Dodany: 26.05.2021 13:35|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Najady w stawie, ludzie na manowcach


Kiedy Zyta Oryszyn debiutowała „Najadą”, nie byłam jeszcze w wieku, w którym się człowiek interesuje współczesną prozą psychologiczno-obyczajową. A kiedy do tej prozy dorosłam, w bibliotece, w której wówczas korzystałam, z utworów autorki była tylko „Gaba-Gaba”, akurat należąca do innego gatunku (doskonale to pamiętam, bo okładka rzucała się w oczy). Musiało minąć parę dekad, by znajomi miłośnicy literatury zwrócili mi uwagę na wznowioną właśnie „Najadę”; wiedzieli, czym kusić, bo klimaty wiejskie, zwłaszcza z czasów PRL, zawsze są na mojej półce mile widziane, a na stronę językową prozy często zwracam uwagę bardziej, niż na fabułę.

Ta ostatnia przedstawia się zaś następująco: jest druga połowa lat 60., gdy polska wieś doświadczyła już wielu aspektów nowoczesności (raz na jakiś czas zjawiają się studenci z ankietami, nauczyciel obmyśla dla dzieci testy, w jednym z domów jest telewizor, w innym telefon, co odważniejsze panie poddają swoje fryzury trwałej ondulacji), lecz mentalnie tkwi jeszcze w czasach o kilkadziesiąt lat wcześniejszych i na co dzień też tak żyje, posługując się sprzętami i narzędziami, jakich używali dziadowie i pradziadowie. W bliżej nieokreślonym regionie Polski (Inga Iwasiów w posłowiu informuje, że „miejscem akcji próz Oryszyn są Ziemie Odzyskane, zwykle Dębno i Leśny Brzeg na Dolnym Śląsku”[1], ale tu do Dolnego Śląska niezbyt pasuje lokalna gwara; wymieniony w tekście Przyrów mógłby być tym koło Częstochowy, lecz Radomży i Mrągan nie ma ani w jego pobliżu, ani też w żadnym innym miejscu na mapie kraju) znajduje się owiany złą sławą staw, nad którym – ponoć od czasu, jak przed wojną zaginęła tam piękna córka kupca z miasteczka – ponoć straszy. Kto mu nadał miano „najadziego stawu”[2], nie wiadomo, a tym bardziej, skąd tam w ogóle zamiast słowiańskich boginek, rusałek czy dziwożon te greckie najady; powiada jednak autorka, że „najady w ludziach mają zacisze i wypełzają krętymi pytaniami, kiedy sercem ludzkim targnie byt, bo są to pytania o sens”[3]. A w wioskach skupionych wokół stawu często takie pytania ludzi nawiedzają. Na przykład starego dziadka Białawskiego, który – chyba jeszcze przed pierwszą wojną – pojechawszy do Francji za chlebem, znalazł tam kochankę, a kiedy ta zmarła po porodzie, zamiast obiecanego sklepiku zostały mu po żonie kolczyki, sznurek pereł i niemowlę w pieluchach, bo jej rodzina precz przegnała nieznającego języka imigranta. I synową Białawskiego, która sama wychowywała dwoje dzieci, w tym narodzoną już po śmierci Antoniego Marychnę. I samą Marychnę, która od dzieciństwa jest jakaś inna, niż wszystkie tutejsze dziewczyny; to zmyśla jakieś historie z udziałem nieistniejących postaci, to znów wyznaje: „wiem tylko tyle, że mi tak zawsze jakoś niewygodnie jest. Ciągle zdaje mi się, że tu, gdzie akuratnie jestem, to nie miejsce dla mnie, że gdzie indziej byłoby mi lepiej, że gdzie indziej wiedziałabym, co i jak”[4]. I Sławomira Ganowskiego, zwanego Sawką, mniej więcej rówieśnika Marychny, który gdzieś z innej części kraju przybył „za czwartą morenową górkę, gdzie miał składać przysięgę”[5], a po wojsku zatrudnił się w miejscowej tuczarni świń. Może jedynie skrzypkowi Leonowi najady są obce, bo ten to człowiek konkretny, lubi się rozejrzeć za czymś, co mu przyniesie korzyści; zaloty do Marychny, wraz z którą zamierzał przejąć gospodarstwo Białawskich – bo jej brat, Heniek, któremu by się należało, po szkole uciekł na Śląsk i wykształcił się na inżyniera górniczego – spotkały się jednak ze wzgardą, więc teraz Leon, zamiast zadawać sobie pytania o sens, pozwala sobie na wulgarne zaczepki w stosunku do wybrednej dziewczyny. A Sawka staje w jej obronie, może nazbyt energicznie; gdyby był swój, pewnie by się go za bardzo nie czepiano, ale skoro on „podrzutek jest i przybłęda”[6], ma mu za złe ten gest i matka Marychny, i miejscowy milicjant. Za to dziewczyna ma od tej pory „serce przepełnione jego oczami, tak jak przepełniony bywa las ozonem po burzy z błyskawicami”[7]. A chłopak jeszcze nie wie, „czy oczy Marychny są tymi oczami, dla których jakaś kobieta wyłoniła go z ciemności wiekuistej, czy dla nich podrzuciła go na próg babki Ganowskiej”[8]; nie wie, bo to nie pierwsze oczy, które go tak oczarowały – a z tamtych wcześniejszych nie wszystkie były dziewczęce…

Ten wątek romansowy jest jednak tylko pretekstem do odkrycia dusznej atmosfery małej wioski, gdzie wszyscy wszystkich znają i gdzie się ma tylko jeden wybór: albo się będzie żyć tak, jak wszyscy, albo się trzeba zbierać i uciekać, jak Heniek czy jak młody Walczak, tłumaczący Sawce: „człowiek tyle wart, co ma własnego naprawdę. Własne odczucie, własny świat, własne przeżycia, własny drugi człowiek”[9]. I do ukazania nieciekawej doli kobiet, którym na niepokoje takie, jakie dręczą Marychnę, radzi się: „Tobie wiesz, co potrzebne? Mąż. Ot, co. I kupa dzieci” [10]. Które potem, jak Białawską, zbyt późno nachodzi refleksja, że nie tak powinno się układać z najbliższymi: „Przecie i ona ma żal o to, że nikt jej nie pyta, co ona tam w środku czuje. Chociaż nie zgodziłaby się odpowiedzieć. Właśnie. Nie zgodziłaby się odpowiedzieć, a ma pretensje, że ktoś inny tego też nie robi. Sama przecież przez całe życie słowem nic nie powiedziała o swojej męce, o ciężkim życiu tam w środku (…). Żadnych czułości, żadnych pocałunków, żadnych zwierzeń, a teraz ma pretensje, że ci, co z nią mieszkali, tym samym jej odpłacili. Odpłacili? Przecież oni byli tacy sami, jak ona”[11]… Kilkustronicowy strumień świadomości Białawskiej to chyba najbardziej przejmujący, najmocniejszy psychologicznie fragment tej powieści, wzruszający silniej nawet od finałowej sceny. Bo takich scen, jak ta na końcu, w prawdziwym życiu bywa niewiele, a takich kobiet i takich relacji w rodzinie… wciąż jeszcze za dużo, nawet dziś, po pół wieku od ukazanej w „Najadzie” rzeczywistości.

Na ile wiarygodna jest stylizacja gwarowa, trudno powiedzieć, nie wiedząc, o który dokładnie region Polski chodzi, ale z całą pewnością nie jest sztuczna, nie ma się wrażenia, że nigdzie tak ludzie nie mówią. Natomiast sam język narracji balansuje między zwykłą literacką polszczyzną, dyskretnie zdobioną elementami tej gwary, a poezją ujętą w ramy prozy: popatrzmy choćby na opis, ujmujący w kilku zdaniach powiązania zapachów z pejzażem: „Ten od wilkołackiego lasu, ciemny, uwity z zieleni i turlikotu budzących się ptaków, z poszeptów pękających dzikich owoców, z wysiłku grzybów wydostających się na powierzchnię spod zwilgłego poszycia. Ten od porudziałych pól i ten od najadziego stawu, po którym kłaniały się teraz szuwary (…). W południe te wszystkie zapachy przemieszają się z tym jednym wieczystym, w którym wirują różowe pyłki świtu – i jasność się z nich zrobi żółta, ciężka jak karmel przypalany do piekącej słonecznym żarem wódki (…). A wieczorem zapachy te zaczną zapadać w ziemię, długo będą się ścieliły po niej bladymi smugami, będą łyskały na niebie sprężystą smugą, aż opadną nagle ciężką od zachodu słońca rosą i przeczekają do rana, kryjąc w jej kroplach przed czernią nocy różowe pyłki zachodu, które pianie kogutów przemieni na przedświt”[12].
Musiał na to mieć wpływ ważny fakt z życia osobistego autorki – małżeństwo z Edwardem Stachurą – a jeślibyśmy nie byli tego pewni, znajdziemy potwierdzenie w jednej, ale czytelnej aluzji:
„Zrobiło mu się błogo jak duszy człowieczej, co przeleciała z ziemskiego padołu czarne, zwilgłe przestrzenie, gnana ostatnim tchnieniem zostawianego na zawsze ciała, i przebywszy te czarne, zwilgłe przestrzenie w jasne przestrzenie, w widok nad widoki, w cudne manowce – jak mówi jeden wielki na ziemi, o tym największym na górze pisząc (…) – więc w te cudne manowce wpadła”[13].

Nawet tylko dla samego delektowania się tym językiem warto „Najadę” przeczytać.

[1] Inga Iwasiów, „Wiśniowy sad, najadzi staw. Debiut Zyty Oryszyn”, w: Zyta Oryszyn, „Najada”, wyd. Drzazgi, 2021, s. 163.
[2] Zyta Oryszyn, op. cit., s. 34
[3] Tamże, s. 13.
[4] Tamże, s. 77.
[5] Tamże, s. 141.
[6] Tamże, s. 44.
[7] Tamże, s. 110.
[8] Tamże, s. 148.
[9] Tamże, s. 19.
[10] Tamże, s. 107.
[11] Tamże, s. 85.
[12] Tamże, s. 82.
[13] Tamże, s. 129.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1099
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: porcelanka 26.05.2021 19:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedy Zyta Oryszyn debiut... | dot59Opiekun BiblioNETki
Świetna recenzja. Mnie "Najada" zauroczyła - właśnie językiem i poetyckim stylem. To proza w którą można się zanurzyć i nią delektować.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 26.05.2021 19:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetna recenzja. Mnie "N... | porcelanka
Sięgnęłam po nią po przeczytaniu Twojej recenzji - dziękuję za inspirację!
Użytkownik: porcelanka 26.05.2021 19:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Sięgnęłam po nią po przec... | dot59Opiekun BiblioNETki
Cieszę się, że udało mi się zachęcić do przeczytania "Najady";)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: