Dodany: 16.03.2021 10:01|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Nie miała wyjścia?...


11 lutego 1963 roku trzydziestoletnia matka dwojga małych dzieci popełniła samobójstwo, odkręcając gaz w kuchni swojego londyńskiego mieszkania przy Fitzroy Road 23. Tak mogłaby brzmieć treść zwykłej notatki w kronice wypadków lokalnej gazety, notatki jednej z wielu, bo według statystyk z tamtego roku codziennie odbierało sobie życie 14-15 obywateli Zjednoczonego Królestwa. Mogłaby, gdyby nie fakt, że akurat ta samobójczyni nie była przeciętną obywatelką, lecz przybyłą na Wyspy ledwie kilka lat wcześniej wybitną poetką, autorką doskonałej autobiograficznej powieści „Szklany klosz”, żoną (wciąż jeszcze żoną, choć on już mieszkał z inną kobietą) również wybitnego poety. Jednym słowem, była Sylvią Plath.

Wszyscy ci, których zafascynowała jej twórczość i/lub sama jej legenda, do dziś zadają sobie pytanie: dlaczego? Tak, oczywiście, zostawił ją mąż, tak, nie radziła sobie z dwójką małych dzieci i obowiązkami domowymi, ani z paskudną londyńską zimą, która powodowała u niej ciągłe infekcje zatok; w takiej sytuacji każda by miała dość życia, ale raczej retorycznie i w końcu zawsze jakoś doszłaby do ładu. Tak, przez połowę swego życia cierpiała na chorobę dwubiegunową, przeżywając na przemian okresy euforycznego napędu, kiedy jej się zdawało, że może góry przenosić i swoim talentem podbijać świat, i straszliwej niemożności, obezwładnienia, zniechęcenia, kiedy wszystko, co piękne i wartościowe, brzydło i powszedniało, a wszystko, co brzydkie i przykre, urastało do rozmiarów gigantycznego ciężaru, spod którego nie sposób się wydobyć – ale przecież korzystała z pomocy psychoterapeutki, zażywała leki przeciwdepresyjne, co powinno ją było jakoś trzymać w pionie. Więc dlaczego, co się z nią działo przez te ostatnie miesiące, o czym myślała, czego się bała i czy naprawdę chciała od życia uciec nieodwracalnie, czy tylko na chwilę, po której znów – tak, jak po tej młodzieńczej próbie samobójczej – ktoś ją odratuje, podejmie za nią jakieś decyzje i ulepi ją na nowo z prochu, w który się rozsypała? Kilkanaście poprzednich lat utrwaliła w dzienniku, krytyczną jesień i zimę także, ale te ostatnie zapiski nigdy nie ujrzały światła dziennego; rzekomo zaginęły, lecz po jakimś czasie Hughes przyznał, że zniszczył je, by nie mogły ich poznać dzieci.

Prawdę o tym ostatnim okresie życia poetki próbował odkryć niejeden biograf, ale póki żył Hughes (a żył o trzydzieści pięć lat dłużej, niż ona, i – co równie ważne – ponieważ nie doszło do formalnego rozwodu, zachował prawa do dysponowania wszystkim, co po niej pozostało), było to praktycznie niemożliwe ze względu na jego opór przed ujawnieniem czegokolwiek, co mogłoby go ukazać w gorszym świetle. Jak dowiemy się z publikacji Carla Rollysona, dziennikarza specjalizującego się w pisaniu biografii, nie tylko Hughes ponosi winę za brak dostatecznych informacji: terapeutka Plath, Ruth Barnhouse, która w czasie pobytu poetki w Anglii prowadziła z nią bogatą korespondencję, sporą część listów zniszczyła, bo „kiedy musiała budować życie od nowa po nieudanym małżeństwie (…) jawiły jej się wtedy jako ciężar nie do zniesienia”[1], zaś jedna z niedoszłych biografek, Harriet Rosenstein, wypożyczyła od niej porcję dokumentów, których, mimo fiaska swej pracy, nikomu nie chciała udostępnić ani oddać właścicielce (potem listy wystawiła na sprzedaż, ale to już osobna historia).

Mimo wszystko jednak Rollyson podjął trud rekonstrukcji wydarzeń poprzedzających tragiczną śmierć Plath i ukazania ich na tle skróconej, ale wcale nie płytko zarysowanej, historii nieudanego małżeństwa pary literatów o osobowościach podwójnie skomplikowanych: po pierwsze, przez problemy psychiczne obojga (o chorobie Sylvii wiemy, a wedle tego, co odkrył autor, także i Ted „od dawna borykał się z własnymi stanami depresyjnymi”[2]), po drugie, przez rozbieżność oczekiwań i ambicji twórczych każdego z nich. Kto czytał dzienniki poetki, nawet tę okrojoną wersję z roku 1982, która ukazała się u nas, w zasadzie nie ma wątpliwości, że ten związek nie miał szans na długie przetrwanie, jak zresztą wiele związków ludzi połączonych gwałtowną fascynacją i namiętnością, lecz wychowanych w odmiennych środowiskach, a do tego nieumiejących iść na kompromis, nieodpornych na przyziemną stronę życia i na okrojenie możliwości realizacji własnych potrzeb. Ale, jak wynika z relacji Rollysona, to także nie wszystko. Bo byli jeszcze i przyjaciele Teda, którzy „chcieli go też całego”[3] i odebrali jako zbiorowy afront fakt, że, przynajmniej na początku, przedłożył nad nich kogokolwiek innego; tym bardziej, że ten ktoś inny nie był kurą domową, która nosa z kuchni nie wychyla, a jeśli nawet, to jedynie po to, by obsługiwać panów artystów goszczących u męża, a nie, żeby mieć własne zdanie i własne życzenia. Okazywali jej więc mniej lub bardziej otwartą wrogość, podobnie jak analogicznie nastawiona jego siostra, i dziwili się, dlaczego po odejściu Teda od Sylvii jego rodzice stanęli raczej po stronie porzuconej synowej, niż nowej partnerki syna…

Dramatyczna opowieść Rollysona toczy się w sposób cokolwiek nielinearny i pozornie nieuporządkowany, lecz jest to zabieg celowy. O jego zastosowaniu autor uprzedza we wstępie, mając zamiar przedstawić ostatnie miesiące życia swojej bohaterki „jako nurtującą, chaotyczną zagadkę”[4], której korzenie tkwią w mniej lub bardziej odległej przeszłości, a klucze do niej (ile? I jak dobrze pasujące?) – w nie zawsze jednoznacznych frazach wierszy. Czytelnikom zbyt mało zorientowanym w chronologii zdarzeń oferuje przy tym pomoc w postaci kilkustronicowego kalendarium, a tym, którzy nie są zbyt mocni w interpretacji tekstów poetyckich - sugestii, jak należy cytowany fragment rozumieć.
Drobnym minusem lub plusem – w zależności od tego, czy jesteśmy zwolennikami szczegółowości w tekstach biograficznych, czy wystarcza nam ujęcie syntetyczne – może być brak klasycznych przypisów (poza kilkoma pochodzącymi od tłumaczki), zamiast których na końcu znajduje się spis źródeł wykorzystanych w poszczególnych rozdziałach.

Jest i kilka minusów bezwzględnych.
Ze strony autora – stworzenie wrażenia, jakby wierzył w objawione przez Ruth Barnhouse bzdurne stwierdzenia o „szamańskich mocach Teda”[5], którego „rodzina (…) składa się z czarownic i czarnoksiężników”[6] i wziętą nie wiadomo skąd koncepcję genezy ostatniej choroby Teda: „nowotwór rzeczywiście zaatakował: okrężnicę, organ związany z chowaniem mrocznych tajemnic, zatruwaniem organizmu toksynami i nierozwiązanymi problemami emocjonalnymi”[7]. Na szczęście to zajęło tylko parę akapitów, nigdzie indziej wiedza alternatywna nie straszy.
Znalazło się też troszkę irytujących niedopatrzeń, specyficznych dla wersji polskiej. Wspominane w tekście dzieło Ericha Fromma figuruje na tej samej stronie raz pod polskim tytułem „Ucieczka od wolności”, a raz jako „Fear of Freedom”[8], pod którym wydano je w Wielkiej Brytanii.
Tytuły wierszy Plath i Hughesa pozostawione są w wersjach oryginalnych, choć przynajmniej część z nich była na polski tłumaczona.
W kilku miejscach, gdzie autor powtórzył te same cytaty z tekstów źródłowych, za każdym razem są one przełożone nieco inaczej:
- „Poezja jest jak tryśnięcie krwi,/ Nie da się tego powstrzymać”[9], i „Strumień krwi to poezja,/ Nie ma nic, co by ją zatrzymało”[10];
- „Dzieci płaczą. Muszę je zabrać na podwieczorek”[11] i „teraz dzieci płaczą, muszę im podać kolację”[12]
- „wypisana na krawędź szaleństwa (…). Powinnam skapitulować i wyciągnąć całun”[13] i „wypisana do szaleństwa (…) po prostu podciągnę całun psychiczny i poddam się”[14]
- „o moim temperamencie i depresyjnej konstytucji duchowej”[15] i „z moim temperamentem i nieodłączną depresją ducha”[16].
Usterek typowo korektorskich jest bardzo mało, ale o jednej muszę wspomnieć, bo przez nią uległ dziwacznemu zniekształceniu tytuł wcześniejszej książki autora: „American Isisspacja: The Life and Art of Sylvia Plath”[17]; przyznam, że zanim doszłam, co się tu stało, dobrą chwilę zastanawiałam się, dlaczego nie znam słowa „isisspacja” i czemu ono ma tak dziwną, zupełnie nieangielską budowę…

Jednak o tych drobnych niedociągnięciach zapomni się wkrótce po lekturze, a przejmujący obraz matni, w której znalazła się jedna z najlepszych poetek anglojęzycznych XX wieku, pozostanie w nas na długo, nie mówiąc o tym, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa wyzwoli chęć sięgnięcia po inne źródła, które pozwolą nam się głębiej zastanowić nad jej tragicznym losem (ja osobiście wyciągnęłam z półki „Dzienniki”, żeby choć parę fragmentów sobie powtórzyć, i wzbogaciłam biblioteczny schowek o trzy inne, nieczytane dotąd, tytuły).

[1] Carl Rollyson, „Ostatnie dni Sylvii Plath: Biografia”, wyd. Prószyński i S-ka, 2021, s. 36.
[2] Tamże, s. 76.
[3] Tamże, s. 53.
[4] Tamże, s. 13.
[5] Tamże, s. 175.
[6] Tamże, s. 172.
[7] Tamże, s. 268.
[8] Tamże, s. 303.
[9] Tamże, s. 32.
[10] Tamże, s. 285.
[11] Tamże, s. 75.
[12] Tamże, s. 275.
[13] Tamże, s. 74.
[14] Tamże, s. 274.
[15] Tamże, s. 84.
[16] Tamże, s. 274.
[17] Tamże, s. 10.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 469
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: