Dodany: 17.01.2021 20:27|Autor: OMar

cytat z książki


W tym czasie w gabinecie naczelnika Urzędu Gminnego, obywatela Gwiazdy siedział instruktor rolny Różyczka i jeszcze raz zdawał sprawozdanie ze swoich wizyt w Skiroławkach, gdzie dzisiaj właśnie w porze wieczornej miały się odbyć wybory sołtysa. Nie był z siebie zadowolony instruktor Różyczka, choć z kim by nie rozmawiał w Skiroławkach, wszyscy jednogłośnie narzekali na Jonasza Wątrucha. Jedni dlatego, że wierzył we władzę Szatana nad ziemią, inni, że bywał zbyt surowy, jeśli ktoś podatku nie płacił w terminie. Niełatwo też od niego było wydębić świadectwo pokrycia maciory czy jałówki, gdy byk albo knur nie posiadał licencji. Bezlitosny także się okazywał w sprawach psów i tyle ich zgłaszał do Urzędu Gminnego, ile ich w rzeczy samej żyło, wiadomo zaś, że na wsi w każdej niemal zagrodzie bywał pies oficjalny i ze dwa psy nieoficjalne, które nie wiedzieć skąd się brały, a płacić za nie kazano podatek, co się wydawało dziwne. Dopiero pisarz Lubiński musiał ludziom wytłumaczyć, że gdy przed wieloma wiekami w pewnym państwie, które Rzym się nazywało, cesarz nazwiskiem Kaligula wprowadził podatek od koni, ludzie ówczesni mieli go za wariata. A dziś jest podatek nie tylko od koni, ale od krów, od owiec, od świń i nikogo to nie dziwi. Podobnie stanie się z podatkiem od dodatkowego psa.

Zgodni więc byli ludzie w Skiroławkach w swych narzekaniach na sołtysa Jonasza Wątrucha, o czym naczelnik Gwiazda z radością od Różyczki słuchał. Gorzej jednak przedstawiała się sprawa, gdy pytał ich instruktor, kogo chcieliby mieć za sołtysa. Co człowiek to innego był zdania.

- Ustalimy tę sprawę już na zebraniu - zadecydował naczelnik. - Oj, złościć się będzie doktor Niegłowicz, kiedy Wątruch przestanie być sołtysem!

Albowiem wielka była w sercu naczelnika Gwiazdy zawziętość na doktora.

(...)

Rzecz dziwna, ale doktora Niegłowicza niewiele obchodziło, kto będzie sołtysem w Skiroławkach, nie miał najmniejszego zamiaru ani stawać przeciw Wątruchowi, ani też go bronić. Poszedł zaś na wioskowe zebranie tylko dlatego, że uczynił to także pisarz Lubiński. A ten postąpił tak, aby udowodnić, że mimo takich czy innych rzucanych na niego potwarzy ma zawsze dobro publiczne na względzie i nie zamierza rezygnować z przewodnictwa w narodzie. Marzyło się bowiem Lubińskiemu, gdy osiadł w Skiroławkach, aby obyczajem starych pisarzy stać się sumieniem ludu, jego nauczycielem i duchowym przewodnikiem. I tak na przykład, zauważywszy, iż w Skiroławkach przystanek autobusowy nie ma dachu ani ścian bocznych i ludzie oczekujący na autobus skazani są na dotkliwe ciosy zmiennej aury, podjął wzniosłą ideę walki o wiatę na przystanku. Odtąd też na każdym zebraniu oraz przy każdej okazji sprawę tę publicznie podnosił. Atoli po jakimś czasie spostrzegł, że jest w tej walce osamotniony, a nawet tu i ówdzie u ludzi prostych, dla których walkę tę podjął, budzi ironiczne uwagi, chichoty, a nawet nasrano mu przed furtką. Dano mu w ten sposób do zrozumienia, że co pisarskie ma być oddane pisarzowi, a co wioskowe rolnikom i drwalom. Zdumiał się pisarz Lubiński takim postawieniem sprawy, a jeszcze większe zdumienie go ogarnęło, skoro przekonał się, że u ludzi w Skiroławkach większy szacunek budził leśniczy Turlej, który niczego poza swoim lasem nie widział, malarz Porwasz, który niemal goły tyłek na całą wieś wypinał, niż on, który podjął szlachetną ideę walki o wiatę. Co do doktora Niegłowicza, to i on udawał, że niewiele go obchodzą wioskowe problemy, a na propozycję, aby przyłączył się do idei walki o wiatę, tylko wzruszył ramionami i powiedział, że on na przystanku nie moknie, bo jeździ swoim samochodem, natomiast obchodzą go dziury w asfalcie, które powinny być załatane, gdyż grożą pęknięciem resorów w jego starym gaziku. Rzecz dziwna, słowami tymi nie tylko że ludzi w wiosce sobie nie zraził, ale jeszcze większy szacunek zyskał, ponieważ wszyscy widzieli owe dziury w asfalcie i jasnym było dla każdego, że doktorowi może pęknąć resor, co jest i kosztowne, i zbyteczne. Dziury w asfalcie wkrótce załatano, natomiast wiata na przystanku nigdy nie została zbudowana. Poszedł wtedy pisarz Lubiński po rozum do głowy i pojął, że podobnie jak doktor, nie korzysta z przystanku, ale jeździ swoim tanim samochodem. W tej sytuacji jego idea walki o wiatę, z której nie miał nigdy korzystać, wydała się prostemu ludowi nieco podejrzana. Na przykładzie owej wiaty objawiła się przed pisarzem Lubińskim tragedia wielu inteligentów, którzy usiłowali walczyć dla ludu i w imię ludu. Zrozumiał też pisarz, że o wiele łatwiej odnosić wrażenie, iż jest się sumieniem całego narodu, niż być sumieniem jednej małej wioski. Wyruszył więc Lubiński na zebranie w sprawie wyborów sołtysa, aby ukazać czoła ludziom mu niechętnym, zarazem jednak zdecydował nie stawać ani przeciw Wątruchowi, ani też go bronić przed naczelnikiem Gwiazdą. Co do Turleja i Porwasza, to, rzecz jasna, żaden z nich na zebranie nie zamierzał przybyć, gdyż pierwszy nie dostrzegał ludzi, a tylko las przeogromny, drugi - jedynie trzciny nad jeziorem.

---
* Zbigniew Nienacki, "Raz w roku w Skiroławkach", Oficyna Wydawnicza "Warmia", 2008, s. 136-138.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 207
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: