Przedstawiam konkurs nr 243, który przygotował
Louri
PŁACZ I ŁZY W LITERATURZE
Przyszedł grudzień, słusznie zatem pójść za piosenką Elvisa Presleya "Summer kisses, winter tears" i skupić na łzach.
Rodzimy się z płaczem, a potem stopniowo się go oduczamy, większości z nas towarzyszy coraz to rzadziej i rzadziej. Psychologowie twierdzą, że jest nam smutno z tego powodu, że łzy nam się leją, a nie odwrotnie, jak można by przypuszczać. Twarde męskie zasady stereotypowo nie pozwalają mężczyźnie pokazywać swoich łez. Zdaje się jednak, że literatura stoi trochę wbrew tym trendom i niemal każda książka zawiera sceny, gdzie ktoś płacze - oczywiście z różnych powodów i w różnych sytuacjach.
W tym konkursie zapraszam Was do pochylenia się nad takimi właśnie fragmentami. Nie ma więc co łez ronić, bo przeszkadzają w odczytaniu dusiołka - zapraszam do odgadywania!
Do odgadnięcia jest
30 fragmentów, nad którymi może niejedna łza popłynąć. Zdobyć można
1 pkt za autora i 1pkt za tytuł - razem więc
60 punktów! Nie wszystkie je mam w ocenionych, ale na życzenie podpowiem, czy zgadujący zna. :)
Wiadomości, z nazwą konkursu jako tytuł, proszę wysyłać na
BiblioNETkowe PW do środy 16 grudnia, godz. 23:59 , zaznaczając, czy i jakiego rodzaju podpowiedź byłaby oczekiwana.
Wpierw warto nauczyć się, czym jest ów płacz:
1.
Tego było już dla mnie za wiele. Poczułem, jak w głowie wzbiera mi jakaś gorąca ciecz. Wypełniły mi się nią oczy, usta, nos i nie mogłem zrobić nic innego, jak poddać się temu wewnętrznemu parciu. Rozpłakałem się. Po raz pierwszy w życiu! Grube, słone łzy spływały mi na sierść, kapały z nosa, a całe ciało trzęsło się w takt szlochu. Cała reszta stała się obojętna. Otaczające mnie klabaterniki, ciemność, strach - wszystko to zeszło na drugi plan wobec tego potężnego wybuchu uczuć. Zawodziłem i szlochałem, wierzgałem nóżkami i darłem się wniebogłosy. Łzy spływające mi na sierść niczym dwa małe rwące potoczki w końcu sprawiły, że wyglądałem jak mokra ścierka. Rozkleiłem się zupełnie.
2.
Następnego roku zastał żałobę u plebana. O. przybył pierwej, i przed tygodniem, kąpiąc się w Dubissie, utonął. Nie odnaleziono nawet zwłok, rzeka je poniosła do Niemna i morza.
Na wieść tę M. uciekł z domu, i u stóp dębu legł, i długo nie wstał.
Mchy leśne widziały, że płakał pierwszemi łzami rozpaczy, a potem na głazie przesiedział noc całą i dumał. W rozżarzonej jego głowie majaczyło, że O. spalono na stosie, który gasł i gasł, a on z tego stosu wziął iskrę jedną, do zatlenia pochodni, na nowe boje w dalszą walkę.
Po tej nocy przeleżał na gorączkę parę tygodni; uratowały go zioła ciotki i siły młode. Z pościeli wstał inny: nigdy się odtąd nie zaśmiał i nie rozgniewał, długi czas unikał dąbrowy.
Jest płacz nieutulony:
3.
W. wchodzi i siada na skraju jego łóżka; trzymają się za ręce w milczeniu. J. już ma coś powiedzieć, jakiś głupi żarcik, gdy W. zaczyna płakać, nawet nie tyle płakać, ile łkać, zginając się wpół i jęcząc. J. nigdy jeszcze nie słyszał takiego szlochania.
- W. - mówi z rozpaczą. - W., nie płacz, wszystko będzie dobrze. Czuję się dobrze. Nie płacz, W., nie płacz. - Siada na łóżku i obejmuje go. - Och, W. - wzdycha, sam bliski łez. - W., wszystko będzie okej. Obiecuję ci.
Ale nie może go ukoić, W. płacze i płacze.
4.
- Och, drogi panie T., co się stało?
Brązowe oczy fauna napełniły się łzami, które zaczęły mu spływać po policzkach, zbierać się na czubku nosa i skapywać na ziemię, aż w końcu zakrył twarz rękami i gorzko zaszlochał.
- Panie T.! Panie T.! - zawołała Ł., przerażona. - Proszę przestać, błagam pana! Co się stało? Czy źle się pan czuje? Kochany panie T., niech mi pan wreszcie powie, czy stało się coś złego?
Ale faun płakał dalej, jakby mu miało za chwilę pęknąć serce. Nie przestał szlochać nawet wówczas, gdy Ł. podeszła do niego, objęła go serdecznie i ofiarowała mu swoją chustkę do nosa. Płakał i płakał, teraz już w chusteczkę, wyżymając ją co jakiś czas, gdy stawała się tak mokra, że już więcej łez nie chciało w nią wsiąkać.
Łzy towarzyszą bolesnym wspomnieniom:
5.
Trzeba zrobić to, co najgorsze. Z dobrze ukrytej w szatach kieszeni wyjął czarny kamień mający kształt łzy. Niech będą przeklęte duchy za to, co musi czynić czarodziej. Ujął oprawkę po błękitnym kamieniu i przytknął do niej czubek tego gładkiego, czarnego. Moc popłynęła z palców czarodzieja i spoiła kamień z oprawą. Mając nadzieję, że się myli, Z. przywołał bolesne wspomnienia dawno zmarłej żony. J. zniosła blokady w jego umyśle, więc nie było to trudne. Łza spłynęła mu po policzku; otarł ją i z najwyższym wysiłkiem odpędził te myśli. Uśmiechnął się leciutko, stwierdzając, że czarodzieje wykorzystują nawet siebie samych i że owe straszliwe wspomnienia wreszcie przyniosły ze sobą jedno przyjemniejsze. Czarodziej mocno ujął czarny kamień i potarł jego powierzchnię kciukiem zmoczonym łzą. Kamień przybrał barwę jasnego bursztynu. Serce Z. zamarło na chwilę. Już nie miał wątpliwości, co to takiego.
Wzruszeniom:
6.
- Idź, drogie dziecko, zastanów się i wróć za trzy dni dać mi odpowiedź. Ze smutkiem widzę w tobie jakąś posępną żarliwość niezwiastującą umiarkowania ani doskonałego wyrzeczenia się ziemskich korzyści, które jest potrzebne u księdza. Mam wysokie pojęcie o twoich zdolnościach, ale pozwól sobie powiedzieć — dodał zacny proboszcz ze łzami — że w stanie kapłańskim drżę o twoje zbawienie.
J. wstydził się swego wzruszenia; pierwszy raz w życiu czuł, że go ktoś kocha; płakał z rozkoszą i poszedł ukryć łzy w lasach nad Verrières.
„Czego ja się tak wzruszam — rzekł wreszcie — czuję, że dałbym życie za tego poczciwinę Ch., który mi dowiódł, że jestem tylko głupcem. Jego przede wszystkim powinien bym oszukać, a on mnie przejrzał. Ów tajemny żar, o którym mówi, to moje postanowienie wybicia się. Uważa mnie za niegodnego kapłaństwa, gdy ja sobie wyobrażałem, że wyrzeczenie się tysiąca franków renty da mu najwyższe wyobrażenie o mej pobożności i moim powołaniu.
Na przyszłość — ciągnął J. — będę polegał na sobie tylko o tyle, o ile się wypróbuję. Kto by powiedział, że znajdę przyjemność w wylewaniu łez? Że będę kochał tego, kto mi udowodni, że jestem dudkiem!”
Czy bolesnym chwilom:
7.
Misia R.R. długo płakała, kiedy matka B. powiedziała jej przez telefon, że rano znaleziono Brygidę nieżywą. Potem trochę się uspokoiła i poprosiła o więcej szczegółów.
8.
M1. w milczeniu wracał do kolonii ze S1.. Gdy weszli, M2. dostrzegła, że mąż wraca z pustymi rękami.
— To ładnie! — zawołała. — A gdzież moja kawa, cukier i mięso? Mogłeś przynieść kawałek cielęciny, nie byłbyś przez to zbankrutował! — Nie odrzekł nic, pasując się z rozpaczą. Wreszcie drgnęła jego pomarszczona twarz o grubych rysach, wielkie łzy pojawiły się w oczach i poczęły cieknąć po policzkach. Padł na krzesło, zapłakał jak dziecko i rzucając na stół pięćdziesiąt franków, zawołał:
— Patrz, com ci przyniósł. To jest nasz wspólny zarobek.
M2. spojrzała na S1., a widząc, że stoi milczący, przygarbiony, wybuchnęła także płaczem. Jakże mogło wyżyć dziewięć osób przez dwa tygodnie za pięćdziesiąt franków? Najstarszy syn poszedł na swoje, dziadek nie mógł się poruszyć nawet. Zemrą niezawodnie wszyscy z głodu! A. rzuciła się matce na szyję zrozpaczona, że płacze, S2. wrzeszczała, H. nawet i L. szlochali.
W całej kolonii odbywały się sceny podobne. Mężczyźni wrócili, a kobiety zawodziły głośno zrozpaczone, nie widząc wyjścia ni sposobu nakarmienia członków rodziny. Drzwi jedne po drugich otwierały się i kobiety wybiegały głośno lamentując, jak gdyby skargi ich zmieścić się nie mogły w ciasnej przestrzeni mieszkań. Deszcz począł siec drobny, nie zważały nań, ale nawoływały się wzajemnie, pokazując na dłoni drobne kwoty otrzymane na domowe wydatki.
9.
Powiedziała mi, co to było, spokojnie — była teraz zbyt namiętnie zaangażowana, by się unosić — głosem słodkim rzekła:
— Nie chciałam umierać płacząc.
Zdawało mi się, że źle słyszałem.
— Nie chciałaś pani umierać płacząc? — powtórzyłem za nią.
— Jak matka moja — dodała pośpiesznie.
— Matka moja gorzko płakała umierając — wyjaśniła.
10.
Wkrótce też nadszedł dzień wyjazdu, nadszedł dziwnie szybko nawet dla mnie, trawionego gorączką wyczekiwania i bojącego się, czy trzęsienie ziemi, spadające skały lub tym podobne kataklizmy nie staną w poprzek mym projektom. Mieliśmy z P. odjechać po wczesnym śniadaniu, wynajętym wózkiem. Wiele bym dał za to, gdyby pozwolono mi spać w obuwiu i podróżnym ubraniu.
Dziś boleję, chociaż dotykam tego pobieżnie zaledwie, że z tak lekkim sercem opuszczałem dnia tego dom mój, nie domyślając się, że opuszczam go na zawsze. Miło mi wspomnieć, że gdy wózek stanął już u bramy, a matka uściskała mnie na drogę, wezbrana w mym sercu czułość spłynęła łzami… Miło mi wspomnieć, że matka moja rozpłakała się także i długo, długo tuliła mię w objęciach…
11.
Rozwarli na nas swe usta
wszyscy nieprzyjaciele -
naszym działem trwoga i pułapka,
ruina i zniszczenie.
Strumienie łez płyną mi z oczu
nad zniszczeniem Córy mego ludu.
Nie ustaje w płaczu me oko,
bo nie ma ulgi,
póki nie spojrzy i nie zobaczy
Pan z niebios.
Oko me sprawia ból mojej duszy
z powodu córek mojego miasta.
I mają siłę uśmierzania bólu:
12.
I kiedy tak myśli, widzi, że jeden stojący na boku obłoczek zaczyna przybierać rysy ludzkiej twarzy. Jest to kobieta z pożółkłym obliczem, z wielkimi, zapadniętymi oczyma, z których wygląda trwoga. Czy to jest pani L.?… Nie, to jest panna M., gospodyni pensji… Ależ nie, to przecież jest blondynka poprószona siwizną. Ach, już przypomina sobie. Ta kobieta kiedyś, kiedyś… o, bardzo dawno, podnosiła ją, coś wlewała w usta, coś kładła na głowę, a czasami klękała przed nią z płaczem i całowała jej nogi. „Kto to jest?… kto to jest?… Bo jest to ktoś znajomy?…”.
Pożółkła twarz kobieca zbliżyła się do jej twarzy; zatrwożone oczy wpatrywały się w nią z miłością i w tej chwili na czoło chorej upadła łza. Spłynęła jej na policzek, na szyję, potem stoczyła się na piersi i — nagle… Zdawało się, że na jej rozpalone ciało zaczyna padać gęsta rosa łez chłodnych i kojących… Gdzie padły, uciekał ogień i ból, pierzchało odrętwienie, a za każdą łzą budziła się myśl, pamięć i jakieś spokojne szczęście, na które w ludzkim języku nie ma wyrazów.
Chora poruszyła się na łóżku, wyciągnęła przed siebie wilgotną rękę, lecz ręka opadła na piersi.
Nie stroni od nich też egzaltacja:
13.
Znalazłszy się w bezpiecznej przystani straszydło wspięło się na tylne łapy, przednie oparło na szyi donny I. i jęło ją lizać po twarzy różowym języczkiem.
— Kupido!… Poverino mio! Carissima bellezza mia! — oblewając pieska strumieniami łez gorących, wołała dama.
A łzy te serdeczne zmywały po części farbę z sierści Kupidynka, przenosząc ją na stanik, spódnicę, rękawy, a nawet, o zgrozo, na wygorsowaną szyję i wąsate oblicze signory.
Najciekawsze jednak bywają łzy ambiwalentne:
14.
Żal mu było matki. Ale był to żal drugi, daleki, jakby przybłąkany… Słuchał jej próśb, zaklęć, cichych, szeptanych skamlań, słów wyłowionych z morza łez, zaczerpniętych z nocy bez snu. Odpowiadał z przymusem, boleśnie, naprędce skomponowanymi kłamstwami. Coś przyrzekał, zaprzysięgał głębokim, najuroczystszym szeptem. Załatwiał rozmaite czynności, brał, wiązał, układał sekretnie znoszone posyłki dla Piotra — brata, którego prawie nie znał. Notował jakieś lekarstwa, uczył się na pamięć pozdrowień, błogosławieństw, słów-talizmanów, które zawierały wszystką od początku do końca matczyną miłość. W tej samej chwili wstrzymywał pod powiekami łzy krwawe, dusił w sobie szlochanie rozsadzające piersi, albo z całej siły woli krzywił usta w sposób cudaczny, w wesołym, niby to młodzieńczym uśmiechu.
W czasie tych właśnie rozmów z matką i siostrami, gdy był zmuszony zajmować się swoją podróżą, cierpiał najbardziej. Myśli, porzucone przez chwilę, mściły się, czucia nieszczęsne tysiącem wściekłych rąk szarpały go za włosy. Czasami jednak przychodziły nań chwile przedziwne. Zatapiał się w najwyższą ekstazę miłości: upadał na twarz przed szczęściem utraconym. Schodziło nań coś nadziemskiego i nadludzkiego: zapomnienie o sobie. Wówczas, w czasie tych mgnień błogosławionych, choć łzy lały się z oczu, nie bolało nic a nic serce. Widział wprawione w duszę swą i patrzące wskroś ciemności błękitne oczy z dziękczynieniem.
Pogrążonemu w tak zasępione marzenia dano znać, że konie na gumnie czekają i że czas już jechać. Wytarł oczy i nie oglądając się za siebie szedł z izby. Matka, płacząca z cicha w sieni domu, dała mu znak, że ojciec nie chciał go widzieć przed odjazdem.
Płacz może mieć zgoła nieoczekiwane następstwa:
15.
B.D. przyszedł do niej i powiedział:
- Byłbym naprawdę niewdzięczny, gdybym nie opłakiwał człowieka, który dał mi wspaniałe serce. Chciałbym trochę popłakać z powodu wyjazdu O., jeśli oczywiście wytrzesz moje łzy, żebym nie zardzewiał.
- Z przyjemnością - odpowiedziała i od razu przyniosła ręcznik.
B.D. płakał przez kilka minut, a D. dokładnie wycierała jego łzy ręcznikiem. Kiedy skończył, podziękował jej uprzejmie i starannie się posmarował olejem z wysadzanej klejnotami puszki, żeby ustrzec się od niefortunnego wypadku.
16.
Na kilka dni przed śmiercią mamusi wróciła ze szpitala, nieprzytomna z żalu, udręczona jej cierpieniem - i ledwie weszła do dużego pokoju - rozpłakała się. Usiadła w pluszowym fotelu profesora i nie mogła się uspokoić, wypłakiwała z siebie cały ból i strach. Nagle z głębi mieszkania przybiegł M., przestraszony tymi odgłosami, ukląkł przy fotelu i pogłaskał ją po głowie. Nic nie powiedział, tylko patrzał ze współczuciem, wiernie, cała dobroć malowała mu się na twarzy i wyglądał, jakby wszystko-wszystko-wszystko rozumiał.
Zaryczana, rzuciła mu się na szyję, ściaskając go rozpaczliwie, ze wszystkich sił - ach, jak mogła! Jak mogła! M. Objął ją odruchowo, poklepał po łopatce, powiedział coś dobrego, pocieszającego - a ona natychmiast, sama nie wiedząc, co robi - pocałowała go. Tak jakby to musiało być, w ciepłym, bezpiecznym uścisku jego opiekuńczych ramion, tak jakby to było zupełnie naturalne.
Ale nie było. Wiedziała to już w następnej sekundzie. I M. też: spojrzał na nią ze zdziwieniem i zakłopotaniem i otarł sobie wierzchem dłoni policzek, który zamoczyła mu łzami:
- Choć no dzieciaku - powiedział. - Całkiem zapuchłaś. - Udawał chyba, że nic takiego się nie stało. Zaprowadził ją do łazienki, przytrzymał za kark i porządnie umył jej twarz gąbką K., zanurzoną w lodowatej wodzie. Jakby nigdy nic.
Ochłonęła od razu i przestała płakać - ale dopiero wtedy wstyd zaczął ją palić, jak żrący kwas - i było z tym coraz gorzej i gorzej.
Czasem trzeba się trochę porozczulać nad sobą:
17.
Polały się łzy me czyste, rzęsiste
Na me dzieciństwo sielskie, anielskie,
Na moją młodość górną i durną,
Na mój wiek męski, wiek klęski:
Polały się łzy me czyste, rzęsiste…
18.
Schronił się więc do meczetu Adilija, na wpół zburzonego, i znalazł się w opuszczonej komorze, w której brakowało drzwi. Postanowił schronić się tam przed ulewą, ponieważ szaty jego były już całkiem przemoczone. Łzy kapały mu z oczu, gdy rozpamiętując swoją niedolę tak do siebie mówił:
- Gdzież ucieknę przed tą wiedźmą? Błagam cię, o Allachu, przyślij mi kogoś, kto by mnie zawiódł do jakiejś dalekiej krainy, dokąd ona nie będzie mogła znaleźć drogi.
Kiedy tak siedział płacząc, nagle rozstąpiła się ściana i wyszła z niej olbrzymia postać, na widok której przeszły go ciarki. I straszna ta postać tak do niego rzekła:
- Dlaczegóż to człowieku, zakłócasz mi pokój w nocy? Od dwustu lat przebywam już tutaj, ale nigdy nie widziałem nikogo, kto by wchodząc tu zachowywał się tak jak ty. Powiedz mi, czego sobie życzysz, a spełnię każde twoje pragnienie. Serce moje bowiem pełne jest dla ciebie litości.
19.
Narzeczona znów dała mu napój usypiający i zasnął tak mocno, że nic nie słyszał. A dziewka kuchenna płakała przez całą noc, skarżąc się:
- Wybawiłam cię z dzikiego boru i z żelaznego pieca, szukałam cię i wędrowałam przez szklaną górę, przez trzy ostre miecze i przez wielką wodę, zanim cię odnalazłam, a ty nie chcesz mnie wcale słuchać.
Słudzy siedzieli znów pod drzwiami komnaty i przez całą noc słyszeli jej płacz, a nazajutrz opowiedzieli o tym swemu panu.
20.
— Słyszałeś?… — rzekł B. — Już się skończyło! Czas ci odejść… ale wpierw podejdź ku mnie!… O mała, mądra Żabuniu, podejdź ku mnie na chwilę!
— Trudno i ciężko jest zrzucać s-s-skórę! — zauważył K., gdy M. zanosił się rzewnym płaczem, tuląc głowę do boku oślepłego niedźwiedzia i obejmując mu rękami szyję, a B. z trudnością usiłował lizać jego stopy.
Nawet najtwardsze chłopaki czasem płaczą:
21.
- Była ich cała banda... - zaczął J., przełykając z trudem ślinę i nie zwracając uwagi na prośbę O. - Pełen niebieski mustang... Przeestraszyłem się... i... - chciał zakląć, ale się rozpłakał. Próbując się opanować, płakał coraz głośniej. Widziałem, jak stary bił J. deską, a ten nawet się nie skrzywił. Jego załamanie było dla nas tym gorsze. O. trzymał go za głowę i odgarnął mu włosy z czoła.
- Już dobrze, J., wszystko jest już dobrze. Nie ma ich...
Wreszcie, między jednym atakiem płaczu a drugim, J. zdołał opowiedzieć nam swoją historię. Szukał na placu naszej piłki, żeby poćwiczyć wybicia, kiedy ulicą nadjechał niebieski mustang. Siedziało w nim czterech Towarów. Złapali go. Jeden miał mnóstwo sygnetów na palcach, stąd te cięcia na twarzy J. Bili go aż do utraty przytomności, ale nie to było najgorsze.
Łzy mogą tak płynąć z upokorzenia, jak i upokarzać:
22.
Z pewnością nie było to uprzejme, lecz R. obudziła w nim ponownie złe przeczucia; przecież umiał sobie wyobrazić, do czego okaże się zdolna w swoim spokojnym, upartym nieposłuszeństwie. Ta nieuprzejmość wydała jej się niewybaczalna: nie była skora do łez i nie lubiła płakać, w tym momencie jednak podbródek i wargi zaczęły jej drżeć i łzy wezbrały w oczach. L., który znajdował się pod podwójnym naciskiem zewnętrznych trudności materialnych i własnego dumnego oporu wobec upokarzających go konsekwencji, nie był w stanie wyobrazić sobie w pełni, czym było to nagłe nieszczęście dla młodej istoty, której dotąd pobłażano we wszystkim i która marzyła jedynie, by jej dalej pobłażano, tyle że bardziej zgodnie z jej gustem. Ale on przecież ze wszystkich sił starał się ją oszczędzić, toteż te łzy zapiekły go do żywego. Przez chwilę nie był zdolny dobyć głosu, lecz R. nie zaczęła szlochać: postarała się opanować i otarła oczy, w dalszym ciągu patrząc przed siebie na kominek.
23.
Udało się, zaczynam płakać. Nie mam właściwie powodu do płaczu, ale w tym domu każdy stara się porządnie wypłakać przynajmniej raz dziennie. (...) Właśnie, matka zawsze znajdzie na mnie sposób i dobrze o tym wie. Na śmierć zapominam o swoim raku wobec ogarniającego mnie smutku - który ogarnia mnie dziś tak samo jak wtedy - na myśl o tym, ilu rzeczy w życiu ojciec (jak sam to celnie ujmuje) nie może pojąć. I jak wielu nie zdołał osiągnąć. Brak mu pieniędzy, wykształcenia, języka, wiedzy, ciekawość nie idzie w parze z kulturą, za chęciami nie kryją się możliwości, za doświadczeniem mądrość... Jak łatwo jego ułomności doprowadzają mnie do łez. Równie łatwo, jak doprowadzają mnie do szału!
Łzy bywają oznaką empatii:
24.
Powstanie warszawskie. Tragedia narodu i tragedia jednostki. Bardzo mi żal angielki. Ale dlaczego ja mam płacić dwóją zza nieprzemyślane decyzje dowództwa AK? Już i tak się napłakałam oglądając zdjęcia płonącej Warszawy. W ogóle, z tym płaczem u mnie jest słabo. Wydarzenie wielkie czy małe i już ryczę. Życie jest jak uspokajające tykanie licznika w taksówce podczas postoju na skrzyżowaniu: przyjemne, a jednocześnie działa na naszą niekorzyść.
25.
Niedawno temu (mówiła), człowiek którego kochała porzucił ją. Poświęciła dlań bardzo wiele; nadszarpnęła zarówno swój majątek jak dobrą sławę. Mąż, którego mściwość znała, odgrażał się. Mówiąc, płakała; przejąłem się do tego stopnia, iż słuchając o jej niedolach, zapomniałem o własnych. Wydano ją za mąż niemal przemocą, walczyła długo; ale nie żałuje niczego, chyba straconej miłości. Miałem nawet wrażenie, iż obwinia się poniekąd, że nie umiała zachować serca kochanka i że poczynała sobie wobec niego zbyt lekko.
Ulżywszy sercu, trwała przez chwilę zakłopotana i niema.
— Pani — rzekłem — to nie przypadek zawiódł mnie dziś do Lasku. Pozwól mi wierzyć, że boleści ludzkie są niby zbłąkane siostry, ale że istnieje kędyś dobry anioł, który kojarzy niekiedy z umysłu wątłe dłonie wyciągające się ku Bogu. Skoro panią spotkałem i skoro mnie pani zawołała, nie żałuj, żeś mi otwarła serce; i kto bądź by cię słuchał, nie żałuj nigdy łez. Sekret, jaki mi powierzasz, jest tylko łzą spadłą z twoich oczu, ale ta łza została na mym sercu. Niech mi pani pozwoli odwiedzić się jeszcze i cierpmy niekiedy razem.
Łzy miewają magiczne właściwości:
26.
Rycerz patrzał ze zdumieniem,
Podszedł, objął ją ramieniem
I na jego pierś złocistą
Łza jej spadła kroplą czystą.
I - o Boże! - łza ta świeża
Zdjęła czary złe z rycerza,
Złoto spadło zeń.
27.
- Dlaczego Ptak Żałoby śpiewa? - spytałem tkaczkę.
Rozpłakała się, a łzy jej spadały na materiał i zamieniały się w drobne jasne perełki, tak że materiał zrobił się jeszcze ładniejszy.
- Dlaczego Ptak Żałoby śpiewa? - spytałem raz jeszcze.
- Śpiewa o mojej małej córeczce - powiedziała tkaczka, płacząc jeszcze rzewniej. - O mojej małej córeczce, która została porwana.
- Kto porwał twoją córeczkę? - spytałem, chociaż już wiedziałem kto, nie musiała mówić. - Możesz nie wymieniać imienia - dodałem szybko.
- Nie, bo wtedy światło księżyca gaśnie - powiedziała tkaczka. - Światło księżyca gaśnie, a białe konie płaczą krwawo.
- Dlaczego płaczą krwawo? - spytałem.
- Bo im zrabowano źrebiątko - wyjaśniła tkaczka. - Posłuchaj, jak Ptak Żałoby śpiewa, krążąc nad lasem.
Albo są nieprawdziwe:
28.
Tylko tego brakowało, żebyśmy zaczęli się kłócić! Poszliśmy potem na śniadanie. Harey robiła dzisiaj wszystko inaczej niż zwykle, ale nie umiałem określić tej różnicy. Przyglądała się otoczeniu, kilka razy nie słyszała, co do niej mówiłem, jakby wpadając w nagłe zapatrzenie. Raz, kiedy podniosła głowę, zobaczyłem, że oczy jej się szklą.
- Co ci jest? - zniżyłem głos do szeptu. - Płaczesz?
- Och, zostaw mnie. To nie są prawdziwe łzy - wyjąkała.
A płacz bywa domeną najdziwniejszych stworzeń:
29.
- Jak ci na imię?
- Jestem Łzy Grzybów - odpowiedziała w tym urywanym stylu, jaki V. nauczył się już rozpoznawać.
Młody S. natychmiast wyciągnął ręce i objął tyle dziewczynki, ile zdołał.
- Grzyby nie powinny płakać! - zawołał.
(...)
- Płaczą, żeby powstało bardzo dużo nowych grzybów - odparła. - Ta rzecz jest pewna.
30.
- Ale nie jesteś przypadkiem... nie jesteś chyba E.?
I E. pokiwał swoją straszną smoczą głową, machając ogonem zanurzonym w wodzie. Wszyscy odskoczyli (niektórzy marynarze z okrzykami, których tu nie mogę przytoczyć), uciekając przed ogromnymi, gotującymi się łzami, które zaczęły płynąć z jego oczu.
==========
Aktualizacja po zakończeniu konkursu:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
rozwiązanie konkursu