Dodany: 11.04.2005 15:35|Autor: verdiana
Wstrząsająca ekspiacja starej kobiety
John Maxwell Coetzee, piszący po angielsku prozaik z RPA, debiutujący w 1977 opowiadaniami zebranymi w tomie "Dusklands", stał się znany szerszemu gronu czytelników polskich dopiero w 2003, kiedy za "analityczną błyskotliwość i wymowne dialogi" w swych książkach otrzymał nagrodę Nobla. Istnieją rozbieżne opinie co do tego, która powieść przyniosła mu sławę w RPA; jedni uważają, że opublikowana w 1977 powieść "W sercu kraju", inni – że "Czekając na barbarzyńców".
W swojej twórczości Coetzee często skupia się na wielowymiarowości cierpienia, pochyla się nad ludzkimi ułomnościami – czy to będzie ułomność ciała, duszy czy umysłu, analizuje ją z ogromną wnikliwością, roztrząsając jej wszelkie aspekty. W "Wieku żelaza" Coetzee za narratorkę, a jednocześnie główną postać, wybrał sobie Elisabeth Curren, emerytowaną profesor literatury klasycznej w Kapsztadzie, umierającą na raka. Stara, umierająca kobieta pisze list do córki, która uciekła z targanego zawieruchą kraju do Ameryki. Ale nie ma tu wiwisekcji nowotworu, bo on jest tylko pretekstem do napisania listu. I tej książki.
To nie jest powieść o cierpieniu fizycznym, o radzeniu sobie z rakiem, o wychodzeniu z cienia, odżywaniu, godności chorego na nowotwór, ta książka nie pomoże chorym jak "Lewa, wspomnienie prawej" Krystyny Kofty. W tej książce nowotwór jest jedynie tłem wydarzeń, jest tylko pośrednią przyczyną ekspiacji i pożegnania z córką. Jest powodem umierania, bez którego Elisabeth Curren pewnie nie odważyłaby się napisać do córki. "Nie miałam zamiaru opisywać historii ciała, ale duszy, która je zamieszkuje" – mówi Curren, i tym właśnie jest "Wiek żelaza": historią duszy.
Curren mieszka sama w dużym domu. Czasami tylko bywa u niej służąca z dziećmi. Któregoś dnia jednak Curren odkrywa legowisko kloszarda, którego w końcu przygarnia i zaczyna go nazywać Vercueil. To on jest przy niej w jej ostatnich dniach, chociaż ma się wrażenie, że jest tylko ciałem, bo jego dusza pozostaje zatrzaśnięta i niedostępna. To on też ma zostać ostatnim posłańcem Curren i po jej śmierci wysłać list do córki.
Stara kobieta czuje się wykluczona, wyłączona ze społeczeństwa, z życia. W liście do córki rozlicza się z sobą samą, z życiem, z rzeczywistością, z systemem politycznym. Wymiar polityczny zresztą wprowadza Coetzee tylko pośrednio, rysując go delikatnie, choć przejmująco, za pośrednictwem nastoletniego syna służącej, Bhekiego. Z każdą stroną listu czujemy narastające i coraz bardziej bolesne rozczarowanie pani profesor. Rozczarowanie własnymi wyborami, własnym krajem. I tęsknotę za tym, co już utracone, za młodością, kiedy córka jeszcze była mała, kiedy można ją było przytulić, wreszcie – tęsknotę za miłością. Curren jest tragicznie rozdarta. Pragnie bliskości córki, ale jednocześnie wie, że córka nie wróci, bo wrócić nie może, a ona sama nie wyjedzie do Ameryki, bo "starych drzew się nie przesadza". List jest wołaniem o obecność i miłość dziecka, których nigdy nie dostanie. Córka nie wie, że matka umiera. Dowie się, kiedy dostanie list, jeśli Vercueil zechce go wysłać.
"Wiek żelaza" to świadectwo życia, umierania i śmierci Elisabeth Curren. To obraz miłości i tęsknoty do nieosiągalnego, żal i gorzkie rozczarowanie. Ale też zgoda na odejście, pogodzenie się z koleją rzeczy. Coetzee pięknym językiem, językiem profesor literatury, napisał wzruszającą spowiedź starej, mądrej mądrością życiową kobiety, bez zbędnych banałów, bez pustego sentymentalizmu. To trudna powieść, ale nie można jej nie znać.
Ach, jeszcze jedno. Czytać tę książkę należy słuchając wykonań Glenna Goulda: "Sztuki fugi" i "Wariacji Goldbergowskich".
[ZałogaG]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.