Dodany: 19.04.2021 18:19|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Ekipa zbawców ratuje świat, a pluszowy miś - sytuację


Niezmordowanie eksplorując owoce pracy Królowej Kryminału, doszłam do momentu, w którym zostało mi do przeczytania już tylko kilkanaście jej dzieł, w tym kilka, mających w czytelniczych rankingach wyjątkowo niskie notowania. Ponieważ nie dopuszczam możliwości, że któregoś nie przeczytam, postanowiłam zacząć właśnie od tych słabszych, żeby na koniec poprawić sobie wrażenie lepszymi. Jako pierwszy nawinął mi się „Pasażer do Frankfurtu”.

Wrażenia rozpoczęły się od zaskoczenia, bo zanim rzuciłam okiem na treść, napotkałam parostronicowy wstęp, w którym autorka uznała za stosowne wytłumaczyć się przed czytelnikami, dlaczego stworzona tym razem przez nią historia jest aż tak „fantastyczna i niewiarygodna. Tak jak fantastyczne i niewiarygodne są fakty wzięte z codziennego życia”[1]. Przyjęłam wyjaśnienia do wiadomości i przeszłam do samej opowieści, żywiąc skrytą nadzieję, że nie okaże się gorsza od „Podróży w nieznane”, której bohaterka została wmotana w intrygę tak naciąganą i absurdalną, że chyba w niczyim innym wykonaniu nie byłabym w stanie tego strawić, a strawiłam jedynie dlatego, że pomiędzy śmiertelnie nudnymi wywodami spiskowców przewijało się trochę typowych dla autorki smaczków psychologiczno-obyczajowych.

Zaczęło się, owszem, cokolwiek niewiarygodnie, ale przecież nie niemożliwie: oto do oczekującego na opóźniony samolot dyplomaty przysiada się atrakcyjna młoda kobieta, powierzchownością przypominająca mu jego zmarłą siostrę, i prosi go o nadzwyczaj nietypową przysługę. A on się zgadza, uwierzywszy na słowo honoru, że akceptując prośbę nieznajomej, nie przyczyni się do popełnienia przestępstwa i sam nie zostanie ofiarą takowego. W następnej odsłonie już wiadomo, że sir Stafford Nye mimo niesprzyjających okoliczności dotarł bezpiecznie do Londynu, a jego wersja wydarzeń nie wzbudziła większej nieufności przełożonego. W porządku, jak na razie nie było tak źle, a w kolejnych rozdziałach odetchnęłam z ulgą, odnajdując w nich tak lubiane poczucie humoru Lady Agathy.
Oto gosposia sir Stafforda oznajmia, że wśród produktów, którymi uzupełniła zawartość spiżarki, jest francuska musztarda o nazwie „Esther dragon, cokolwiek miałoby to znaczyć”[2].
Oto dobiegająca dziewięćdziesiątki cioteczka Matylda peroruje doń przez telefon:
„Nie można być ciągle zajętym. Rozumiem, przemysłowiec, bukmacher czy inny oszust, ale ty? Chyba nie uczestniczysz znowu w tych swoich negocjacjach, cokolwiek miałoby to znaczyć. Za moich czasów takich słów używano na określenie uczciwej pracy, a dzisiaj? Dzisiaj nic, tylko bomby atomowe i betonowe fabryki”[3]; „Najlepiej. jak pojedziesz pociągiem o czwartej trzydzieści. Jeszcze go nie zlikwidowali, ale jedzie się teraz ponad godzinę dłużej. Nazywają to reformą w kolejnictwie”[4].

Oczywiście, za chwilę okaże się, że dziwna przygoda Staffy’ego (jak go nazywa ciotka), była ledwie wstępem do zdumiewającego ciągu zdarzeń, w którym ów „młody”, czyli czterdziestopięcioletni dyplomata zostanie wciągnięty w misję ratowania świata przed… no, właśnie, przed czym? Jeśli spojrzymy na rok wydania książki, bez trudu przypomnimy sobie ten czas, w którym od kilku lat narastały niepokoje społeczne, a w nich niebagatelną rolę odegrała młodzież, protestująca przeciw reżimom spod jakiegokolwiek znaku, dyktatowi wielkiej finansjery i wojnom wszczynanym rzekomo dla uwolnienia jakiegoś ubogiego kraju przed krążącym (nadal!) widmem komunizmu, a w rzeczywistości dla zaspokojenia interesów mocarstw. Jednak interpretacja tych zajść, jaką otrzymujemy z ust niejednej znaczącej postaci, jest… powiedzmy, że kontrowersyjna: „wzburzona młodzież to tylko część tego, co się dzieje. Bardziej niepokojący są ci, którzy stoją za tymi zamieszkami. Nie wiem, kim są ci »oni«, ale jedno jest pewne. Używają młodzieży, by załatwić swoje ciemne sprawki. W każdym zakątku świata młodzi ludzie wychodzą na barykady i wykrzykują hasła, których sami często nie potrafią w pełni pojąć. Tak łatwo jest rozpętać rewolucję. Młodzież zawsze się buntuje, to naturalne. Sprzeciwiają się temu, co stare, burzą to, co zastali, chcą budować nowe. Chcą zmienić oblicze świata. Ale nie zdają sobie sprawy, że są ślepi. Mają opaski na oczach. Nie widzą, gdzie prowadzi droga, na którą weszli. Jak to się skończy? Co jest przed nimi? I kto jest za nimi, kto podżega ich do buntu?”[5]. Odpowiedź na pytanie „kto” okazuje się jedną z najbardziej absurdalnych, zwłaszcza w kontekście tych właśnie studenckich i hipisowskich ruchów, których przywódcy raczej daliby sobie uciąć rękę albo język, niż wskrzeszali idee Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu. Równie absurdalny jest sposób, w jaki ekipa zbawców świata (są w niej, znani m.in. z „Kota wśród gołębi” i „Tajemnicy Wawrzynów”, pułkownik Pikeaway i pan Robinson, a wydatnej pomocy udziela im ciotka Matylda, której towarzyszy dawna narratorka „Morderstwa w Mezopotamii”, Amy Leatheran) ma zamiar zaradzić złu. To już w zasadzie sci-fi, nie political fiction…

Sprawczyni i towarzyszka przygód sir Stafforda jest postacią tak tajemniczą, że w zasadzie do końca nie wiemy, kim jest i jak się naprawdę nazywa. Najpierw poznajemy ją jako Daphne Theodofanus i dowiadujemy się, że „jej matka jest Greczynką, ojciec Anglikiem, zaś dziadek był poddanym cesarza Austro–Węgier”[6], a w wywiadzie zwą ją po prostu Mary Ann. Później objawia się jako hrabina (to chyba błąd w przekładzie, bo hrabina to żona hrabiego, a ona wszak jest niezamężna) Renata Zerkowski, która ponoć „miała coś wspólnego z kryzysem w Czechosłowacji. A może w Polsce? Mój Boże, to strasznie skomplikowane. Te ich nazwiska. Za dużo »s« i »z«. Nie sposób tego spamiętać, a co dopiero powtórzyć”[7]. Czytelnik już się cieszy, że oto wpadł na słowiański trop, ale gdzie tam – za chwilę bohaterka wyzna: „Mój ojciec był arystokratą, zapalonym myśliwym i właścicielem romantycznego, choć nieco podupadłego zameczku w Bawarii”[8]. Nie wiadomo też, skąd się wzięło jej zdumiewające podobieństwo do nieżyjącej siostry Staffy’ego, a jeszcze większe – do portretu wiszącego w posiadłości ciotki Matyldy, na którym przedstawiona jest jego „pra–pra–babka. (…) Węgierska hrabina, baronessa albo coś w tym stylu”[9]. Nieważne szczegóły, ważne, że świat został uratowany przed tymi zmanipulowanymi studentami!

Zeźliło mnie to setnie, ale nie cisnęłam książki w kąt, bo od czasu do czasu natrafiałam na przemyślenia może niekoniecznie głęboko oryginalne, ale całkiem zgodne z moimi własnymi:
„Polityk nie ma czasu patrzeć na świat, w którym żyje. Ludzie nie są dla niego ludźmi, lecz wyborcami, jedną wielką płaszczyzną elektoratu. (…) Trudno nie oprzeć się przypuszczeniu, że politycy uważają się za wybrańców Boga, mających prawo kłamać dla dobra sprawy” [10]; „Można próbować stworzyć nowy świat, ale ludzie będą tacy sami, więc rządzić będą tym nowym światem dokładnie tak samo, jak rządzili starym. Wystarczy zajrzeć do podręcznika historii” [11] – albo na fragmenty doprawione wspomnianym już charakterystycznym humorem:
„(...) sir Stafford nie przepadał za śpiewem ptaków i szeptami lasu. Po stokroć wolał oglądać dziewice Renu, choć wtedy w Monachium również i one były raczej dość solidnej budowy” [12];
„ – (…) Trzeba wniknąć w ich szeregi. Jak kornik w boazerię.
– Mam chodzić po nocach i wydawać znaczące dźwięki?” [13].

A już zupełnie rozbroił mnie koniec, w którym bohater rozwiązuje w bardzo oryginalny sposób jedyną przeszkodę, jaka pozostała mu do zawarcia związku małżeńskiego (dodajmy, że ślub miał być katolicki. I w tym momencie staje się jasne, że to nie thriller polityczny, nie SF, lecz bajka, bo tylko w bajce można znaleźć księdza, który się na taką opcję zgodzi!):
„Sir Stafford Nye wziął do ręki małego, pluszowego misia. – Panda będzie moim świadkiem. Ani druhna, ani panna młoda nie będą miały nic przeciw temu. W końcu panda była w tej historii od samego początku” [14].

Za to misiowe puszczenie oczka do czytelnika musiałam dorzucić pół punktu, no, po prostu musiałam!

[1] Agatha Christie, „Pasażer do Frankfurtu”, tłum. Leszek Śliwa i Anna Pełech, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2005, s. 10.
[2] Tamże, s. 36.
[3] Tamże, s. 38.
[4] Tamże, s. 65.
[5] Tamże, s. 74-75.
[6] Tamże, s. 44.
[7] Tamże, s. 89.
[8] Tamże, s. 108.
[9] Tamże, s. 70.
[10] Tamże, s. 79.
[11] Tamże, s. 156.
[12] Tamże, s. 60.
[13] Tamże, s. 81.
[14] Tamże, s. 257.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 385
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: