Dodany: 31.12.2020 14:37|Autor: jolekp

Nic śmiesznego, czyli takie tam podsumowanko roczne


Można by się zastanawiać po co w ogóle wspominać rok, który nie powinien był się w ogóle wydarzyć w kalendarzu, bo podle się zaczął, rozwijał się podle, a teraz równie podle się kończy, i po co to komu. Ale nie wykorzystałam jeszcze mojego limitu słów na ten rok, a poza tym jest mi smutno i się nudzę, to mogę sobie chociaż popisać. Z drugiej strony być może powinnam się cieszyć, że 2020 okazał się akurat taki, bo to oznacza, że ewidentnie spełniły się moje życzenia urodzinowe. Aczkolwiek, nie ukrywam, że trochę wolałabym, żeby spełniły się jednak te bez błędu frazeologicznego;).

Ale żeby nie było, że taki ze mnie rasowy defetysta i malkontent, to trzeba przyznać, że były też w tym roku dobre rzeczy. Jak się mocno skupię, to jestem sobie w stanie przypomnieć aż dwa w stu procentach miłe dni. Trzy razy udało mi się spotkać z moimi znajomymi. Mogłoby się wydawać, że to trochę mało, ale w tym miejscu z pomocą przyjdzie nam matematyka i powie, że przecież trzy to zawsze więcej niż zero. Nikt nie lubi matematyki, a ona bywa bardzo pocieszająca. I podczas tych trzech spotkań mogłam miętosić cztery różne koty, a dlaczego miętoszenie kotów jest dobre, wyjaśniać nie ma powodu. Właściwie to miętosiłam głównie jedną przedstawicielkę gatunku - która sama się ładowała na kolana i domagała miętoszenia, bo to jest, proszę państwa, idealny puchaty ogrzewacz kolan, który powinno się wystawiać w Sevres pod Paryżem, jako wzór doskonałego termoforu - a od mniej przytulaśnych osobników dostawałam ostrzegawcze pacnięcia łapą, ale nie żałuję niczego. W ramach odstresowywania zrobiłam sobie mozaikę z kotem (oczywiście), która poza tym, że była miłym zajęciem na jakieś trzy tygodnie, to całkiem ładnie się prezentuje na ścianie, zwłaszcza, gdy patrzy nań z dystansu ktoś, kto niedowidzi. Raz jak szłam na pocztę, spotkałam znienacka dwie alpaki na spacerze i powiem wam w tajemnicy, że alpaka z zaskoczenia to coś, co rozjaśnia dzień. Udało mi się nie zaliczyć pierwszego zawału przed trzydziestką, co jest pewnym zaskoczeniem, przyjmijmy optymistycznie, że pozytywnym. Samej trzydziestki niestety nie udało się uniknąć, nad czym ubolewam nieustająco.

No ale to portal książkowy podobno, to przejdźmy może w końcu bardziej do adremu, bo ileż można tak marudzić (znaczy ja mogę długo i namiętnie, ale się jednak trochę powstrzymam).

W ubiegłym roku czytane było umiarkowanie intensywnie, co poskutkowało 138 książkami na liczniku (wliczając w to 5 powtórek), co oznacza, że ustanowiłam swój nowy rekord życiowy. Gatunkowo nie było zaskoczeń - najliczniejsze grupy nieustająco stanowią kryminały i literatura zagraniczna.

Bardzo sprawnie szło mi czytanie rzeczy z własnej półki. Co prawda moje postanowienie noworoczne - żeby kupić w ciągu roku tylko jedną książkę - złamałam już chyba w marcu, ale mimo to dość długo istniała realna szansa, aby z własnych zasobów przeczytać już wszystko. Niestety potem nastąpił czarny piątek, szansa została pogrzebana ostatecznie, a licznik książek kupionych zamknął się liczbą sztuk piętnastu. Tak że "wyjście na zero" odkładam do przyszłego roku, postanowienie noworoczne również pozostaje w mocy. Tym razem na pewno się uda! (no chyba że się znowu napatoczy jakiś czarny piątek...;))

Za to z pożyczankami to się dzieją rzeczy, które nie śniły się filozofom. One się chyba rozmnażają jak nie patrzę, zboczuchy jedne, inaczej nie umiem sobie wytłumaczyć jak to jest możliwe, że im więcej ich czytam, tym ich bardziej przybywa. Doszło do tego, że ani się spostrzegłam, a skończyłam jak Lutek. Wszyscy lubimy Lutka, ale bądźmy szczerzy, nikt z nas nie chciałby brać z niego przykładu w tym temacie, gdyż to jest ścieżka wiodąca wprost ku tragicznemu w skutkach podduszeniu pod lawiną książek. To już nawet nie jest śmieszne, to jest dramat, proszę drogich państwa.

Udało mi się też w tym roku sklecić jedną recenzję i byłam z niej nawet względnie zadowolona. Przez jakieś 15 minut.
No właśnie. Na tym polega cały urok zadawania się z polonistami. Znajdą ci błąd ortograficzny w twoim opus magnum. Każą ci czytać opowiadania, wiedząc, że nie cierpisz ich do tego stopnia, że cię trzęsie na samą myśl, a potem ci wyślą trzydziestostronicową analizę „Katarynki”, żebyś wyraźnie odczuł jak bardzo nie potrafisz czytać opowiadań. Zrobią ci listę książek, które koniecznie musisz przeczytać, na wszelki wypadek dadzą ci je jeszcze w prezencie urodzinowym, żeby trudniej się było wymigać i wpiszą dedykację, którą będą w stanie odczytać tylko egiptolodzy i aptekarze z trzydziestoletnim stażem. Przyślą ci znienacka pięciokilogramową paczkę z książkami, o które wcale nie prosiłeś. Nie da się im sprzedać absolutnie żadnej ciekawostki, bo już dawno wszystko wiedzą. Rzadko można z nimi dłużej porozmawiać, bo ciągle czytają książki, ewentualnie piszą nowe, jakby co najmniej tych starych było za mało.
Chyba prawie na pewno możliwe, że wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń nie jest zupełnie przypadkowe. W każdym razie polonista wśród znajomych jest niewyczerpalnym źródłem niezapomnianych emocji, 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, mocne 100/10, polecam każdemu.

A teraz może trochę literackich wyróżnień indywidualnych.

1. Dobra fikcja literacka

Ewidentnie był to rok weryfikowania moich mylnych przekonań.

Małecki Jakub [pisarz]
Przyznaję, że byłam bardzo uprzedzona do Jakuba Małeckiego. Przeczytałam wcześniej jego "Ślady", które były w porządku, ale zbiorem opowiadań będąc, stały na z góry straconej pozycji w kolejce do mojego czytelniczego serduszka. Po jakimś czasie sięgnęłam po "Dygot" i zrezygnowałam po kilkudziesięciu stronach, stwierdziwszy, że ja przepraszam bardzo, ale czemu mi ktoś wciska dokładnie to samo, tylko pod innym tytułem. Odrzuciłam "Dygot" z niesmakiem, uznając Jakuba Małeckiego za bardzo pretensjonalnego pisarza popisującego się swoją erudycją i umiejętnością składania zdań wyjątkowej urody, które to przymioty pozwalają mu uchodzić za jakiegoś wybitnego, a tak naprawdę potrafi on tylko mielić w kółko jedną i tę samą udziwnioną wizję wsi, w której każdy mieszkaniec jest mistykiem, a niektórzy mają nawet prawie te same imiona, bo nie opłaca się wymyślać nowych. Nabrałam przekonania, że to literatura kompletnie nie dla mnie i tylko od czasu do czasu z pewnym lekceważeniem obserwowałam zachwyty nad jego kolejnymi książkami. Aż pod wpływem nie do końca zrozumiałego impulsu, sięgnęłam po "Rdzę", a potem jeszcze po "Horyzont" i się całkiem niespodziewanie okazało, że on jednak umie pisać rzeczy, które jednocześnie są niecodzienne i bardzo bliskie życia, i umie dotykać emocji posługując się bardzo oszczędnymi środkami, i umie to wszystko ubierać w bardzo ładne słowa. A przede wszystkim umie pisać o rzeczach smutnych tak, żeby czytającego nie przytłoczyć tym smutkiem. No dużo dobrych rzeczy umie ten pan. Jakby był co najmniej jakimś bardzo zdolnym człowiekiem, kto by się mógł tego spodziewać.

Grisham John
Amerykański proces sądowy jest jak spektakl teatralny, w którym aktorzy nie dostali całego scenariusza i im bliżej są końca, tym bardziej muszą improwizować i ciągle ich coś zaskakuje. A przynajmniej tak wygląda amerykański proces sądowy przedstawiany w popkulturze, więc nie ma powodu, żeby w to nie wierzyć. Jest to zatem rzecz emocjonująca z samego założenia i ja to absolutnie uwielbiam. Do tego stopnia, że swego czasu czytałam nałogowo książki Jodi Picoult tylko dlatego że tam jest zawsze proces sądowy. A od Grishama jakoś stroniłam - zaczynałam kiedyś którąś z jego książek, chyba to była "Komora", odrzucił mnie rozwleczony początek i zniechęciłam się do niego na długie lata. Drugą szansę dałam mu dopiero teraz, głównie pod wpływem mojej mamy, która się w nim rozczytywała. Zaczęłam od "Kancelarii", która była ok, ale nie była do końca thrillerem prawniczym. Do "Klienta" podchodziłam już z pewną ostrożnością i wpadłam jak śliwka w kompot od pierwszej strony. Od "Czasu zabijania" jestem już właściwie pewna, że będę po niego sięgać w ciemno, gdy poczuję potrzebę przeczytania czegoś, co mnie mocno wciągnie. Bo ja nie wiem, jak to się dzieje, ale jak biorę się za Grishama, to się zawsze jakoś dziwnym trafem okazuje, że pięćset stron książki to wystarcza tak w sam raz na dwa dni. To chyba jakaś magia.

Rodzina Whiteoaków
To jest cykl, który Misiak mi wcisnął trochę podprogowo, bo on ma chyba misję, żeby wcisnąć Whiteoaków każdemu człowiekowi, jakiego zna (i jego psu też). Podchodziłam do tego przedsięwzięcia z pewną taką nieśmiałością, no bo dajcie spokój, szesnaście tomów to przecież jakieś 25 lat czytania lekko licząc, a ja się nie spodziewam żyć tak długo. Okazało się, że wystarczył tylko rok i to nawet nie bolało. Ten cykl działa bardzo podstępnie. Bo człowiek tak sobie czyta niezobowiązująco te kolejne książki o kolejnych miłościach życia Renny'ego Whiteoaka i kolejnych koniach, które tym razem już na pewno przyniosą mu sławę i bogactwo, czasem się wzruszy, czasem się zaśmieje, i myśli sobie, że w każdej chwili może to wszystko porzucić na zawsze i bez żalu, bo przecież to takie w gruncie rzeczy byle co, aż tu nagle i niespodziewanie dojeżdża do ostatniej strony ostatniej części i pyta z oburzeniem: "gdzie jest mój ciąg dalszy?!". Nie pamiętam kiedy i czy w ogóle tak się przywiązałam do bohaterów literackich.

Villette (Brontë Charlotte (Brontë Karolina; pseud. Bell Currer))
Ta książka mnie wzięła zupełnie z zaskoczenia. O matko, jak ona mnie męczyła. Jakby mi przyszło kopać rów stąd do wieczora, to bym taka zmęczona nie była jak po tej książce. Do tego stopnia, że w połowie pierwszego tomu odłożyłam ją na półkę na kilka miesięcy i wracałam trochę z przymusu, poczytując sobie po kawałeczku, w międzyczasie sięgając też po inne rzeczy. I nawet nie wiem, w którym momencie przestałam się męczyć i zmuszać, a autentycznie się wciągnęłam i zaangażowałam, kończąc niemalże z potrzaskanym sercem. Teraz, po czasie mogę przyznać, że żadna inna książka w tym roku nie została ze mną tak bardzo jak ta. Przy okazji odkryłam też jak bardzo bliskie mi jest (przynajmniej pod pewnymi względami) protestanckie podejście do wiary;)

Błękitny zamek (Montgomery Lucy Maud)
Nie bardzo lubię książki, które z założenia mają być humorystyczne. Czytałam w tym roku kilka takich i nie były to spotkania szczególnie udane. Takie książki (przynajmniej w moim przypadku) często okazują się niewypałami, bo nawet najlepsze poczucie humoru zaczyna męczyć okrutnie najdalej po kilkunastu stronach, bo autorzy zazwyczaj wychodzą z siebie, żeby wcisnąć żart do każdego zdania. Ale tam, gdzie na dłuższą metę zawodzą żarty językowe, wchodzi humor sytuacyjny cały na biało, a w tym Lucy Maud Montgomery okazała się zdecydowanie mistrzowska. Udało jej się stworzyć jedną z najbardziej komicznych książek, jakie miałam przyjemność czytać w życiu, mimo że zaczęła od raczej przygnębiającego punktu wyjściowego i skupiała się w sumie na całkiem zwykłych codziennych sprawach, bez jakichś szczególnych fabularnych fajerwerków. Przecudna rzecz.

2. Dobra literatura faktu, biografie i wszystko, co nie jest fikcją literacką

Polska odwraca oczy (Kopińska Justyna)
Będziesz siedzieć: O polskim systemie niesprawiedliwości (Krasnowska Violetta)
Obie te książki pokazują jak działa (czy też raczej jak nie działa) w Polsce system, w tym także wymiar sprawiedliwości i jak bezsilny jest wobec niego zwykły człowiek. Obie te książki dobrze się uzupełniają – zwłaszcza mam tutaj na myśli tekst o statystykach policyjnych, który z całego zbioru Kopińskiej zrobił na mnie największe wrażenie.

My z Jedwabnego (Bikont Anna)
To jest pozycja bardzo ciężka (dosłownie i w przenośni), ale ważna nie tylko jako źródło dokumentujące niezbyt przyjemną i często przemilczaną kartę z historii Polski, lecz także dlatego że pokazuje jak łatwo można sterować ludzkimi opiniami i ukierunkowywać społeczną niechęć. Cytowane tu argumenty z antysemickich broszurek słyszałam w mijającym roku wielokrotnie w zupełnie nieżydowskim kontekście.

Mała zagłada (Janko Anna)
Mój ojciec krwawi historią (Spiegelman Art)
Te książki omawiam razem, bo są do siebie bardzo podobne, mimo że na pierwszy rzut oka mogą nie sprawiać takiego wrażenia (zwłaszcza, że jedną z nich jest komiks). Obie opowiadają o II Wojnie Światowej, powojennej traumie i niemożliwości zbudowania normalnego życia po takim drastycznym doświadczeniu, ale pokazują to z punktu widzenia kolejnego pokolenia – tego, które wojennych okropności nie doświadczyło bezpośrednio. O „Małej zagładzie” więcej pisałam tutaj (tak, to ta recenzja z błędem ortograficznym): Ocalić od zapomnienia

Typowy gniot mi się w tym roku nie przytrafił, ale była jedna książka, o której zdecydowanie wypada wspomnieć.

3. Nawet nie wiem, co to jest, czyli książka-dziwo

Tabu (Dunin Kinga)
Tutaj będzie chyba trochę spoilerów, ale moim zdaniem nie bardzo się da do tej książki robić spoilery, bo trudno w ogóle ogarnąć co się tam stało, a co nie.
W każdym razie to jest książka, która byłaby w przybliżeniu jakieś pincet razy lepsza (nawet pomimo dosyć odstręczającej tematyki), gdyby ktoś ją napisał normalnie, zamiast silić się na narracyjny piruet w co drugim rozdziale, no ale wiadomo, że takie zwykłe książki to czytają tylko plebejusze, a prawdziwa sztuka jest wtedy kiedy zupełnie nie wiesz, o co chodzi.
Dlatego jak nagle bohaterowi wychodzi dusza z ciała, ale jednak nie, ale jednak trochę tak, to wyrobiony czytelnik powinien chłonąć artyzm tego nowatorskiego rozwiązania, a nie się czuć skonsternowanym, jakby mu się co najmniej nigdy nic podobnego w życiu nie przydarzyło. A jak inny bohater dostaje od narratora mail z poleceniem, żeby bardziej uważał na szczegóły, to czytelnik powinien pokiwać głową ze zrozumieniem, a nie zastanawiać się nad tym, o co właściwie chodzi nieszczęsnej autorce i czy ta pani coś piła, i gdzie ewentualnie można to kupić. A jak się znienacka okazuje, że dopiero co przeczytane 20 stron, to jest opowiadanie pisane przez jednego z bohaterów i nic z tego się wcale nie wydarzyło, to czytelnik powinien zdusić w sobie chęć rzucania nieprzystojnymi wyrazami, bo przecież właśnie obcuje z wielką sztuką, nawet jeśli mu się wydawało, że to tylko całkiem zwykła książka dla młodzieży. I ja się tak męczyłam próbami zrozumienia o co chodzi z tymi wszystkimi udziwnieniami i po co to tak, że musiałam robić przerwy na patrzenie w ścianę pustym wzrokiem i racjonalizowanie sobie, że cudzą książką ciskać przez okno to jednak trochę nie wypada, nawet jeśli to okno na parterze.

I to by chyba było na tyle. Oby nadchodzący rok był pod każdym względem lepszy!

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1170
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 11
Użytkownik: misiak297 31.12.2020 14:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Można by się zastanawiać ... | jolekp
Niedź, czemu tak krótko??? Człowiek się rozkręca, a tu już się kończy...
Użytkownik: margines 31.12.2020 16:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Można by się zastanawiać ... | jolekp
Niedziu!
Niedź nie pękał ze śmiechu, jak tworzył to „wiekopomne dzieło”?!
Ja tam czytając je miałem głupawkę „skrętnokiszkę”, jakiej już nie pamiętam.
Poplucie monitora to przy niej mały Miki.

A, tak! To był atak, jak przy zlotach (ta, było kiedyś coś takiego) i czytaniu relacji zeń.
Użytkownik: Marylek 31.12.2020 17:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Można by się zastanawiać ... | jolekp
No, no! Chyba spróbuję wrócić do Grishama, przez Ciebie! :p
Użytkownik: jolekp 31.12.2020 17:30 napisał(a):
Odpowiedź na: No, no! Chyba spróbuję wr... | Marylek
Popieram ten pomysł:)
To nie są na pewno książki jakoś literacko wybitne. Nie są też szczególnie zaskakujące, ale nawet od "Czasu zabijania", który znałam już wcześniej w wersji filmowej za nic nie mogłam się oderwać.
Użytkownik: Marylek 31.12.2020 18:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Popieram ten pomysł:) To... | jolekp
No właśnie, "Czas zabijania" mam swój i stąd mi to przyszło do głowy :)
Użytkownik: porcelanka 01.01.2021 13:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Można by się zastanawiać ... | jolekp
Fantastyczna czytatka :) Wywołała u mnie salwy śmiechu ;p

Błękitny zamek (Montgomery Lucy Maud) to od lat moja ulubiona książka na chandrę (mam stare skrócone wydanie z Joanną zamiast Valancy;) Natomiast Polska odwraca oczy (Kopińska Justyna) bardzo mnie rozczarowała. Jednak cenię rzetelne i obiektywne dziennikarstwo, a nie emocjonalne i subiektywne. Rzeczywiście Kopińska szokuje, zwraca uwagę itd, tylko szkoda, że popełnia przy tym błędy - dla mnie dziennikarz musi nie tylko weryfikować fakty, ale także operować poprawną terminologią, znać chociaż podstawy dziedzin/tematów, które opisuje lub korzystać z merytorycznej konsultacji. Będziesz siedzieć: O polskim systemie niesprawiedliwości (Krasnowska Violetta) wrzucam do schowka :)
Użytkownik: jolekp 01.01.2021 14:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Fantastyczna czytatka :) ... | porcelanka
Nie wiem czy się nie rozczarujesz, bo dla mnie z kolei to właśnie Krasnowska była znacznie bardziej emocjonalna od Kopińskiej (w ogóle nie odczuwałam tego, o czym piszesz), zdarzało jej się wpadać w tony takiego świętego oburzenia, sporo u niej wykrzyknień itp. Styl jest moim zdaniem najsłabszym elementem tej książki.
Użytkownik: porcelanka 01.01.2021 14:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem czy się nie rozc... | jolekp
Dzięki za ostrzeżenie. Spróbuję i tak, z uwagi na tematykę.
Użytkownik: Monika.W 01.01.2021 14:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Fantastyczna czytatka :) ... | porcelanka
I znowu nie jestem na bieżąco - jakie 2 wydania "Błękitnego zamku"?? Ja znam tylko to z Joanną (i uwielbiam). Czy to inne, z Valancy jest dużo lepsze i czy to rozszerzenie (a właściwie brak cięć) duże?
Użytkownik: porcelanka 01.01.2021 14:36 napisał(a):
Odpowiedź na: I znowu nie jestem na bie... | Monika.W
Ja mam sentyment do tego starego z Joanną, a nowsze czytałam tylko raz. Pamiętam, że było więcej opisów i chyba dialogów. Może Misiak albo Dot będą pamiętać coś więcej (MĘSKA RZECZ, DAMSKIE SPRAWY – Błękitny zamek).
Użytkownik: obserwatorka 02.01.2021 15:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Można by się zastanawiać ... | jolekp
Świetne podsumowanko! A w imieniu pewnego kociego "idealnego, puchatego ogrzewacza kolan" dziękuję za umieszczenie w czytatce ;)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: