Dodany: 25.05.2021 12:36|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Z tych Kopciuszków nie będzie księżniczek i książąt


Jak tu napisać coś niestandardowego o książce, kiedy wyprzedziło mnie z tym już kilkoro znajomych, mających mniej więcej podobne gusta literackie i w konsekwencji dostrzegających w niej wszystko to, co i ja dostrzegam? A powinno być choć trochę niestandardowo – nie z powodu tytułu, lecz dlatego, że standardowa recenzja gotowa jej wymowę spłycić, a na to ta powieść nie zasługuje…

Prawdopodobnie wszyscy, którzy są nią zainteresowani, znają już choćby pobieżnie jej temat i zarys treści. Można by więc – niestandardowo – ten element odpuścić. Ale nie potrafię szerzej pisać o czymś, co zrobiło na mnie wrażenie, jeśli tego czegoś przynajmniej w zarysie nie przedstawię.

Jest więc tak: atrakcyjna kobieta w średnim wieku zagaduje siedzącego na parkowej ławce młodego mężczyznę, prosząc o pozwolenie na zrobienie mu zdjęcia. Wiktor – bo tak ma na imię obiekt jej zainteresowania – zgadza się, choć niechętnie, a pożegnawszy się z fotografką, wyrzuca jej wizytówkę. Nie ciekawi go sztuka, ani jako adresata, ani jako potencjalnego obiektu. Zresztą… co go ciekawi? Nic właściwie. Wiktor nie ma pasji, nie widzi potrzeby rozwoju duchowego (ani zawodowego – „jest po marketingu”[1], sprzedaje usługi internetowe i to mu wystarczy), w niedziele i święta idzie na obiad do rodziców, regularnie spotyka się ze swoją paczką na pizzy i piwie, żeby przez parę godzin podowcipkować i pogadać o byle czym, w pozostałe dni po pracy grywa w gry komputerowe, ale też bez jakiegoś szczególnego zacięcia, czasem chodzi do kina na to, na co chodzą wszyscy, słucha muzyki, jakiej słuchają wszyscy. Od bycia doskonale przeciętnym – standardowym – dzielą go właściwie tylko dwie cechy; jedna – że nie czytając prawie nic, w jakiś niepojęty sposób nabrał upodobania do poznawanych „po wyimkach” [2] wierszy Wisławy Szymborskiej, i druga – że za skarby świata nie chce pokazać nikomu nóg, pokrytych paskudnymi bliznami po doznanym przed rokiem oparzeniu. Kiedy los znów postawi na jego drodze charyzmatyczną artystkę, ten drugi atrybut okaże się kluczem do niezwykłej zmiany, jaka będzie miała dokonać się w jego życiu. I nie tylko jego, bo Liwia Gawlin postanowi „zrobić wystawę o ludziach z defektami. Pokazać ich piękno, bo ono istnieje”[3]. A wcześniej wprowadzić ich w świat sztuki poprzez udział w specjalnie dla nich zorganizowanych warsztatach.

Miało być tych „niestandardowych” więcej, ale ostatecznie zbierze się tylko szóstka: Sandra z twarzą zeszpeconą trądzikiem, Filip z plecami zniekształconymi mimo paru operacji kręgosłupa, Jana z dłońmi pełnymi blizn po wypadku, Olek z torsem naznaczonym śladami samookaleczeń, Cecyl (albo, jak sam woli, by go nazywano, Zenek) pozbawiony dwóch palców, no i Wiktor ze swoimi nogami. Każde z nich pochodzi z innego środowiska, ma inny charakter i niesie ze sobą innego rodzaju brzemię, na którego wagę wpływa nie tylko niedoskonałość ciała. Ale jakoś powoli zaczynają się nawzajem tolerować, wyzbywają się uprzedzeń i wstydu i czekają na ten wielki dzień, albo raczej na serię wielkich dni, które nastąpią po wernisażu, wyprowadzą ich z cienia własnych kompleksów i cudzej wzgardy, bo przecież każdemu z nich obiecała Liwia: „I tłum cię też pokocha”[4]. Więc spodziewają się efektu Kopciuszka, olśniewającej odmiany, której początkiem ma być występ w telewizji śniadaniowej. A Wiktor dodatkowo jeszcze i tego, że jego uczucie do Liwii, zrodzone z początkowego pomieszania fascynacji z irytacją i – jak mu się zdaje – wreszcie odwzajemnione, przestanie być ich tajemnicą, stanie się faktem oczywistym dla wszystkich, powodem do dumy, startem w przyszłość jeszcze lepszą, niż ta, która czeka jego towarzyszy, lepszą, bo wspólną. Tymczasem już następny dzień przynosi rozczarowania, a to dopiero początek lawiny, która potoczy się w zupełnie nieoczekiwanym kierunku…

Tylko – czy naprawdę nieoczekiwanym? Czy „niestandardowi”, poczuwszy się „tak, jakby Liwia Gawlin wyciągnęła z nich coś, o czym nawet nie wiedzieli, że to mają”[5], faktycznie zapominają, że „świat to bal maskowy hien, tygrysów i sępów przebranych za owieczki”[6] i nie zdają sobie sprawy, że z kimś takim sami będą mieć do czynienia? Na pewno nie wszyscy, bo przecież w grupie wyraźnie widać podział na dwie kategorie; o ile Wiktor, Jana i Sandra nie otarli się nawet o proste prawdy psychologiczne i socjologiczne, nie zaimpregnowali swoich umysłów kliszami czerpanymi z literatury – o tyle Olek, Filip i Zenek wiedzą o życiu i ludzkiej naturze dużo, może aż za dużo, i nie ma znaczenia, że tę gorzką wiedzę jeden pokrywa dziwactwami, drugi zrezygnowaniem, trzeci cynizmem. Ci trzej raczej nie czekają na cud; dla jednego z nich jednak projekt Liwii stanie się odskocznią do kolejnego wołania o pomoc, na którą chyba w głębi ducha chłopak nie liczy…

Podobnie jak „Lista nieobecności”, także „Niestandardowi” są opowieścią smutną i gorzką. Łatwo doprowadzi nas ona do konkluzji, że „niektórzy są zajebiści, a niektórzy nie. Ci drudzy nie powinni się wychylać”[7], bo „taki jest dziś świat, że trzeba o siebie dbać, być ładnym. Tego się głośno nie mówi, ale taka prawda”[8]. Ale to byłoby za proste, bo przecież nie w tym rzecz, „żeby się nie wychylać, żeby przeczekiwać, olewać”[9], żeby żyć, „zupełnie jakby się już zdechło”[10]. Nie tego ma uczyć literatura i nie to przekazuje nam historia sześciorga „niestandardowych”. Warsztaty, które prowadzi dla nich Liwia, (czy raczej: do udziału w których niemal ich przymusza, bo prawdę powiedziawszy, wyjściowo większość z nich, tak samo, jak Wiktor, wcale nie ma zamiaru bawić się w te „jakieś pytania bez sensu, jakieś obrazy”[11]), naprawdę mają im pomóc poznać siebie, otworzyć ich na sztukę, na innych ludzi – i może, gdyby nie nabili sobie głów mrzonką o sławie, którą zyskają dzięki wernisażowi, po tych kilku tygodniach chodziłoby po świecie sześcioro młodych ludzi bardziej pewnych siebie, poszukujących nie tyle szczęścia w wydaniu Kopciuszka, co sposobów na uczynienie własnego życia ciekawszym, bogatszym, mniej stresującym. A więc, czy Liwia popełnia błąd, wierząc, że jeśli sama przez swój projekt wyjdzie z cienia, to i swoim podopiecznym pozwoli w ten sposób „zaistnieć w sztuce, zabłysnąć” [12], czy też celowo ich mami, traktując jako środek do realizacji własnego celu? Odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa, tym bardziej, że musimy jej szukać, patrząc na całą historię z perspektywy Wiktora, a on – jak się orientujemy już po pierwszych dwóch stronach lektury – nie jest człowiekiem zbyt lotnym, za to ma w sobie ogromne pokłady niechęci do świata i ludzi. Więc może źle interpretuje otrzymywane od niej sygnały? A może jednak nie, może ona nadużywa jego dopiero co pozyskanego zaufania, wiedząc, że gdyby mu otwarcie zakomunikowała, iż nie widzi w nim nic prócz tworzywa artystycznego, wycofałby się zbyt wcześnie i a nuż za nim poszliby inni?

Wiele jest w tej powieści pytań, na które podobnie trudno odpowiedzieć, wiele aktualnych tematów (jak choćby dążenie artystów do tworzenia coraz bardziej „niestandardowej” sztuki czy kwestia internetowego hejtu) i wiele ludzkich dramatów (niekoniecznie największego kalibru, ale czy nie warto się pochylić i nad cierpieniem naiwnej, histerycznej Sandry, i nad losem Cecyla-Zenka, który od początku życia jest dla swojej matki rozczarowaniem, wyrzutem sumienia, solą w oku?), których, gdyby ich nie skumulować w jednym miejscu, pewnie w realnym życiu byśmy nawet nie zauważyli. Tak to jest z literaturą, że musi czasem coś wyolbrzymić czy przesunąć w czasie i przestrzeni, by nam uświadomić jego obecność… I musi albo zachwycać, zalewać duszę kojącym balsamem piękna i dobra, albo drażnić, jątrzyć aż do bólu.

„Niestandardowi” zdecydowanie należą do tej drugiej kategorii. Drażni przede wszystkim sam Wiktor – jego sposób myślenia, jego słownictwo, jego zachowanie względem innych; chwilami aż trudno uwierzyć, że człowiek tak nieokrzesany zdał maturę, a cóż dopiero skończył studia. Drażni jego paczka, pojawiająca się co prawda tylko na drugim planie, ale dająca o sobie znać wystarczająco wyraziście, by się nie chciało z podobnymi ludźmi obcować. Drażni momentami egzaltowana, a w innych sytuacjach zimna i wyrachowana Liwia. W zasadzie nie ma w tej powieści postaci, do której czytelnik przylgnąłby od pierwszego wejrzenia, która dałaby się pod każdym względem polubić. Jedne złoszczą głupotą czy wulgarnością (komentarz do spóźnienia Wiktora, wygłoszony przez Sewera na początku rozdziału 7, jest jednym z najbardziej spektakularnych połączeń tych dwóch cech. Chociaż moim zdaniem jest zbyt wymyślny, jak na takiego prymitywa), inne nonszalancją, złośliwością, prawieniem morałów, sileniem się na wykwintność (tu przoduje Jana, z dumą wypowiadająca stwierdzenia pełne absurdalnych błędów językowych. Nawiasem mówiąc, indywidualizacja języka jest kolejną mocną stroną „Niestandardowych”. Bohaterowie mogą irytować swoim sposobem wypowiadania się, ale są w tym ogromnie autentyczni, mówiąc tak, jak mówią żywi ludzie, których słyszymy w autobusie, w sklepie, w telewizji).

Dlatego trudno się to czyta (trudno - nie w sensie problemów ze zrozumieniem, lecz odczuwanych emocji). Ale też może dlatego pozostaje po przeczytaniu wrażenie, którego nie będzie tak łatwo zapomnieć, jak tych miłych historii rodem z amerykańskiego kina familijnego, gdzie każdy zły i każdy dobry dostaje to, na co zasłużył, a potem już tylko sami dobrzy żyją długo i szczęśliwie…

[1] Michał Paweł Urbaniak, „Niestandardowi”, wyd. MOVA, 2021, s. 58.
[2] Tamże, s. 19.
[3] Tamże, s. 59.
[4] Tamże, s. 332.
[5] Tamże, s. 309.
[6] Tamże, s. 332.
[7] Tamże, s. 234.
[8] Tamże, s. 417.
[9] Tamże, s. 329.
[10] Tamże, s. 50
[11] Tamże, s. 113.
[12] Tamże, s. 103.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 468
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: