Dodany: 21.11.2020 18:51|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Szymborska: Znaki szczególne
Gromek-Illg Joanna

3 osoby polecają ten tekst.

Opisanie „życia, czyli burzy przed ciszą”[1]


Jeśli już ktoś jest postacią na tyle sławną, że ktoś inny postanawia napisać jego biografię, na ogół na tej jednej się nie kończy. Może ona jednak być bliska doskonałości lub wręcz doskonała, powstaje zatem pytanie, czy kolejny autor postępuje zasadnie, biorąc się za temat – zdawałoby się – wyczerpany. Ale czy na pewno wyczerpany? Jeśli portretowana osoba żyła stosunkowo niedawno, istnieją wszak spore szanse wydobycia od jej krewnych, znajomych, współpracowników wiarygodnych, a nieupublicznionych dotąd informacji, czy też pozyskania od spadkobierców niepublikowanych dokumentów. A mając takie źródła, da się jej sylwetkę naszkicować pod nieco innym kątem.

Tę właśnie strategię obrał wcześniej Michał Rusinek – nie tyle stając w szranki z autorkami „Pamiątkowych rupieci”, Anną Bikont i Joanną Szczęsną, co uzupełniając stworzony przez nie, barwny i wielowymiarowy portret o osobiste wspomnienia z lat sekretarzowania poetce-noblistce – a teraz Joanna Gromek-Illg. Ona z kolei odsłania jeszcze jedną, głębszą warstwę, której ukazanie nie było takie łatwe, bo Wisława Szymborska wyjątkowo nie lubiła mówić o swoim życiu prywatnym, o swoich przeżyciach, uczuciach, przekonaniach, nie pisała też, w odróżnieniu od tylu innych literackich osobistości, dzienników, które są po latach tak wdzięcznym tworzywem dla biografów. A były to czasy, kiedy za literatami, nawet takimi, których wiersze trafiały do szkolnych podręczników (taki właśnie przypadek i do tego dobra polonistka sprawiły, że zachwyciłam się poezją Szymborskiej jeszcze we wczesnych latach 70. i pozostałam niezmienną jej wielbicielką), nie uganiali się paparazzi, nie było zresztą i takich czasopism, gdzie mogliby swoimi zdjęciami zilustrować sensacyjną historię o rozwodzie, przeprowadzce czy też nowym (nieformalnym) towarzyszu życia znanej poetki. Każdy, kto jej wiersze w owych latach czytał, pewnie się czasem zastanawiał, czy „mój poległy, mój w proch obrócony, mój ziemia”[2] był jedynie syntetyczną figurą literacką, czy może miał swój odpowiednik w rzeczywistości, i przy kim była „za blisko, żeby mu się śnić”[3]. Ale ponieważ możliwości sprawdzenia, a choćby wysnucia domysłu, czytelnik zamieszkały poza Krakowem nie miał, przechodził więc nad niepewnościami do porządku dziennego i zamiast się zastanawiać nad stanem uczuć ulubionej poetki, kupował „Życie Literackie”, skąd mógł się dowiedzieć, co też ciekawego (albo nieciekawego) ostatnio przeczytała.

Biografce sprzyjały jednak dwie okoliczności: po pierwsze, „krakowskie środowisko literackie, niewielkie, znające się na wylot, zawsze było rozplotkowane. Tutaj nie trzeba było nic mówić, i tak »wszyscy« wiedzieli”[4], po drugie zaś, Szymborska na szczęście lubiła pisać listy. Do rodziny, do przyjaciół, do znajomych i, oczywiście, do wszystkich wybrańców swego serca po kolei. A w nich, między żartami, grami słownymi, zabawnymi obrazeczkami, dowcipnymi relacjami z wyjazdów od czasu do czasu znalazł się jakiś szczegół, który – czasem bezpośrednio, jak piękna i chyba wszystkim znana fraza „najlepiej w życiu ma Twój Kot, bo jest przy Tobie” [5] a czasem ogródkami – zdradzał, co się we wspomnianym sercu działo. Jeszcze może więcej ujawniły zachowane listy mężczyzn, którzy w danym momencie zajmowali w jej życiu to najważniejsze miejsce.

Bardzo interesująco jawi się w tej korespondencji jej relacja z Adamem Włodkiem, jedynym ślubnym mężem, którego wpływ był najwyraźniej główną przyczyną poparcia przyszłej noblistki, a wówczas początkującej poetki, dla nowego ustroju, z czego zresztą stosunkowo szybko się wycofała. Dziś nam się wydaje może zabawne, że on, poeta w najlepszym razie średni, mógł ją pouczać, jak pisać należy, a nawet sam przerabiać jej wiersze. Cóż, wtedy była tylko jego młodszą koleżanką. Ale już podczas trwającego ledwie parę lat małżeństwa sytuacja się zmieniła: to ona zaczęła wyrastać na kogoś, kto jest powszechnie czytany, a on tkwił w miejscu. Nie dlatego jednak ich związek się rozpadł. Jeśli popatrzymy na późniejsze lata, możemy się domyślić, że od początku potrzebowała kogoś takiego, jak Filipowicz i takiego układu, jaki oboje stworzyli. Pełna niezależność i pełne zaufanie. Na co dzień każde u siebie, sam na sam ze swoją twórczością i swoimi przyziemnymi sprawami, a od święta (to „od święta” jest oczywiście pojęciem umownym, bo mogło być i dzień po dniu) celebrowanie bycia razem. Inna też sprawa, że ten związek stworzyła para ludzi dojrzałych i doświadczonych, doskonale wiedzących, czego im trzeba. To jednak zupełnie co innego, niż dwoje dwudziestoparolatków, którym w dodatku wojna zmarnowała najlepsze lata, przeznaczone na dojrzewanie emocjonalne. Wracając do Włodka – widać, że choć wiele ich łączyło, oboje po prostu nie nadawali się do wspólnego życia w ciasnej klitce bez wygód. Z chwilą, gdy się formalnie rozstali, stali się dla siebie nawzajem większym wsparciem, niż tkwiąc w małżeńskich więzach.

Niejedyna to historia, której detale dane jest czytelnikom ujrzeć po raz pierwszy. Bo zyskujemy dodatkową wiedzę i o rodzinnym domu poetki – od poznania się rodziców po ich śmierć – i o jej życiu uczuciowym, począwszy od wieku licealnego aż po ostatnią, najtrwalszą miłość, i o przyjaźniach, i o młodzieńczej fascynacji ideologią socjalistyczną, która potem dla wielu ludzi stała się powodem, by deprecjonować całą jej późniejszą twórczość, i o odbiciach zdarzeń z realnego życia w poezji.

A wszystko to spisane ładnym, zgrabnym językiem (drażniło mnie jedynie używanie przez autorkę nieuzasadnionego językowo skrótowca „ZSRS”[6] na określenie dawnego „Wielkiego Brata”; ma to mniej więcej tyle samo sensu, co gdyby o ówczesnej Niemieckiej Republice Federalnej pisać „Niemiecka Bundesrepublika” – dwa/trzy człony przetłumaczone, jeden tylko spolszczony. Mam wrażenie, że części ludzi przymiotnik „sowiecki” wydaje się o niebo bardziej pejoratywny, niż „radziecki”, stosują go zatem dla podkreślenia swojej awersji do owego państwa wraz ze wszystkimi jego wpływami i poczynaniami. Pisanie o wkroczeniu Sowietów czy o sowieckich łagrach mnie nie razi; natomiast, jeżeli oficjalna nazwa państwa w języku polskim w czasach, o których mowa, brzmiała tak, jak brzmiała, to raczej nie należy jej zmieniać), z logicznym układem treści, z wielkim taktem, z dbałością o szczegóły i klimat, bez stawiania kategorycznych ocen i bez tworzenia atmosfery sensacji wokół informacji ujawnianych po raz pierwszy.
Takich biografii powinni się doczekać wszyscy wybitni ludzie.

[1] Wisława Szymborska, „Negatyw”, w: „Chwila”, wyd. Znak, 2002, s.12.
[2] Wisława Szymborska, „Sen” w: „Wybór wierszy”, wyd. PIW, 1973, s.81.
[3] Wisława Szymborska, „*** (Jestem za blisko, żeby mu się śnić…)”, op. cit., s.77.
[4] Joanna Gromek-Illg, „Szymborska: Znaki szczególne”, wyd. Znak, 2020, s. 421.
[5] Wisława Szymborska, Kornel Filipowicz, „Najlepiej w życiu ma Twój kot. Listy”, wyd. Znak, 2016, s. 105.
[6] Joanna Gromek-Illg, op. cit., s. 193 i in.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 405
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: