Dodany: 01.02.2021 15:22|Autor: pawelw

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

PUSTYNIE W LITERATURZE - konkurs nr 245


Przedstawiam konkurs nr 245, który przygotowała Joyeuse



Przedstawiam konkurs PUSTYNIE w LITERATURZE.

Pustynie są piękne, straszne i tajemnicze. Bardzo łatwo można na nich zginąć lub zniknąć. Pociągają i przyciągają niektórych ludzi jak magnes. Są jak niebezpieczne marzenie.
Zajmują około 1/8 powierzchni lądowej Ziemi i sporo miejsca w światach fantastycznych. Mamy pustynie piaszczyste, skaliste, żwirowe, ilaste, słone, lodowe.
W konkursie skupiłam się głównie na tych gorących. Mam nadzieję, że Was ogrzeją podczas tej zimy :)

Do odgadnięcia jest 30 fragmentów z różnych książek. Do zdobycia 60 punktów. Każdy fragment to 2 punkty. Jeden za autora, drugi za tytuł.
Odpowiedzi proszę wysyłać na PW.
Termin nadsyłania odpowiedzi upływa 14 lutego o godz. 23:59.
Zwycięzcą konkursu zostaje osoba, która jako pierwsza odgadnie wszystko lub zdobędzie najwięcej punktów.
Oprócz jednej, wszystkie książki z których pochodzą konkursowe fragmenty, mam ocenione.

Zapraszam do zabawy.


1.

„X” przewędrował całą pustynię i napotkał jedynie kwiatek. Niepozorny kwiatek o trzech płatkach...
Dzień dobry! - powitał go „X”.
Dzień dobry! - odpowiedział kwiatek.
Gdzie są ludzie? - zapytał grzecznie „X”.
Kwiatek wypatrzył kiedyś przechodzącą karawanę.
Ludzie? Zdaje mi się, że jest ich sześciu albo siedmiu. Widziałem ich przed laty. Ale nigdy nie wiadomo, gdzie ich można znaleźć. Wiatr ich przenosi z miejsca na miejsce. Nie mają korzeni. To im ogromnie utrudnia życie.
Żegnaj! - rzekł „X”.
Żegnaj! - powiedział kwiatek.


2.

Chmura, którą pierwszy ujrzał przewodnik wielbłądów, nadleciała z niepojętą szybkością. W ludzi i zwierzęta uderzyło jakby skrzydło olbrzymiego ptaka. W jednej chwili oczy i usta jeźdźców napełniły się kurzawą. Tumany pyłu zakryły niebo, zakryły słońce i na świecie uczynił się mrok. Ludzie poczęli tracić się z oczu, a najbliższe nawet wielbłądy majaczyły jak we mgle. Nie szum – bo na pustyni nie ma drzew – ale huk wichru głuszył nawoływania przewodnika i ryk zwierząt. W powietrzu czuć było taką woń, jaką wydaje czad węgli. Wielbłądy stanęły i odwróciwszy się od wiatru, powyciągały długie szyje w dół, tak że nozdrza ich dotykały prawie piasku.
Sudańczycy nie chcieli jednak pozwolić na postój, gdyż karawany, które się wstrzymują w czasie huraganu, bywają często zasypywane. Najlepiej wtedy jest pędzić razem z wichrem, ale I. i G. nie mogli i tego uczynić, albowiem w ten sposób wracaliby do F., skąd spodziewali się pogoni. Więc gdy pierwsze uderzenie przeszło, pognali znów wielbłądy.
Nastała chwilowa cisza, lecz rudy mrok rozpraszał się bardzo powoli, albowiem słońce nie mogło przebić się przez tumany zawieszone w powietrzu. Grubsze i cięższe drobinki piasku poczęły jednak opadać. Napełniły one wszystkie szpary i załamania w siodłach i zatrzymywały się w fałdach odzieży. Ludzie i zwierzęta za każdym oddechem wciągali pył, który drażnił ich płuca i skrzypiał w zębach.
Przy tym wicher mógł się zerwać na nowo i przesłonić całkiem świat. „X” przyszło na myśl, że gdyby w chwili takich ciemności znalazł się na jednym wielbłądzie z „Y”, to mógłby go zawrócić i uciekać z wiatrem na północ. Kto wie, czyby dostrzeżono ich w mroku i zamętu żywiołów, a jeśliby zdołali dotrzeć do pierwszej lepszej wioski nad (…), byliby ocaleni.


3.

Szczękam zębami.
Wiatr się wzmaga, nie daje za wygraną, wciska się już wszędzie.
Postanawiam wykopać sobie łóżko. Ziarnka piasku posłużą mi za prześcieradło, za kołdrę: przykryję się nimi.
Nie zwlekając, grzebię, czerpię, wygładzam. Potem układam się i zakopuję.
Tak oto leżę na plecach, w pozycji wyprostowanej, z twarzą zwróconą w stronę Gwiazdy Wieczornej. (…)
Zabłąkany...
Nic do jedzenia.
Wolną ręką, której nie zagrzebałem w piasku, sprawdzam, co zostało na dnie manierki. Cztery łyki, nie więcej. Wypijam jeden.
Zamykam powieki. Moje szare komórki pracują na pełnych obrotach. Jak długo człowiek może wytrzymać bez picia? Nie mam pojęcia... Szukam wskazówek w swoich wspomnieniach literackich: przecież musiałem czytać o tym w jakiejś powieści, prawda? Cztery dni... Trzy... Trzy dni wystarczą, żeby mnie znaleziono? Za to jeśli mnie nie znajdą, to bardzo długo jak na umieranie...
Z trudem przełykam ślinę.
Umieranie... Oto co mnie czeka.
Moje oczy znów się otwierają. Tracę głowę. W końcu uświadamiam sobie, co się stało: zgubiłem się na pustyni, bez wody i żywności, ledwie ubrany. Jedyna karawana, którą widziałem w ciągu tygodnia, to nasza, a Tamanrasset, najbliższa miejscowość, leży sto kilometrów stąd. Grozi mi poważne niebezpieczeństwo.
Oddycham ciężko, gorączkowo, niespokojnie, już pokonany przez straszliwą noc, która się zapowiada, gotowy pozwolić się katować przez strach...


4.

Karawana podążała na wschód. Wyruszała wczesnym rankiem, zatrzymywała się, gdy słońce stało w zenicie i podejmowała na nowo wędrówkę, gdy chowało się za widnokrąg. Młodzieniec niewiele rozmawiał z Anglikiem, który większość czasu spędzał zatopiony w swoich książkach.
Obserwował w milczeniu wędrówkę zwierząt i ludzi przez pustynię. Wszystko było odmienne niż w dniu wymarszu. Tamten dzień był pełen zgiełku, nawoływań, płaczu dzieci, odgłosów zwierząt, przeplatanych tu i ówdzie niecierpliwymi rozkazami przewodników i kupców.
Na pustyni nie było nic, poza odwiecznym wiatrem, ciszą i odgłosem zwierzęcych kopyt. Nawet przewodnicy niewiele ze sobą mówili.
Wiele razy przemierzyłem już ten ocean piasku – odezwał się pewnego wieczoru jeden z wielbłądników. - Ale pustynia jest tak nieogarniona, a horyzont tak odległy, że człowiek czuje się tu maleńki i pogrąża w milczeniu.
Młodzieniec pojął w lot, o czym mówił poganiacz wielbłądów, choć nigdy dotąd nie wędrował przez pustynię. Zawsze, gdy spoglądał na morze lub w ogień, potrafił siedzieć całymi godzinami bez słowa, zauroczony bezmiarem i mocą żywiołów.
„Uczyłem się już od owiec i kryształów – pomyślał. - Dlaczego nie miałbym się uczyć od pustyni? Wydaje się ona jeszcze starsza i jeszcze bardziej przepełniona mądrością”.


5.

Spojrzała przez ramię. Coś takiego! Zajazd ledwo majaczył w oddali; wtopił się w szarość pustyni do tego stopnia, że z trudem go wypatrzyła. Powinnam być ostrożniejsza, pomyślała. Mogłam się zgubić.
Zgubić? Śmieszne... no, może nie całkiem śmieszne. Tamte wzgórza na horyzoncie – przecież prawie ich nie widać, tak zlały się w jedno z chmurami. A stacja? Stacja po prostu znikła, jakby jej nigdy nie było.
J. rozejrzała się uważnie dookoła: nic i niczego. I nikogo.
Wdzięcznym ruchem opadła na ziemię, otworzyła torebkę, wyjęła blok listowy i wieczne pióro. Miała do napisania kilka listów. Zabawnie byłoby przelać na papier swoje odczucia. Do kogo mogłaby napisać? (…)
Najdroższa Janet,
Nigdy byś nie zgadła, gdzie piszę ten list! W samym sercu pustyni. Utknęłam tutaj, spóźniwszy się na pociąg, który kursuje tylko trzy razy w tygodniu.
Jest tu zajazd, który prowadzi Hindus, jest kilka kur, kilku (bo chyba więcej niż jeden) osobliwie wyglądających Arabów i ja. Nie mam z kim rozmawiać i nie mam co robić. Ale nawet sobie nie wyobrażasz, jak mnie to cieszy.
Pustynia jest cudowna, jest niewiarygodnie świeża. A cisza... Cóż, żeby zrozumieć, co znaczy cisza, trzeba jej doświadczyć. Wiesz, to jest tak, jakbym po raz pierwszy od lat mogła usłyszeć własne myśli!


6.

W maju 2008 roku wędruję samotnie przez pustynię Atakama w Chile. Ta najdłuższa pustynia na świecie rozciąga się wąskim pasem (sto do trzystu kilometrów szerokości) na długości tysiąca dwustu kilometrów (w linii północ-południe). Moja trasa wiedzie od oazy San Pedro de Atacama u podnóża wulkanu Licancabur do Antofagasty nad samym Pacyfikiem. Jakieś trzysta kilometrów. Jej pokonanie zajmie mi jedenaście dni.
Pół roku wcześniej z chilijskiego Wojskowego Instytutu Geograficznego sprowadzam do Polski zestaw map topograficznych z 1984 roku (najaktualniejsze). (…)
San Pedro leży koło Valle de la Luna, Doliny Księżycowej, na której NASA prowadzi testy w programie marsjańskim. To pustynia absolutna, jedno z najsuchszych miejsc na Ziemi. (…)
W ciągu najbliższych dni muszę starannie zaplanować trasę. Moje obawy budzi odcinek od kopalni El Litio do San Cristobal – najbliższej kopalni za Górami Domeyki. To około stu dwudziestu kilometrów bez źródła wody. (...)
Za radą miejscowych decyduję się przejść wprost przez solnisko. Twierdzą, że jest gładkie i zaoszczędzę wiele sił. (…)
Salar to ogromna skorupa soli, która z początku jest gładka jak lód, ale po kwadransie przypomina tarczę sterczących do nieba solnych ostrzy, między którymi staram się stawiać stopy. Rzadko udaje się zmieścić całą podeszwę. Południe, białe słońce odbija się od solnej tafli, białe jest niebo, biała jest też ziemia. (...) Wieczorem znajduję płaski skrawek salaru pod namiot. Zachód słońca – nabrzmiała purpura.
Wstaję przed świtem, ruszam, orientuję się, że salar przecinają rozwalcowane, ugniecione pasy. Domyślam się, że to robota górników z leżącej na południu kopalni El Litio. Mam do niej jeszcze około dwudziestu kilometrów. Rozwalcowana przecinka jest płaska i twarda, prowadzi prosto do kopalni. Ulga. Niestety, po dwóch kilometrach się kończy, to ślepy zaułek: przede mną ostrza kryształowej soli. Siadam na ziemi, klnę. Wracam dwa kilometry, obieram azymut prosto przez salar. Kończy mi się woda, muszę dziś dojść do kopalni.
Widzę ją wieczorem. Przypomina kolonię na Księżycu: rury i instalacje pośrodku pustyni, żywej duszy. Po jakimś czasie nadjeżdża dżip. Zdziwienie i wiele pytań: skąd? dokąd? po co? przez salar? sam? Zabierają mnie do auta. Dowiaduję się, że nie mam prawa przebywać na terenie kopalni. Są stanowczy.


7.

Tu, w Algierze, po kilku już latach pracy reportera zacząłem zdawać sobie sprawę, że idę błędną drogą. Była to droga poszukiwania spektakularnych obrazów, złudzenia, że obrazem można wykpić się przed próbą głębszego zrozumienia świata, że można go objaśnić tylko poprzez to, co zechciał nam pokazać w godzinach swoich spazmatycznych konwulsji, kiedy wstrząsają nim strzały i wybuchy, ogarnia płomień i dym, pył i swąd, kiedy wszystko wali się w gruzy, na których siedzą zrozpaczeni ludzie pochyleni nad zwłokami najbliższych.
Ale jak do tego dramatu doszło? Czego wyrazem są te, pełne krzyku i krwi, sceny zagłady? Jakie podskórne i niewidoczne a potężne i niepowstrzymane siły doprowadziły do nich? Czy są one końcem procesu, czy jego początkiem. (…)
Zobaczyłem wtedy Algier jako jedno z najbardziej fascynujących i dramatycznych miejsc świata. (…)
W Algierze mówi się wprost o istnieniu dwóch odmian islamu – jednego, który nazywają islamem pustyni, i drugiego, który określają jako islam rzeki (albo morza). Pierwszy to religia praktykowana przez bojowe koczownicze plemiona, które w najbardziej wrogim człowiekowi otoczeniu, jakim jest Sahara, walczą o przetrwanie, o utrzymanie się przy życiu, a drugi islam – rzeki (lub morza) – to dla odmiany wiara kupców, wędrownych handlarzy, ludzi drogi i bazaru, dla których otwartość, ugoda i wymiana są nie tylko kwestią korzyści handlowych, ale warunkiem samego istnienia.
Póki panował kolonializm, oba te nurty łączył wspólny przeciwnik, ale potem doszło do zderzenia.
Ben Bella był człowiekiem śródziemnomorskim, wykształconym w kulturze francuskiej, był umysłem otwartym i miał pojednawcze usposobienie, miejscowi Francuzi nazywali go w rozmowach muzułmaninem rzeki i morza. Bumedien, odwrotnie, był dowódcą armii, która latami walczyła na pustyni, tam miała swoje bazy i obozy, stamtąd czerpała rekruta, korzystała ze wsparcia i pomocy koczowników, ludzi oaz i pustynnych gór.


8.

Mężczyzna wyszedł z głębokiego cienia wprost na rozpalone słońcem pustkowie. Przed chwilą opuścił przedsionek a., długi, wąski kanion, prowadzący do głębokiej kotliny pełnej okrągłych domostw, gdzie słońce zaglądało zaledwie na godzinę czy dwie dziennie. Tam było w miarę chłodno. Tu żar spadł na niego niczym słoneczny młot dzierżony przez jakiegoś mściwego boga. Nie było się gdzie ukryć. U podnóża tych gór zaczynała się pustynia T., zwana też I. Przekleństwem, miejsce gdzie – jak powiadano – nawet demony szukają cienia. Parszywa okolica.
Przybysz kilka chwil stał nieruchomo, jakby nieznośny gorąc nie robił na nim żadnego wrażenia. Nie był I., nie zasłaniał twarzy i nosił się jak mieszkaniec północnych równin, ciemna koszula i kubrak z zielonego lnu, spodnie koloru piasku, skórzane buty. Przy pasie miał prosty miecz. Zdecydowanie nie pasował do tego miejsca.
Powoli powiódł wokół wzrokiem. Było właśnie południe, najgorętsza pora dnia. Zaścielające okolicę kamienie i głazy praktycznie nie rzucały cienia. Żar lał się z nieba, odbijał od kamiennej równiny, wciskał z każdym oddechem do nosa i ust. (…)
Na moment znikł w cieniu, by po chwili ukazać się z powrotem, ciągnąć za uzdę osiodłanego konia. Wierzchowiec szedł niechętnie, parskając i potrząsając grzywą. Najwyraźniej uważał, że jeden z nich musi zachować rozsądek. (…)
Więc to prawda, co o was mówią – usłyszał zza pleców kobiecy głos. - Uważacie, że cały świat powinien się wam podporządkować, nagiąć do waszej woli, skamleć u stóp niczym kopnięty szczeniak.
Odwrócił się błyskawicznie, z mieczem na wpół wyciągniętym z pochwy.
Wyruszenie teraz do oazy to śmierć – kontynuowała kobieta. - Nieładna, w gorączce, śmiertelnych potach i majakach. Nie wiem tylko, dlaczego chcesz skazać na nią także konia.
Mężczyzna nie miał pojęcia, jak udało się jej podejść do niego tak blisko. Gdyby chciała jego głowy... dwa t., krótkie szable o podwójnej krzywiźnie ostrza, wisiały niedbale przy jej pasie, niosąc zapowiedź paskudnej śmierci każdemu, kto naraziłby się czymś ich właścicielce. Wiedział, że w górach nie każda kobieta miała prawo nosić taką broń. Uzbrajały się tak tylko te, które na równi z mężczyznami stawały w bitwie.


9.

Zawsze pamiętaj, że oni pochodzą z pustyni.
W czasach, kiedy „X” nie rozwinęła jeszcze własnej praktyki, a ojciec wciąż mógł do niej mówić i ją uczyć, ciągle powtarzał jej te słowa, mając na myśli rządzących a., wśród których ledwie ich tolerowano i wśród których pracowali – jak wszędzie czyniły to rozrzucone plemiona K. – by stworzyć sobie bezpieczną niszę i odrobinę spokoju.
Pamiętała, że raz zapytała wyzywającym tonem:
Ale my też mamy pustynię w naszej historii, prawda?
Nigdy nie była potulną uczennicą ani dla niego, ani dla nikogo innego.
Przemierzyliśmy ją – odparł wtedy Iszak pięknie modulowanym głosem. - Zabawiliśmy tam jakiś czas po drodze. Nigdy nie byliśmy naprawdę ludem wydm. Oni nim są. Nawet tu, w „Y”, wśród ogrodów, wody i drzew, Zrodzeni z Gwiazd nie są pewni trwałości takich rzeczy. W głębi serca pozostali tym, kim byli, gdy po raz pierwszy przyjęli wśród piasków nauki Aszara. Kiedy nie będziesz umiała zrozumieć któregoś z nich, przypomnij sobie o tym, a zapewne ujrzysz przed sobą wyraźną drogę. (…) Iszak łagodnie ją upomniał, że życie lekarza często może być nudne, lecz że nie zawsze tak jest i że jeszcze doczeka czasów, gdy będzie tęsknić za spokojną rutyną.


10.

Człowiek w czerni uciekał przez pustynię, a rewolwerowiec podążał w ślad za nim.
Pustynia stanowiła kwintesencję wszystkich pustyń – ogromna, rozpościerająca się w każdym kierunku na odległość, którą można było liczyć w parsekach. Biała; oślepiająca; bezwodna; pozbawiona innych punktów orientacyjnych prócz spowitych mgłą gór, rysujących się niewyraźnie na horyzoncie, oraz kęp diabelskiej trawy, sprowadzała słodkie sny, koszmary i śmierć. Wyłaniający się co jakiś czas słupek wskazywał drogę, poryty bowiem koleinami szlak, który przecinał alkaliczna skorupę, był kiedyś traktem i jeździły nim dyliżanse. Od tamtego czasu świat poszedł naprzód. Świat opustoszał.
Rewolwerowiec szedł równym krokiem, nie spiesząc się i nie zbaczając ze szlaku. Skórzany bukłak opasywał go niczym pęto kiełbasy. Był prawie pełen. Rewolwerowiec przez wiele lat doskonalił się w „k.” i doszedł do piątego poziomu. Na siódmym albo ósmym nie czułby pragnienia; obserwowałby z kliniczną chłodną uwagą swoje odwadniające się ciało, nawilżając jego szczeliny i mroczne wewnętrzne zakamarki, tylko kiedy podpowiadałby mu rozum. Nie doszedł jednak do siódmego ani ósmego poziomu. Doszedł do piątego. Był więc spragniony, ale nie odczuwał szczególnie wielkiej potrzeby, by się napić. W jakiś nieokreślony sposób wszystko to sprawiało mu przyjemność. Było romantyczne.
Pod bukłakiem miał swoje rewolwery, świetnie wyważone i dopasowane do ręki. (…) Tkwiące w ładownicach mosiężne naboje migotały i puszczały zajączki na słońcu. Skóra cicho skrzypiała. Same rewolwery nie wydawały żadnych odgłosów. Przelały krew. Nie było konieczności hałasowania w sterylnym powietrzu pustyni.


11.

D. powiedział: - Widziałem ją wczoraj z daleka.
Co takiego, Fortecę?
Tak, Fortecę – zrobił pauzę i po chwili, żeby okazać uprzejmość: - Musi być wspaniała, prawda? Wydała mi się olbrzymia.
Wspaniała? Forteca? Nie, nie, jest jedną z najmniejszych, to bardzo stara budowla i dlatego jedynie z daleka wywiera pewne wrażenie.
Przez chwilę milczał, a potem dodał: Bardzo stara, kompletnie przestarzała.
Ale jest jedną z najgłówniejszych, nieprawda?
Nie, nie, to forteca drugiej kategorii – odpowiedział O. Wydawało się, że mówił o niej źle z lubością, chociaż szczególnym tonem, niby ktoś zabawiający się wyszukiwaniem wad u syna, przekonany, że będą musiały wydać się śmiesznie małe w zestawieniu z jego bezgranicznymi zaletami.
Odcinek całkowicie martwej granicy – dodał O. - Dlatego nigdy jej nie zmieniano i pozostała dokładnie taka sama jak w ubiegłym stuleciu.
Jak to: martwej granicy?
Granicy, z którą nie ma kłopotu. Za nią znajduje się wielka pustynia.
Pustynia?
Pustynia, faktycznie, kamienie i wyschnięta ziemia, nazywają ją Pustynią „X”.
D. zapytał: - Dlaczego „X”? Czy tam byli „X”?
Może kiedyś, dawno temu. Ale głównie chodzi o legendę. Chyba nikt tamtędy nie przechodził, nawet podczas minionych wojen.
A zatem Forteca nigdy niczemu nie służyła?
Nigdy – powiedział kapitan.

12.

Co z tobą?
Wszystko w porządku.
Chyba odpocznę dziesięć minut – podjął H. - Później zobaczymy.
Położył się na plecach. Ścisnął rękami przemiękły bandaż na czole. Christian usiadł opodal. Patrzył na przednie koło motocykla, które kręciło się coraz wolniej i wolniej. Za każdym obrotem przycichał metaliczny chrobot. Wreszcie koło znieruchomiało i zapadła martwa cisza. Porucznik nie dawał znaku życia. Żaden odgłos nie dochodził z pustyni ani od dwóch armii splecionych ze sobą gdzieś dalej, na afrykańskim kontynencie.
Piaszczysta równina oświetlona porannym słońcem była świeża i chłodna. Nawet szkielety czołgów i samochodów wyglądały w tym blasku niegroźnie, pokojowo. „X” odkorkował manierkę i ostrożnie pociągnął jeden łyk. Długo trzymał wodę w ustach i nim ją połknął, zwilżał język i zęby. Przy przełykaniu zabulgotało mu w gardle głośno, sucho. H. otworzył jedno oko, żeby zobaczyć, co jego sierżant robi.
Oszczędzać wodę! - rzucił automatycznie.
Tak jest, panie poruczniku – równie automatycznie odpowiedział Christian i pomyślał z uznaniem: „Ten facet wyda rozkaz diabłu, który będzie go pchał widłami do piekielnego pieca. H.! Triumf wyszkolenia w niemieckiej armii. Komendy tryskają z niego jak krew z rozdartej arterii. Wydając ostatnie tchnienie, będzie układał plany trzech najbliższych akcji.”


13.

Pod nami czerwona pustynia.
(…) Nagle wysiadł drugi silnik, zrobiła się, oczywiście, panika. (…)
Od tej chwili wszystko poszło, raptownie.
Widocznie obawiano się awarii pozostałych silników, tak że zdecydowano się na przymusowe lądowanie. W każdym razie opadaliśmy. (…)
Zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie nam grozi przy przymusowym lądowaniu, maszyna mogła się roztrzaskać albo stanąć w płomieniach – sam się dziwiłem, że jestem taki spokojny.
Nie myślałem o nikim.
Wszystko odbywało się bardzo prędko, jak już powiedziałem, pod nami piasek, płaska dolina między wzgórzami, które wydawały się skaliste, zupełnie gołe, pustynia. (…)
Potem cisza.
Mieliśmy cholerne szczęście, mogę powiedzieć, nikt nawet nie otworzył zapasowych drzwi, ja też nie, nikt się nie poruszył, wisieliśmy na naszych pasach.
Go on – powiedział kapitan – go on!
Nikt się nie poruszył.
Go on!
Na szczęście nie wybuchł ogień; trzeba było ludziom powiedzieć, że mogą odpiąć pasy, drzwi były otwarte, ale naturalnie nikt z zewnątrz nie podsunął schodków na kółkach, jak to zwykle bywa, tylko żar jak z otwartego pieca, rozpalone powietrze.
Nie byłem ranny.
Nareszcie drabinka sznurowa!
Pasażerowie zebrali się, bez żadnego rozkazu, w cieniu skrzydła, wszyscy milczący, jak gdyby mówienie na pustyni było surowo wzbronione.
(…)
Nie wierzę w zrządzenia losu ani w przeznaczenie, jako technik przyzwyczajony jestem do liczenia się z formułami prawdopodobieństwa. Jakie tam zrządzenie losu! Przyznaję: bez przymusowego lądowania w Tamaulipas wszystko ułożyłoby się inaczej; nie poznałbym młodego H., może nigdy już nie usłyszałbym o Hannie i dziś jeszcze nie wiedziałbym, że jestem ojcem. Po prostu nie do pomyślenia, jak inaczej wyglądałoby wszystko, gdyby nie to przymusowe lądowanie.


14.

Wiatr ze wschodu. Wieje z wnętrza Sahary i piasek wznosi się żółtymi tumanami. O świcie oderwało się od horyzontu słońce plastyczne i blade, zniekształcone ciepłą mgłą. Mętna mydlana bańka. Ale nim doszło do zenitu, skurczyło się i przygotowało do tego, aby stać się płonąca strzałą, płonącym, przyłożonym do karku rylcem.
Wiatr od wschodu. W Port Etienne wyszedł w powietrze spokojne, niemal chłodne, ale na wysokości stu metrów zalega warstwa lawy. I zaraz:
Temperatura oleju: 120. Temperatura wody: 110.
Osiągnąć dwa tysiące, trzy tysiące metrów – oczywiście! Wznieść się ponad tę burzę piasku – oczywiście! Ale po niecałych pięciu minutach wspinania się zawory będą zwęglone. A poza tym wzbić się w górę: łatwo to powiedzieć. Samolot zapada w tym niesprężystym powietrzu, grzęźnie.
Wiatr od wschodu. Człowiek ślepnie. Słońce owinięte w żółte zwoje. Jego blada twarz czasem wynurza się z nich i pali. Ziemię widać tylko w linii pionowej, a zresztą cóż z tego! Czy maszyna pnie się do góry? Czy nurkuje? Czy się pochyla? Kto ją tam wie? Więc obniża lot do wysokości stu metrów. Nic z tego! Próbujemy jeszcze niżej.
Niemal nad samą ziemią rzeka wiatru północnego. Dobrze. Można wyciągnąć rękę poza kabinę. Tak jak w szybkiej łodzi mąci się dla zabawy palcami chłodną wodę. (…)
Muśnięta palcem blacha pali. Z chłodnicy raz po raz buchają kłęby pary. Samolot, nadmiernie obciążona łódź, prze ku dołowi. 1400 obrotów.
Ostatnie piaski odrzucone pośpiesznie. O dwadzieścia centymetrów od kół. Szybkie bryzgi. Bryzgi złote. Wydma, którą przeskoczył, odsłania posterunek. No! Bernis wyłącza. Najwyższy czas.
Pęd krajobrazu zwalnia i zamiera. Rozsypany na cząsteczki świat składa się z powrotem.
Mały francuski fort na Saharze. Stary sierżant wita Bernisa i śmieje się z radości na widok rodaka. Dwudziestu Senegalczyków prezentuje broń. (…)
Co ja robię? Nocami zawsze piszę listy; nie śpię, mam świece. Ale jak raz na pół roku dochodzi do mnie poczta, to, co otrzymuję, trudno nazwać odpowiedzią i zaczynam od nowa.
Bernis i stary sierżant idą razem na taras zapalić papierosa. Bezludna pustynia w świetle księżyca. Czegóż on strzeże na tym posterunku? Na pewno gwiazd. Na pewno księżyca...


15.

Mimo że mieszkał w obozowisku od kilku tygodni i nazywano go bratem, „X” wciąż był traktowany jak gość. (…) Dział się magiczny czas nienazwań, gdy siedzieli we czworo pod perłowym sklepieniem nieba, a Ag. opowiadał historie z życia swego narodu. „X” wydawało się niekiedy, że śni, że pustynia, namioty, góry, niebo, nawet pobłyskujące w oddali dżipy nie istnieją naprawdę, że wszystko jest tylko sennym widzeniem, które zniknie, gdy wzejdzie słońce i zaterkocze budzik, a on wyjdzie na balkon swego mieszkania, aby ujrzeć szare bryły wielkomiejskiego osiedla. (…)
Nasi przodkowie mieszkali tutaj jeszcze w czasach, gdy tam, gdzie dzisiaj królują piaski pustyni, rosły lasy i rozciągały się zielone sawanny, na których żyły antylopy, żyrafy i lwy, płynęły rzeki pełne ryb, a ludzie nie znali głodu i niedostatku. (…) Mój dziad opowiadał, że pierwsi Kel Tagelmust przybyli z północy, przepłynęli przez słone morze. Pozostawili po sobie menhiry, wielkie kamienne stele, z których wiatr i piaski pustyni starły napisy, ale kamienie pozostały, świadcząc o wielkiej historii wolnych ludzi. Ze wschodu i północy napływały na nasze ziemie kolejne fale różnych ludów, były jak niesiony wiatrem piasek: rozsypywały się wśród gór, wsiąkały w ziemię. Ze wschodu przybyli potomkowie Fenicjan, którzy nauczyli nas wielu pożytecznych rzeczy. Z północy napłynęli ludzie o jasnych włosach i niebieskich oczach. Krew ich wszystkich płynie w naszych żyłach. Zauważyłeś, jak wielu spośród Kel A. ma jasne oczy? Później ze wschodu przybyli z kolei Arabowie, niezliczeni wojownicy na koniach i wielbłądach i z imieniem jedynego boga, którego sławili. Przybyszy było coraz więcej i spychali nas w stronę, gdzie słońce świeci najsilniej. Myśleliśmy, że też przeminą, bo później wrócili ludzie z północy. Ci również wyznawali jednego boga, ale walczyli z Arabami o to, który bóg silniejszy. Najpierw zwyciężali ludzie północy, budowali nowe miasta i forty na pustyni, a Saharę przedzielili granicami. Najwidoczniej Allah jest jednak potężniejszy niż Bóg ludzi północy, bo to Arabowie zostali dłużej. Ale granice, jakie nakreślili przybysze z Europy, pozostały. Cóż za niemądry pomysł kreślić linie na piasku! Wystarczy najmniejsza burza, aby je zasypać. To Arabowie nazwali nas Tuaregami. Nie chcieliśmy przyjąć ich boga, dlatego nazwali nas Tałarig, „opuszczony przez Boga”. Tak naprawdę słowo „Tuareg” pochodzi od oazy Targa, która była w samym środku naszego świata, zanim odeszliśmy na południe. Ty już wiesz, że my nazywamy samych siebie Imuhar, czyli „ludźmi wolnymi”.
A Kel A.? Kel Tagelmust?
Jesteśmy również Kel A., czyli „ludźmi z A.”, i Kel Tagelmust, „ludźmi, którzy noszą tagelmust”. Ty również, nosisz teraz tagelmust.
Am. powiedział mi, że poparłeś Kaddafiego, bo obiecał wam, że będziecie mogli żyć jak wcześniej...


16.

Pojedziemy za kometą – oznajmiła „k.” Gdy już wydała rozkaz, nikt się nie sprzeciwiał. Kiedyś byli ludźmi D., lecz teraz należeli do niej. Zwali ją (…). Jej słowo było dla nich prawem.
Podróżowali nocą, za dnia kryjąc się przed słońcem w namiotach. (…) Nie są silni – powiedziała sobie. Ja muszę być ich siłą. Nie wolno mi okazywać strachu, słabości ani zwątpienia. Choć me serce pełne jest lęku, gdy patrzą w moją twarz, muszą zobaczyć tylko królową D. Czuła się starzej niż na czternaście lat. Jeśli kiedykolwiek naprawdę była młodą dziewczyną, te czasy już minęły. (…)
Na czerwonym pustkowiu mogli znaleźć tylko niewiele żywności i jeszcze mniej wody. Tę posępną, wypaloną słońcem krainę pokrywały niskie wzgórza i jałowe, wietrzne równiny. Koryta rzek, które mijali, były wyschnięte jak stare kości. Wierzchowce żywiły się twardą, brązową diabelską trawą, która rosła w kępach u stóp skał i uschniętych drzew. „X” wysyłała przed kolumnę zwiadowców, lecz nigdzie nie znaleźli oni studni ani źródeł, a jedynie gorzkie sadzawki, płytkie i pełne stojącej wody, które kurczyły się w gorących promieniach słońca. Im dalej się zapuszczali, tym mniejsze stawały się jeziorka, a dzielący je od siebie dystans wciąż rósł. Jeśli na tym pełnym kamienia, piasku i czerwonej gliny pustkowiu istnieli jacyś bogowie, byli oni twardzi i wyschnięci, i nie docierały do nich modlitwy o deszcz.
Najpierw zabrakło im wina, a potem kwaśnego kobylego mleka, które władcy koni woleli od miodu. Następnie skończyły się zapasy podpłomyków i suszonego mięsa. Myśliwi nie mogli znaleźć zwierzyny i wszyscy wypełniali brzuchy jedynie mięsem padłych koni. Ludzie umierali jeden po drugim. (…)
„X” cierpiała głód i pragnienie na równi z pozostałymi. Mleko w jej piersiach wyschło, a spękane sutki krwawiły. Z dnia na dzień ubywało jej ciała, aż zrobiła się chuda i twarda jak patyk. Bała się jednak tylko o smoki.


17.

Statek, szorując o grzbiet wydmy położył się na lewy bok. Zjechał po przeciwległym zboczu i pośród lawiny piachu zarył nosem w sąsiedniej wydmie. Legł bez ruchu na krawędzi złamanego skrzydła, z prawym skrzydłem sterczącym ku gwiazdom.
„X” zerwał z siebie pasy, rzucił się przez matkę i wyważył drzwi. Piach obsypał całą kabinę, przynosząc wyjałowiony zapach palonego krzemienia. „X” schwycił z ogona sakwę; zauważył, że matka uwolniła się już z pasów. Wspięła się na bok prawego fotela, a z niego na metalowe poszycie o. Podążył za nią, ciągnąc sakwę za rzemienie. - Biegiem! - zakomenderował.
Wskazał na szczyt pochyłości wydmy i dalej poza nią, gdzie widać było skalną wieżę podciętą zamieciami piaskowymi. J. zeskoczyła z o. i pobiegła, brnąc z trudem pod górę. Za plecami słyszała sapanie „X”. Wydostali się na piaszczystą grań, która ciągnęła się łukiem w stronę skał.
Trzymaj się grani – nakazał „X”. - Będzie szybciej.
Biegli ku skałom, wyrywając stopy z piachu. W uszy zaczął im się wciskać nowy dźwięk, stłumiony szmer, syk, jakieś skrobanie.
„Y” - powiedział „X”. Dźwięk przybierał na sile. - Szybciej – wysapał „X”. (…)
Rzęzili ze zmęczenia. - Nie zrobię dalej ani kroku – wydyszała J.
„X” zatrzymał się, wepchnął ją w załom skały i odwróciwszy się, spojrzał w dół na pustynię.
Równolegle do ich skalnej wyspy sunął ruchomy pagórek – księżyc oświetlał w odległości około kilometra zmarszczki, fale piasku, spiętrzony kopiec prawie na wysokości oczu „X”. Tor sprasowanych wydm zakręcał w jednym miejscu ciasną pętlą, przecinając łachę pustyni, na której porzucili swój rozbity o. Tam gdzie przeszedł „Y”, nie było już ani śladu po statku. Ruchomy pagórek odjechał w głąb pustyni, zawrócił po własnym śladzie tropiąc.
Jest większy od kosmicznego statku Gidii – szepnął „X”. - Mówiono mi, że w głębi pustyni „Y” osiągają wielkie rozmiary, ale nie zdawałem sobie sprawy... jak wielkie.
Ani ja – wyszeptała J.


18.

Parł naprzód skrajem pasa promieniowania, którego natężenie nie zmalało przez cztery lata, jakie upłynęły od czasu, kiedy przejeżdżał tędy ostatni raz.
Dotarli do miejsca, gdzie stopiony piasek zakrzepł, tworząc szklane morze. Wjeżdżając na tę szklistą taflę „X” zwolnił wypatrując kraterów i przepastnych szczelin, które przecinały jej powierzchnię.
Jeszcze trzykrotnie kamienny deszcz bombardował samochód „X”, zanim niebiosa rozstąpiły się wreszcie, osłaniając jaskrawoniebieskie sklepienie graniczące w odcieniu z fioletem. (…)
Przejechali. „X” wyłączył urządzenia noktowizyjne, zdjął gogle i zapalił zwykłe nocne reflektory.
Nawet w dobrych warunkach atmosferycznych pustynia była trudna do przebycia. (…)
Dla tamtych frajerów to już „Y”. Dla „X” był to wciąż jeszcze zaciszny parking. Jeździł tędy trzydzieści dwa razy i uważał, że prawdziwa „Y” zaczyna się dopiero na terenach zwanych niegdyś pod nazwą Colorado.
Jechał przodem; tamci podążali jego śladem. Nadciągała noc.
Od chwili zakończenia wojny nie mógł tędy przelecieć żaden samolot. Żaden nie ośmielił się wznieść na wysokość większą niż sześćdziesiąt metrów. Tam rodziły się wichry. Wichry: potężne huragany obiegające glob, ścierające wierzchołki gór, powalające niebotyczne sekwoje, obracające w gruzy budynki, porywające z sobą ptaki, nietoperze, insekty i wsysające wszystko do pasa śmierci.


19.

Ludzie zaczęli wylegać na ganki, nie kryjąc nerwowej ekscytacji. B. oznaczał albo mnóstwo złota dla tego, kto go złapał, albo mnóstwo krwi. Czasami też jedno i drugie.
Na skraju miasta widać już było B. (…)
Walczył zaciekle.
Przez chwilę wyglądał jak zwykły koń. Po chwili był samym piaskiem. Zmieniał kolor od jaskrawozłotego po wściekle czerwony, niczym ogień i słońce na smaganej wiatrem pustyni. Przeszedł przeze mnie dreszcz podniecenia – w końcu płynęła we mnie krew mieszkańców pustyni. Fabryka zmieniła nasze zwyczaje. Nie byliśmy już pustynnym ludem polującym na B. Ale nadal zastawialiśmy na pustyni żelazne pułapki. Kiedy jedna z nich została poruszona, każdy wiedział, co ma robić. (…)
B. cofnął się i zarżał. Otoczyli go mężczyźni z żelaznymi prętami, starając się powstrzymać go od ucieczki na pustynię. Kopyta B. zaryły w piasku. Rozległ się krzyk przerwany przez chrupnięcie, gdy kopyto uderzyło w czaszkę. Krew rozbryzgnęła się. (…)
Mężczyźni wspólnie doprowadzili B. do miasta. Ale teraz każda kobieta działała w swoim imieniu. Jeśli złapało się B. i zdołało utrzymać tak długo, żeby uwięzić go w jego śmiertelnej postaci, wówczas należał do ciebie, a raczej do twojego męża lub ojca. Lub wuja w moim przypadku. Pieniądze ze sprzedaży również należały do niego.
Nie miałam zamiaru go oddawać, jeśli go złapię. Do licha, zastanawiałam się nad nowym sposobem wydostania się stąd. Cóż, teraz miałam tę możliwość. Po prostu musiałam go złapać.


20.

Cztery dni jechali przez połyskujące solnisko, położone między ogromnymi, pofalowanymi wydmami. Oprócz śpiewów i kłótni mężczyzn słychać było jedynie zgrzytanie wielbłądzich kopyt o podłoże. Maude szukała w sobie optymizmu, który czuła jeszcze niedawno, ale nie była w stanie go odnaleźć. Bez H. czuła się rozpaczliwie samotna. Pustynia zdawała się nie mieć końca, a pragnienie i głód nigdy nie ustępowały. (…)
Pewnego dnia w okolicach południa na horyzoncie pojawiła się wydma. Ich szlak przecięła ogromna, pofałdowana, złota masa, ciągnąca się w obu kierunkach jak okiem sięgnąć. Zbliżali się do niej od zawietrznej, dużo bardziej stromej strony. Na szczycie przerażająco spadzistego zbocza znajdował się ostry grzbiet, spiętrzony niczym fala tuż przed załamaniem.
Maude wpatrywała się w wydmę z niedowierzaniem. Jechali ku niej w milczeniu – nawet Beduini nie potrafili śpiewać w obliczu tak straszliwej przeszkody. Nagle do Maude dotarło, że wydmy, które widzieli dotąd po obu stronach solniska, były jak niemowlęta czy miniatury w porównaniu do tego potwora – i innych, które prawdopodobnie leżały za nim. Modliła się, żeby z bliska okazało się jasne, którędy wspiąć się na górę, ale tak się nie stało. Grzbiet wznosił się pięćdziesiąt albo sto metrów nad nimi – trudno to było ocenić. Serce Maude ściskało się z każdym uderzeniem; Beduini wydawali się niespokojni; nawet stary Sayyid zadarł głowę, marszcząc brwi, jakby nigdy wcześniej nie widział tego olbrzyma.
Przecież to niemożliwe! - rzuciła Maude w przestrzeń. - Nie da się wprowadzić wielbłąda na takie zbocze!
Sayyid wprowadził. Pokaże nam jak to zrobić – powiedział F., ale zabrzmiało to tak, jakby sam w to nie wierzył.


21.

„X” żuł miswak, wpatrując się przez lornetkę w pustynię. Na południe rozciągał się szeroki pas piasku, tak twardego, że można było jechać po nim samochodem. Miejscami grunt był jednak nierówny i wyboisty, co groziło przebiciem opon. Na północy majaczyły w oddali wzgórza Al-Hidżazu, połyskując żółtawo na tle jaskrawego błękitu czystego porannego nieba.
Opuścił lornetkę. O metr od niego stał, przesłaniając doskonałe widoki natury, Sulejman Suhajl, prywatny detektyw. (…)
Na początku podróży wręczył „X” mapę, mówiąc: „Proszę obejrzeć tę beduińską mapę i powiedzieć, czy potrafi pan ją odczytać”. „X” miał ochotę poinformować go, że „beduińska mapa” to oksymoron, beduini nie posługują się bowiem mapami ani ich nie potrzebują, lecz szybko się zorientował, o co chodziło detektywowi.
Miał przed sobą topograficzną mapę zachodniej części pustyni, gdzie jedynym rozpoznawalnym dla zwykłego użytkownika elementem było wybrzeże Morza Czerwonego. Ktoś naniósł na marginesie współrzędne GPS. Obok widniały słowa „ciało dziewczyny”, data oraz godzina. „X” miał nadzieję, że notkę naniósł beduin, choć wydawało się mało prawdopodobne, by któryś z nomadów posłużył się dla określenia miejsca współrzędnymi GPS. Równie prawdopodobne jak to, że beduin mógłby posiadać tego rodzaju profesjonalną mapę. (…)
Podniósł wzrok i zobaczył, że od zachodu nadjeżdża ku nim ciężarówka Mutlaka, ciągnąc za sobą chmurę pyłu. Mutlak był najlepszym spośród beduińskich tropicieli, którzy uczestniczyli w poszukiwaniu N. Przyjeżdżając, wyświadczał „X” przysługę i choć „X” ufał mu całkowicie, nie był pewien, jak zareaguje detektyw. Mutlakowi zdarzało się zachowywać dziwacznie, a Suhajl nie wyglądał na człowieka, który żywiłby szczególny szacunek wobec beduina czy też miał do niego cierpliwość.


22.

Znowu w drogę? Ledwo przyjechaliśmy tutaj.
Ale nie możesz zaprzeczyć, że w nocy robi się tu chłodnawo.
Całkowicie zaprzeczam. Ale nie widzę problemu. Jeśli musimy jechać do E.G., to oczywiście jedźmy, tylko od razu i zostańmy tam na dłużej.
To jedno z najwspanialszych miast na Saharze – przekonywał ją jak pracownik biura podróży.
Nie musisz mi go tak reklamować. A jeśli już, to nie w ten sposób. Wiesz, że bardzo mało to dla mnie znaczy. E.G., Timbuktu, dla mnie to prawie jedno i to samo; wszystkie równie ciekawe, ale nie będę szaleć z radości. Lecz jeśli ty poczujesz się tam szczęśliwszy – chciałam powiedzieć zdrowszy – jak najbardziej powinniśmy jechać. - Machnęła nerwowo ręką, pragnąc odgonić upartą muchę.
Aha, czyli myślisz, że coś jest nie w porządku z moją psychiką. Powiedziałaś: szczęśliwszy.
Nic nie myślę, bo nie wiem. Ale wydaje mi się bardzo osobliwe, że komuś jest stale zimno we wrześniu na Saharze.


23.

Podczas patrolu zajechaliśmy do jednej z życzliwiej nastawionych do nas wiosek i rozesłaliśmy wieść, że chcemy kupić koguta. (…)
Mężczyzna podchodzi do naszego rosomaka i mówi, że ma koguta, chętnie sprzeda, ale sam przyprowadzi go do bazy. (…)
Następnego dnia facet rzeczywiście się pojawia. Widzimy go już z daleka. Idzie z kogutem na sznurku, jakby wyprowadzał ptaszysko na popołudniowy spacer.
Dociera do bramy. Witamy go w kilka osób, wśród nas znajduje się też Marta. Chłop robi wielkie oczy, ucieka wzrokiem, zaczyna pochrząkiwać i tak dalej. Prawdopodobnie nigdy w życiu nie widział blondynki. Wołamy tłumacza, chcąc jak najszybciej dobić targu, a w tej samej chwili dzieje się rzecz niespodziewana: otóż kogut zaczyna spierdalać.
Podekscytowany chłop musiał wypuścić z dłoni sznurek i teraz obiekt transakcji w zadziwiającym tempie pędzi przez pustynię. Natychmiast ruszamy w pościg. Kogut ma nad nami przewagę strachu i jakichś pięćdziesięciu metrów. (…) Radek proponuje, że może zdjąć niesfornego uciekiniera, ale „X” stanowczo oponuje – nie zamierza gotować rosołu na odłamkach pocisku z beryla. (…)
Wreszcie Afgańczyk dopada swoje nieposłuszne zwierzę, to znaczy koniec sznurka, i powoli, zasapani, wracamy do bazy. Dajemy facetowi trzy dolary, a potem zamykamy bramę z poczuciem niemałego triumfu. Zdobyliśmy koguta.
Wraz z rozwiązaniem jednego problemu pojawia się jednak kolejny: kto ma koguta zabić. Jesteśmy w najczęściej ostrzeliwanej bazie na najbardziej bojowej ze wszystkich misji w Afganistanie, mamy blisko tysiąc pulsujących testosteronem facetów, którzy na co dzień uczestniczą w wymianach ognia, a kiedy przychodzi do ukręcenia łba kurze, wszyscy nagle mają mnóstwo innych obowiązków.


24.

Tu, w pozbawionej cienia pustyni, którą słońce obrało sobie za poligon, wznosiły się ustawione szeregiem piramidy, olbrzymie grobowce królów – sześćdziesiąt siedem w samej okolicy Kairu. Jedna z nich była zbudowana z dwóch i pół miliona kamiennych bloków, które sto tysięcy niewolników znosiło tu w ciągu dwudziestu lat.
Tutaj również spoczywał jeden ze sfinksów, pół zwierzę, pół człowiek. A że służył za cel Mamelukom, którzy strzelali doń ze swych armat, więc jego lwia grzywa była rozbita, a z nosa i oczu pozostały tylko puste jamy. (…)
Tutaj też ostre jak igły, strzegące bram świątyń, podnosiły się ku niebu na wysokość dwudziestu ośmiu metrów obeliski, drogowskazy pustyni, zbudowane ku czci królów i bogów. Były tu poza tym świątynie w grotach i pieczarach, posągi zmarłych – od „wójta” wiejskiego do boskiego faraona – sarkofagi, kolumny, pylony, rzeźby wszelkiego rodzaju, płaskorzeźby i malowidła. (…)
Na tym ogromnym cmentarzysku pomników – największym, jakie zna nasz świat – wszystko było pokryte hieroglifami. Pokryte zagadkowymi znakami, obrazkami, zarysami, aluzjami, tajemniczymi szyframi, symbolami ludzi, zwierząt, legendarnych istot, roślin, owoców, narzędzi, odzieży, broni, figur geometrycznych, falistych linii i płomieni. (…)
Mogłoby się zdawać, że Egipcjanie byli najchętniejszym do pisania narodem spośród wszystkich narodów świata. (…)
Hieroglify były nieczytelne, wszystkie znaki – niezrozumiałe, język – obcy. (…)
Iluż rzeczy można by się dowiedzieć, gdyby się komuś udało odczytać hieroglify. Ale czy to było w ogóle możliwe?


25.

Znowu spróbowała splunąć i znowu nie wyszło. I wtedy zrozumiała.
Pragnienie.
Pamiętała. Już wtedy, podczas ucieczki, męczyło ją pragnienie. Przy łęku siodła karego konia, którego dosiadła, uciekając do Wieży M., była drewniana manierka, przypominała to sobie dokładnie. Ale nie mogła jej wtedy ani odtroczyć, ani unieść, nie miała czasu. A teraz manierki nie było. Teraz niczego nie było. Niczego prócz ostrych rozpalonych kamieni, prócz ściągającego skórę strupa na skroni, prócz bólu ciała i skurczonego gardła, któremu nie można było ulżyć nawet przełknięciem śliny.
Nie mogę tu zostać. Muszę iść i odnaleźć wodę. Jeśli nie odnajdę wody, zginę.
Spróbowała wstać, raniąc palce o kamienny grzyb. Wstała. Zrobiła krok. I ze skowytem zwaliła się na czworaki, wyprężyła w suchym, wymiotnym spazmie. Chwyciły ją kurcze i zawrót głowy, tak mocne, że ponownie musiała przybrać pozycję leżącą.
Jestem bezsilna. I sama. Znowu. Wszyscy mnie zdradzili, porzucili, zostawili samą. Tak jak kiedyś...
„X” poczuła, jak gardło ściskają jej niewidzialne kleszcze, jak do bólu kurczą się mięśnie na szczękach, jak zaczynają drżeć spękane usta. Nie ma paskudniejszego widoku niż płacząca czarodziejka, przypomniała sobie słowa „Y”. Ale przecież... Przecież nikt mnie tutaj nie zobaczy... Nikt...
Zwinięta w kłębek pod kamiennym grzybem, „X” zaszlochała, zaniosła się suchym, strasznym płaczem. Bez łez. (…)
Muszę iść, muszę znaleźć wodę i coś do jedzenia. Muszę. Inaczej zginę. To jest pustynia. Zaleciałam na pustynię. To, w co weszłam w Wieży M., to był magiczny portal, czarodziejskie urządzenie, za pomocą którego można się przenosić na duże odległości...


26.

No więc szli. A raczej wlekli się w nieznośnym upale. Maleńkie szare kropki na szerokim przestworze kredowej jaskrawości. Okruszki na obrusie Ergu. Pyłki na prześcieradle.
Czyli nic.
Nic zupełnie. Nie odzywali się wcale, bo brakowało im sił i tchu na czcze pogaduszki. Zresztą o czym mieliby rozmawiać?
O słońcu?
O piasku?
O śmierci?
Przecież oprócz tych trzech rzeczy nic nie istniało na pustyni.
Szli.
Białe zjawy, duchy przeklętego Ergu. Zwidy.
Wędrowcy ciągnący w stronę końca końców.
Poszukiwacze zaginionego sensu.
Tak mali, że sami pozbawieni znaczenia.
Dzieci miraży, niewolnicy fatamorgany zwanej, nie wiedzieć dlaczego, Jasnością.
Podczas wielu dni na Ergu doskonale poznali podstępną, przepojoną złośliwością przewrotność pustyni. Spodziewali się więc przeróżnych, nieznanych niebezpieczeństw.
Ale nie tego!
Na litość (...)! W żadnym wypadku nie tego! (…)
To niemożliwe... to niemożliwe...
A jednak. Trzech par oczu nie da się oszukać. Nie mieli do czynienia z żadną wizją ani ułudą.
Otóż Erg po prostu się kończył. Gwałtownie i niezaprzeczalnie.
Stali na skraju gigantycznego urwiska, ciągnącego się w nieskończoność w obie strony. Pod nimi ziała zapierająca dech w piersiach przepaść. A w niej, ponad nią i wokoło kłębił się wał mlecznej, nieprzejrzystej, niezgłębionej mgły.
Za nią zaś, hen daleko, głęboko w dole rozciągał się szyderczo olbrzymi, nieskończony, ciągnący się po blady horyzont szmat piachu. (…)
No to co robimy? - wyrwało mu się niechcący.
Oboje spojrzeli na niego z mieszaniną grozy i politowania.
Czekamy – powiedziała niespodziewanie S. - Do wyczerpania zapasów. Kiedy zostanie ilość wystarczająca tylko na powrót do podnóży Gór K., zrezygnujemy i przerwiemy ekspedycję. Może „X” pozwoli, żebyśmy znaleźli jakiś sposób na kontynuowanie misji.
(…)
A potem wszystko zalała „X”.
Ta jedyna, upragniona, poszukiwana „X”.
„Y” czuł Ją każdą komórką anielskiego ciała.


27.

Patrzę na budynki oraz konstrukcje z SOM-u i naprawdę jestem pod wrażeniem. Prawie setka ludzi harowała przez ostatnie dziesięć dni, żeby przygotować bazę i otoczyć ją ponad dwumetrowym murem. Tylko że teraz, w przeciwieństwie do nas, opuszczą ją za chwilę i myślę, że są szczęśliwi. Nikt nie lubi nadstawiać karku bez powodu.
Podpytuję napotkanych żołnierzy, co u nich słychać i czy pustynia daje się mocno we znaki. Nie są zbyt skorzy do rozmów; spieszą się z załadunkiem majdanu, żeby przed wieczorem dotrzeć do Trygelu. Podoficerowie biegają jak opętani. Dopiero jeden z kierowców, poczęstowany papierosem, mówi mi, że to nie gorąco i wszędobylski pył były dla niego najgorsze. Do tego już zdążył przywyknąć.
Najtrudniejsze jest odcięcie od reszty kontyngentu i dziwny niepokój w tym miejscu. Rozgląda się czujnie na boki. Ewidentnie ma ochotę się wygadać.
- Jak tu przyjechaliśmy, stary, aż mnie zemdliło z wrażenia.
- Co się stało? - Próbuję dowiedzieć się więcej.
- Te budynki były w świetnym stanie. W aż za dobrym jak na te warunki. Normalnie, miałeś wrażenie, że nikt się tutaj nie kręcił od lat. Ani człowiek, ani żadne zwierzę. Wszystko całe i równiutko przysypane pyłem.
- Bo to w ogóle nie jest chyba zbyt ruchliwe miejsce.
- Ja już robiłem takie placówki. Przygotowywaliśmy niejedno zadupie dla naszych, zanim zostało oddane do użytku.
- I widziałeś tam tylko zniszczone budynki?
- Ślady szabrowania były zawsze: powyrywane deski z podłogi, nawet rury i kable wykute ze ścian, wykręcone krany, dosłownie wszystko, co dało się wynieść. A tu elewacje i pokoje jak nowe, większość okien miała jeszcze szyby.
- No, to chyba dobrze, nie?
- Niby dobrze, niby mniej roboty. - Zastanawia się przez chwilę. - Ale, ja pierdolę, strasznie dziwna sprawa.


28.

Obie armie: azjatycka i zachodnia, zetkną się w okolicach miasta P.-B., ale – na pustyni, ażeby pracowity rolnik ziemi G. nie doznał przeszkód w swoich zajęciach.
Następca tronu zwycięży, jeżeli nie da się zaskoczyć N., a więc – jeżeli zgromadzi wszystkie pułki i zdąży ustawić je w szyku bojowym na spotkanie nieprzyjaciela.
W obozie księcia „X” znajdować się będzie sam jego dostojność „Y”, minister wojny, i o biegu wypadków złoży raport „Z”.
Granicę ziemi G. i pustyni stanowiły dwie drogi komunikacyjne. (…)
Ziemia G. pomimo falistości gruntu wydawała się równiną, pustynię zaś składały wapienne wzgórza i doliny piaszczyste. Ziemia G. wyglądała jak olbrzymia szachownica, której zielone i żółte poletka odgraniczały się barwą zbóż i palmami rosnącymi na miedzach; zaś na rudym piasku pustyni i jej białych wzgórzach płat zieloności albo kępa drzew i krzaków wyglądały jak zabłąkany podróżny.
Na płodnej ziemi G. z każdego pagórka tryskał ciemny gaj akacji, sykomorów i tamaryndusów, z daleka przypominających nasze lipy, wśród których kryły się pałacyki z rzędami przysadzistych kolumn albo żółte lepianki chłopów. (…)
W pustyni, spoza pierwszego szeregu trochę zielonych pagórków, wyzierały nagie wzgórza, zasłane stertami głazów. Zdawało się, że przesycony nadmiarem życia kraj zachodni z królewską hojnością rzuca na drugą stronę kanału zieleń i kwiaty; lecz wiecznie głodna pustynia pożera je w następnym roku i przerabia na popiół.


29.

Atoli następującą rzecz słyszałem od ludzi z Kyreny, którzy mówili, że raz udali się do wyroczni Ammona i nawiązali przy tym rozmowę z Etearchem (...). Wtedy przypadkiem od innych spraw przeszli na temat Nilu, że nikt nie zna jego źródeł, i Etearch oświadczył, że ongi przybyli do niego mężowie z plemienia N. Jest to lud libijski, który zamieszkuje Syrtę i kawał ziemi na wschód, niedaleko od Syrty. Przybyli zatem N. i na jego pytanie, czy mogliby coś bliższego powiedzieć o pustyniach Libii, odpowiedzieli, że kiedyś naczelnicy ich mieli butnych synów; ci, dorósłszy, przedsiębrali wiele niepotrzebnych rzeczy i m.in. wylosowali pięciu spośród siebie, aby ci zwiedzili pustynie Libii i starali się jeszcze coś więcej zobaczyć niż inni, którzy widzieli najodleglejsze jej strony. Albowiem w części Libii położonej nad północnym morzem, począwszy od Egiptu aż do przylądka Soloejs, który Libię zamyka, na całym wybrzeżu mieszkają Libijczycy, i to liczne ludy libijskie, oprócz terytorium, które należy do Hellenów i Fenicjan. Powyżej zaś morza i tych ludów, które mieszkają nad morzem, Libia pełna jest dzikich zwierząt. A powyżej okolicy z dzikimi zwierzętami jest piasek i zupełny brak wody, i kraj zgoła pustynny. Owi więc młodzieńcy, wysłani przez swoich rówieśników i dobrze zaopatrzeni w wodę i żywność, szli naprzód przez kraj zamieszkany; przeszedłszy go, przybyli do kraju dzikich zwierząt, a stąd ciągnęli już pustynią, odbywając drogę w kierunku zachodnim. Skoro tak przewędrowali wiele ziemi piaszczystej, ujrzeli po wielu dniach wreszcie raz drzewa, które rosły na równinie. Przystąpili więc i zrywali owoce, rosnące na drzewach, a kiedy je zrywali, zaskoczyli ich mali mężowie, mniej niż średniego wzrostu, którzy ich schwytali i uprowadzili; języka ich nie rozumieli N. ani napastnicy języka N. Wiedli ich tedy przez bardzo wielkie bagna, a po przejściu tychże przybyli do miasta, w którym wszyscy ludzie mieli ten sam wzrost, co owi przewodnicy, i czarną cerę. Wzdłuż miasta płynęła wielka rzeka, a płynęła ona od zachodu ku wschodowi słońca i widać w niej było krokodyle.


30.

Nasz piasek jest czarny – pamięta, jak mówiła do Zandona. Jak ropa naftowa, i morze też jest czarne. Ugrzęźli na jakiejś wydmie, w miejscu, którego nazwy nikt nie pamiętał, a może żadnej nazwy nie miało. Kierowca wykonał błędnie manewr. Prowadził wóz pancerny, a nie samochód, ale czasem o tym zapominał. Ona powinna była go upomnieć, a zamiast tego wzięła na siebie winę za decyzję o wykonaniu manewru. Szeregowiec musi wiedzieć, że sierżant obroni go przed przełożonymi. Powinien jej ufać, a ona chciała zdobyć zaufanie jego i całego plutonu. Nie była zła ani zmartwiona. Przesypywała piasek między palcami. Ten był żółty, niemal biały. Nieuchwytny jak talk. Piasek leżał wszędzie, jak okiem sięgnąć. Żadnych budynków. Żadnych śladów ludzkiej obecności. Żadnych krzaków. Ani zwierząt, ptaków czy owadów bzyczących w suchym, rozrzedzonym powietrzu. W całkowitej ciszy słychać było jedynie jadące po nich pojazdy QRF. Ten księżycowy, dziewiczy krajobraz o rozdzierającym, absolutnym pięknie w jakiś sposób ich osaczał. Dopiero teraz, oddychając słonym powietrzem wybrzeża tyrreńskiego, „X” rozumie, dlaczego tak było. Brakowało tam morza. Krajobraz zewsząd był obrysowany linią horyzontu, nie miał żadnego ujścia, żadnego otworu. Ku przyszłości.


==========
Aktualizacja po zakończeniu konkursu:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

rozwiązanie konkursu


Wyświetleń: 3325
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 29
Użytkownik: pawelw 01.02.2021 15:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Dziś rano za oknem miałem -12 stopni. W taki ziąb gorący konkurs bardzo się przyda. Podobno mróz jest lepszy niż upał, bo człowiekowi łatwiej się ogrzać niż schłodzić, ale ja jestem ciepłolubny i już czekam na lato. Na razie można tylko schować się pod kocem i wirtualnie wybrać się w podróż przez pustynie, na którą zaprasza nas Joyeuse.

Zapraszam do konkursu.

Wśród wszystkich uczestników konkursu wylosuję nagrodę od ePWN. Szczęśliwy zwycięzca będzie mógł wybrać książkę z oferty księgarni PWN (do 50zł). Tym bardziej zachęcam do uczestnictwa.
Użytkownik: Marylek 02.02.2021 20:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Taka tu cisza, jak na pustyni ;)

Nie zauważyłam, że konkurs już jest!
Użytkownik: Stephanie 02.02.2021 20:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Czas się spakować i wyruszyć na tę wyprawę.
Użytkownik: ilia 03.02.2021 20:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Zapraszam serdecznie jeszcze niezdecydowanych do wzięcia udziału w konkursie. Każdemu, jeśli będzie sobie tego życzył, podam informacje jakie fragmenty pochodzą z książek, które czytał i czy zna autorów pozostałych książek. Także podpowiedzi naprowadzające na trop będą udzielane :)
Do tej pory na pustyniach gubi się i znajduje sześć biblionetkowiczek. A panowie nie lubią pustyń?
Użytkownik: Marylek 05.02.2021 00:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Ja rozumiem, że pustynia nie sprzyja komunikacji, ale może jakieś znaki dymne sobie przekażemy? Albo w bębny można by uderzyć? A, nie, zaraz, bębny to chyba w innym krajobrazie...

Był ktoś może na pustyni nr 13?
Użytkownik: KrzysiekJoy 05.02.2021 17:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja rozumiem, że pustynia ... | Marylek
13. "Kiedyś ponoć podpowiadałem jak jakiś majster, zręcznie i w ogóle". To, że znasz pewnie już wiesz (ja nie) więc o fabule nie podpowiem. Kraj pochodzenia rodzica jest odległy od pustyni Tamaulipas, jak i również klimat.
Użytkownik: ilia 06.02.2021 19:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
W konkursie na razie bierze udział 9 biblionetkowiczów. Może jeszcze ktoś się skusi? :)
Dotąd nikt nie odgadł ani autora, ani książki z numerów 9, 11, 19, 20, 22.
Kilka podpowiedzi:
11 i 22 - książki zostały sfilmowane, jeden film powstał w latach siedemdziesiątych, drugi na początku dziewięćdziesiątych; obaj reżyserzy byli Włochami
19 - to fantasy młodzieżowa
20 - jedna z dwóch głównych bohaterek książki jest w części wzorowana na słynnej podróżniczce, odkrywczyni Gertrude Bell
9 - autor "specjalizuje się" w historii alternatywnej.
Użytkownik: ilia 07.02.2021 21:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
W konkursie bierze udział 10 uczestników. Wszystkie fragmenty książek zostały już rozszyfrowane.

Może jakiś ruch na forum pod konkursem? Bo jest cisza. Można się podpytywać, pomataczyć. Czyż to nie jest najciekawsze?
Użytkownik: Marylek 07.02.2021 22:05 napisał(a):
Odpowiedź na: W konkursie bierze udział... | ilia
Jest! Ale nikt o nic nie pyta, dla mnie to bardzo zniechęcające.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.02.2021 19:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Jest! Ale nikt o nic nie ... | Marylek
Już pytam: wiesz coś może na temat 12 i 23?
Użytkownik: Marylek 08.02.2021 19:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Już pytam: wiesz coś może... | dot59Opiekun BiblioNETki
12 nie mam.

23 - no wiesz! Spójrz przed siebie, hen, daleko...
Użytkownik: KrzysiekJoy 08.02.2021 20:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Już pytam: wiesz coś może... | dot59Opiekun BiblioNETki
12. Splatające się losy żołnierzy walczących po przeciwnych
stronach. Dla mnie to coś wspaniałego, tak i literacko, jak i filmowo.
Użytkownik: Marylek 08.02.2021 20:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Już pytam: wiesz coś może... | dot59Opiekun BiblioNETki
A masz 3, 9, 11 lub 18?
Użytkownik: Marylek 08.02.2021 21:44 napisał(a):
Odpowiedź na: A masz 3, 9, 11 lub 18? | Marylek
9 nieaktualne, znalazłam :)
Użytkownik: Marylek 08.02.2021 22:48 napisał(a):
Odpowiedź na: A masz 3, 9, 11 lub 18? | Marylek
Hm, chyba zbyt pochopnie narobiłam tu rabanu. Poszukuję teraz 11 i 22 :)
Użytkownik: jolekp 08.02.2021 22:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Hm, chyba zbyt pochopnie ... | Marylek
A podpowiesz 3?:)
Użytkownik: Marylek 09.02.2021 08:57 napisał(a):
Odpowiedź na: A podpowiesz 3?:) | jolekp
3 -tatuś ogromnie płodny i popularny (doprawdy, nie wiem, co ludzie w nim widzą). Wprowadza w błąd narodowościowy nawet własnym nazwiskiem ;) Dzieciątko z tych młodszych.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 09.02.2021 08:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Hm, chyba zbyt pochopnie ... | Marylek
Nie szkodzi, i tak nic nie mam z tego, o co pytasz :-(.
Użytkownik: Marylek 09.02.2021 19:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie szkodzi, i tak nic ni... | dot59Opiekun BiblioNETki
9 i 18 - obydwaj tatusiowie uprawiają poletko bliskie Twemu sercu. Ale w 18 tatuś trochę wyszedł poza zwykłe granice, za co nie trzeba go jednak gromić ni piętnować.
A w 9 inna przyjemność, nasze ulubione sierściuchy w wersji max!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 09.02.2021 19:47 napisał(a):
Odpowiedź na: 9 i 18 - obydwaj tatusiow... | Marylek
Dzięki, na razie nie kojarzę, ale pomyślę :-).
Użytkownik: Losice 08.02.2021 12:01 napisał(a):
Odpowiedź na: W konkursie bierze udział... | ilia
Więc może ja się odważę :)

Jaki jest rozkład językowy fragmentów (ile polskich, angielskich, francuskich ....)
Czy są wśród rodziców nobliści, pulitzerowcy, nike-iści ...)
Użytkownik: KrzysiekJoy 08.02.2021 12:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Więc może ja się odważę :... | Losice
Choć nie mam wszystkiego, mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że noblista jest jeden.
Użytkownik: ilia 08.02.2021 23:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Więc może ja się odważę :... | Losice
Wedle życzenia :)
11 książek napisanych jest w języku angielskim, 10 w polskim, 3 francuskim, 2 włoskim, 2 niemieckim, 1 portugalskim i 1 w greckim.
Noblista - jak pisał już KrzysiekJoy - jest jeden, nikt nie dostał nagrody Pulitzera, dwóch autorów miało nominacje do nagrody Nike, ale za inne książki. Jedna książka dostała Nike czytelników.
Użytkownik: Marylek 08.02.2021 14:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
A ja szukam pustyni nr 28, którą znam, ale zupełnie nie kojarzę.
Użytkownik: Losice 08.02.2021 15:21 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja szukam pustyni nr 28... | Marylek
Myślę, że kluczowe jest zdanie ...

"Na płodnej ziemi G. z każdego pagórka tryskał ciemny gaj akacji, sykomorów i tamaryndusów, z daleka przypominających nasze lipy"

NASZE LIPY !!!!!
Poszukaj rodzica, a znajdziesz i dziecko.
Użytkownik: anek7 10.02.2021 14:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Nie wiem czy to temat konkursu czy ogólne moje otępienie ale mam w mózgu kompletną pustkę...

Czy ktoś mógłby poratować jakąś informacją na temat rodziców 3, 5, 7, 10, 14, 26 i 28 których miałam już okazję spotkać na czytelniczych szlakach?
Użytkownik: Marylek 10.02.2021 15:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem czy to temat kon... | anek7
O 3 pisałam już wyżej, 28 też już było mataczone.

5 - jedna z kilku nietypowych pozycji w dorobku mamusi, słynnej z utworów w zupełnie innym gatunku.

7 - ten dusiołek też ciut nietypowy w dorobku rodzica, chociaż tytułem nawiązuje do ulubionej aktywności tegoż.

10 - samych płodnych rodziców poszukujesz, ale ten bije wręcz rekordy ;) I znów dusiołek odmienny jest od typowych dzieciątek rodzica, ma też w tej odmienności liczne rodzeństwo.

14 - tatusia już znasz. Może chcesz mu wysłać wiadomość?

26 - kolejna wielce płodna osoba i kolejne dzieciątko z licznego rodzeństwa. Pozostaje ono jednak przynajmniej w granicach gatunku charakterystycznego dla rodzica i najwyraźniej lubianego przez autorkę konkursu.
Użytkownik: Losice 10.02.2021 21:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem czy to temat kon... | anek7
7 jest w pewien sposób powiązana z 29 (jeśli ją masz), dodatkowo 7 jest napisana w prawie najpopularniejszym języku konkursu, a 29 w jednym z dwóch najrzadszych języków
Użytkownik: ilia 12.02.2021 20:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nr 2... | pawelw
Konkurs kończy się w niedzielę o północy, jest jeszcze trochę czasu, aby znaleźć brakujące książki.
Kilka fragmentów sprawia duże trudności, więc może małe podpowiedzi:
6 - autor to podróżnik, reportażysta, ale pisze też książki o swojej małej ojczyźnie, gdyż jak się kiedyś wyraził "Cała mądrość, tak mi się wydaje, polega na tym, żeby ceniąc inne kultury, inne tradycje, nie zaniedbywać tego, co wokół ciebie. Jeśli wiesz, co właśnie dzieje się u Tuaregów w Nigrze, ale nie masz pojęcia o swoim najbliższym otoczeniu, to jesteś trochę niepoważnym człowiekiem". Dostał kilka "Kolosów" - polskie coroczne nagrody przyznawane za wybitne osiągnięcia w takich kategoriach jak podróże, żeglarstwo, alpinizm, eksploracja jaskiń, wyczyn roku.
15 - pisarz polski, we fragmencie konkursowym jest kilka tropów naprowadzających, aby łatwo odnaleźć książkę
18 - autor amerykański, ale nazwisko ma zupełnie nieamerykańskie
21 - wydaje się, że to kryminał, bo jest śledztwo, ale to powieść społeczno-obyczajowa z wątkiem kryminalnym, zakwalifikowana w Biblionetce jako literatura zagraniczna.

Korzystajcie z tagów, bardzo to ułatwi sprawę :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: