Przedstawiam konkurs nr 246, który przygotowała
dot59
PRZEWROTNE MRUGANIE, czyli ŚWIECE w literaturze
Świeca skwierczy i mruga przewrotnie,
Więc puszczam oko do niej,
Dobry humor dziś pani ma…
[Wojciech Bellon, „Sielanka o domu”]
Był taki czas, że były niezastąpione, stanowiąc jedyne źródło światła po zapadnięciu zmroku. Ale nawet, gdy wprowadzono wygodniejsze i bardziej ekonomiczne oświetlenie naftowe, a potem elektryczne, nie wyszły całkowicie z użycia. Ich światło jest klimatyczne i nastrojowe, toteż stanowią doskonałą oprawę różnych nadzwyczajnych sytuacji.
Świece: woskowe, łojowe, parafinowe. Oto przed wami trzydzieści przykładów ich zastosowania.
Za zidentyfikowanie każdego można otrzymać
2 punkty – odpowiednio po jednym za
autora i tytuł (w przypadku utworów poetyckich tytuł wiersza, nie tomiku) - maksymalnie
60. Jeżeli więcej osób zdobędzie taką samą liczbę punktów, zostaną uhonorowane stosownym laurem w kolejności nadesłania finałowych maili.
Imiona/nazwiska łatwo rozpoznawalnych postaci i miejsc zostały zastąpione literami X,Y,Z, mniej ważnych - inicjałami. Wszystkie dusiołki znajdziecie w moich ocenach.
Termin nadsyłania odpowiedzi upływa
16 marca (wtorek) o godz.22.
Odpowiedzi wysyłajcie na adres:
dot59@wp.pl. W tytule podajcie swój nick biblionetkowy, i dajcie znać, czy życzycie sobie podpowiadania co do znajomości dusiołka/ rodzica.
Zapraszam!
Pierwszym i podstawowym zadaniem świec było, rzecz jasna, oświetlanie pomieszczeń lub drogi na zewnątrz w porze od zmierzchu do świtu, i choć światło dawane przez nie było słabe i zmienne:
1.
Bije raz, dwa, trzy... już północna pora:
Głuche wokoło zacisze,
Wiatr tylko szumi po murach klasztora,
I psów szczekanie gdzieś słyszę.
Świeca w lichtarzu dopala się na dnie:
Raz w głębi tłumi ogniska,
Znowu się wzmoże i znowu opadnie,
Błyska, zagasa i błyska. (…)
2.
(…) X. zapaliła świecę
I wyszła, bo ktoś zaklaskał w osinach.
Leciałem za nią śledzić tajemnicę
Nocnej przechadzki… Jako mgliste mary
Szła po murawach i drżąca, i cicha:
A płomyk świecy przez różowe szpary
Białych paluszków, jak z róży kielicha,
Błyskał i gasnął, to błyskał, to gasnął.
… a ich zastosowanie, nawet w celach czysto oświetleniowych, czasami wzbudzało pewne kontrowersje…
3.
M.
(…) Nuże, nie palmy świec w dzień.
R.
Palmy–ż teraz.
Bo noc jest.
M.
Mniemam, panie, że czas tracąc
Zarówno psujem świece bez potrzeby,
Jak w dzień je paląc. Przyjmij tę uwagę;
Bo w niej pięć razy więcej jest logiki
Niż w naszych pięciu zmysłach.
4.
Panna M.J. zaś skąpiła świec. Uciekałyśmy się do różnych wybiegów, żeby ich jak najmniej wypalać. W zimowe popołudnia przesiadywała po parę godzin robiąc na drutach – potrafiła robić na drutach po ciemku lub tylko przy blasku ognia z kominka - a kiedy raz spytałam, czy mogłabym zadzwonić po świece, bo chcę skończyć przyszywanie mankietów, poradziła mi, żebym korzystając z ciemności odpoczęła. Wnoszono je zwykle razem z herbatą, ale zadowalałyśmy się jedną. Ponieważ żyłyśmy w nieustannym oczekiwaniu na kogoś z przyjaciół, kto mógłby wstąpić do nas po południu (ale jakoś nigdy nie wstępował), potrzebna była pewna pomysłowość, aby mieć stale w pogotowiu dwie świece równej długości, tak żeby po szybkim zapaleniu tej drugiej zdawało się, że cały czas siedzimy przy dwóch. Świece pełniły służbę po kolei i bez względu na to, co robiłyśmy lub o czym rozmawiałyśmy, panna M. miała zwyczaj obserwować palącą się świecę, żeby móc poderwać się i zgasić ją, a zapalić drugą, zanim różnica w ich długości stanie się tak duża, że trudno byłoby je wyrównać w ciągu wieczora.
… zaś niewielka nieostrożność wystarczyła, żeby powstały różnego rodzaju szkody…
5.
Po całej ziemi wciąż śnieżyło,
Wszędzie śnieg leciał,
Świeca na stole się paliła,
Płonęła świeca. (…)
Na sufit cały rozświetlony
Kładły się cienie
Skrzyżowań nóg, skrzyżowań dłoni
I przeznaczenie.
I dwa trzewiki upadały
Na ziemię z stukiem.
I wosk z lichtarza kapał łzami,
Spadał na suknię. (…)
6.
Potem skierowano nas na dół po niezwykle krętych schodach z jasnego drzewa, z czerwonymi świecami w kształcie serc na każdym stopniu. Na dole była olbrzymia sala z podłoga z ciemnego drzewa i weranda wychodząca na ogród, w całości oświetlona świecami. (…)
Gdy dotarł na szczyt schodów, pojawiła się N. w przepięknym futerale ze złotej satyny, złapała go zaborczym gestem za ramię i w tym pośpiechu przewróciła jedną ze świec, oblewając sobie dół sukni czerwoną parafiną.
- Kuśwa - powiedziała. - Kuśwa.
Zanim zniknęli w tłumie, usłyszałam, jak ochrzania M.
- Mówiłam ci, że to absurd poświęcać całe popołudnie na ustawianie świec w takich miejscach, gdzie łatwo się o nie potknąć. Powinieneś był raczej dopilnować, żeby plan stołu...
7.
M. dekorowała choinkę prawdziwymi świeczkami, co roku w innych kolorach - czerwonymi i złotymi, niebieskimi i srebrnymi, zielonymi i różowymi. Któregoś razu gałęzie zajęły się ogniem. Wszyscy się bardzo wystraszyli, a kiedy płomienie ugaszono, bardzo się śmiali z żałosnego wyglądu na poły spalonego wspaniałego drzewka. W następne święta M. zrezygnowała ze świeczek, za to balustrada schodów z kutego żelaza została w całości przystrojona kurtyną ze światełek elektrycznych. Sień babcinego domu wyglądała wtedy jak przedsionek do zaczarowanej krainy.
… które dla istot postronnych mogą okazać się tragiczne w skutkach…
8.
P. M.
Ma pani słuszność, ćmy brzęczą
najwięcej wokoło świec:
gdzie błyska, muszą się zbiec.
R.
Zlatują się w dobrej wierze,
na oślep, serdecznie, szczerze;
nie domyślają się wcale,
że ich tam czeka ogarek,
co im będzie skrzydła piec.
9.
Fotel i książki, i świeca z cieniem
i nagle w świecy jęk pełen skarg:
To ćma płonie jasnym płomieniem
jak sama Joanna d'Arc…
… to i tak zwykle użycie świec okazywało się lepsze, niż brak światła…
10.
Zaopatrzyłem się w tym celu w sześć wielkich świec, jakie sporządzałem teraz z łoju koziego i kłaków. Krzesiwo stanowił zamek jednego z muszkietów napełniony hubką zbutwiałego drzewa. Wyposażony tak wszedłem do jaskini, co nie było sprawą błahą, gdyż nie wiedziałem, co mnie tam czeka w ciemności. Niskie przejście miało około dziesięciu metrów długości, po czym sklepienie wznosiło się na jakieś dwadzieścia stóp. Widok, jaki mnie tu uderzył, był czymś, czego, zaprawdę, nie widziałem w życiu. Światło mych świec odbijały tysiąckrotnie ściany okryte, sam nie wiedziałem czym, klejnotami, diamentami czy złotem.
11.
X. nigdy nawet sobie nie wyobrażał tak dziwnego i wspaniałego miejsca. Oświetlały je tysiące świec unoszących się w powietrzu ponad czterema długimi stołami, za którymi siedziała reszta uczniów. Stoły zastawione były lśniącymi złotymi talerzami i pucharami. U szczytu stał jeszcze jeden długi stół, przy którym zasiadali nauczyciele. Tam właśnie zaprowadziła pierwszoroczniaków profesor Y. i kazała im się zatrzymać w szeregu, twarzami do reszty uczniów. W migotliwym blasku świec wpatrzone w nich twarze wyglądały jak blade lampiony.
12.
Tego wieczoru X. później niż zwykle wróciła na poddasze. Zatrzymano ją przy robocie aż do tej godziny, o której dziewczynki kładły się spać, po czym udała się do pustej sali szkolnej, by odrabiać lekcje. Gdy wyszła na schody, wiodące na strych, zdumiała się ogromnie, widząc jakieś światełko, dobywające się ze szpary pod drzwiami jej pokoiku.
- Ktoś zapalił świecę - pomyślała. - Ale kto? Oprócz mnie nikt tam nie wchodzi.
Istotnie ktoś zapalił świecę; paliła się ona jednak nie w kuchennym lichtarzyku, którego X.zwykła używać, lecz w takim, jakie znajdowały się w sypialnych pokojach dziewczynek. Ten ktoś siedział na zszarganym podnóżku, a ubrany był w szlafroczek i otulony czerwonym szalem. X. poznała przybyłą. Była to E.
…zwłaszcza, gdy oprócz samego oświetlenia miały także kreować nastrój…
13.
Gość zapala; ręka mu nie drży, spokojnymi ruchami obcina czubek cygara: generał nachyla się w stronę K1 i przypala mu cygaro płomieniem świecy.
– Dziękuję – mówi gość.
– Ale tego samego dnia, wieczorem, przybyłeś jeszcze raz na kolację – mówi generał. – Tak, jak przedtem, jak każdego wieczora. Przyjechałeś o zwykłej porze, bryczką, o wpół do ósmej. Kolację jedliśmy we troje, jak poprzedniego wieczora, jak podczas wielu poprzednich wieczorów, razem z K2. Nakryto w dużej sali, jak dzisiejszego wieczora, stół przybrano wtedy tym samym co i teraz, K2 siedziała pomiędzy nami dwoma. Pośrodku stołu paliły się niebieskie świece. Lubiła światło świec, lubiła wszystko, co przypominało jej przeszłość, szlachetniejsze formy życia, czasy minione.
14.
Wczoraj obiecał, że pojawi się między ósmą a dziewiątą wieczorem, ale do jego wizyty zaczynała się szykować zawczasu: przebierała się, umieszczała na stole siedem świec, które zapalała, jak tylko L1 przychodził. L2 wyjęła z pudełka siedem nowiutkich świeczek, a z szuflady starego kredensu siedem lichtarzy, które ustawiła na stole w takiej kolejności, jakiej żądał L1. Potem zaczęła czekać. Usiadła w fotelu i pogrążyła się w tępym odrętwieniu. Równo o godzinie ósmej wieczorem rozległ się dzwonek telefonu. – Idę do ciebie – zaszemrał daleki głos z zaświatów. – Bądź gotowa i czekaj na mnie, idę do ciebie... (…) L1 ukazał się jak zawsze niespodziewanie. Ani razu nie udało jej się uchwycić momentu, kiedy zjawiał się w pokoju. Dopiero co go nie było, i nagle stoi po drugiej stronie stołu. L2 rzuciła się do zapalania świec. Kiedy zapłonęła siódma, kobieta przekręciła gałkę i ściszyła muzykę. – Dzisiaj znowu była u mnie milicja – powiedziała prędko, bojąc się, że L1 zniknie, nim ona zdąży go zapytać o zdanie w najważniejszej sprawie. Już się tak zdarzało, czasami rozmawiał z nią dziesięć albo piętnaście minut, niekiedy zaś wychodził zaraz po tym, jak się zjawił. – Po co? Czego chcieli? – Głos miał cichy i jakby nie z tego świata, więc L2 musiała mocno się starać, żeby go usłyszeć. L1 nie pozwalał wyłączać muzyki, zgadzał się tylko, żeby ją mocno ściszyć, ale muzyka kościelna i tak musiała rozbrzmiewać. Zbliżyć się do niego L2 nie mogła, chociaż L1 za każdym razem jej to proponował. Bała się. Zawsze stali po przeciwnych stronach stołu, rozdzieleni siedmioma płonącymi świecami, i L2 upajała się widokiem najpiękniejszej na świecie twarzy.
… towarzyszyć obrzędom religijnym…
15.
(…) mieliśmy zajęcia w „pracowni produkcji świec”, gdzie uczyliśmy się robić knoty, wytapiać wosk, barwić go, formować świece; wieczorem zapalaliśmy nasze wyroby, stawiając je w oknach; chrześcijańskie dzieci otrzymywały w ten sposób nagrodę za swoje wysiłki, a my, dzieci żydowskie, mogliśmy po kryjomu spełniać rytuał Chanuki, Święta Świateł, czasu zabaw i prezentów, kiedy trzeba dawać jałmużnę i o zmroku zapalać świece.
16.
Śpiew i blask wielu płonących świec uderzyły ją w drzwiach. W środku izby położono na kozłach dyle i na nich ustawiono nakrytą całunem trumnę, w której ludzie biskupa przywieźli go do domu. U wezgłowia stał młody ksiądz z księgą w ręku i śpiewał; naokoło klęczeli ludzie z twarzami ukrytymi w grubych płaszczach.
L. zapalił świecę od jednej z tych, które się już paliły, umocował ją na desce i przyklęknął. K. chciała też tak uczynić, ale nie mogła postawić świecy; wówczas S. wziął świecę i pomógł jej. Dopóki ksiądz czytał, wszyscy klęczeli i powtarzali jego słowa; gęste kłęby pary unosiły się koło ich ust. Tu na górze było lodowate zimno.
Gdy ksiądz zamknął księgę i ludzie podnieśli się - sporo ich już się zebrało – L. podszedł do I. Wpatrzyła się w K. i zdawała się nie słuchać słów L., stała bez ruchu i trzymała ofiarowane jej przez niego dary tak, jak gdyby nie czuła, że ma coś w ręce.
- Toś ty także przyszła, K.? - powiedziała dziwnym wymuszonym głosem. - Pewno chciałabyś wiedzieć, jak mój syn do mnie wrócił?
Odstawiła parę świec na bok, chwyciła K. drżącą ręką za ramię, a drugą ściągnęła całun z oblicza zmarłego.
17.
I kiedy roznosili świece, bo nabożeństwo było z wystawieniem i procesją, K. wyciągnął śmiało rękę, i chociaż okrutnie chciało mu się wziąć całą — wzion jednako najmniejszą, ogarek prawie, bo spotkał się z surowym, karcącym wzrokiem D., co stała w podle niego z J. — zapalił ją wnet, bo już i ksiądz ujął monstrancję, obrócił się z nią do ludu, że padli na twarz. Zaintonował pieśń i schodził wolno po stopniach ołtarza w ulicę z nagła uczynioną z głów rozśpiewanych, świateł płonących, barw ostrych i głosów jękliwych; procesja ruszyła, organy huknęły potężnie, dzwonki poczęły rytmicznie dzwonić, lud pochwycił wtór i śpiewał jednym ogromnym głosem wiary; a przodem ciżby, w skrętach rozchwianych świateł, migotał srebrny krzyż, kołysały się niesione feretrony, całe w tiulach a kwiatach i koronach szychowych, a już we drzwiach wielkich, którymi przez obłoki dymów kadzielnych buchało słońce, rozwijały się na wietrze pochylone chorągwie i niby ptaki purpurowe i zielone łopotały skrzydłami.
Procesja obchodziła kościół.
K. osłaniał dłonią świecę i trzymał się uparcie tuż przy księdzu, nad którym B. i kowal, i wójt, i T.K. nieśli czerwony baldachim (…).
… czy też magicznym rytuałom…
18.
Pomieszczenie było wielką salą. Czarny aksamit pokrywał owalne ściany, szczelnie zasłaniając okna i blask księżyca. Pod ciężką materią zasłon rysowały się dziwne kształty, które najpierw przejęły mnie strachem, dopóki nie uświadomiłam sobie, że to przecież sala rekreacyjna, więc gdzieś trzeba było odsunąć telewizor i różne gry, a przykryte wyglądały bardziej niesamowicie. Uwagę moją jednak przykuł przede wszystkim sam krąg. Został utworzony na środku sali ze świec wetkniętych w wysokie pojemniki z czerwonego szkła, przypominających modlitewne świece, jakie kupuje się w sklepach z meksykańskim jedzeniem, gdzie unosi się woń róż i starych kobiet. Tych świec musiało być więcej niż sto, rzucały światło na dzieciaki stojące za nimi w swobodnym kręgu, rozgadane, roześmiane, z czerwoną poświatą na policzkach. Wszystkie ubrane były na czarno, ale żadne nie miało haftowanych emblematów oznaczających stopień, miały natomiast zawieszone na szyi srebrne łańcuchy z jakimś dziwnym symbolem. Składał się z odwróconych od siebie dwóch półksiężyców na tle księżyca w pełni.
19.
Puściłam poręcz, włączyłam latarkę, odwróciłam się i omiotłam światłem sufit i ściany.
Stałam w kwadratowej komorze, długiej i szerokiej na jakieś dwa metry. Ściany oraz sklepienie wzmocnione były nierównymi belkami. Klepisko pod moimi stopami pokrywała ta sama winylowa wykładzina co na górze.
Najwięcej działo się z mojej prawej. Ostrożnie ruszyłam w tym kierunku, badając latarką grunt.
Kotły, jeden duży, drugi mały. Zardzewiały rondel. Sklejka. Narzędzia. Posążki. Świece. Koraliki i zwierzęce rogi zwisające z sufitu.
G. miał rację. Komora wyglądała na miejsce jakiegoś kultu.
Clou programu stanowił chyba większy z kotłów, pozostałe parafernalia rozłożone były wokół. Przestępując przez półkole świec, oświetliłam latarką środek sceny.
20.
Improwizując naprędce, zasłoniłam okna, robiąc nastrój. Na stole stanęły dwie świece wygrzebane z szafki. A pomiędzy nimi spodki z wodą i garstką ziemi, którą pobrałam spod wyschniętego na cement kwiatka doniczkowego. Może nie wyglądało to zbyt kabalistycznie, ale na zewnątrz miałam do dyspozycji tylko błoto. T1 i T2 w milczeniu obserwowali te machinacje oczami okrągłymi jak u puchaczy. Odchrząknęłam, zapaliłam świece i zaintonowałam z namaszczeniem:
– Oto cztery żywioły: ogień, woda, ziemia i powietrze. Ogniu, oczyść nas... – Pomerdałam świecą wokoło W. – Wodo, zmyj to co złe. – Kusiło mnie, żeby wylać mu zawartość spodeczka na głowę, ale tylko chlapnęłam trzykrotnie po kilka kropli.
– Eterze, oddal niebezpieczeństwo... (…) Matko Ziemio pod naszymi stopami, zachowaj nas bezpiecznie...
Świece śmierdziały jak opętane czymś ziołowym i jakby żywicą. Czyżby K. doprawiała je haszem?
21.
Odczekała jeszcze jakiś czas i zapaliła świecę. Tańczący płomyk rozjaśnił oborę ciepłym, spokojnym blaskiem.
Na desce służącej za stolik rozłożyła karty i spróbowała postawić pasjansa — czego nigdy jakoś nie zdołała opanować.
Świeca wypalała się powoli. B. odłożyła karty i siedziała nieruchomo, wpatrzona w płomień.
Po jakimś niemierzalnym odcinku czasu płomyk zamigotał. Nie zauważyłby tego nikt, kto nie koncentrował się na nim od dłuższej chwili.
Nabrała tchu.
— Dzień dobry — powiedziała.
DZIEŃ DOBRY, odezwał się głos przy jej uchu.
22.
Córka rybaka podeszła do torby R. i wzięła jedną ze świec. Gdy się wyprostowała, jej oczy nabrały nagle twardego wyrazu. Splunęła na drogę. Niższy mężczyzna odwrócił gwałtownie głowę. Wydawało się, że pod jego kapturem kryją się tylko cienie. Dziewczyna cofnęła się o krok.
– To było dobre życie – wyszeptała. – No wiesz, miała te świece. Pięć świec. Po jednej dla...
– Nekromancja – przerwał jej nieznajomy.
– Widzę je, dziecko. Rozumiem, co oznaczają – wtrącił łagodnie wyższy z mężczyzn, który wciąż stał u jej boku. Niższy żachnął się gniewnie.
– Wiedźma udzieliła schronienia pięciu wątłym, słabym duszom. To nic wielkiego. – Uniósł głowę. – Słyszę je. Wołają ją.
23.
P. słyszał o szklanych świecach, chociaż nigdy nie widział, żeby któraś z nich się paliła. Były one najsłabiej strzeżoną tajemnicą Cytadeli. Opowiadano, że przywieziono je do Starego Miasta z V., tysiąc lat przed Zagładą. Słyszał, że są cztery takie świece. Jedna była zielona, trzy czarne, a wszystkie wysokie i powyginane.
— Co to są szklane świece? — zainteresował się R.
A.A. odchrząknął.
— Ostatniej nocy przed złożeniem ślubów akolita musi odbyć czuwanie w krypcie. Nie wolno mu zabrać żadnej lampy, kaganka, pochodni czy ogarka... tylko obsydianową świecę. Musi spędzić całą noc po ciemku, chyba że uda mu się zapalić tę świecę. Niektórzy próbują tego dokonać. Głupi i uparci, ci, którzy studiowali tak zwane wyższe tajemnice. Często kaleczą sobie palce, bo brzegi tych świec są ponoć ostre jak brzytwy. Potem z krwawiącymi palcami muszą oczekiwać świtu, dumając nad swym niepowodzeniem. Mądrzejsi po prostu kładą się spać albo spędzają noc na modlitwie, lecz co rok znajduje się kilku takich, którzy muszą spróbować.
— Istotnie. — P. słyszał te same opowieści. — Ale co za pożytek ze świecy, która nie daje światła?
24.
Zapaliłam w końcu świecę i postawiłam w oknie. Dawno temu ktoś mi powiedział, że ogień świecy chroni od uderzenia pioruna. Zabobon? A może odprysk dawno utraconej, ludzkiej mądrości? O dziwo — z pełgającym w oknie ognikiem poczułam się bezpieczniejsza. (…)
Patrzyłam na to wszystko z ciekawością. P.! Znowu P.! Miał w dodatku w oczach coś dziwnego. Jego źrenice płonęły, jakby utrwaliły się w nich odblaski błyskawic. A teraz jeszcze wchodził w ich głąb płomień świecy. (…).
P. śmiał się, zdmuchując płomień świeczki.
— Ten dom ma piorunochron. Nic ci w nim nie grozi. A poza tym burza przechodzi bokiem.
… służyć komunikacji…
25.
Otóż, ubiegłej nocy, około drugiej, zbudził mnie odgłos kroków koło moich drzwi. Wstałem, uchyliłem drzwi i wyjrzałem. Po korytarzu wlókł się wydłużony czarny cień postaci mężczyzny idącego chyłkiem i trzymającego świecę w ręku. Miał na sobie koszulę i spodnie, był boso. Dojrzałem zaledwie zarysy postaci, lecz po wzroście poznałem B.
Szedł wolno, ostrożnie, a jego zachowanie sprawiało wrażenie skradającego się winowajcy.
Pisałem Ci, że korytarz jest przecięty balkonem, który biegnie dokoła przedsionka, a potem ciągnie się dalej, po drugiej jego stronie. Zaczekałem, aż postać zniknęła i podążyłem za nią. Gdy okrążyłem balkon, człowiek ów był już na końcu korytarza i po blasku światła, padającym przez otwarte drzwi, zmiarkowałem, że wszedł do któregoś pokoju. Pokoje w tym skrzydle zamku są niezamieszkane i nie umeblowane, owa wycieczka tedy stała się coraz bardziej tajemnicza. Światło tkwiło w jednym punkcie, jak gdyby człowiek stał bez ruchu.
Zakradłem się, jak mogłem najciszej pod drzwi i zajrzałem. B. stał skulony przy oknie i trzymał świecę przed szybą. Zwrócony do mnie profilem, patrzył z natężeniem w czarną przestrzeń moczarów, a rysy jego jakby skamieniały w tym oczekiwaniu. Stał tak przez kilka minut, po czym westchnął głęboko i niecierpliwym ruchem zgasił świecę.
26.
– Ależ Y. musi się ze mną zobaczyć – błagała X. – Chce mi coś ważnego powiedzieć.
– Skąd wiesz o tym?
– Bo właśnie dała mi sygnał ze swego okna. Wynalazłyśmy sposób porozumiewania się za pomocą świecy i arkusza papieru. Stawiamy zapaloną świecę na oknie, zasłaniamy ją i odsłaniamy arkuszem papieru. Pewna ilość ruchów oznacza taką a taką wiadomość. Był to mój pomysł, Z.
— Domyśliłam się tego natychmiast — odrzekła Z. — I jestem pewna, że w najbliższym czasie podpalicie firanki tym głupim sygnalizowaniem.
— Ach, Z., jesteśmy bardzo uważne. A to taka przyjemna rozrywka! Dwa ruchy znaczą: „Czy jesteś w domu?“ Trzy znaczą „tak“, cztery zaś „nie“. Pięć wyraża: „Przyjdź czym prędzej, muszę ci coś ważnego powiedzieć“. Y. w tej chwili sygnalizowała pięć, i drżę z ciekawości dowiedzenia się, o co chodzi.
… lub jeszcze innym celom praktycznym:
27.
N. rył pod żywopłotem tak długo, aż zebrał naręcze częściowo suchych patyków, potem
udało mu się rozpalić ogień i zagotować nieco herbaty, jak zwykle. Nie było tak złej pogody, by N. nie potrafił przygotować puszki herbaty. Taszczył, wśród innych przedmiotów, kawałki starej opony samochodowej, która mogła zająć się ogniem, kiedy drewno było mokre i posiadł
nawet sztukę, znaną tylko niewielu najwytrawniejszym spośród włóczęgów, gotowania wody nad świecą.
I nawet, jeżeli niekiedy trzeba za nie słono płacić…
28.
Frydeckiej Matki Boskiej nie było już na słupku pod miastem, bo znowu uciekła do zamkowej kaplicy. Tak głosił opasły i brudny mnich, kapelan zamkowy, pater S. Twierdził bowiem, iż Matka Boska pogniewała się na słupek i na całe miasto za to, że wielebny pan, ksiądz F., tak niecnie sobie począł pomagając wagantom i innym łazęgom wykraść wszeteczną stworę, Barbarę z M., i że za jego również niecną sprawą powstała wtedy rebelia we Frydku, która moc szkody kosztowała i żywota trojga ludzi pozbawiła. Wprawdzie za karę przeniesiony został F. do zapadłej Istebnej w górach, do kudłatych i baranim łojem cuchnących górali, lecz to nie skutkowało. Frydecka Panienka Maria pogniewała się na ozaist i na miasto, i na ludzi i uciekła do zamkowej kaplicy. Nikt jednak nie wierzył patrowi S., zwłaszcza że byli tacy, którzy widzieli, jak w pewną noc pater S. i pachołcy miejscy z latarniami zwlekli Matkę Boską ze słupka i powieźli do zamku. Szemrali wtedy mieszczanie, szemrali ludzie wsiowi, boć teraz każdy pacierz w zamkowej kaplicy bardzo zdrożał i świeczki również zdrożały. Trzeba je było kupić u kościelnego na zamku, gdyż przyniesione z miasta czy z domu nie były płatne, jak twierdził pater S. Powiadał, że żadna duszyczka za ich sprawą nie może być z czyśćca wybawiona. A duszyczki przecież pragną owego wybawienia! Ha, nie ma rady! Trzeba kupić świeczki patra S. Drogie bo drogie, lecz co począć, kiedy pater S. taki zakon ustanowił.
… albo jeśli stają się obiektem niewybrednych dowcipów…
29.
A potem szły różne numery komiczne, z których najwięcej uciechy wzbudziła scenka o krzywoustej rodzinie: wszyscy kolejno próbowali zgasić upartą świecę, ale nie udawało im się, bo dmuchali obok i każdy krzywiąc usta skarżył się bełkotliwie: „Nie mogę zgasić świecy — co robić?” Widzowie pokładali się ze śmiechu, tak niezrozumiale wymawiali słowa, który to numer — myślę o złym wymawianiu słów — jeszcze dzisiaj zażywa wzięcia u pewnych rozkochanych w sobie konferansjerów.
Wreszcie nadszedł ten jedyny prostousty, dmuchnął — i świecę zgasił. Oklaski, oklaski, tamci wychodzą przed kurtynę i się kłaniają. W tym miejscu mogę się pochwalić, że mnie się ta scenka nie podobała. Wcale się nie śmiałem. Czułem się tak, jakby nade mną ktoś się znęcał. Właśnie dlatego wbiła mi się ta scenka w pamięć — i ile razy wspominam ów teatr, od razu słyszę owo dręczące, wyduszane przez wykrzywione usta: „Nie mogę zgasić świecy — co robić?”
… to mogą też dostarczyć niespodziewanych wskazówek i inspiracji na przyszłość, jak świeczka, o której opowiedziano pewnej małej dziewczynce:
30.
Myszka miała najróżniejsze przygody, aż tu nagle pewnego dnia ku mojemu przerażeniu mama oznajmiła, że więcej opowiadać o niej nie będzie. Już zbierało mi się na płacz, gdy oznajmiła:
- Za to opowiem ci o Dziwnej Świeczce. - Wysłuchałam dwóch odcinków nowej opowieści, która chyba była czymś w rodzaju opowiadania kryminalnego, gdy na nieszczęście zjechali goście i nasze prywatne zabawy i opowieści uległy zawieszeniu. Po wyjeździe gości domagałam się końca historii Dziwnej Świeczki, przerwanej w momencie największego napięcia, gdy złoczyńca wcierał wolno w świecę truciznę, ale matka wyglądała na zakłopotaną i najwyraźniej nie mogła sobie jej przypomnieć.
==========
Aktualizacja po zakończeniu konkursu:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
rozwiązanie konkursu