Dodany: 01.02.2021 17:37|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

2 osoby polecają ten tekst.

Czytatka-remanentka I 21


Tu tradycyjnie krótsze notatki o książkach, na których zrecenzowanie lege artis brakło mi czasu:

Dorośli (Aubert Marie) (4)
Powieść norweskiej autorki o francusko brzmiących personaliach okazała się pierwszą, którą przeczytałam w roku 2021 (przed sylwestrem 2020 zaczęłam cztery inne, każdą odmiennego gatunku: jedną powieść klasyczną, jeden reportaż, jeden dziennik i jedną satyryczną, ale ostatecznie zwyciężyły nie potencjalne walory literackie, lecz prozaiczna strona techniczna: „Dorosłych” wydrukowano sporą, przyjazną dla oczu czcionką – co oznacza, że przy niewielkiej objętości czytania było raptem na półtorej godziny – i oprawiono w miękką okładkę, pozwalającą na wygodne rozłożenie książki na podkładce). I była nie tyle skończoną opowieścią, co obrazkiem z życia pewnej rodziny, echem czegoś, co było (i o czym pokrótce się dowiadujemy), a zapowiedzią czegoś, co się może wydarzyć. Na sześćdziesiąte piąte urodziny matki zjeżdżają do rodzinnego domku letniskowego jej dwie córki: Ida, czterdziestoletnia singielka, i młodsza Marthe z partnerem i jego sześcioletnią córeczką z poprzedniego małżeństwa. Ta pierwsza – z której punktu widzenia poznajemy przebieg wydarzeń – marzy o założeniu rodziny, lecz dotąd nie spotkała mężczyzny, który byłby zainteresowany trwałym związkiem, wobec czego przymierza się do decyzji o samotnym macierzyństwie. Jej siostra również pragnie mieć dziecko – i właśnie teraz, po trzech latach desperackich starań i dwóch poronieniach – zanosi się na to, że wreszcie jej się uda. Za to Ida podczas tych paru dni się dowie, że w zasadzie powinna porzucić marzenia o staniu się matką. I że jej szwagier wcale się nie cieszy z przyszłego ojcostwa, a siostra jest urażona, że Ida lepiej się dogaduje z jej pasierbicą, niż ona sama. Odżyją żale z dzieciństwa i zrobi się generalnie nieprzyjemnie; z sześciu osób, które chciały razem miło spędzić czas, pięć wyjedzie, łagodnie mówiąc, niezadowolonych, a szósta zostanie i… na tym koniec.
Technicznie jest to dobrze napisane, natomiast fabularnie czegoś mi brakuje – tak, jakby to był dopiero wstęp do dłuższej historii, której autorka nie skończyła, bo się rozmyśliła.

Niedorajda czyli Co nam radzą poradniki (Rusinek Michał (ur. 1972)) (4,5)
W swoich analizach satyryczno-językowych Rusinek sięga tym razem do tekstów najróżniejszego rodzaju poradników ( i nie tylko, bo na przykład rozdział „Jak korzystać z poczty” jest poświęcony głównie literaturze i prasie, jaką można zakupić na poczcie, a rozdział „Jak sprzedawać” zawiera m.in. wynalezione chyba głównie w Internecie teksty ogłoszeń, oferujących najróżniejsze towary). Jest śmiesznie, choć w różnym stopniu: przy dwóch rozdziałach kwiczałam ze śmiechu niemalże cały czas, przy pozostałych rzadziej.

Bez strachu: Dziennik współczesny (Hen Józef (właśc. Cukier Józef Henryk)) (4,5)
Ostatnie trzy tomy dzienników Hena sukcesywnie wzbudzały we mnie podziw przemieszany z zazdrosnym pragnieniem: Boże, mieć tyle lat i być tak bystrym i sprawnym! Zaczynając zapiski, które weszły w skład tego najnowszego, autor liczył sobie, bagatela, dziewięćdziesiąt pięć lat, oddał je do druku na krótko przed 97 urodzinami. I nadal jest w rewelacyjnej formie. Fizycznej też – bo ileż on odbywa tych spotkań towarzyskich i imprez literackich, wywiadów, podpisywanych książek, podczas gdy niejeden sporo młodszy człowiek już nie wychodzi z domu, nie przyjmuje gości prócz najbliższej rodziny, nie ma sił na żadną aktywność prócz elementarnego zadbania o siebie! – ale przede wszystkim intelektualnej. Jego obserwacje są tak samo bystre i przenikliwe, przemyślenia tak samo mądre i wymowne jak kiedyś. Może jedynie bardziej koncentrują się wokół własnej twórczości i jej odbioru. Skrupulatnie wylicza, co miłego powiedzieli czytelnicy na danym spotkaniu (albo na nieznajomości jakiego szczegółu z któregoś dzieła dali się przyłapać), które książki przynieśli z prośbą o złożenie autografu, co który z nich napisał w mailu, ile razy i z jaką sprawą zjawił się przedstawiciel wydawnictwa; wspomina wcześniejsze perypetie z wydawcami i filmowcami, że tu o czymś zapomniano, tam o coś nie zadbano… Ale trudno mu to mieć za złe – pisarz nie tylko żyje z pisania, ale i żyje pisaniem. Można jednak było przy redakcji tekstu przed drukiem zadbać o to, by w dwóch różnych miejscach nie powtarzały się te same anegdoty czy myśli, utrwalone niemal tymi samymi słowami; każdemu piszącemu dziennik się to zdarza, ale, jak znam życie, autor sam nie zwrócił na to uwagi, a redaktorowi pewnie głupio było namawiać nestora polskich prozaików na poprawki…

Babel: W 20 języków dookoła świata (Dorren Gaston) (4,5)
Dużo sobie obiecywałam po tej lingwistycznej podróży śladami 20 najczęściej użytkowanych języków świata, bo wędrówki słów i przenikanie się języków zawsze mnie fascynowały. Autor ma przy tym dar opowiadania, co widać już od pierwszych stron; książka mogłaby być rewelacyjna, ale aż taka nie jest, bo jest niejednolita. Po wstępach do poszczególnych rozdziałów, zawierających zwięzłe podstawowe informacje (liczba użytkowników, przynależność do rodziny językowej, gramatyka, pismo, brzmienie, zapożyczenia i słowa eksportowe), następują bardzo różne opowieści: jedna jest poświęcona głównie zawiłościom gramatycznym, następna – pokrewieństwu jednego języka z drugim, kolejny język rozpatrywany jest w kontekście pisma, a o jeszcze innym nie ma nic prócz historii; w dwóch rozdziałach autor rezygnuje z opowiadania na rzecz dialogu z (chyba raczej wyobrażonym, niż rzeczywistym) rozmówcą. W mojej ocenie najciekawsze są te omawiające (w kolejności rozdziałów): wietnamski, koreański, japoński, niemiecki, rosyjski, hiszpański i arabski. Dla nich samych warto było przeczytać.

To, co możliwe (Strout Elizabeth) (4,5)
„To, co możliwe” to w pewnym sensie kontynuacja „Mam na imię Lucy” – w pewnym sensie, bo miejscem akcji jest miasteczko, w którym Lucy spędziła dzieciństwo i do którego po latach, z widocznym oporem, powraca – ale nie do końca: ona sama, podobnie jak jej siostra, pojawia się tylko w jednym opowiadaniu, brat w dwóch, a reszta bohaterów to inni mieszkańcy miasteczka, niekoniecznie nawet blisko związani z rodziną Bartonów znali tylko z widzenia. Każdy z nich ma swoją historię, często wcale nie mniej dramatyczną niż ta, która wlecze się za Lucy, każdy się zmaga z jakimiś własnymi demonami albo z niezawinionymi przeciwnościami losu, o każdym ktoś plotkuje, komentuje jego wybory. Ot, codzienność małej, hermetycznej społeczności, opisana doskonałym filmowym językiem, z dużym zmysłem obserwacji i ogromną znajomością ludzkiej psychiki. Trochę mniej mi odpowiadało ostatnie opowiadanie, może dlatego, że jego teoretyczny bohater jest w nim właściwie statystą, a prawdziwą główną rolę gra zachwiany psychicznie obcy – a może też dlatego, że Abel Blaine jest postacią jakąś zupełnie obojętną, nie budzi ani sympatii, ani antypatii.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 294
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: