Dodany: 27.02.2021 16:42|Autor: Marioosh

Popłuczyny po MacLeanie


Wszystkie cztery książki z cyklu „Złota Dziewczyna” zajmują na liście rankingowej Alistaira MacLeana w BiblioNETce cztery ostatnie miejsca – dla potencjalnych czytelników nie jest to dobra rekomendacja i mogłoby to posłużyć za cały komentarz do książki otwierającej ten cykl. Spróbuję jednak napisać o niej parę słów.

Zacznijmy od tego, że jestem mocno uprzedzony do książek napisanych na zasadzie „zmarły pisarz pozostawił po sobie niedokończone rękopisy i jego spadkobiercy zlecają jakiemuś innemu pisarzowi ich dokończenie”, bo na kilometr wygląda mi to na żerowanie na nazwisku i popularności MacLeana, w 1992 roku już mocno przebrzmiałej. Pomijam już fakt, że powieść stylistycznie ma tyle wspólnego z MacLeanem, co koń z koniakiem; zdecydowanie bliżej jej do twórczości Johna D. MacDonalda, bo choćby główna postać, agent brytyjskiego wywiadu, niejaki Trent, bardziej przypomina zblazowanego Travisa McGee, niż klasycznych bohaterów MacLeana, czyli lekko cynicznych samotników, świadomych swej słabości i walczących z groźnymi przeciwnikami w twardych i surowych warunkach. Simon Gandolfi próbuje kopiować charakterystyczny styl MacLeana, ale na próbowaniu się kończy; jedyne, co przejął po szkockim poprzedniku, to lekko sarkastyczny język i kpiarskie dialogi godne kota Garfielda.

Książka jest rozpaczliwie chaotyczna i wręcz niesamowicie nierówna; mam wrażenie, jakby autor pisał to, co aktualnie mu w duszy zagrało – w jednej scenie główny bohater mówi, że w kabinie rozbitego samolotu znalazł martwego pilota, a kilka stron dalej tłumaczy, że tenże pilot wyskoczył z kabiny i dopiero wtedy został zabity. Mamy tu długą scenę dziejącą się na katamaranie Trenta, tytułowej „Złotej Dziewczynie” – sęk tylko w tym, że ta scena obfituje w taką mnogość fachowej żeglarskiej terminologii, że po kilku stronach już się jej nie chce czytać, bo ona po prostu męczy i wygląda to wszystko tak, jakby Simon Gandolfi warsztatowe braki chciał przykryć wiedzą godną podręcznika dla marynarzy. Sama intryga się jeszcze jako tako trzyma kupy, bo mamy tu historię próby przewrotu w karaibskim państewku z huraganem w tle – i można by nawet przymknąć oko na delikatną inspirację Desmondem Bagleyem, gdyby nie to, że wykonanie jest po prostu złe. A gdy dołączymy do tego tłumaczenie pełne pociesznych błędów typu: "Szwedki opalające się w toplesach"*, to mamy już dopełnienie tego dramatu. Tak więc wszystko, co wyżej napisałem, można streścić w dwóch słowach: szkoda czasu.

*Simon Gandolfi, Alistair MacLean, "Złota Dziewczyna", tłum. Juliusz Garztecki, wyd. Prima, 1992, str. 53.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 125
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: