Tak się złożyło, że w ciągu paru dni miałam w rękach dwie książki poświęcone tematowi, który mnie od dzieciństwa pasjonuje, mianowicie przyrodzie i jej ochronie.
Gawędy o wilkach i innych zwierzętach (
Kostrzyński Marcin)
podprowadziłam małżonkowi, który, otrzymawszy je na prezent gwiazdkowy, położył na podręcznym stosiku i tak sobie tam czekały. Miałam w planie co innego, ale ponieważ ze stosika patrzyła mi w oczy okładkowa – wcale nie groźna ani nie niesympatyczna – mordka wilka, trochę mi przypominająca zaprzyjaźnionego malamuta od sąsiadów, postanowiłam tylko zajrzeć do środka. Otworzyło mi się na zdjęciu dwóch wiewiór siedzących na kuchennej półce, podczas kartkowania dostrzegłam jeszcze kunę z różowym noskiem, lisicę przełażącą przez płot, a w końcu przecudnej urody, czarnego jak węgiel i złotookiego miciucha; kot Mruczuś przeważył i zamiast zająć się lekturami planowymi, utonęłam w opowieściach człowieka, który kocha przyrodę jeszcze bardziej niż ja. Bardziej, bo z jej ochrony uczynił swą misję, a z obserwowania i dzielenia się obserwacjami – swój zawód, tak samo zresztą, jak autor drugiej z moich bieżących lektur,
Dotknij, poczuj, zobacz: Fenomen relacji człowieka z naturą (
Wohlleben Peter)
, do której za chwilę wrócę. Bardziej, bo przy wszystkim, co robi na łonie natury – od fotografowania przyrody do dokarmiania mieszkańców lasu – najważniejsze jest dla niego dobro zwierząt i gotów jest na przykład zrezygnować z jakiegoś bajecznego ujęcia, gdyby miało to w taki czy inny sposób zagrozić jego bohaterom. I z takim żarem, z taką pasją przekonuje czytelnika, że zwierzęta nie są tylko zaprogramowanymi na instynktowne działania automatami biologicznymi – one pamiętają, czują, komunikują się tak jak my! Ale nie myślą po ludzku, nie umieją się z nami podzielić tym, co chciałyby nam powiedzieć, więc mamy je za głupsze, mniej ważne, mniej potrzebne, ot, na tyle, że się od czasu do czasu przydadzą na futerko albo inne myśliwskie trofeum. Tymczasem wystarczy trochę pobyć z kilkoma zwierzakami jednego gatunku, żeby się zorientować, że instynkty instynktami, ale każde z nich ma inny charakter, w takiej samej sytuacji potrafi się zachować inaczej, w inny sposób okazać te same emocje. Nie jest to, oczywiście, pierwszy leśnik czy przyrodnik, który to zauważył, ale spisane przez niego historie, czy dotyczą saren, dzików, wilków, lisów, kruków, czy domowych kotów i psów, są tak przekonujące, tak naturalne i pełne życia, że niełatwo znaleźć dla nich konkurencję. Dużo pada gorzkich słów pod adresem decydentów, wydających nieprzemyślane zezwolenia na odstrzał rzekomo „nadmiarowej” zwierzyny czy postanowienia, wskutek których nisze ekologiczne niektórych gatunków kurczą się drastycznie; za to jedynym zwierzęciem, o którym nie udało się autorowi napisać nic sympatycznego, okazał się… nie, nie budzący respekt ostrymi zębami wilk, nie hałaśliwy i niszczycielski dzik, nie kuna-złodziejka, tylko zwykły polny chomik (gatunek zresztą poważnie zagrożony i może dlatego broniący się w sposób mocno agresywny jak na gryzonia). Jedyne, czego mi w tej książce zabrakło, to… kto wie? No, wiecie wszyscy, którzy mnie znacie… choć jednej scenki z udziałem niedźwiedzia; ale już wypatrzyłam, że znajduje się on na okładce następnej książki Kostrzyńskiego, więc wiadomo, czym się to skończy…
Wohlleben pisze głównie o roślinach, które, wiadomo, nie są tak człowiekowi bliskie jak zwierzęta. Nie siądą na karku jak wiewiór Gluś, nie rozpłaszczą się na grzbiecie, domagając się masażu, jak dziczek Brzusio, nie pofruną nad autem z powitalnym okrzykiem, jak bezimienny kruk z opowieści Kostrzyńskiego. Ale nie dlatego „Dotknij, poczuj, zobacz” przy „Gawędach…” wypada słabiej. Ani nie dlatego, by z mniejszym zaangażowaniem nawoływał do ochrony środowiska (tu nawet wspomina sprawę naszej Puszczy Białowieskiej). I bynajmniej nie dlatego, żeby nie umiał opowiadać, bo umie, czego dowodzą wcześniejsze jego książki. Ale mam wrażenie, że zabrakło mu pomysłu na coś nowego (nic zresztą dziwnego: niełatwo napisać sześć solidnych publikacji na zbliżone tematy w ciągu pięciu lat tak, żeby się nie powtarzać). Tego typu pozycja, dostarczająca pewnej porcji ciekawostek z gatunku „czym się różnimy od roślin” i nieco refleksji na temat ochrony przyrody, może być ciekawa dla czytelnika dopiero zaczynającego swoją przygodę z literaturą przyrodniczą, zwłaszcza jeśli nie nawykł do czytania jednym ciągiem; składające się na nią teksty swobodnie mogą pełnić rolę felietonów, czytanych w tempie jeden na parę dni.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.