocieplaczem wizerunku człowieka, który lekką ręką potrafi zaakceptować wyrok śmierci nawet dla członka własnej rodziny? Niestety, uważam, że tak. Zdaję sobie sprawę z tego, że Michaelowi Palinowi nikt nie pozwoliłby zapuścić się w głąb kraju, żeby zobaczył ludzi już nie umierających, ale zdychających z głodu w łagrach czy wprost na ulicach; jednak szkoda, że nikt nie podetknął mu pod nos jakichś wspomnień uciekinierów z tego raju robotników – może wtedy nie pisałby o roztańczonych kobietach tryskających radością z faktu, że urodziły się w KRLD. Wygląda więc na to, że Michael Palin zrobił z siebie – tak, jak mówił Lenin – pożytecznego idiotę.
[1] Michael Palin „Korea Północna: Dziennik podróży”, tłum. Dorota Malina, wyd. Insignis, 2020, str. 158.
[2] Tamże, str. 184.
[3] Tamże, str. 10.
[4] Tamże, str. 186.
[5] Tamże, str. 173.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.