Dodany: 18.04.2021 11:08|Autor: Marioosh

Z pamiętnika młodego faszysty


Mickey Spillane to amerykański pisarz, który w naszym kraju się nie przyjął i wydaje mi się, że raczej się nie przyjmie. Stworzona przez niego postać prywatnego detektywa Mike'a Hammera mogłaby być, moim zdaniem, ojcem chrzestnym Harry'ego Callahana i Jacka Reachera, więc moim idolem na pewno nie zostanie. W debiutanckiej książce Spillane'a z 1947 roku poznajemy Hammera w momencie wejścia do pokoju w którym leży śmiertelnie postrzelony w brzuch Jack Williams, jego najlepszy przyjaciel. Podczas wojny Williams stracił rękę ratując Hammerowi życie i przez to nie mógł wrócić do pracy w policji; pracował więc jako śledczy w firmie ubezpieczeniowej. Morderca postrzelił Williamsa, a następnie pozwolił mu się wykrwawić, kiedy ten czołgał się po mieszkaniu. I w tym momencie Hammer wygłasza mowę, która stanie się jego credo na pozostałych dwanaście powieści serii: mówi on do policjanta Pata Chambersa: „Nie pozwolę, żeby jego zabójca stanął przed sądem. […] Prawo jest w porządku. Ale tym razem to ja jestem prawem i nie zamierzam być ani beznamiętny, ani bezstronny. […] Mam tysiące wrogów, którzy mnie nienawidzą. Nienawidzą mnie, bo jeśli wejdą mi w drogę, odstrzelę im te cholerne łby. Robiłem tak dawniej i zrobię to znowu”[1].

Tak więc po trzech stronach tekstu wiadomo już, co czekać nas będzie na pozostałych niemal stu osiemdziesięciu: Mike Hammer komuś policzy zęby, kogoś innego poczęstuje paroma kopniakami w szczękę, komuś wciśnie w usta lufę swojej giwery, a jednemu człowiekowi powie: „Nie obchodzi mnie, co sądzą gliny. Jeśli jesteś podejrzany, to dlatego, że ja tak uważam”[2]. Nie interesuje go to, co pozostawi za sobą; po prostu „może się zdarzyć, że po drodze odstrzelę kilku takich zasrańców jak ty, ale możesz być pewien, że jednym z nich będzie ten, którego szukam, a co do reszty – mieli niefart”[3]. Uważa, że dokonuje eksterminacji „kanalii należących do tej części ludzkości, która żeruje na innych ludziach”[4] i w efekcie „oni załatwiają społeczeństwo, a ja załatwiam ich. Strzelam do nich jak do wściekłych psów, którymi są”[5]. Czasem nachodzą go delikatne wyrzuty sumienia, ale szybko zostają stłumione, gdyż „zbyt mocno nienawidzę i zbyt szybko strzelam. Dlatego właśnie mam taką paskudną opinię”[6]. A kiedy w końcu dopada mordercę przyjaciela i zgodnie z obietnicą strzela mu w brzuch, mówi: „To było łatwe”[7].

Angielska Wikipedia głosi, że Mickey Spillane napisał tę książkę w dziewiętnaście dni, a jej dwa pierwsze wydania osiągnęły łączny nakład 6,5 miliona egzemplarzy. Krytycy nie zostawili na niej suchej nitki, a jeden z nich nazwał autora niebezpiecznym paranoikiem, sadystą i masochistą – ja osobiście dorzuciłbym do tego jeszcze określenia: faszysta, rasista, szowinista i homofob. Ale pamiętać trzeba o jednym: książka powstała w 1947 roku, kiedy w amerykańskim społeczeństwie, jak wiadomo bardzo mocno przekonanym o własnej wyjątkowości, wciąż tkwiły silne wojenne emocje – nieprzypadkowo Jackowi Williamsowi bagnet w ramię wbił Japończyk. Te emocje były silne na pewno nie tylko w Amerykanach – weźmy choćby Macieja Słomczyńskiego, który w „Fabryce śmierci” z 1948 roku jednoznacznie pokazał nazizm odradzający się w Hiszpanii pod płaszczykiem dyktatury generała Franco. Tutaj mamy do czynienia z typowo amerykańskim podejściem: wszelcy wrogowie społeczeństwa to wściekłe psy, należy dokonać eksterminacji wrogów, a dokonać jej ma prawdziwy mściciel w typie Harry'ego Callahana. Dziś można powiedzieć, że taka ideologia ociera się o skrajny faszyzm i sprzyja rozmaitym strzelaninom i masakrom w szkołach czy galeriach handlowych, ale wygląda na to, ze po wojnie trafiła ona na bardzo podatny grunt – książki Mickey'a Spillane'a niemalże trafiły pod strzechy i są do dziś obecne w amerykańskiej popkulturze: nawiązania do jego twórczości znajdziemy u Stephena Kinga, Stanleya Kubricka, w kreskówkach, piosenkach czy w serialach „MASH” albo „Star Trek”. W Polsce ten pisarz chyba nigdy nie osiągnął statusu znanego czy choćby rozpoznawalnego – z liczącej 13 książek serii o Mike'u Hammerze wydano dwie i nie sądzę, by wydano więcej. I chyba niech tak zostanie – z dzisiejszego punktu widzenia książka jest po prostu prymitywna i spodobać się może co najwyżej domorosłym faszystom. Obrazu słabości dopełnia dość kiepska okładka polskiego wydania – porównania z oryginałem z 1947 roku nawet nie ma, a i okładki późniejszych wydań są niewiele gorsze; zainteresowani je bez problemu znajdą i porównają. Tak czy inaczej, książka dziś przeznaczona jest chyba tylko dla znawców czarnego kryminału; kto jest zainteresowany taką literaturą, powinien sięgnąć po Raymonda Chandlera lub Dashiella Hammetta – że o moim ukochanym Rossie MacDonaldzie nie wspomnę.

[1] Mickey Spillane, „Ja jestem sądem”, tłum. Tomasz Kunz i Marcin Baran, wyd. EMG, 2008, str. 9.
[2] Tamże, str. 23.
[3] Tamże, str. 23.
[4] Tamże, str. 18.
[5] Tamże, str. 19.
[6] Tamże, str. 171.
[7] Tamże, str. 180.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 176
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: